Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 49.58km
  • Teren 24.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 10.40km/h
  • VMAX 69.48km/h
  • Kalorie 835kcal
  • Podjazdy 1165m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie; dzień pierwszy.

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 1

W końcu trafił nam się wolny weekend; taki bez pracy, bez nauk przedmałżeńskich i innych dupereli, które sprawiały, że musieliśmy siedzieć w mieście.
Olaliśmy więc Wrocławskie Święto Rowerzysty, gdzie Justynka miała być wolontariuszką, a ja rowerowym doktorem i zapakowaliśmy tyłki w pociąg :)
Początkowo miały być Izery, ale ostatecznie stanęło na Rudawach Janowickich, bo ja tam dawno nie byłem, a Justka wcale. A jest przecież co w Rudawach zwiedzać :)
Oczywiście nigdy nie może być tak, że wszystko od rana jest fajnie i w ogóle w porządku, więc na Dworcu Głównym spotyka nas przeszkoda- nasz pociąg jest zawalony podróżnymi i rowerami i trochę nie ma miejsca na nasze Canyony... W końcu pakujemy się tuż za maszynistę, gdzie jest cały wolny przedział dla podróżnych z większym bagażem podręcznym. Okazuje się, że cały przedział zajęły dwie (DWIE!) konduktorki popijające kawkę... Chwilę zajęło, zanim udało się wyprosić, żeby wrzucić tam nasze rowery, ale w końcu się udało i reszta podróży przebiegła już bez przygód.





Jako punkt startu obieramy Janowice Wielkie, które są chyba największą wsią w tym kraju- mają wszystko oprócz praw miejskich ;)



Ja mam swoje Nepomuki, Justynka też chciała mieć "coś swojego". Trochę poczytała, poszukała w sieci i stwierdziła, że będzie sobie zbierać krzyże pokutne; pierwszy znaleźliśmy w Janowicach, dość ciekawie umieszczony, bo na dachu kościoła.



Wracamy do "centrum" Janowic, żeby wskoczyć na szlak, wcześniej trafiamy na ciekawy drogowskaz :)



Trochę się początkowo gubimy, ale w końcu udaje nam się trafić na szlak; całkiem nie byle jaki, bo idący ponad osiem kilometrów pod górę... Z uwagi na pogodę nie jest łatwo, ale jakoś idzie (czasem dosłownie)...











... mijamy Skalny Most...



... podziwiamy widoki z Pieca...







... po drodze co jakiś czas towarzyszą nam widoki na Karkonosze i Śnieżkę...



W końcu wyjeżdżamy z lasu i lądujemy w Karpnikach, gdzie "zwiedzamy" ruiny kościoła.







Na wyjeździe z Karpnik spotykamy chłopaków na monocyklach; przyznać trzeba, że dawali radę. :)



Od początku tasy nawiguje Justynka, trochę mylimy przewodnikowy szlak i zamiast przez Gruszków, to przez Krogulec lądujemy w Kowarach.






Krzyż pokutny w Bukowcu:





Przy wjeździe napotykamy kolejny krzyż pokutny:



Na ogół przed wyjazdem sprawdzam czy w miejscowościach, przez które przejeżdżamy są jakieś figury św. Jana Nepomucena, tym razem jednak trochę olałem sprawę, bo przed wyjazdem czasu było niewiele; tym bardziej cieszy- zupełnie niespodziewany- kowarski Nepomuk, który stoi na moście nad Jedlicą w samym centrum miasta. Ponoć bardzo podobny do tego Praskiego z Mostu Karola...
Jest o tyle ciekawy, że oprócz krzyża i palmy ma jeszcze palec na ustach (jak to później znajoma stwierdziła- "dlaczego on grzebie w nosie?" ;)), a całość uzupełniają kute lampy, które w podstawie mają kute litery "ST" i "N" w podstawach.









Jest środek dnia., nieprzyjemnie gorąco, czas nas nie nagli, więc szukamy knajpy, w której można by się napić zimnego lanego piwka. Niestety takiej nie znajdujemy, więc zaopatrujemy się w sklepie i siadamy w parku na trawie. Chłodzimy się złotym płynem i ustalamy dalszą drogę. Dawno już pogubiliśmy szlak z przewodnika, więc przyszedł czas na improwizację, czyli jak najszybciej dostać się nad Kolorowe Jeziorka, gdzie planowaliśmy spędzić noc.





Zrobiła się pora obiadowa, więc posilamy się w dziwnej knajpce w centrum Kowar i ruszamy dalej. Droga wcale nie jest łatwa- do Czarnowa prowadzi terenem, trochę pod górę, trochę w dół...



Mijamy Czarnów (gdzie mieści się między innymi wioska Hare Kryszna, ot taka ciekawostka ;)) i kierujemy się asfaltem w dół w stronę kamieniołomów...



