Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Nepomuki

Dystans całkowity:3380.70 km (w terenie 802.13 km; 23.73%)
Czas w ruchu:147:49
Średnia prędkość:15.39 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:22713 m
Suma kalorii:19406 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:39.31 km i 2h 41m
Więcej statystyk
  • DST 2.39km
  • Czas 00:09
  • VAVG 15.93km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Sobota, 25 listopada 2017 · dodano: 25.11.2017 | Komentarze 0

Kolejny brzeski Nepomucen odkryty. O tyle ciekawy, że ze zdjętym biretem i palcami przy ustach w geście milczenia. Postać widoczna na figurze Trójcy Świętej przy Placu Zamkowym (trochę z tyłu). 




Kategoria Brzeg, Nepomuki


  • DST 14.00km
  • Teren 14.00km
  • Podjazdy 521m
  • Aktywność Wędrówka

Góry Stołowe.

Sobota, 16 września 2017 · dodano: 17.09.2017 | Komentarze 0

Sobota wolna, więc... wyjazd! Tym razem pieszo, bo pogoda niezbyt rowerowa, a i cel podróży mało sprzyjający rowerowaniu w terenie.
Góry Stołowe.
Słabo przez nas poznane, ale mnie zachwyciły ponownie (ostatni raz chodziłem tędy z ojcem ponad dwadzieścia lat temu...). Z pewnością powrócimy, choćby do Pasterki, która urzekła nas od przekroczenia progu. Warto też było się wdrapać na Szczeliniec Wielki i zapłacić siedem złociszy za przejście po Piekiełku, Diabelskiej Kuchni, Piekle, Czyśćcu, żeby w końcu trafić do Nieba ;)
Czternaście, nie łatwych dla nas, kilometrów w nogach, ale było naprawdę fajnie. Pogoda nie dopisała, bo właściwie cały dzień siąpił deszcz, ale przynajmniej szlaki były puste. Minus, to brak widoków ze szczytu.
Mango przebiegł pewnie dwa razy tyle, co my przeszliśmy. Szacun, że dał radę, nawet na ażurowych schodkach na punkty widokowe.
Mieliśmy spać w aucie na kempingu w Radkowie, ale po powrocie z gór zrezygnowaliśmy i wróciliśmy do Wrocławia. Pogoda na dzień następny nie zachęcała do zostania, a i wysuszyć siebie, psa i ciuchów nie było by jak. A tak dzień wyszedł nam mega intensywny i aktywny - wyjechaliśmy po dziewiątej rano, trochę połaziliśmy i o dwudziestej trzydzieści byliśmy z powrotem w domu. :)




























 































 



 
















 


















































Dzień "obfity" był również w figury świętego Jana Nepomucena, które spotykaliśmy w miejscowościach, które mijaliśmy po drodze. Kolejne do kolekcji! :)





 









Wakacje 2017 - Balaton.

Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 21.08.2017 | Komentarze 0

No i po wakacjach.
W tym roku trochę inaczej, niż w latach poprzednich; postawiliśmy na przemieszczanie się autem, a rower traktowaliśmy typowo rekreacyjnie. Stąd też kilometry w tym wpisie, to suma kilometrów, które wykręciliśmy z Justynką nad Balatonem.

Nad Balaton z Brzegu jest około pięćset pięćdziesiąt kilometrów; my wybraliśmy opcję bez autostrad i dróg szybkiego ruchu, bo po pierwsze taniej, a po drugie mniej kilometrów niż autostradami. Na czasie jakoś bardzo nam nie zależało, bo i tak wyjeżdżaliśmy wieczorem i braliśmy pod uwagę, że po drodze będzie trzeba zrobić pauzę. Drogi krajowe, zarówno w Polsce, w Czechach, na Słowacji, jak i samych Węgrzech na bardzo przyzwoitym poziomie. Jechało się całkiem przyjemnie, nad ranem, za granicą Słowacko - Węgierską zrobiliśmy sobie krótką przerwę na drzemkę.
Nad Balatonem trochę błądzimy w poszukiwaniu kempingu, ale w końcu się udaje. Jeżeli chodzi o kempingi czy pola namiotowe, to to, co pokazuje mapa (papierowa), to jedno, to co pokazuje mapa (google), to drugie, a to co pokazują drogowskazy mijane po drodze, to trzecie. Nie zawsze się pokrywa, często kempingi są pozamykane, czasem już zaorane, a niekiedy wygląda jakby nigdy ich nie było. W końcu jednak nabieramy wprawy i idzie nam coraz sprawniej.
I tak przez siedem dni, dookoła Balatonu. Pobudka, pakowanie auta, przemieszczanie się kilka kilometrów dalej, szukanie kempingu, rozkładanie się, plaża, rower, plaża, do łóżka. Jak pisałem wcześniej - w tym roku postawiliśmy na chillowanie, a nie ilość kilometrów przejechanych na rowerach. Odpoczęliśmy i to bardzo. Potrzebowaliśmy takich wakacji.
Reszta na zdjęciach.

Myślę, że przydatnych będzie kilka wskazówek, których nie mogłem znaleźć w Internecie przed wyjazdem, a mogą się przydać osobom jadącym nad Balaton czy to z rowerami (czy też na nich) lub też typowo kempingowo.
1. Pies.
Zostawiając Mango w Brzegu z moją Mamą, choć wiedzieliśmy, że krzywda mu się nie stanie, to mieliśmy wyrzuty sumienia. W końcu to pierwsza tak długa rozłąka z naszym futrzakiem. Tłumaczyliśmy sobie, że tak lepiej, bo gorąco, bo auto bez klimy i tak dalej. Na miejscu okazało się, że mieliśmy sto procent racji. Przede wszystkim nie wszystkie kempingi oferują możliwość noclegu z psem, na większości jednak można. Nie spotkaliśmy się po drodze z plażą (  czy to płatną czy darmową) na której można by wejść z psem do wody. Poza plażami ciężko, bo albo szuwary nie do przejścia, albo łowiska. Lepsze kempingi oferują psie prysznice. I to wszystko. Jak jest w hotelach i na hotelowych plażach - nie wiemy. Dodatkowo termin, w którym byliśmy (12 - 20 sierpnia) był bardzo gorący i aż żal nam było psiaków z wywieszonymi jęzorami, które widzieliśmy po drodze. Dobrze zrobiliśmy zostawiając Mango trochę bardziej na północy.
2. Rower.
Balaton jest idealnym miejscem na rower. Zarówno dla początkujących sakwiarzy, jak i dla zaawansowanych oraz osób traktujących rower jedynie weekendowo i rekreacyjnie. Wokół Balatonu jest poprowadzona ścieżka rowerowa, cała asfaltowa i idealnie oznakowana. Są podjazdy, zjazdy, jazda po równym, a cała trasa (około dwustu kilometrów) jest poprowadzona bardzo malowniczo. Zawsze jest w pobliżu torów kolejowych (stacje są co chwila, więc można bez problemu korzystać w każdej chwili, pociągi kursują często i mają wagony do przewozu rowerów), prowadzi również w okolicach bezpłatnych plaż oraz kempingów do których prowadzi ścieżka rowerowa i nie da się dojechać autem.
Rowerzystów jest całe mnóstwo. Rowery wszelkiej maści - od starych górali, poprzez zjazdówki (!), trekkingi, crossy, szosy, mieszczuchy... Cały przekrój ostatnich czterdziestu lat historii roweru.
W wielu miejscach są porobione knajpy z "rowerowym" menu i sporym wyborem radlerów.
Zdecydowanie polecamy Balaton na rower, a sami z chęcią byśmy przejechali cały na rowerach. Śmiało można przejechać w jeden, dwa dni, ale zwyczajnie szkoda i lepiej rozbić to na cztery - pięć dni.
3. Pieniądze.
Ciężko było nam się przestawić na tamtejszą walutę, ale w końcu jakoś się udało. Umówmy się, że tysiąc forintów, to niecałe piętnaście złotych. Ceny zbliżone do Polskich - zarówno w sklepach, dyskontach, knajpach i restauracjach. Chleb, to niespełna trzysta forintów (w zależności od wyboru), piwo w sklepie, w zależności od preferencji i lokalizacji sklepu, to sto dziewięćdziesiąt do trzystu forintów. Piwo przy plaży lub w restauracji, to pięćset - siedemset pięćdziesiąt forintów. Warto wziąć forinty ze sobą, lub wybrać większą kwotę na raz z bankomatu (które w mniejszych miejscowościach wcale nie są bardzo popularne). Od biedy może być euro, choć ich wymiana na forinty jest średnio opłacalna w tamtejszych kantorach.
4. Plaże.
Po pierwszej nocy w okolicach Siofok, gdzie plaże były darmowe, sporym zaskoczeniem były dla nas później publiczne plaże... płatne. Zdecydowana większość plaż nad Balatonem, zwłaszcza w średnich i większych miejscowościach jest płatna. Koszt, to od czterystu pięćdziesięciu forintów do siedmiuset. Wstęp jest całodzienny i można wchodzić i wychodzić w ciągu dnia ile się chce. Na plażach jest cała infrastruktura sanitarna i gastronomiczna w cenie. Na niektóre z tych plaż wejdziemy z psem, ale już z nim nie popływamy.
Wokół Balatonu jest też około trzydziestu plaż bezpłatnych (sabad - strand). Wszystkie wyposażone są w sanitariaty, niektóre dodatkowo w gastronomię. Przy większości jest również darmowy parking.
My korzystaliśmy z plaż bezpłatnych, ani razu nie byliśmy na płatnej. Trochę trzeba się ich naszukać, ale zdecydowanie warto.
5. Kempingi.
Kempingów jest sporo. Odniosłem wrażenie, że część południowo - wschodnia jest w nie trochę uboższa (albo bardziej trzeba poszukać), niż część północno - zachodnia. Ceny i standard wedle uznania. Są kempingi słabsze (ale bardziej klimatyczne), ale są też takie na wypasie ze zjeżdżalniami, salonami masażu i tatuażu. Do wyboru do koloru. My płaciliśmy za kemping (kamper van + dwie osoby) od trzy tysiące sześćset do sześć tysięcy siedemset forintów. Oczywiście w przypadku namiotu jest sporo taniej, a w przypadku pełnowymiarowego kampera odpowiednio drożej.
Przy darmowych plażach są darmowe parkingi. Dwa razy spaliśmy w ten sposób, ale przy drugim miejscu pan z plaży nastraszył nas, że to jest nielegalne, że nie wolno. Bo po dwudziestej drugiej jeździ policja i sprawdza i w razie czego odholowuje auto. A wszystko w obawie przed kradzieżami ze strony cyganów, z którymi władze Węgier sobie nie bardzo radzą. Nic złego nam się nie stało,  jednak Justynka się trochę wystraszyła policji i od tamtej pory nocowaliśmy jedynie na kempingach. Sporo osób (głównie VW na niemieckich blachach) spało jednak w ten sposób, oszczędzając sporo forintów na kempingach.
6. Język.
Ponoć Pan Bóg pokarał Polaków morzem na północy, gdzie jest zimniej i górami na południu, gdzie jest cieplej... Węgrów pokarał językiem. Bardzo mało słów jest choć trochę podobnych do jakiegokolwiek języka. Drogowskazy, menu, cokolwiek - jest tak niezrozumiałe, że szok. Esztemeszteszabadabada.Garstka Węgrów mówi po angielsku, ciut więcej po niemiecku.
Węgrzy mili, przyjaźnie nastawieni do Polaków, pomocni. Ale nie sposób się z nimi dogadać.

Busik dał radę bez problemu. Zapakowany w cały nasz sprzęt kempingowo - turystyczny, powiększony o dwa kanistry paliwa, rowery i masę innych rzeczy, dzielnie przejechał (w tym przez górzyste Czechy) blisko półtora tysiąca kilometrów. Spalał przy tym 7,2 litra ropy na sto kilometrów, choć mało kiedy przekraczaliśmy sto kilometrów na godzinę. Jak na ćwierćwiecznego youngtimera to całkiem nieźle.
Awarii zero. Nasz domek na kółkach sprawdził się idealnie do jazdy, spania, na postoju. Wszystkie systemy wodno - elektryczne sprawdziły się bez zarzutu. Wyższość spania w aucie, nad spaniem w namiocie doceniliśmy podczas ostatniej nocy w mega burzy i ulewie.

Wakacje bardzo fajne, jak na nas, to nawet bardzo wakacyjne - z odpoczynkiem na plaży i smażeniem się na wodzie na materacach, a nie jazdą na rowerze.
Balaton? Fantastyczny. Odległość od Brzegu, jak nad Polskie morze, a nie ma parawanów, cymbergajów, chamstwa i buractwa. Nawet na zatłoczonych drogach jest kulturalnie. Na plażach, choć często zatłoczonych, jest spokojnie (!) i da się w normalnie poleżeć i poczytać. Stwierdzamy, że lepiej jest tam pojechać, niż nad Bałtyk. Pogoda pewniejsza, a i miejsce zdecydowanie lepsze.






 





















































































































 

























  • DST 18.85km
  • Teren 8.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 25.13km/h
  • VMAX 31.81km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 56m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 25.06.2017 | Komentarze 0


Na koniec weekendu wybraliśmy się na przejażdżkę do Kruszyny do Justynki koleżanki z podstawówki. Trochę polami, trochę asfaltem. W sam raz na zakończenie.













A jak pozostała część weekendu? Fantastycznie. W sobotę rano przyjechał Brat z Bratową. Trochę pozwiedzaliśmy Brzeg, a wbrew pozorom jest co zwiedzać; zobaczyliśmy między innymi Zamek Piastów Śląskich i muzeum, Kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego (ze świetnie pomalowanym sufitem), kościół pod wezwaniem św. Mikołaja, do tego całą starówkę. Pojechaliśmy też do kościoła w Małujowicach zobaczyć tamtejsze polichromie. W międzyczasie odwiedziliśmy pierwszy zlot food trucków w Brzegu, a na koniec odkryliśmy zajebiście klimatyczną knajpę całkiem niedaleko nas, gdzie podczas szczęśliwych godzin (do dziewiętnastej) lane piwo Holba lub Litovel (jasny bądź ciemny) kosztuje... cztery złote. Cena regularna, to pięć złociszy. Żyć nie umierać. Zawinęliśmy się stamtąd jedynie dlatego, że trzeba było wyjść z psem, bo cały dzień siedział sam w domu... Potem w domu oczywiście kontynuowaliśmy... :)
Fajno, lubię jak się spotykamy. Fajnie, że tym razem w Brzegu, a nie we Wrocławiu, bo w końcu miałem wrażenie, że przyjeżdżają do nas, a nie jak we Wrocławiu - do mamy, a z nami to tak tylko na chwilę ;)










































  • DST 7.00km
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 423m
  • Aktywność Wędrówka

...

Niedziela, 7 maja 2017 · dodano: 07.05.2017 | Komentarze 0

Końcówka majówki i wyjazd bez rowerów. W miarę blisko, bo niespełna półtorej godziny od Brzegu w okolice Gór Opawskich, konkretnie do Pokrzywnej i Jarnołtówka.
Nocleg w busiku na całkiem fajnym kempingu Złota Dolina w Pokrzywnej; wieczorem kolacja i rozmowy przy grillu, a rano pojechaliśmy do Jarnołtówka, skąd czerwonym szlakiem doszliśmy do Domu Turysty "Pod Biskupią Kopą". Szlak rzeźnik, chyba najgorszy z możliwych, bo cały czas pod górę i to bardzo stromo. Następnym razem spróbujemy dłuższego, ale może mniej stromego. No i buty w góry może założę... ;) I wdrapiemy się na szczyt Biskupiej Kopy! :)
Pogoda dopisała, w nocy było o dziwo ciepło, w ciągu dnia prawdziwa wiosna i zero deszczu.
Z pewnością wrócimy do Pokrzywnej i do Złotej Doliny Camping nr 144. :)
















































  • DST 65.61km
  • Teren 30.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 19.98km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Podjazdy 348m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 0

Z samego rana przyjechała Grazia na montaż nowych błotników.
Potem zostawiłem Justynkę z książkami, bo jutro ma egzamin i wyszedłem na rower.
W planie było zwiedzenie okolic Miękini i okolicznych lasów w ramach rekonesansu przed Tropicielem. Chciałem się trochę pogubić i wykręcić trochę kilometrów. Wyszło tak, że kilka razy tak się zgubiłem w lasach, że nawet moje poczucie stron świata i mapy niewiele pomogły... Trochę zabrakło kompasu.
Mam nadzieję, że pojutrze będzie to trochę lepiej wyglądało, bo inaczej czarno to widzę... ;)
Na powrocie do mamy z sześćdziesięcioma stokrotkami (jutro ma urodziny) nazrywanymi w polu na Dzień Matki.










































  • DST 2.10km
  • Czas 00:09
  • VAVG 14.00km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Singltreka.

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Czwarty dzień, dzień powrotu.
Wstaliśmy tak wcześnie, jak nigdy- o szóstej trzydzieści już w kawiarce gotowała się woda na kawę...
Pogoda cały czas w dechę; ostatnie śniadanie na trawce, mycie garów i o dziewiątej, już spakowani, byliśmy gotowi do powrotu.









W Novym Mescie pod Smrkem udaje się nam ustrzelić pierwszego tego dnia Nepomucena- pod starym ,zabytkowym kościołem. Bardzo ładny z resztą...





Na powrocie unikamy autostrad, więc jedziemy na spokojnie przez Szklarską Porębę. W wyższych partiach gór widać jeszcze śnieg...



W Kostomłotach nie zjeżdżamy na autostradę, tylko jedziemy przez wioskę tempem wypoczynkowym. Trafiamy tu na kolejnego Nepomuka i krzyż pokutny.







Jadąc dalej do Wrocławia bocznymi drogami dojechaliśmy do Sośnicy, gdzie kiedyś- na rowerach- trafiliśmy na zamknięty kościół. Tym razem okazał się otwarty, tyle, że z kratami. Udało się jednak uchwycić kolejnego Nepomucena- całkiem rzadkiego, bo z palcem na ustach...





Przed samym Wrocławiem pogoda nam się popsuła i zaczęło padać. Po dojechaniu do miasta rozpakowaliśmy się i pojechaliśmy do Romy na lody, potem do mamy na obiad.

Majkówka? Jedna z bardziej udanych- pogoda cały czas dopisywała, pieseł się wybiegał, my wyjeździliśmy. Po prostu odpoczęliśmy. od pracy, od miasta, od ludzi.

A już jutro powrót do rzeczywistości w oczekiwaniu na następne wolne, które tak prędko nie nadejdzie...



  • DST 2.64km
  • Czas 00:11
  • VAVG 14.40km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Niedziela, 10 kwietnia 2016 · dodano: 10.04.2016 | Komentarze 0

Niedziela deszczowa, trochę nie chciało się nam znów moknąć na rowerach, więc odpaliliśmy busa i pojechaliśmy do zameczku na wodzie w Wojnowicach.
W tym samym miejscu byliśmy tam trzy lata temu na naszej pierwszej randce... ;)
Po drodze zgarnęliśmy Franków, żeby Mango miał z kim pobiegać :)





















Na powrocie trafił nam się Nepomuk, którego nie miałem w kolekcji- w Mrozowie.












  • DST 11.89km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:05
  • VAVG 10.98km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

III Zlot KPG; Śnieżnik.

Niedziela, 8 listopada 2015 · dodano: 09.11.2015 | Komentarze 0

Choć noc upłynęła spokojnie, ciężko było się wyspać, bo w pokoju było niesamowicie gorąco... Niespiesznie się zebraliśmy, zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy i chwilę po dziesiątej byliśmy na zielonym szlaku prowadzącym na szczyt Śnieżnika. Całą drogę pod górę czekałem aż będę tędy wracał, już na rowerze, a nie obok ;)
Na Śnieżniku byłem już wiele razy w życiu, ale dopiero po raz pierwszy nie było chmur i mgły, widoczność wręcz powalała.
Na szczycie chwila przerwy na zdjęcia i zjazd. Jeżeli chodzi o zjazdy w Kotlinie Kłodzkiej, to ten zielony ze Śnieżnika do Schroniska i dalej czerwonym pieszym do Międzygórza, jest chyba najlepszy. Niezbyt szybki, za to bardzo techniczny przez kamienie i korzenie. Teraz było jeszcze ciekawiej, bo wszystko było mokre i śliskie. Tam zawsze jest flow... :)
Po dojechaniu do auta zjadłem chińszczyznę, chwilę się zdrzemnąłem i po lekko ponad godzinie doczekałem się reszty ekipy; wiedzieli, że w aucie siadły hamulce, mimo to zdecydowali się mi towarzyszyć.
Mając dwudziestotrzyletnie auto trzeba mieć nerwy ze stali... Droga płynęła pomału, hamowanie właściwie tylko silnikiem...
W końcu udało się szczęśliwie zajechać do Wrocławia i tym samym zakończyć trzeci w ogóle, a mój drugi (choć na rowerze) zlot grupy Kocham Polskie Góry.























 



























  • DST 11.60km
  • Teren 8.50km
  • Czas 01:44
  • VAVG 6.69km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 671m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

III Zlot KPG; hala pod Śnieżnikiem.

Sobota, 7 listopada 2015 · dodano: 09.11.2015 | Komentarze 0

Już przed dziesiątą siadłem w aucie gotowy do jazdy; zanim jednak dotarłem do Międzygórza nie obyło się bez przygód...
Pomijając fakt, że próbując jechać na pamięć, trochę pobłądziłem za Kłodzkiem, to... wysiadły mi hamulce. Gdzieś przed Kłodzkiem, zjeżdżając z górki nacisnąłem na hamulec, a ten "wpadł" w podłogę, a samochód wcale nie zwolnił. Pomyślałem, że może się zagrzały, zatrzymałem się w najbliższym możliwym miejscu i odczekałem chwilę. Nic to nie dało, bo hamulców nadal nie było. Coś tam łapał, ale bardzo, bardzo słabo. W Bystrzycy Kłodzkiej zajechałem do mechanika, który zdiagnozował usterkę- nieszczelny przewód hamulcowy w okolicach zbiornika z paliwem. Stwierdził, że nie jest w stanie mi tego zrobić na miejscu, mogę więc dolewać po drodze płyn hamulcowy i jakoś pomału się toczyć... Kiepsko, biorąc pod uwagę, że teren był raczej górzysty.
Nie było sensu zawracać, bo nic by to nie zmieniło, więc pomału ruszyłem w stronę Międzygórza. Zjechałem z głównej drogi i wioskami dojechałem do miasteczka. Stanąłem na parkingu przed centrum, przebrałem się, dopakowałem plecak i ruszyłem w górę na Halę pod Śnieżnikiem do schroniska.
Przez awarię auta i pobłądzenie czas zaczął mnie gonić, bo do zmroku niewiele czasu pozostało, a czekał mnie dziesięciokilometrowy podjazd. Mniej więcej w połowie drogi mocno się zachmurzyło i zamgliło, do schroniska dojechałem już po ciemku i cały mokry od mgły i dżdżystego deszczu.
Zameldowałem się w schronisku, przebrałem się i dobrą godzinę czekałem na resztę ekipy, która z Długopola szła pieszo. Gdy dotarli, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pojedliśmy i popiliśmy... ;)


































Flag Counter