Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 91.55km
  • Czas 05:38
  • VAVG 16.25km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • Podjazdy 1345m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Lukovo Šugarje- Bunica. Dzień dziesiąty.

Sobota, 13 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0

Wczoraj położyliśmy się wcześnie, więc wstaliśmy skoro świt. Zjedliśmy szybkie śniadanie złożone z resztek wczorajszej kolacji, zebraliśmy się i ruszyliśmy.





Noc nie była jakaś straszna, choć co chwilę się budziłem przez... komary, które co chwila latały mi koło gęby. Całą noc nie padało, wiatr też trochę się uspokoił i była szansa na w miarę suchą drogę.
Oczywiście gdy tylko ruszyliśmy rowery zaczęło padać...
Próbowaliśmy chwilę odczekać, aż przestanie, ale nie miało to większego sensu, więc założyłem na siebie dwie kurtki przeciw deszczowe i ruszyliśmy.









Na dosłownie moment deszcz się uspokoił i była szansa, że jakoś go miniemy, gdy zaczęło tak lać, że w takim deszczu jeszcze chyba w życiu nie jechałem. Urwanie chmury, to mało.
Sporo dziś było podjazdów i oczywiście przed każdym deszcz przestawał padać, żebyśmy mogli zapocić się w kurtkach. Co i rusz- deszcz, słońce, deszcz...
Tuż przed dwunastą pękło nam pięćdziesiąt kilometrów na licznikach. Droga wiła się coraz bardziej do góry, a z każdą chwilą robiło się coraz cieplej, a chmury deszczowe zostawialiśmy za sobą, gdzieś pomiędzy górami. Trochę nie dowierzałem, że może dziś nie padać- a tu proszę! :)















W końcu po długich, stromych i męczących podjazdach przyszedł czas na jeden z lepszych asfaltowych zjazdów w życiu; nachylenie w sam raz, żeby bez pedałowania utrzymywać prędkość na poziomie czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę, a do tego zajebiste widoki.
Żeby nie było zbyt kolorowo- od wczorajszego postoju pod sklepem do miejsca, gdzie spaliśmy było około dziesięciu kilometrów. Od miejsca noclegu do Senj, gdzie akurat siedzimy- przeszło osiemdziesiąt kilometrów. W międzyczasie spotkaliśmy dwa (!!!) sklepy z czego jeden nieczynny, a drugi około pięć kilometrów od miejsca startu (który pominęliśmy, bo za wcześnie, a na dodatek w deszczu). Śmiało można więc powiedzieć, że na odcinku około dziewięćdziesięciu kilometrów był jeden normalny sklep (nie wliczając w to restauracji czy apartamentów do wynajęcia, których nie brakowało).
Przed Senj wstąpiliśmy do knajpki na cokolwiek do zjedzenia, bo nie było już siły pedałować.
Dopiero w Senj przyszedł czas na sklep, piwko, odpoczynek na plaży i pierwszą od trzech dni kąpiel...











Po rzuceniu okiem na mapę zobaczyliśmy, że to już końcówka naszej Chorwacji... Do Rijeki zostało nam około czterdziestu pięciu kilometrów i może ze dwadzieścia stamtąd do granicy ze Słowenią. Chwilę wcześniej wybraliśmy w bankomacie trochę pieniędzy i po szybkim przeliczeniu stwierdziliśmy, że za dużo na taki krótki czas. Skoro jutro mamy opuścić Chorwację, to dziś spokojnie możemy poszukać noclegi na kempingu, żeby się wykąpać, a jutro- z okazji niedzieli- zjeść grillowaną rybkę na odchodne :) Bez sensu dwa razy tracić- na prowizji w bankomacie, a potem na wymianie w kantorze.
Nie było sensu siedzieć w Senj, bo to "większe" miasto, do tego mega dziwny kemping z dopłatą 20kn za osobę za... prysznic. Jedzenie mieliśmy już kupione, więc pozostało nam kupić jakieś piwko na wieczór. Ruszyliśmy więc dalej, bo według mapy za około sześć kilometrów miały być dwa kempingi obok siebie.
Faktycznie- ujechaliśmy kawałek i znaleźliśmy się na kolejnym całkiem uroczym kempingu w Bunicy. Prysznic, niezłe kible i prysznice, fajne miejsce na namiot.



Czuć, że to już północ- dzień zdecydowanie krótszy niż na południu. Do tego zdecydowanie chłodniej, zwłaszcza jeżeli chodzi o wieczory i temperaturę wody.

Na kempingu standard- namiot, wypakowanie sakw, kolacja, prysznic, uzupełnienie dzienników, zachód słońca, wypisywanie reszty pocztówek, które chcemy wysłać jeszcze z Chorwacji.



Jeżeli się uda, to jutro opuszczamy ten kraj i (według pierwotnego planu) wracamy do Polski przez Słowenię, Austrię i Czechy. Wydaje mi się, że jeżeli nie będzie po drodze niespodzianek, to spokojnie powinniśmy zdążyć. W końcu jeszcze dwa tygodnie przed nami; co prawda trochę gór nas jeszcze czeka, ale trochę się w tej Dalmacji zahartowaliśmy :) Jazdę w deszczu też już mamy ogarniętą, więc jedyne, co może nas zdziwić, to jakaś niska temperatura :)












Kategoria Diamant, Wakacje 2014



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa odwor
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter