Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:691.90 km (w terenie 199.50 km; 28.83%)
Czas w ruchu:46:35
Średnia prędkość:14.82 km/h
Maksymalna prędkość:45.81 km/h
Suma podjazdów:2595 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:24.71 km i 1h 43m
Więcej statystyk
  • DST 7.62km
  • Czas 00:27
  • VAVG 16.93km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Piątek, 19 sierpnia 2016 · dodano: 19.08.2016 | Komentarze 0

Dostałem dziś po pracy prezent od Żony :)





Idąc dalej tropem wakacji. Często znajomi czy też ludzie przygodnie spotkani pytają się nas, co my ze sobą zabieramy? Co my pakujemy w te sakwy, jak to wszystko tam się mieści?
Odpowiedź zawsze jest jedna - zawsze zabieramy za dużo :)
Generalnie zasady są dwie - ile miejsca w sakwach, tyle zawsze się zabierze, żeby były wypchane :) To pierwsza sprawa, druga to taka, że nie ważne czy jedzie się na trzy dni pod namiot czy też na trzy tygodnie (a pewnie i miesiące) zabiera się w większości to samo.
Zapakowaliśmy się w osiem sakw - cztery po trzydzieści litrów i cztery po litrów piętnaście.
Dużo, niewątpliwie.
Jednak każda z sakw nie była wypchana po brzegi, a ich ilość bardziej przekładała się na organizację. Po prostu - sakwa na ciuchy rowerowe, sakwa na ciuchy "cywilne"; między nimi "uzupełnienia". Do tego sakwa na kuchnię, na łazienkę, na sprzęt biwakowy...
Na zdjęciach wygląda to tak, jakbyśmy wieźli ze sobą nie
wiadomo co, jednak w większości jest to przemyślane, często wynika z doświadczenia. Po prostu.
Nie wnikam w to, co Justyna miała w swoich sakwach (choć częścią bagażu musieliśmy się podzielić, chociażby po to, żeby nie dublować), skupiając się na swoim wyposażeniu.

Ad rem.
Co ze sobą zabraliśmy?
Przede wszystkim rowery. No i przyczepkę dla psa oraz namiot, maty, śpiwory. Oprócz tego kilka innych "głupot", które  można podzielić na przynajmniej dwie grupy.



Bagaż zawsze staram się dzielić na "wyposażenie" i "ciuchy". W skład wyposażenia wchodzą rzeczy okołobiwakowe, a do ciuchów przynależą zarówno ubrania "cywilne", rowerowe, jak i gacie i skarpetki.
Pakując się zabraliśmy za dużo ciuchów "cywilnych". Cztery t- shirt'y, gdy dystans dało się pokonać z jednym, to przesada. Do tego pięć par skarpetek, gdy jedzie się w sandałach, to za dużo - nie użyłem ani jednej pary. Grubszy polar używałem często w wieczory, cieńszy kilka razy użyczyłem Justynie, więc się przydały. Długich spodni dwie pary, a przejechałem w jednych. Nawet bez prania po drodze.
Cztery koszulki rowerowe, z czego wykorzystałem dwie, więc pozostałe dwie wiozłem bez potrzeby.
Jedna bluza rowerowa, jedna bluza "cywilna" (niewykorzystana), bluza "moro", którą noszę na co dzień i bardzo lubię.
Kurtka przeciwdeszczowa przydała się raz, na szczęście spodnie przeciwdeszczowe zostawiłem w aucie.
No i tyle.
Wyposażenie, to inna kwestia, bo zawsze lubię mieć jakąkolwiek sytuację po kontrolą...
Menażka, to konieczność, gdy chce się zagotować wodę czy przygotować jedzenie.
Kubek na wodę / herbatę / kawę / wino  / piwo również zawsze się przyda. A nawet dwa.
Teren sypki, więc i saperka się przydała, żeby wykopać dół pod kuchenkę czy ognisko.
Bagnet do AK - 47 wożę ze sobą od kilkunastu dobrych lat. Pomaga w ogniu, w sytuacji, gdy trzeba coś przeciąć... Towarzysz obowiązkowy, pomaga w każdej sytuacji.
Kawiarka do przyrządzania dobrej kawy z rana; deska do krojenia, która dużo ułatwia, komplet sztućów. Podstawowe przyprawy i... chyba tyle.
Przepraszam - taśma izolacyjna, na której świat się trzyma oraz trytyki, które to wszystko trzymają.
A z rzeczy rowerowych, to obowiązkowe dętki dla mnie i Justynki oraz przyczepki. Poza tym łatki, łyżki do opon, podstawowe imbusy, oliwa do łańcucha, linki hamulców i przerzutek w zapasie; dodatkowo klucz do szprych, zapasowe szprychy i żarówka do Justynkowej lampki.
Niewiele, ale jednak sporo.
Pamiętaliśmy jednak o tym, żeby zostawić miejsce na bieżące zakupy i browara na wieczór ;)









  • DST 7.05km
  • Czas 00:27
  • VAVG 15.67km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chwyty Ergon GP1 BioKork - test.

Czwartek, 18 sierpnia 2016 · dodano: 18.08.2016 | Komentarze 0

Niespełna miesiąc temu założyłem do Diamanta chwyty Ergon GP1 BioKork , o czym pisałem też tutaj.
Wcześniej miałem okazję raz, czy dwa przejechać się z nimi po Wrocławiu, więc niewiele było do napisania. Teraz, po naszych rowerowych wakacjach i siedmiu dniach spędzonych z Ergon' ami, można chyba napisać ciut więcej.
Przede wszystkim - poprawnie zamocowane - nie okręcają się, dzięki śrubom mocującym do kierownicy. Z uwagi na moje poprzednie gripy, jak i przyzwyczajenia z MTB, pewność chwytu cenię sobie nade wszystko. Jak już nie raz pisałem, to jeden z trzech punktów podparcia rowerzysty na rowerze, drugi najważniejszy po pedałach.
Chwyty są ergonomiczne, czyli nie cylindryczne, a ze specjalnymi, sztywnymi wypustkami, które zapewniają podparcie kłębików (anatomicznie rzecz ujmując, lub - jak kto woli - nasady dłoni). Oczywiście duże znaczenie ma też ich odpowiednie ustawienie. Rzecz w tym, żeby nie były ani za nisko, ani za wysoko. Najlepiej jest trochę pojeździć z kluczem imbusowym w kieszeni i popróbować kilka różnych ustawień, żeby w końcu dojść do tego odpowiedniego do geometrii i pozycji zajmowanej na rowerze.
Druga sprawa, to dobór odpowiedniego rozmiaru, bo dostępne są dwa, o czym też już wcześniej pisałem.
Chwyty, wykonane z naturalnego korka, nie kleją się. Jeździliśmy w upale, w zimnie, w deszczu, w piasku. Cały czas pokrycie gripa i jego konstrukcja zapewniały pewne trzymanie kierownicy i panowanie nad rowerem. Justyna używała ich w połączeniu z rękawiczkami i była w siódmym niebie.
Kawałek gripa pokryty jest gumą, która zapewnia dodatkową warstwę antypoślizgową. Faktycznie zadaje to egzamin i chwyt jest jeszcze pewniejszy, zwłaszcza, gdy poruszamy się po nieutwardzonych drogach.
Rowery podczas wycieczki niejednokrotnie były zostawiane i narażane na deszcz, mimo to rano Ergony GP1 BioKork nie były nasiąknięte wodą czy klejące się. Chwytanie ich nadal było przyjemne, a przede wszystkim pewne i bezpieczne.
Spisały się naprawdę nieźle, dużo lepiej, niż jakiekolwiek gumowane chwyty, które w upale kleją się do dłoni i zostawiają na nich charakterystyczny bród; lepiej niż skórzane (bez znaczenia czy ze skóry naturalnej czy eko), które po nasiąknięciu ślizgają się w dłoni lub na całej kierze.
Żeby jednak nie było zbyt słodko - pierdząco. Nie wiem czy wynika to z mojej złej kultury trzymania kierownicy; może wynika to z trzymania kiery w MTB, kiedy to na zjazdach trzyma się kierę jak najszerzej, żeby zapewnić sobie dobrą kontrolę nad rowerem.
Najczęściej trzymam kierownicę za zewnętrzną część gripów. Przyzwyczajenie - czy rower MTB czy trekkingowy czy na miasto, zawsze trzymam kierownicę na tyle szeroko, jak to tylko możliwe.
W przypadku GP1 BioKork poskutkowało to tym, że w trakcie jazdy robiły mi się odciski w miejscu, gdzie kończy się korek, a zaczyna aluminiowa obejma, która odpowiada za trzymanie chwytu na kierze.
Może po prostu ja trzymam kierę za szeroko, w miejscu, gdzie nie przewidział producent, może trzymam ją za mocno... (ze strachu ;))
Nie mniej jednak dokładnie w miejscu tego łączenia po kilku godzinach jazdy zaczynałem czuć, że robi mi się nieszkodliwy (jeszcze) bąbel.
Justynka na ten problem nie narzekała, a chwytami jest w pełni zachwycona.
Najprościej rzecz ujmując - według nas warte są swojej ceny.



Kategoria Praca, Test, Wrocław


  • DST 6.32km
  • Czas 00:20
  • VAVG 18.96km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Środa, 17 sierpnia 2016 · dodano: 17.08.2016 | Komentarze 0

Kategoria Praca, Wrocław


  • DST 5.43km
  • Czas 00:19
  • VAVG 17.15km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

Poniedziałek... tfuu. Wtorek po urlopie w pracy. Wiadomo, ciężko. Do tego teraz Andrzej na urlopie, więc musiałem przejąć część jego obowiązków.


Kilka ujęć od Grażynki z naszych wakacji, z odcinka, na którym nam towarzyszyła:



















Ogólny bilans wycieczki:
Zero większych i mniejszych awarii. Ja wróciłem ze skrzywionym tylnym kołem, ale to traktuję jako standard ;) U Justyny do wymiany jest tylna opona, ale raczej długo na to pracowała i nie jest to efekt wakacyjnej wyprawy.
Strat w ludziach i zwierzętach brak. Były jednak mniejsze i większe kontuzje: Justynka wbiła sobie pedała w Achillesa, ja z kolei na etapie po plaży swoje Achillesy przeforsowałem i teraz mam bolące i spuchnięte. Z kolei Mango przy wysiadaniu z pociągu w Gdyni zahaczył pazurkiem o schody w pociągu i sobie go złamał, na tyle niefortunnie, że co teraz o coś nim zahaczy to leje się krew.
Wyprawa fajna, poznaliśmy wiele nowych, ciekawych miejsc, nie mniej jednak... drugi raz byśmy nie pojechali :)


Do Szczecina. Vol. 2.

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

Ponieważ na Helu nie było miejsca na nasz przenośny domek postanowiliśmy tego samego jeszcze dnia wrócić do Szczecina.
Najpierw trzeba było dostać się do Gdyni.
Prom odpadał, bo kursował do godziny osiemnastej, pozostał więc pociąg. Najgorsza opcja.
Dlaczego?
Dlatego, że PKP i wszystkie pokrewne jej spółki nie ogarniają prostego tematu, że w środku lata, sezonu urlopowego i na dodatek długiego sierpniowego weekendu, może być trochę więcej chętnych do podróżowania pociągiem z rowerem.
Wiele osób będąc na wczasach np. we Władysławowie wypożyczyli sobie rowery, pojechali te trzydzieści kilka kilometrów na Hel. W międzyczasie zaczęła się ulewa i większość z tych osób postanowiła wrócić pociągami, w których nie przewidziano (!!!) miejsc na rowery.
Gdzieś w tym tłumie byliśmy my - z dwoma rowerami, ośmioma sakwami, przyczepką dla psa i psem. Właściwie tylko dzięki mojemu zdrowemu rozsądkowi udało nam się wsiąść do pociągu, choć wcześniej konduktor powiedział Justynie, że nie ma opcji i nie weźmie rowerzystów.
Przepis jasno mówi, że jeżeli nie ma wagonu / przedziału rowerowego, to rower można przewozić na początku lub końcu składu pociągu tak, żeby nie utrudniał przejścia.
W końcu udało nam się dojechać do Gdyni, dużo pomogły nam dwie spotkane na dworcu w Helu panie rowerzystki.
Konduktor nie zdążył do nas dojść, my nie mieliśmy jak się do niego przepchać przez zatłoczony pociąg, więc przejechaliśmy się za darmo. I nie, nie żałuję.



W Gdyni wysiadamy chwilę po dwudziestej drugiej. Najbliższy pociąg do Szczecina mamy... czwarta czterdzieści.
Zasiadamy więc w poczekalni. Trochę na zmianę drzemiemy, trochę czytamy... W międzyczasie na dworcu dzieją się różne dziwne rzeczy, bo nie dość, że sobotnia noc, to jeszcze do tego w holu dworca jest Mak czynny całą dobę...
W trakcie oczekiwania na nasz pociąg Justyna próbuje kupić na niego bilet w kasie. Nie możemy, bo jest objęty całkowitą rezerwacją miejsc, nawet na rowery. No i wszystkie te miejscówki na rowery są już wykupione. Czy do pociągu wsiądziemy zadecydować ma kierownik składu.
Robi się ciekawiej, a całe nasze urlopowe wypoczęcie właśnie zjadają nerwy.
Ile miejsc na rowery TLK przewidziało w pociągu, który jedzie z Białegostoku do Szczecina?
Cztery.
Masakra. Przypominam, że jest środek wakacji...
O czwartej nerwy sięgają zenitu i idziemy na peron tam przeczekać te ostatnie czterdzieści minut.
W końcu przyjeżdża pociąg.
Początek składu pusty, więc wpychamy się. Wcześniej wrzucamy sakwy, a ja składam przyczepkę, żeby zajmowała, jak najmniej miejsca.
Siedzimy i czekamy na panią konduktor. Gdy ta przychodzi, pytamy czy możemy kupić bilet. "Oczywiście, skąd?, dokąd?, dwie dorosłe osoby i pies? A, i dwa rowery? Płatność kartą czy gotówką? Zaraz przyniosę".
Ufff. W końcu ktoś normalny się trafił.
Jedyne co, to musieliśmy zmienić miejsce, bo wsiedliśmy do pierwszej klasy. Zostawiliśmy więc spięte rowery i przenieśliśmy się do klasy drugiej.
A pani konduktor była nawet na tyle uprzejma, że poinformowała swoich zmienników, że będziemy wysiadać na stacji Szczecin Dąbie, mamy dużo bagażu, psa i rowery, więc niech nikt nas nie pospiesza i niech wszyscy czekają, aż się w spokoju wypakujemy.
W Szczecinie wypakowujemy się i jedziemy do auta.
U Ewy rodziny jemy jeszcze śniadanie i pijemy poranną kawę po czym wsiadamy do auta i jedziemy do Wrocławia.
Kategoria Diamant, Wakacje 2016


  • DST 72.96km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:07
  • VAVG 14.26km/h
  • VMAX 27.96km/h
  • Podjazdy 328m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień siódmy; okolice Dębek i Karwii - Hel.

Sobota, 13 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

W nocy trochę popadało, nad ranem też pogoda nie zachęcała, ale po chwili zrobiło się całkiem przyjemnie...





Był nawet czas na kąpiel!











Zbieramy się dosyć szybko i ruszamy dalej, bo przecież dziś planujemy dojechać na Hel. :)







Kolejno mijamy Jastrzębią Górę...



... Władysławowo...



... Chałupy, gdzie jemy wczesny obiadek...







Mkniemy dalej Mierzeją Helską, po drodze robimy sobie jeszcze przerwę na poobiednie piwko...















...  i w końcu zajeżdżamy na Hel! :)





Na Helu szukamy noclegu na polach namiotowych, ale właściwie nigdzie nie ma miejsca... Dochodzimy więc do wniosku, że wracamy do Szczecina do auta.
Najpierw jednak pojechaliśmy na plażę ostatni raz rzucić okiem na morze.





Udało się, przejechaliśmy na rowerach od Świnoujścia do Helu, dodatkowo ciągnąc ze sobą psa. Może to nic specjalnego, wielu rowerzystów spotykaliśmy po drodze, ale... ja szesnaście lat temu wymyśliłem sobie, że kiedyś przejadę tą trasę. Sposobności tylko jakoś nie było. Wystarczyło tylko poczekać na odpowiedniego towarzysza i spełnić marzenie. :)






Pozostało "tylko" wrócić do Szczecina do auta. Powrót ten zasługuje na osobny post...
Kategoria Diamant, Wakacje 2016


  • DST 46.06km
  • Teren 43.00km
  • Czas 04:49
  • VAVG 9.56km/h
  • VMAX 23.17km/h
  • Podjazdy 189m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień szósty; Łeba - okolice Dębek i Karwii.

Piątek, 12 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

W nocy deszczowo, rano pochmurnie, ale udaje się wyjechać na sucho.



Szlak prowadzi wydmą, więc jazda terenem, czasem po piachu. Niekiedy trzeba pchać. Mango w siódmym niebie.












Po drodze, nad jeziorem, zatrzymujemy się na śniadanie.









Wracamy na szlak i jedziemy dalej w stronę Osetnika.

















W Osetniku robimy krótką przerwę na zasłużonego browara.



Po krótkiej przerwie dalej, w stronę Lubiatowa.







W Lubiatowie schodzimy na plażę trochę poplażować.











Jest czas na czytanie, spacer brzegiem morza, piwko i kawkę.









Pogoda dopisuje, wieje zdecydowanie mniej, niż wczoraj; poza tym nie chce nam się wypychać rowerów z plaży, więc decydujemy, że do Dębek dojedziemy... plażą. Jedzie się bardzo dobrze, mimo rowerów obciążonych sakwami i ciągniętą przyczepką.
Końcówkę co prawda prowadzimy, ale jest na prawdę fajnie.



























Przed Dębkami rzeka Piaśnica uchodzi do morza. Trzeba było się przeprawić, bo na jazdę za głęboko i nurt zbyt duży.













W Dębkach zjeżdżamy na deptak, robimy szybkie zakupy na wieczór i... wracamy na plażę kawałek za miejscowością, żeby znaleźć miejsce na nocleg.
Jest pogoda, nie ma wiatru, więc można spać na plaży :)
Znajdujemy odpowiednie miejsce, po zachodzie słońca, gdy już plaża pustoszeje, rozkładamy namiot, rozpalamy ognisko i robimy kolację.
Zmęczony Mango tylko czeka, aż wejdziemy do namiotu, ale my przedtem zaliczamy jeszcze szybką kąpiel w morzu... ;)
Zdecydowaną większość dzisiejszego dystansu Mango pokonał na swoich czterech łapkach :)
















Kategoria Diamant, Wakacje 2016


  • DST 88.22km
  • Teren 25.00km
  • Czas 06:01
  • VAVG 14.66km/h
  • VMAX 45.81km/h
  • Podjazdy 461m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień piąty; Rowy - Łeba.

Czwartek, 11 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

Poranek w deszczu. Padało praktycznie całą noc i pół poranka. Z rana trochę się lenimy, trochę czytamy, trochę drzemiemy. Nawet Mango nie bardzo ma ochotę na wychodzenie z namiotu.













Znów udało nam się wstrzelić w okno pogodowe, więc czym prędzej się zawinęliśmy.



U Justynki od dłuższego czasu był problem z przednim błotnikiem, na którym ciągle zbierało się błoto i blokowało koło.
Wyjście? Wyciąć przeszkadzający, niepotrzebny element i już jest spokój. :)







W Rowach trochę pobłądziliśmy, zanim trafiliśmy na szlak, ale w końcu się udało.



Szlak wiódł przez Słowiński Park Narodowy; wstęp płatny (sześć złotych za dorosłą osobę), ale innej drogi nie było.







W Parku zrobiliśmy sobie przerwę na śniadanie, w międzyczasie zaczęło padać.





Do Czołpina, czyli około czternastu kilometrów dojechaliśmy po blisko dwóch godzinach (!) . W deszczu i błocie.



















W Czołpinie opuszczamy w końcu błotnisty szlak i wbijamy na asfalt, który przez Smłodziński Las prowadzi nas do Kluk.



W Klukach odbija szlak rowerowy, który dołem jeziora prowadzi prosto do Łeby. Szlak nie jest łatwy, ale na ogół przejezdny.
Niestety, po deszczu okazuje się nieprzejezdny. Początkowo próbujemy, mimo znaku ostrzegającego o utrudnieniach. Jednak po tym, jak ja rowerem zagrzebuję się po suport w kałuży, a Justynka staje w kałuży po kolana odpuszczamy ten szlak.





Wyjścia z kiepskiej sytuacji mamy trzy: brnąć dalej w szlak żółty, ale nie wiadomo, co będzie dalej. Z przyczepką łatwo się roweru nie przeprawia... Możemy wrócić do Czołpina, skąd jest szlak na plażę i pojechać wzdłuż morza (mój typ), lub pojechać asfaltami dookoła nadkładając ponad trzydzieści kilometrów i sporo metrów przewyższeń.
Na domiar złego w sakwie "kuchennej" przedziurawiła się puszka z piwem... Sakwa szczelna, więc i płyn i smród zatrzymała. Całe szczęście, że sakwa z rzeczami kuchennymi, a nie ubraniami... Jako tako osuszam wszystko na miejscu, trochę rzeczy przepakowując.
Ostatecznie decydujemy się na trasę asfaltową, którą wybrała Justynka. Jedziemy prawie na równi z jeszcze dwiema rowerowymi parami, które zawróciły z żółtego.
Dla mnie był to najgorszy etap. Nie dość, że sporo pod wiatr, to sporo pod górę. Morale upadło już dużo wcześniej ciągnąc mokrą przyczepkę z mokrym psem.
Do tego bardzo ruchliwa droga z asfaltem dziurawym jak szwajcarski ser.
Naprawdę było ciężko i nieprzyjemnie, do tego głodno (na śniadanie sześć kromek chleba), mokro i chłodno. Byłem nieprzyjemny, za co później przepraszałem Żonę; której też łatwo nie było, a bardzo mnie po drodze wspierała.
Mocno chujowaty odcinek...





W końcu, dziękując Bogu, że nic nas nie rozjechało na ruchliwej drodze wojewódzkiej, dotarliśmy do Łeby.



Trafiliśmy na kemping, całkiem nietani, bo zapłaciliśmy około pięćdziesięciu złotych.
Ale był emeryt - ochroniarz, który pilnował w nocy, były prysznice (więc i kolejna orzeźwiająca kąpiel) no i dostęp do prądu, dzięki czemu doładowaliśmy telefony i powerbank.
Pan w recepcji zapytał, skąd jedziemy. Na odpowiedź, że z Rowów, odpowiedział "to niedaleko".
A my tego dnia zrobiliśmy blisko dziewięćdziesiąt kilometrów i byliśmy wyjebani, jak petardy. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Rozbiliśmy namiot, przebraliśmy się i poszliśmy na spacer po plaży.



To był chyba najgorszy nasz dzień dotychczas.
Stąd od Helu dzieli nas jakieś sto kilometrów...




Kategoria Diamant, Wakacje 2016


  • DST 60.46km
  • Teren 30.00km
  • Czas 04:11
  • VAVG 14.45km/h
  • VMAX 39.11km/h
  • Podjazdy 290m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień czwarty; Jarosławiec - Rowy.

Środa, 10 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0

Po wieczornym deszczu w nocy dalej trochę padało, uspokoiło się dopiero nad ranem. Justynka wyszła z psem na poranny spacer i... znów deszcz. Deszcz taki, co to potrafi całymi dniami siąpić z nieba i nie przestawać nawet na chwilę... Zamknęliśmy się więc w namiocie, z myślą, że może przeczekamy. Wstaliśmy przed ósmą, więc nie spieszyło nam się za bardzo. Spokojnie zrobiliśmy kawę i herbatę, znalazł się czas na książkę...







Około jedenastej przestało padać, więc postanowiliśmy znów wstrzelić się w okno pogodowe; szybko zebraliśmy bagaż, Justynka złożyła znów mokry namiot, zapakowaliśmy to wszystko na rowery i w drogę.
Jarosławiec przejechaliśmy tranzytem, zatrzymując się jedynie na zdjęcie latarni morskiej.



Za Jarosławcem trafiliśmy na szlak prowadzący do Ustki - częściowo asfaltowy, częściowo szutrowy. Mango mógł spokojnie pobiegać, a pogoda się wyklarowała i zrobiło się całkiem ciepło i słonecznie.













W Królewie robimy pauzę na zakupy i spóźnione śniadanie.



Stamtąd asfaltem dojeżdżamy do Ustki, gdzie najpierw robimy sobie przerwę na piwko na zachodniej, spokojniejszej części wejścia do portu.











... a potem obiad. Tym razem chcieliśmy zjeść rybkę.
Najpierw Justynka złożyła zamówienie, po czym dostała to:



Widać niezbyt jesteśmy obyci we współczesnym świecie nadmorskich kulinariów. Okazało się, że gdy nasze zamówienie będzie gotowe, to pani nie musi krzyczeć, ani nam go przynosić. To to mruga i wibruje, dając nam znać, że możemy sobie sami pójść odebrać jedzenie.
Początkowo wpatrywaliśmy się w urządzenie, po czym... przegapiliśmy. Pani musiała wyjść i poinformować nas, że rybka jest gotowa... Dziwne rzeczy. :)



Na koniec dostaliśmy rachunek - ponad siedemdziesiąt złotych za dwa kawałki ryby ( jeden grillowany, drugi smażony), dwie porcje frytek, dwie surówki i dwa piwa (duże i małe). Trochę sporo, ale takie są nadmorskie realia...
Z Ustki, omijając centrum, pojechaliśmy szlakiem (między innymi R10) do Rowów. Szlak bardzo ładny, nawierzchnia zróżnicowana - od betonowych płyt, przez delikatne piaski po szutry.







































W Rowach trochę błądzimy po centrum, wśród ludzi zdziwionych, że w przyczepce mamy psa, a nie dziecko, albo, że w ogóle mamy przyczepkę, ale w końcu trafiamy na pole namiotowe. Trzy dyszki za całkiem fajne pole z dostępem do sanitariatów. Nieźle.
Szybko rozbijamy obozowisko...





... przebieramy się, ogarniamy pobliski sklep i lecimy na plażę na zachód słońca.



W końcu się udaje. Jest pochmurno, ale w końcu jasno i słońce dopiero co zachodzi :)









Wiatr uszy urywa, a przynajmniej podnosi uszy Mango, które na co dzień są klapnięte...



... więc wracamy na pole do naszego namiotu.
Wieczór spędzamy przy spóźnionej kolacji, winku i piwku oraz grach.
W okolicach jedenastej zaczyna padać deszcz. My też :)




















Kategoria Diamant, Wakacje 2016


  • DST 86.96km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:02
  • VAVG 14.41km/h
  • VMAX 36.20km/h
  • Podjazdy 387m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2016, dzień trzeci; Pleśna - Jarosławiec.

Wtorek, 9 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 1

Poranek na spokojnie. Ogarniamy się, śniadanie, bagaże. Trochę w nocy i nad ranem padało, więc zwijamy mokry namiot, bo szkoda czasu na suszenie. Z resztą nie wiadomo czy za chwilę znów się nie rozpada, bo niebo coraz bardziej się chmurzy...



Po zerknięciu na mapkę ( wydrukowaną z GoogMaps, jedyna, jaką mieliśmy) postanowiliśmy, że dojedziemy dziś na jakieś pole namiotowe w Jarosławcu.
Początkowo droga bardzo fajna, Mango miał gdzie z rana się wybiegać.

















W Łazach jemy wczesny obiadek (2x zupa, placek po węgiersku i gulasz z kaszą + surówka około czterdziestu złotych, całkiem spoko).





Jemy go właściwie tylko po to, żeby spalić go gubiąc się i błądząc po okolicznych lasach. Chcieliśmy górą jeziora przejechać do Dąbkowic i dalej do Dąbek, ale okazało się, że szlak jest ponoć nieprzejezdny, więc musieliśmy zawrócić. Trochę szkoda, ale przynajmniej pies się wybiegał ;)



Udało się znaleźć alternatywną trasę, która - początkowo terenem, a później drogą rowerową doprowadziła nas do Dąbek i następnie do Darłowa. Po drodze była przerwa na piwko pod sklepem GS, a przed samym Darłowem remont dróg i kilka wahadeł, w których pokornie czekaliśmy w korku z kierowcami. Było też trochę adrenaliny, kiedy mogliśmy przez te wahadła przejechać, a z tyłu goniły nas zniecierpliwione auta...













Przez Darłowo przemknęliśmy tranzytem nic nie zwiedzając i starając się nie wjeżdżać w centrum. W okolicach miejscowości Kopanie opuszczamy dobrą, asfaltową drogę i zjeżdżamy na płyty, a później na polną drogę wzdłuż jeziora. Wioski są urokliwe i bardzo ładne, przy polach rosną dorodne jabłonki, z których ochoczo zrywamy jabłka.











Po drodze Justynka wbija sobie pedała z pinami w ścięgno Achillesa...



Noga poharatana, ale udaje jej się jechać. Zmęczeni nadprogramowym offroadem docieramy do miejscowości Wicie, gdzie zaczynamy szukać noclegu, bo zrobiło się dość późno. Niby są jakieś pola namiotowe, ale miejsce nas nie urzeka, więc postanawiamy dojechać jednak do Jarosławca...



... gdzie trafiliśmy na fantastyczny kemping w lesie. Ludzi trochę sporo, ale udaje nam się wygospodarować kącik na nasz przenośny domek. Koszt około trzydziestu złotych, ale w cenie jest nieograniczony dostęp do natrysków, więc korzystamy! :)
Mało tego, organizacja pola jest tak dziwnie skonstruowana, że... od biedy moglibyśmy w ogóle nie płacić i chyba nikt by się nie zorientował.
Rozbijamy namiot, ogarniamy się, robimy zakupy (bo pośrodku lasu przy polu jest w pełni wyposażony sklep!) i idziemy na plażę oglądać zachód słońca.
Ledwie ruszyliśmy i zaczęło padać. "Zaraz przejdzie" myślimy sobie, ale niestety - zanim doszliśmy do plaży już byliśmy mokrzy, a zanim wróciliśmy do namiotu - totalnie przemoczeni.
W namiocie się przebraliśmy w suche rzeczy, bo zimno. Kto zmókł i musiał spać w namiocie, ten wie, że z suszeniem odzieży w tych warunkach ciężko. Jakoś jednak trzeba się ogarniać. Dodając do tego zupełnie mokrego psiaka, robi się naprawdę ciekawie...
Jakoś sobie dajemy radę, choć tej nocy nasz namiocik wydaje nam się wyjątkowo malutki...






Kategoria Diamant, Wakacje 2016


Flag Counter