Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 88.22km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:01
  • VAVG 14.66km/h
  • VMAX 45.81km/h
  • Podjazdy 461m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień piąty; Rowy - Łeba.

Czwartek, 11 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

Poranek w deszczu. Padało praktycznie całą noc i pół poranka. Z rana trochę się lenimy, trochę czytamy, trochę drzemiemy. Nawet Mango nie bardzo ma ochotę na wychodzenie z namiotu.













Znów udało nam się wstrzelić w okno pogodowe, więc czym prędzej się zawinęliśmy.



U Justynki od dłuższego czasu był problem z przednim błotnikiem, na którym ciągle zbierało się błoto i blokowało koło.
Wyjście? Wyciąć przeszkadzający, niepotrzebny element i już jest spokój. :)







W Rowach trochę pobłądziliśmy, zanim trafiliśmy na szlak, ale w końcu się udało.



Szlak wiódł przez Słowiński Park Narodowy; wstęp płatny (sześć złotych za dorosłą osobę), ale innej drogi nie było.







W Parku zrobiliśmy sobie przerwę na śniadanie, w międzyczasie zaczęło padać.





Do Czołpina, czyli około czternastu kilometrów dojechaliśmy po blisko dwóch godzinach (!) . W deszczu i błocie.



















W Czołpinie opuszczamy w końcu błotnisty szlak i wbijamy na asfalt, który przez Smłodziński Las prowadzi nas do Kluk.



W Klukach odbija szlak rowerowy, który dołem jeziora prowadzi prosto do Łeby. Szlak nie jest łatwy, ale na ogół przejezdny.
Niestety, po deszczu okazuje się nieprzejezdny. Początkowo próbujemy, mimo znaku ostrzegającego o utrudnieniach. Jednak po tym, jak ja rowerem zagrzebuję się po suport w kałuży, a Justynka staje w kałuży po kolana odpuszczamy ten szlak.





Wyjścia z kiepskiej sytuacji mamy trzy: brnąć dalej w szlak żółty, ale nie wiadomo, co będzie dalej. Z przyczepką łatwo się roweru nie przeprawia... Możemy wrócić do Czołpina, skąd jest szlak na plażę i pojechać wzdłuż morza (mój typ), lub pojechać asfaltami dookoła nadkładając ponad trzydzieści kilometrów i sporo metrów przewyższeń.
Na domiar złego w sakwie "kuchennej" przedziurawiła się puszka z piwem... Sakwa szczelna, więc i płyn i smród zatrzymała. Całe szczęście, że sakwa z rzeczami kuchennymi, a nie ubraniami... Jako tako osuszam wszystko na miejscu, trochę rzeczy przepakowując.
Ostatecznie decydujemy się na trasę asfaltową, którą wybrała Justynka. Jedziemy prawie na równi z jeszcze dwiema rowerowymi parami, które zawróciły z żółtego.
Dla mnie był to najgorszy etap. Nie dość, że sporo pod wiatr, to sporo pod górę. Morale upadło już dużo wcześniej ciągnąc mokrą przyczepkę z mokrym psem.
Do tego bardzo ruchliwa droga z asfaltem dziurawym jak szwajcarski ser.
Naprawdę było ciężko i nieprzyjemnie, do tego głodno (na śniadanie sześć kromek chleba), mokro i chłodno. Byłem nieprzyjemny, za co później przepraszałem Żonę; której też łatwo nie było, a bardzo mnie po drodze wspierała.
Mocno chujowaty odcinek...





W końcu, dziękując Bogu, że nic nas nie rozjechało na ruchliwej drodze wojewódzkiej, dotarliśmy do Łeby.



Trafiliśmy na kemping, całkiem nietani, bo zapłaciliśmy około pięćdziesięciu złotych.
Ale był emeryt - ochroniarz, który pilnował w nocy, były prysznice (więc i kolejna orzeźwiająca kąpiel) no i dostęp do prądu, dzięki czemu doładowaliśmy telefony i powerbank.
Pan w recepcji zapytał, skąd jedziemy. Na odpowiedź, że z Rowów, odpowiedział "to niedaleko".
A my tego dnia zrobiliśmy blisko dziewięćdziesiąt kilometrów i byliśmy wyjebani, jak petardy. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Rozbiliśmy namiot, przebraliśmy się i poszliśmy na spacer po plaży.



To był chyba najgorszy nasz dzień dotychczas.
Stąd od Helu dzieli nas jakieś sto kilometrów...




Kategoria Diamant, Wakacje 2016



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa piewa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter