Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 56.65km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:49
  • VAVG 14.84km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Podjazdy 954m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Enduro po Kotlinie Kłodzkiej; dzień drugi.

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 04.06.2013 | Komentarze 0

Pierwsza pobudka chwilkę przed siódmą rano.





Toszkę jeszcze poleniuchowaliśmy, wypiliśmy kawę, zapakowaliśmy się, zwineliśmy namiot i ruszyliśmy tuż po jedenastej. Żeby wyjść z lasu na szlak miało być "w górę i w lewo, potem w prawo". Udało się bezbłędnie wrócić na szlak. :)
Pogoda zaczęła dopisywać- zero deszczu, całkiem ciepło, a do tego zaczęło nawet wychodzić słońce!
Coś nam się trochę znów szlaki pomyliły, bo po krótkim podjeździe i fajnym zjeździe znaleźliśmy się... znów przed Jagodną. :)



Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło- w schronisku wypiliśmy piwko i zjedliśmy śniadanie.
Okazało się, że Justynę znają wszędzie (!), bo spotkaliśmy jej dwie klientki i kolegę, który kiedyś z nią pracował w fitnessie.
Długo nie zagościliśmy, bo zrobiło się już po dwunastej grubo i trzeba było jechać dalej.

Celem całej wycieczki była ulica Dobrošovská 130 w Nachodzie. Ruszyliśmy więc w dół, na południe, w stronę Mostowic.









W Mostowicach spotkaliśmy kolejnego Nepomuka do mojej kolekcji.



Z Mostowic dalej Drogą Śródsudecką, przez Lasówkę w stronę Zieleńca.



Na rozdrożu, parę kilometrów przed Zieleńcem stwierdziliśmy, że pojedziemy w stronę Dusznik.





W Dusznikach znaleźliśmy sklep. Zrobiliśmy małe zakupy i rozgościliśmy się na jednym z placyków w centrum kurortu :) Podsuszyliśmy tropik, zjedliśmy drugie śniadanie, uzupełniliśmy zapas wody i wypiliśmy piwo :)
W tym miejscu trzeba nadmienić, że Justyna pierwszy raz w życiu (!) zjadła paprykarz szczeciński. :) To już drugi produkt, po pomidorze, który je pierwszy raz przeze mnie ;)











W Dusznikach założyliśmy, że do Kudowy pojedziemy asfaltem przez Słoszów, Kulin Kłodzki i Jerzykowice Wielkie.
Po drodze jednak stwierdziliśmy, że jesteśmy odważni i ruszamy czerwonym szlakiem pieszym w stronę Lewina Kłodzkiego.

W lesie szlak nie rozpieszczał...





Było mnóstwo śliskich sekcji korzennych...



... gdzie Justkowi udało się zaliczyć pierwszą (i jedyną, na szczęście) glebę :)



Ogólnie jest bardzo grząsko i w większości pod górę rower trzeba pchać, bo jechać się nie da. Justyna, ze łzami w oczach, chce wracać na asfalt, ale to już bez sensu było. Nie lubimy się wracać ;)

Na górze, po wyjeździe z lasu robi się mniej mokro i bardziej sielankowo...

















Nie udało nam się znaleźć szlaku odbijającego do asfaltu, więc dalej brniemy czerwonym pieszym.





Na jednym ze wzgórz dostrzegliśmy "naszą" drogę asfaltową. Postanowiliśmy więc przedrzeć się do niej :)







Wystarczyło "tylko" zjechać polem w dół. Okazało się to proste tylko z założenia, bo pole było miejscami dość strome, z wysoką trawą, przez którą nie było widać, co jest pod kołami... Do tego co jakiś czas wyłaniały się elektryczne pastuchy, a ostanie kilkaset metrów pola okazały się bagnem po uszy...
Udało mi się nawet zaliczyć dwie efektowne gleby, dzięki czemu w ilości wywrotek wysunąłem się na prowadzenie ;)

















Dalej pojechaliśmy już głównie asfaltem (nie uwzględniając kilkuset metrowego odcinka, który według mapy był "drogą utwardzoną"...).
Nie dość, że asfalt, to w większości z górki. Irytacja polem wyraźnie zniknęła :)





Na ostatnim zjeździe zerwałem łańcuch; nie wiem jak i dlaczego, ale jak to się mówi- kiełbaska jest tak smaczna, jak jej ostatni kęs, a łańcuch tak wytrzymały jak jego najsłabsze ogniwo.