Jak jest z górki, to musi być i pod górkę- po dość szybkim zjeździe zaczyna się mozolna wspinaczka. Sytuacja robi się coraz to mniej ciekawa, bo trasa prowadzi asfaltem w upale i mocnym słońcu; żeby było śmieszniej, to woda w obu bukłakach się pokończyła, została tylko żelazna rezerwa w bidonie na zagotowanie wody na kolację, do tego od Kowar nie było żadnego sklepu i wcale nie zanosiło się na to, że w krótkim czasie jakiś spotkamy... A żeby było jeszcze śmieszniej, to była sobota i po osiemnastej, więc szanse na znalezienie w w jakiejś wiosce czynnego sklepu jeszcze bardziej malały...
Droga cały czas prowadzi coraz to stromiej pod górę, sił coraz to mniej, nawet na pchanie roweru. W końcu docieramy na szczyt "wzniesienia" i zaczynamy zjazd do Wieściszowic.
Właściwie zjazd, to mało powiedziane. Różne zjazdy w swoim życiu miałem (i bynajmniej nie o alkoholowe tu chodzi ;)), ale to był asfaltowy zjazd życia.
Na lekko zaciśniętym hamulcu prędkość oscylowała w granicach czterdziestu kilometrów na godzinę, a po puszczeniu klamek w kilka sekund dochodziła do siedemdziesięciu... W pewnym momencie zatrzymałem się, żeby poczekać na Justynkę, zdejmuję rękawiczki i sprawdzam (inteligentnie...) czy tarcze się nagrzały... A palce prawie się do niej przykleiły, taka była gorąca :) Justka też swoje przysmarzyła...



Empirycznie dowiedziałem się dlaczego w górach wskazana jest jak największa średnica tarcz i że im więcej w nich otworków tym lepiej ;) Nie mniej jednak hamulce sprawiły się na medal, bo mimo, że gorące, to siła hamowania wciąż była na wysokim poziomie.

W końcu zjeżdżamy do Wieściszowic i spotykamy... otwarty sklep. I to nawet całkiem nieźle wyposażony. Uratowani!



Sklep znajduje się na szlaku na Kolorowe Jeziorka, więc zaopatrujemy się w nim i na spokojnie siadamy przed uzupełniając mikroelementy i witaminy trzema złocistymi... :)
Robi się przed dwudziestą, więc dopakowujemy plecaki i ruszamy pod górę w stronę Jeziorek.
Niecały kilometr wspinaczki i znajdujemy się przy pierwszym- Purpurowym Jeziorku.
Przyznam szczerze, że ostatni raz byłem tam z Ryśkiem, kiedy miałem jakieś siedem czy osiem lat i całkiem inaczej to wyglądało... Teraz jest cała infrastruktura turystyczna- buda z piwem i jedzeniem, parasole, ławki i takie tam... A kiedyś było naprawdę fajnie i dziko, a w jeziorkach było więcej wody...
Trochę sobie pozwiedzaliśmy najbliższe okolice Purpurowego, ja trochę pobawiłem się na rowerze, a Justynka aparatem...













Ponieważ przy tym jeziorku jest mało intymnie i jeszcze mniej romantycznie, postanawiamy wbić się w górę do następnego- Błękitnego i tam przenocować. Niestety- cały dzień jazdy, do tego w słońcu, spowodował, że Justynka otarła sobie dupkę i ciężko się jej idzie. A dupa, to rzecz święta, zwłaszcza taka :) Nie kombinujemy i rozbijamy się na skarpie, prawie że na szlaku. Justynka szykuje kolację, ja miniognisko i dzień wieńczymy makaronem z kukurydzą i pesto oraz chłodnym, białym, półwytrawnym winem, z gwiazdami nad nami... :)






"Złap mnie za rękę, spędźmy noc pod gwiazdami.
Tylko Ty i ja uśpieni lasu szumami...
Pod nami dywan z trawy, a niebo nad nami.
Połączeni wspólnymi marzeniami.
Totalnie różni a a jednak tacy sami.
Mocno połączeni, połączeni odczuciami.
To ten moment wyśniony wspólnymi snami.
Nie namacalne jest to co jest między nami...

(...)

Dziś las wyszumi, to co Ci powiedzieć chcę.
Kobieta i mężczyzna- para osoby bliskie dwie.
Jah Jah błogosławi miłością jest i wie,
Jak prawdziwe jest to co do Ciebie pcha mnie.
Tylko przy Tobie chce by tak mijały noce i dnie.
Kiedy patrze na Ciebie i krew we mnie wrze.
Nie myślę o tym co jutro, nie myślę o tym co złe.
I wszystko jest takie jasne,
Wszystko jest takie proste...

(...)

Popatrz- księżyc wyszedł zza chmur właśnie dla nas.
Może to nic takiego i może to banał...
Jednak przy Tobie goi się na duszy mej rana
Przyjaciółką, codziennie lekarstwem w takich stanach.
Jesteś i nigdy nie zapominaj o tym,
Cenniejszy od złota jest każdy Twój dotyk.
I niech każdy dzień przypomina mi o tym.
Jesteś wiosną wśród jesiennej słoty..."





Komentarze
mors
| 22:30 wtorek, 17 czerwca 2014 | linkuj O, górskie monocykle, co ja pacze... ;)

A krzyże pokutne w takim lubuskiem to w co drugiej wsi są. A we wsi sąsiedniej to mojej jest chyba rekord: 3 sztuki...
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa bezmy
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter