Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2014

Dystans całkowity:686.48 km (w terenie 18.00 km; 2.62%)
Czas w ruchu:37:04
Średnia prędkość:18.52 km/h
Maksymalna prędkość:60.53 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:26.40 km i 1h 25m
Więcej statystyk
  • DST 26.96km
  • Czas 01:13
  • VAVG 22.16km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Środa, 6 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

W pracy wszyscy- trochę się poogarniało, trochę zamotek, ale atmosfera- mimo gej pary- spoko. :)

O siedemnastej skończyłem i zabrałem się za Justynki Canyona. Przyjechały nowe stery, więc grzechem było by nie wymienić od razu. Mimo ceny pozostawiają wiele do życzenia, ale wkrada się w to margines błędu mechanika ;) Pomijając to- linki i pancerze przerzutkowe wymienione ( na czerwone!) ;) Jutro powalczę dalej ze sterami, żeby Żona nie miała wrażenia, że jej kiera odpada ;)




A już niedługo, już na miesiąc...

"Błękit, jak twoje oczy,
A niebo ma morza ton.
W serce wymierzony pocisk,
Do szczęścia jest bliżej stąd.
Przeciągłe raporty cykad...
Przystanią jest każdy dzień.
Młodzieńcy na motocyklach-
Szkoda czas tracić na sen"





  • DST 27.19km
  • Czas 01:21
  • VAVG 20.14km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Wtorek, 5 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

W pracy z rana lipa- okazuje się, że jesteśmy we trzech, bo Marian ma swoje sprawy, a Karol zachlał. Mimo to jakoś leci. Leci tak, że w pracy garuję do dwudziestej drugiej. Od dziewiątej rano. Powrót na rowerowym autopilocie.
W domu prysznic, piwko i przytulaństwo do Żony. A może odwrotnie. A może nie. ;)









  • DST 13.77km
  • Czas 00:43
  • VAVG 19.21km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Do pracy z Justką busem, żeby go odstawić po wyjeździe.
W pracy wszyscy zajarani Rychlebami i zdziwieni tym, że wylądowaliśmy w Szczyrku ;)

Do tego jeszcze pierwszy dzień w pracy Krzysia. Jest zamiast Asi, ale ogarnia wiele więcej ;)
Szkoda, że tylko na dwa miechy ;)







  • DST 15.13km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 60.53km/h
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skrzyczne.

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Noc  w busie minęła spokojnie. Wszyscy zebraliśmy się z rana- przebieranie, kawa, te sprawy.
Kaśka ruszyła pierwsza, bo miała ambitny plan wjechania na Skrzyczne szlakiem rowerowym.
Justynka też trochę chciała, ale została przy "mojej" opcji wjechania tam wyciągiem. Po drodze Kaśka esemesami w stylu "ja pierdolę, jak tu stromo", utwierdziła ją tylko w przekonaniu, że warto było zostać jeszcze trochę przy aucie, zjeść, odgrzewaną na kuchence, pizzę z wczoraj...





... i dopiero ruszyć do centrum Szczyrku. :)



Przyznam się, że pomimo wielu moich wycieczek rowerowych w góry, to był mój pierwszy raz, kiedy miałem jechać wyciągiem z rowerem. Właściwie, to kiedy miałem jechać wyciągiem w ogóle.
Niepokój więc był.
Tym bardziej nie dziwił mnie niepokój Justynki związany z całym planem wjechania na szczyt...
Jak wsiąść, jak zachować się w trakcie jazdy, jak zsiąść...
Na tle tych i innych pytań, dopedałowanie czy doprowadzenie roweru na szczyt wydawało się proste ;)
W knajpce pod wyciągiem walnęliśmy po piwku, poczekaliśmy na jakiegoś rowerzystę, u którego można by podpatrzeć, "jak to się robi" i w końcu... ruszyliśmy w stronę peronu. 
"Nie traki diabeł straszny, jak go malują", można by powiedzieć, choć bez (bez)cennych rad rowerzysty przed nami mogło by być ciężej ;) 

Na pierwszym odcinku fajnie, choć na początku z pewną dozą niepewności. Po prostu miałem ciut za bardzo wypchany plecak i zamiast swobodnie oprzeć się na oparciu i przytulać rower do siebie, byłem- delikatnie mówiąc- wychylony ;)
Po chwili jednak niepewność przeszła w zapomnienie i było naprawdę zajebiście! :)









Po drodze "międzylądowanie" na stacji pośredniej i przesiadka na nowszą konstrukcję (włoską, znaczy się lepszą!), która dowiozła nas na szczyt. Tu nie trzeba było roweru przytulać- wystarczyło powiesić rower na haku i cieszyć się "podjazdem" ;)










Na szczycie Szkrzycznego piwko, urodzinowe ciasto jagodowe dla Justynki i zjazd...



Dziewczyny wybrały "łatwiejszą" opcję zjazdu, ja postanowiłem się nasycić zjazdem...





Było stromo, pełno sporych, luźnych kamieni. Miejscami naprawdę szybko, na pograniczu wybicia z toru jazdy i wylecenia gdzieś tam, poza "szlak", w dół. Za chwilę było wolno, mocno (!) technicznie, w lesie, z prędkością w granicach pięciu kilometrów na godzinę, gdzie trzeba było manewrować rowerem i ciałem tak, żeby się nie spierdolić. Do tego ślisko, kamieniście, sporo sekcji korzennych. Technika pełną gębą :) Siodło w dół na maksa, tyłek prawie ocierał o tylną oponę, nadgarstki dawały znać o sobie, ciśnienie w oponach w granicach jednego bara, w pełni wykorzystane sto pięćdziesiąt milimetrów zawieszenia z przodu i z tyłu... Zjazd ogólnie szybki, techniczny, ale ciekawy. Typowo beskidzki.
Po zjechaniu na dół, do Szczyrku, zacząłem się wdrapywać asfaltem w stronę busa; po drodze złapał mnie deszcz- nie było sensu się zatrzymywać i ubierać w coś na deszcz; nie dość, że ciepło, to jeszcze po zjeździe fajno było ochłonąć.
Przy aucie szybkie przebranie się, zrobienie zalążka obiadu i oczekiwanie na dziewczyny :)

Dziewczyny przyjechały, zjedliśmy, dopakowaliśmy rowery i cały bagaż, i ruszyliśmy. Odwieźliśmy Kaśkę i ruszyliśmy w stronę Wrocławia.
Nie jechaliśmy autostradą, więc spokojnie zahaczyliśmy o Mikolin i Justki rodziców.
Powrót do Wrocławia w deszczu i na pozycji lidera na Drodze Krajowej numer dziewięćdziesiąt cztery, ale pogoda była naprawdę wstrętna. Tym bardziej, że w Sprinterku tylko jedna wycieraczka działa :)





Wyjazd, mimo planów nieudanych, udany. Niedosyt nieodwiedzenia singielków pozostaje, ale one nie uciekną. Zostaną i poczekają na nas do końca sierpnia. Bo w ostatni weekend sierpnia mamy jedyny wolny termin, żeby gdzieś jeszcze wyjechać. Bo potem już tylko Bałkany. Aż do października (piździernika ;)).




Kategoria Canyon, Góry


ŚwierSzczyrk.

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Poranek w Tychach okazał się megaciężki, tym bardziej, że spaliśmy może ze cztery godziny... 



... żeby jednak nie było, że na darmo przejechaliśmy taki kawał drogi postanowiliśmy pojechać z Kaśką do Bierunia, żeby mogła się spakować i ruszyć dalej, gdzieś w Beskidy, bo przecież trzeba było coś na rowerach pokręcić :)
Nie do końca jestem pewien dlaczego, bo rozmowy toczyły się w nocy pod wpływem piwa i wina, ale padło na... Szczyrk. Świeradów, Szczyrk- co za różnica, brzmi podobnie... ;)

Kaśka poprowadziła nas z Tychów do Bierunia, po drodze zaliczając Lidla. U niej śniadanie... (wcale nie) szybka drzemka i ruszyliśmy w
stronę Beskidu Śląskiego.
Po dojechaniu na miejsce znaleźliśmy bezpłatny parking na końcu wszystkiego.
Kaśka wygrzebała rower z auta i zjechała, żeby szukać jakiegoś pola namiotowego, knajpy, czegokolwiek...
My wygrzebaliśmy z auta śpiwór i poszliśmy dosypiać w krzaki.
Oboje wyglądaliśmy, jak "pisz pan trup"... Kolektywnie stwierdziliśmy, że to od zmęczenia, a nie wypitego alkoholu, bo przecież pilliśmy co innego i niemożliwe, że to przez to tak podle się czujemy. ;)

Kaśka w kończu wróciła; my- nadal słabi i obolali- też odważyliśmy się wyciągnąć rowery ze Sprintera i zjechaliśmy do... najbliższej knajpy.
Na lekarstwo.





Przy Złocistym Uśmieżaczu Bólów Wszelkich, A Głowy Najbardziej, postanowiliśmy, że walniemy po jeszcze jednej bombie, wrócimy pod górę do busa, tam się przepakujemy i wrócimy do centrum Szczyrku. Tam odnajdziemy szlak na Skrzyczne i przenocujemy w schronisku. Rano zjedziemy do auta, odstawimy Kaśkę i wrócimy spokojnie do Wrocławia. 

Plany, jak to plany- lubią nie wypalać.

Dojechaliśmy do busa, przepakowaliśmy plecaki, a w trakcie zjazdu na dobre pół godziny (a było już blisko osiemnastej!) unieruchomiła nas burza...







Gdy burza ustała, zmęczeni, przemoknięci i głodni w końcu zjechaliśmy do Szczyrku. Zajechaliśmy do pizzeri, żeby się posilić przed wdrapywaczką na Skrzyczne; po drodze oczywiście niemiła niespodzianka- kapeć z tyłu :/









Z knajpki, po zjedzeniu i załataniu dętki, zbieramy się dość późno, bo blisko dwudziestej. Nadal mamy ambitny plan, żeby wbić się na Skrzyczne i przekimać w schronisku... Niestety, moja pompka nie dała rady nadmuchać kapcia w rozmiarze dwa przecinek cztery, jeden z dwóch tłoczków odmówił współpracy... Po asfalcie jadę z mniej więcej barem w oponie, rzuca na boki i jest nieprzyjemnie, do tego naprawdę ciężko i niewygodnie.
Modyfikujemy plan, żeby wejść szlakiem pieszym, bo "to tylko godzina". Ja odpuszczam zrezygnowany tym, że rano nie będę miał jak zjeżdżać na kapciu, a schodzić to trochę słabo.
Powstaje więc plan- wracamy spać do busa. Rano Kaśka wstanie i pojedzie na Skrzyczne, bo taką ma ambicję, a my dojedziemy do niej... wyciągiem. :)





"Uprzątnęliśmy" (znów całuski dla Żony!) pakę w busie, Justka poukładała koce i kołdry, które normalnie służą nam do przekładania rowerów w pracy. Poczekaliśmy, aż się ściemni, wypiliśmy kilka piw i zalegliśmy :)



Po zgaszeniu czołówki na pace ciemno, jak u Murzyna w dupie, ale prze wygodnie i nawet ciepło. Przy spokojnym rozmieszczeniu trzy osoby i trzy rowerki plus bagaż może spokojnie wyspać się :)
 Jak to później Justynka stwierdziła (mając na myśli zardzewiałą Skodzinkę i teraz- pożyczonego z pracy- Sprinterka) mamy chyba słabość do rdzy... ;)

Kategoria Canyon, Góry


Czasami bywa tak, że...

Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień wyjazdu do Świeradowa i Novégo Města pod Smrkem na singletracki... Wszystko przygotowane, dowiezione do pracy, pozostało więc czekać na to, aż Justynka przyjedzie pod wieczór do mnie do pracy, zapakujemy wszystko na pożyczonego z firmy busa.
Ekscytacja tym większa, że wszyscy z roboty znów uderzali na Rychleby, a my się wyłamaliśmy, bo to nasz wyjazd- nie dość, że ostatni przed kościelnym, to do tego jeszcze Justki urodziny. Namiot, ognisko, góry, rower i my.

W środku dnia, dość niespodziewanie, dzwoni Justynka i mówi, że rozmawiała z Kaśką i ma trochę lipę- nie dość, że nie dostała pracy we Francji, to dodatkowo straciła tą w Tychach, a żeby było śmieszniej, to z powodu zalegającego śniegu nie będzie jej wyprawy na Matterhorn, na którą czeka od roku... No i chciałaby, żebyśmy do niej przyjechali.
Początkowo się zdziwiłem, ale od razu powiedziałem, że nie- to miał być Twój urodzinowy wyjazd, wszystko mamy przygotowane pod Świeradów, a poza tym już trochę za późno na takie akcje; pomijając już fakt, że busa pożyczałem z pracy i mówiłem, że singletracki...
Jak Kaśka chce, to niech przyjedzie do nas i razem pojedziemy w Izery.
Stanęło na tym, że ona nie da rady przyjechać do nas, a my nie damy rady pojawić się u niej.

Reszta dnia w pracy zleciała strasznie opieszale, ale w końcu pojawiła się Justka. Dopakowaliśmy busa, zrobiliśmy zakupy spożywczo- alkoholowe na wieczór i wyjazd w ogóle i ruszyliśmy. Było już dobrze po dwudziestej pierwszej, gdy jadąc obwodnicą Wrocławia kierowaliśmy się na zjazd z autostrady w kierunku Zgorzelca. 
Rozmawiamy, śmiejemy się i ciągle w głowach siedzi nam nieszczęsna Kaśka- tyle razy nas do siebie zapraszała, a nam ciągle było nie po drodze tam wpaść. Tyle razy przyjeżdżała do nas, często na spontanie (czasem nawet na arcyspontanie); bywało, że- pomimo tego, że mieszka w Bieruniu- była z nami na wyjazdach, na które osoby z Wrocławia reagowały "bo za późno dajecie znać". Jak nie miał kto z nami jechać, to Kaśka właściwie była "pod ręką" mimo dzielącej nas odległości.
Popatrzyliśmy więc na siebie i prawie bez słów podjęliśmy decyzję, że zrobimy jej niespodziewankę i przyjedziemy.
Wszystko fajnie, ale byliśmy już na A4 w kierunku Zgorzelca. Znaleźliśmy (trochę błądząc... ;)) nawrotkę i znaleźliśmy się na tej samej drodze, ale w kierunku Katowic.
Pierwsza niemiła niespodzianka, rozczarowanie i trochę rezygnacja z naszego planu spotkała nas jeszcze na odcinku wrocławskim- niesamowity, ponadgodzinny korek od wysokości Kątów Wrocławskich aż za Bielany do bramek...
Nic to jednak- mimo chęci niespodziankowania, zadzwoniliśmy wcześniej do Kaśki, że będziemy (chociażby dlatego, żeby nie okazało się, że całą drogę jedziemy na darmo, bo jej na ten przykład nie ma... ;)); głupio więc byłoby się odmówić. ;)
Po drodze zastała nas już północ, droga trochę się ciągnęła, bo- jak się okazuje- autostrada wcale nie jest najszybsza; po drodze spotkały nas jeszcze dwa korki, wcale nie małe.
Kaśka w międzyczasie siedziała u znajomych w Tychach i kiedy w końcu trafiliśmy do tej śląskiej miejscowości po godzinie pierwszej, cały czas, przez telefon, służyła nam za dżipiesa ;)
Po dojechaniu do Anki i Maćka odbezpieczyliśmy nasze alkozapasy i zalegliśmy do rana.
Ku uciesze wszystkich, a Kaśki przede wszystkim.
Bo fajnie jest widzieć, że pomimo niewielkiej ilości snu nocy poprzedniej, jedenastu godzin pracy i blisko pięciu godzin w nocy za kółkiem (całuski i wielki szacun dla mojej Żony!)- kogoś tak cieszy nasz widok.

Miał być czas dla nas.
I był, bo okazało się, że dla nas jest ważniejsze to, że potrafimy zrezygnować ze swoich planów i pomóc komuś, kto tego potrzebuje.
Proste.




Kategoria Canyon, Praca, Wrocław


Flag Counter