Po wyeliminowaniu urwanego ogniwa i spięciu wszystkiego do kupy, zjechaliśmy do Kudowy. To był dość stromy i trudny zjazd. Justyna chciała zejść z roweru, ale nie mogła, więc postanowiła się przewócić na bok i dopiero zejść :) Z mojoej strony wyglądało to tak, że po zjechaniu dość długo jej nie było, więc zawróciłem pod górę zobaczyć czy nic jej się nie stało. W końcu ją zobaczyłem, myślałem, że zaliczyła glebę, ale nie... Po prostu stała, śmiała się i nagle z pozycji wertykalnej przyjęła horyzontalną. Z uśmiechem (i śmiechem) na ustach, cały czas wpięta w pedały. :)
Najpierw zaliczyliśmy Tesco (bezcenne miny przechodniów, gdy patrzyli na ubłoconych nas! :)), żeby się obkupić na wieczór, a potem do wstrętnego baru z bardzo niemiłą obsługą na schabowego z ziemniakami, który też dupy nie urywał, choć w tym przypadku to chyba dobrze... ;)









Dalej udaliśmy się w stronę granicy. Niestety, kawałek drogi trzeba było pokonać krajową "ósemką". Na szczęście nic nas nie rozjechało i spokojnie wjechaliśmy do południowych sąsiadów. :)




Pomału zbliżał się zachód słońca i trzeba było szukać miejsca na nocleg; problem polegał na tym, że ani jedna moja mapa nie obejmowała rejonu, w którym się znajdowaliśmy. Tak więc mocno na czuja i ze sporą dozą niepewności ruszyliśmy "na szlak".











Bunkry były, ale ze względu na porę wcale nie było zajebiście.



Pnąc się cały czas pod górę, będąc prawie całkiem zrezygnowanym, zastosowałem starą, jak świat metodę odbudowania wiary we wszystko- trzeba było się napić! ;)



Wiara w świat wróciła ;) Ruszyliśmy dalej, na szczyt i niedługo potem znaleźliśmy miejsce na nocleg.









Rostawiliśmy namiot, nazbieraliśmy drewna i każde zajęło się swoimi obowiązkami- Justyna łamała i segregowała drewno na ognisko, a ja kopałem na nie dół, bo na dzisiejszą kolację była przewidziana pewna "atrakcja"... ;)



http://photo.bikestats.eu/zdjecie,pelne,386870,justyna-lamaczka.jpg













Pozostało zacząć szykować kolację i rozpalić ogień.
Na kolację potrawa (poznana dzięki Młodemu) o naszej roboczej nazwie: kiełbaski- żubrówki :)

Najpierw szykujemy półprodukty: wypijamy piwo z puszek (bardzo ważny element! ;)), rozcinamy je (tak, jak na zdjęciu- otworkami do góry), nacinamy kiełbasę i kroimy cebulę.





Następnie dolewamy piwo (jeśli szkoda piwa, to może być i woda...), żeby wszystko miało się w czym podduszać.



I zamykamy puchy :)



My zrobiliśmy wersję uboższą- najlepiej jest jeszcze dodać trochę czosnku dla poprawienia smaku, można też dorzucić trochę papryki, marchewki czy czego tam dusza zapragnie. Dodatkowo dobrze byłoby pokroić kiełbasę w plastry, wtedy lepiej przejdzie aromatem.
Potem wystarczy rozpalić ogień w wykopanym dole, przygotować palenisko...











NA ogniu powinno się tak trzymać puchę minimum trzydzieści- czterdzieści minut (pamiętając o uzupełnianiu płynu- w puszce i w sobie ;)). My zdjęliśmy szybciej, bo Justyna się śliniła ;)







Na koniec upiekliśmy ostatnią, czwartą kiełbasę. Wszystkie wciągnęła Justyna... :)



Drewno było stosunkowo suche, dodatkowo sporo go przygotowaliśmy, więc gdy tylko jedzenie się skończyło, można było przystąpić do suszenia tego, co mokre... ;)











Pozostało tylko uzupełnienie dziennika pokładowego...



... i można było zabrać się za nocne rozmowy przy cytrynówce; na bardziej lub mniej poważne tematy.

:)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ylisz
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Flag Counter