Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 70.52km
  • Czas 04:45
  • VAVG 14.85km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • Podjazdy 759m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Spielfeld- Feldbach; Bernhardsthal- Breclav (CZ). Dzień piętnasty.

Czwartek, 18 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0

Jak dla mnie jedna z najniespokojniejszych nocy podczas tej podróży. Nie dość, że głupie sny co i rusz miałem, to całą noc dookoła namiotu kręciły się jakieś zwierzaki...
Ja słyszałem dziki, sarny i inne kuny, a Justynka wyobrażała sobie kaczki i żaby. Ona spała nad wyraz spokojnie, ja całkowicie odwrotnie.
Poranna kawa, zbieranie się i ruszyliśmy chwilę po ósmej; było jeszcze mgliście i dżdżyście, ale jechać trzeba.













Bez mapy wcale nie jest to takie łatwe. Co chwila się gubiliśmy w wioskach, żeby trafić na jakąś główniejszą drogę, która (jak nam się wydawało...) prowadziła w założonym przez nas kierunku.
Słoweńskie podjazdy rzędu osiemnastu procent to nic, w porównaniu z tym, z czym przyszło nam się mierzyć w Austrii. Jedno jest pewne- gdy widzisz PRO kolarza, w PRO ubranku, na PRO rowerze, to nie jedź tą drogą...
Po jednym ze sztywnych podjazdów, na szczycie wzniesienia, zatrzymało się z ciekawości dwóch sympatycznych Austriaków, którzy chcieli wiedzieć co my tu robimy i gdzie jedziemy. Przy okazji dysponowali mapą i pokazali nam, którędy najlepiej jechać, żeby było jak najmniej górzyście... Dość rozbieżny mamy pogląd dotyczący "jak najmniej".



W Sankt Stefan im Rosenthal zrobiliśmy postój przy Billi na małe zakupy i drugie śniadanie...





Dość fajnym już tempem dojechaliśmy stamtąd do Feldbach, żeby gdzieś kupić mapę tej nieszczęsnej Austrii. Już przed samym wjazdem spotkała nas niemiła niespodzianka- droga, którą mieliśmy jechać dalej (według miłych Austriaków) okazała się być drogą ekspresową, bez możliwości wjazdu rowerem...
Skierowaliśmy się więc do centrum, z trudem odnaleźliśmy księgarnię (z bardzo miłą panią ekspedientką!) i nie mogliśmy zdecydować się na mapę. Ogólna Austrii była w takiej skali, że nie było na niej połowy miejscowości, a na innej- dokładniejszej- nie byliśmy jeszcze w jej zasięgu (za to obejmowała Czechy i kawałek Polski aż po Wrocław).
Po przeanalizowaniu obu map stwierdziliśmy, że... przejazd rowerem przez tą część Austrii jest bezsensownym przedsięwzięciem. Nie chodzi o ilość pasm górskich do przejechania, o stromiznę podjazdów, bo z tym jakoś byśmy sobie poradzili (choć ciut dłużej by to trwało...). W końcu już niejeden podjazd już za nami...
Głównym problemem okazało się to, że połowa dróg, to autostrady, drogi ekspresowe bądź szybkiego ruchu, gdzie rowerem nie wolno nam jechać. Żeby trafić na jakąś sensowną drogę w interesującym nas kierunku cały czas musielibyśmy bezsensownie nadrabiać drogi. A szczerze trzeba przyznać, że dziś upływa drugi tydzień naszej tułaczki i pozostał nam już tylko tydzień do założonego powrotu do Polski.
Dziś na przykład, do Feldbach, wyszło nam przeszło sześćdziesiąt dwa kilometry, a właściwie żaden z tych kilometrów nie przybliża nas w kierunku domu, tylko na wschód, w stronę drogi, którą (do pewnego momentu) moglibyśmy jechać na północ.
Dlatego też w Felbach kupiliśmy bilety na pociąg do Wiednia, bo bez sensu jechać na siłę i tracić czas. Tym bardziej, że Austria w ogóle nas nie bawi. Wszędzie tylko kukurydza i dynie. Ludzie niby mili, ale to nie to, co Słowenia.
To, że starsi ludzie nie mówią i nie rozumieją po angielsku, to jestem w stanie zrozumieć; ale młoda dziewczyna pracująca w sklepie z książkami (nie, nie w księgarni...) na pytanie o mapę Austrii robi dziwną minę, nadstawia ucho i krzyczy "heee?!", jak dziadek Eustachy, to sorry, ale nawet ja już lepiej ogarniam angielski.
Za czterdzieści cztery euro kupiliśmy bilety na dwie osoby i dwa rowery, ważny w określonych składach do trzeciej nad ranem jutro...
W międzyczasie doszliśmy do wniosku, że wcale nie musimy wysiadać w Wiedniu, tylko spokojnie możemy dojechać do jak najbliższej miejscowości graniczącej z Czechami. Padło na Bernhardsthal, stamtąd do granicy i jesteśmy w Breclav.
Trochę dziwnie nam ta Austria wyszła, ale to głównie za sprawą braku planu na powrót i trochę naszego nieogarnięcia. Tak teraz, siedząc w pociągu, myślę sobie, że  w ogóle nie mieliśmy planu powrotnego :) Początkowo miała być część Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Serbia, powrót pociągiem może z Bratysławy; potem z kolei była opcja, że z Chorwacji zahaczymy o Bośnię pomijając Serbię i wrócimy do Chorwacji, a stamtąd... nie wiadomo. Stanęło na pierwotnym planie, że zrobimy wybrzeże Chorwacji, ale jakoś tak za bardzo po macoszemu podeszliśmy do tematu "jak wrócić?". :)
W każdym razie wyszło nieźle- Austrię robimy "na raz" i co z tego, że nie rowerem? Zaoszczędzony czas poświęcimy na Czechy, gdzie piwo tańsze i już bardziej "swojsko" jest. A i czas na spokojnie będzie na to, żeby odwiedzić Justynki rodziców w Mikolinie.
Póki co- austriackie pociągi są naprawdę szybkie, punktualne i całkiem ładne. A co dla nas najważniejsze- KAŻDY przystosowany do przewozu rowerów.















Po ponad pięciu godzinach jazdy pociągiem, o dwudziestej drugiej trzydzieści, wysiedliśmy w Bernhardsthal. Stąd do granicy z Czechami zostało nam jeszcze niecałe dziesięć kilometrów do przepedałowania, żeby znaleźć się po właściwiej stronie mocy ;)
Było już późno, my zmęczeni podróżą, więc długo nie szukaliśmy miejsca do spania. Przy jednym z przygranicznych hoteli był ładny i czysty sosnowy las; Justka podeszłą do pani w recepcji i zapytała czy możemy się tam rozbić na jedną noc- nie było najmniejszego problemu. Warunek był tylko tak, żebyśmy się zebrali koło siódmej rano. Idealnie.
Kolacji już nie robiliśmy, bo nam się nie chciało. Rozpakowaliśmy tylko to, co najpotrzebniejsze, spisaliśmy liczniki i poszliśmy spać.
Długo oczekiwane Czechy- hurrra! :)
Do Austrii wrócimy, ale w Alpy ;)
A podróż pociągiem potrafi zmęczyć bardziej, niż rowerem.











Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa akzes
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter