Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 15.13km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 60.53km/h
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skrzyczne.

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Noc  w busie minęła spokojnie. Wszyscy zebraliśmy się z rana- przebieranie, kawa, te sprawy.
Kaśka ruszyła pierwsza, bo miała ambitny plan wjechania na Skrzyczne szlakiem rowerowym.
Justynka też trochę chciała, ale została przy "mojej" opcji wjechania tam wyciągiem. Po drodze Kaśka esemesami w stylu "ja pierdolę, jak tu stromo", utwierdziła ją tylko w przekonaniu, że warto było zostać jeszcze trochę przy aucie, zjeść, odgrzewaną na kuchence, pizzę z wczoraj...





... i dopiero ruszyć do centrum Szczyrku. :)



Przyznam się, że pomimo wielu moich wycieczek rowerowych w góry, to był mój pierwszy raz, kiedy miałem jechać wyciągiem z rowerem. Właściwie, to kiedy miałem jechać wyciągiem w ogóle.
Niepokój więc był.
Tym bardziej nie dziwił mnie niepokój Justynki związany z całym planem wjechania na szczyt...
Jak wsiąść, jak zachować się w trakcie jazdy, jak zsiąść...
Na tle tych i innych pytań, dopedałowanie czy doprowadzenie roweru na szczyt wydawało się proste ;)
W knajpce pod wyciągiem walnęliśmy po piwku, poczekaliśmy na jakiegoś rowerzystę, u którego można by podpatrzeć, "jak to się robi" i w końcu... ruszyliśmy w stronę peronu. 
"Nie traki diabeł straszny, jak go malują", można by powiedzieć, choć bez (bez)cennych rad rowerzysty przed nami mogło by być ciężej ;) 

Na pierwszym odcinku fajnie, choć na początku z pewną dozą niepewności. Po prostu miałem ciut za bardzo wypchany plecak i zamiast swobodnie oprzeć się na oparciu i przytulać rower do siebie, byłem- delikatnie mówiąc- wychylony ;)
Po chwili jednak niepewność przeszła w zapomnienie i było naprawdę zajebiście! :)









Po drodze "międzylądowanie" na stacji pośredniej i przesiadka na nowszą konstrukcję (włoską, znaczy się lepszą!), która dowiozła nas na szczyt. Tu nie trzeba było roweru przytulać- wystarczyło powiesić rower na haku i cieszyć się "podjazdem" ;)










Na szczycie Szkrzycznego piwko, urodzinowe ciasto jagodowe dla Justynki i zjazd...



Dziewczyny wybrały "łatwiejszą" opcję zjazdu, ja postanowiłem się nasycić zjazdem...





Było stromo, pełno sporych, luźnych kamieni. Miejscami naprawdę szybko, na pograniczu wybicia z toru jazdy i wylecenia gdzieś tam, poza "szlak", w dół. Za chwilę było wolno, mocno (!) technicznie, w lesie, z prędkością w granicach pięciu kilometrów na godzinę, gdzie trzeba było manewrować rowerem i ciałem tak, żeby się nie spierdolić. Do tego ślisko, kamieniście, sporo sekcji korzennych. Technika pełną gębą :) Siodło w dół na maksa, tyłek prawie ocierał o tylną oponę, nadgarstki dawały znać o sobie, ciśnienie w oponach w granicach jednego bara, w pełni wykorzystane sto pięćdziesiąt milimetrów zawieszenia z przodu i z tyłu... Zjazd ogólnie szybki, techniczny, ale ciekawy. Typowo beskidzki.
Po zjechaniu na dół, do Szczyrku, zacząłem się wdrapywać asfaltem w stronę busa; po drodze złapał mnie deszcz- nie było sensu się zatrzymywać i ubierać w coś na deszcz; nie dość, że ciepło, to jeszcze po zjeździe fajno było ochłonąć.
Przy aucie szybkie przebranie się, zrobienie zalążka obiadu i oczekiwanie na dziewczyny :)

Dziewczyny przyjechały, zjedliśmy, dopakowaliśmy rowery i cały bagaż, i ruszyliśmy. Odwieźliśmy Kaśkę i ruszyliśmy w stronę Wrocławia.
Nie jechaliśmy autostradą, więc spokojnie zahaczyliśmy o Mikolin i Justki rodziców.
Powrót do Wrocławia w deszczu i na pozycji lidera na Drodze Krajowej numer dziewięćdziesiąt cztery, ale pogoda była naprawdę wstrętna. Tym bardziej, że w Sprinterku tylko jedna wycieraczka działa :)





Wyjazd, mimo planów nieudanych, udany. Niedosyt nieodwiedzenia singielków pozostaje, ale one nie uciekną. Zostaną i poczekają na nas do końca sierpnia. Bo w ostatni weekend sierpnia mamy jedyny wolny termin, żeby gdzieś jeszcze wyjechać. Bo potem już tylko Bałkany. Aż do października (piździernika ;)).




Kategoria Canyon, Góry



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa wynos
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter