Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 187.93km
  • Czas 10:38
  • VAVG 17.67km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Podjazdy 1505m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Moravičany- Mikolin (PL). Dzień osiemnasty.

Niedziela, 21 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0

Wstaliśmy tuż po siódmej i szybko się zebraliśmy, bo gonił nas dług do oddania naturze ;) A że u pana gospodarza na obejściu nie bardzo było jak i gdzie, to trzeba było jechać.



Postój na śniadanie zrobiliśmy sobie w Třeštinie pod przyjemną wiatką :) Kanapki z pasztetem i pomidorem oraz chińszczyzna spokojnie wystarczyły, żeby się zapchać.







W Sudkovie zatrzymaliśmy się na Litovela Gustava i ruszyliśmy dalej. Po drodze pełno przydrożnych dzikich jabłoni... Mniam :)



























Kolejny postój na pięćdziesiątym kilometrze, w Hanušowicach przy browarze Holby w restauracji połączonej z muzeum. Można dobrze wypić, wyśmienicie zjeść, a do tego pooglądać co nieco i zakupić kufelek. ;)













Cały szlak, którym jechaliśmy (numer pięćdziesiąt jeden) jest naprawdę w porządku. Omija większe drogi prowadząc przez wioski- bardzo przyjemnie, do tej pory w miarę płasko i malowniczo. Stąd jednak ruszymy główniejszą drogą, bo chcielibyśmy o zmroku przekroczyć granicę z Polską, a szlak rowerowy trochę za bardzo do tej granicy kluczy... Patrząc na mapę- może się uda, bo od tej pory zaczynają się większe górki i będzie trochę wspinaczki.
Był plan, żeby odwiedzić brata- kuracjusza w Lądku Zdroju, ale trochę to bez sensu, bo zajechalibyśmy pod wieczór, wypili po piwie, Maciek poszedłby do ciepłego sanatoryjnego pokoiku, a a my zostalibyśmy z ręką w dupie w Lądku ;)
Do rzeczy- przy browarze, z okazji niedzieli i dnia naszego "dnia ryby", wzięliśmy po... steku z pieczonymi ziemniaczkami  i ciemnym sosem pieprzowym... :)
Po takim obiadku, przykrytym jasną i ciemną Holbą, powstał pomysł ,żeby dojechać stąd do Mikolina na raz. Do granicy z Polską mieliśmy jeszcze jakieś trzydzieści kilometrów, a od granicy dobre osiemdziesiąt. Najbardziej przerażały i "stopowały" nas góry w okolicach Jesenika; do tego dochodziła piętnasta i nie wiedzieliśmy czy się uda. Stwierdziliśmy więc, że najpierw dojedziemy do Jesenika, potem do Głuchołaz i zobaczymy, co dalej.
Przed Jesenikiem mieliśmy długą i mozolną wspinaczkę na przełęcz, ale za to stamtąd już tylko długi i szybki zjazd właściwie aż do samej granicy.







Po minięciu granicy i przywitaniu się z Polską wspięliśmy się do Głuchołaz. W miasteczku chwila na szybką kawę na Orlenie i utwierdzenie się w przekonaniu, że... dojedziemy dziś do końca. Na licznikach pękła nam już setka, a jeszcze kawał drogi przed nami. Na dodatek w ciemności. Żeby tego było mało, to jeszcze przed Nysą nieźle się rozpadało. Czyli komplet.
Całe szczęście ten odcinek Polski jest płaski; poza tym chęć powrotu była przeogromna, toteż mało kiedy z liczników schodziło dwadzieścia, dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę.
W Nysie trochę się pogubiliśmy, ale pomogło nam zdjęcie mapy ze stacji benzynowej. Chcąc nie chcąc kawałek musieliśmy przejechać krajówką numer czterdzieści sześć, co do najprzyjemniejszych nie należało.
W końcu z głównej drogi na Grodków.
W miasteczku Justynkę dopadł kryzys i musiała coś zjeść. Jedyne, co udało nam się znaleźć, to bar, w którym podstarzali panowie oglądali finał siatkówki Polska- Brazylia.
W barze nie mieli nic do jedzenia, więc pozostało nam wzmocnić się zimną laną Tatrą... ;)



Upewniliśmy się jeszcze co do drogi i ruszyliśmy dalej. Pozostało już tylko lekko ponad trzydzieści pięć kilometrów, było chwilę po dwudziestej drugiej, mieliśmy za sobą dwa zmoknięcia, ale było już tak blisko...



Minęliśmy Lewin Brzeski, Skorogoszcz i kilka minut po północy zameldowaliśmy się u Teściów w Mikolinie :)



Przy okazji Justynka pobiła swoją życiówkę- sto osiemdziesiąt kilometrów jednego dnia.
W domku kolacja, naleweczka z czarnego bzu i do łóżeczka spać... :)
Jutro dzień przerwy na pranie, ogarnięcie się, wysuszenie namiotu. W wtorek z rana wystartujemy na ostatni siedemdziesięciokilometrowy odcinek do Wrocławia.



Dzisiejsze Nepomuki:















Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa piewa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter