Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Nepomuki

Dystans całkowity:3380.70 km (w terenie 802.13 km; 23.73%)
Czas w ruchu:147:49
Średnia prędkość:15.39 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:22713 m
Suma kalorii:19406 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:39.31 km i 2h 41m
Więcej statystyk
  • DST 28.86km
  • Teren 21.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 14.43km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 844m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień trzeci- Muflon plus powrót.

Niedziela, 18 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0

Wczoraj dość szybko wszyscy poszli spać, więc nikt nie miał problemów ze wstawaniem. Plan na dziś, to wymeldowanie się ze schroniska, zapakowanie w auta i dojazd do Srebrnej Góry pojeździć po tamtejszych szlakach.
Oczywiście nie obyło się bez problemów- o ile zjazd do schroniska autem nie był strasznie ciężki, to o wyjeździe bez napędu na cztery koła nie było co myśleć. Pozostawało zjechać dalej- do Jugowa, co też nie było proste, bo droga nie rozpieszczała. Pomału udało się zsunąć w dół po śliskich kamieniach; momentami koła skręcone na maksa w lewo, pompa od wspomagania jęczała strasznie, a auto dalej toczyło się na wprost do przepaści. Dwa razy przytarliśmy podwoziem o wystające głazy, ale jakoś się udało. Pewnie nie tak wyobrażał sobie emeryturę nasz wysłużony busik... ;)
W Srebrnej Górze na parkingu szybkie (?) wypakowanie rowerów i ruszyliśmy na szlak. Postawiliśmy na trasę o nazwie "Muflon", czyli pętlę niebieskim szlakiem. Wszyscy pewnie spodziewali się więcej zjazdów, ale niestety- najpierw trzeba było nabrać wysokość. W ogóle mam wrażenie, że ta trasa ma więcej podjazdów niż zjazdów (jest kilka technicznych i jeden szybki, nawet bardzo).
Oznakowanie szlaków, to znów kompletna klapa- tam, gdzie byłoby to najprzydatniejsze, to szlakowskazów nie było, a tam, gdzie było wiadomo, jak jechać, to dosłownie jeden na drugim...
Pogoda wyjątkowo dopisała- nie dość, że ciepło (w miarę...), to do tego słonecznie, jak na złotą jesień przystało :)
Na szybkim, kamienistym zjeździe udało mi się nawet złapać kapcia, bo ciągle jeździłem na zbyt niskim ciśnieniu.
Oczywiście trochę pomieszaliśmy szlak, ale tak to już jest, gdy jedzie ośmiu facetów i każdy wie (!) najlepiej, gdzie jechać ;)
Powrót wypadł nam więc już głównie asfaltem z dobijającym podjazdem przez Srebrną Górę na parking...
Przy aucie spotkaliśmy się z Justynką, która też akurat zdążyła wrócić ze spaceru, zapakowaliśmy się do samochodów, chwilę pogadaliśmy, podziękowaliśmy za wspólnie spędzony czas i wróciliśmy do Wrocławia.
Tym samym Czwarty Jesienny Rajd Rowersów przeszedł do historii :)


















































  • DST 9.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 121m
  • Aktywność Wędrówka

Góry Stołowe.

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 0

Niedzielny spacer po Górach Stołowych.













Na powrocie spotkaliśmy Ząbkowickiego Nepomuka.










  • DST 5.00km

Wakacje 2015; dzień piąty- Grunwald!

Środa, 2 września 2015 · dodano: 06.09.2015 | Komentarze 0

Pogoda od rana nie sprzyjała jeździe rowerem, więc stwierdziliśmy, że zrobimy sobie dzień przerwy i poleniuchujemy.
Żeby jednak nie tracić dnia doszliśmy do wniosku, że możemy sobie zrobić wycieczkę samochodową... A skoro tak, to można odwiedzić kilka miejsc, w których są figury św. Jana Nepomucena...
Po rzucie okiem na mapę (i trochę moim marudzeniem ;)) postanowiliśmy odwiedzić Pola Bitwy pod Grunwaldem z 1410 roku.



Po lekko ponad godzinnej jeździe byliśmy na miejscu. Przy "wejściu" na pola jest parking (płatny, sześć złotych od auta osobowego), bar i kasa muzeum. Same pola, jak to pola- duże i tyle. Na najwyższym wzniesieniu urządzono Wzgórze Pomnikowe i muzeum (do którego nie wchodziliśmy z uwagi na psa).



























 






 




 








Po Grunwaldzie przyszedł czas na Nepomuki. W Internecie znaleźliśmy cztery w "okolicy". Problem polegał na tym, że wszystkie były w kościołach przy ołtarzach, a te- jak wiemy z doświadczenia- często bywają zamknięte...
Pierwszego sfotografowaliśmy w Dąbrównie; drewniana figura znajduje się w ołtarzu głównym. Figura o tyle ciekawa, że Jan trzyma palec na ustach, co nie jest częste w wizerunkach świętego.
Sam kościół w Dąbrównie jest również pod wezwaniem św. Jana Nepomucena.







Następnego Jana odnaleźliśmy w Prątnicy, na szczęście i tu kościół był otwarty.
Tego Nepomuka udało się uchwycić Justynce mimo renowacji, jaka była przeprowadzana wewnątrz kościoła.



Kolejny miał być w Lubawie, w drewnianym kościółku pod wezwaniem św. Barbary. Niestety, zarówno kościół, jak i dziedziniec były zamknięte...



Na powrocie zahaczyliśmy jeszcze o Ostródę i potem prosto do Miłomłyna :)




  • DST 32.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:31
  • VAVG 12.72km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolina Baryczy; dzień pierwszy.

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 05.08.2015 | Komentarze 0

Wolna sobota w tym miesiącu wypadła mi akurat dziś, więc żal było by nie skorzystać z pogody... Tym bardziej, że w poniedziałek są Justynki urodziny, więc okazja do wyjazdu jakby podwójna.
Nie zastanawiając się długo i nie kombinując za bardzo postawiliśmy opcję bliską, ale jednocześnie fajną- jedziemy w Dolinę Baryczy.
Po zastanowieniu się nad opcją dojazdu wybraliśmy najmniej problematyczną z uwagi na ilość bagażu, przyczepkę i Mango- autem w jedno miejsce i krążenie po okolicy.
Najpierw miał być namiot, potem agroturystyka, a w końcu stanęło na polu namiotowym i noclegu w aucie.
Sobotni poranek Justynka spędziła w pracy, więc ruszyliśmy dopiero po dziesiątej, a na miejscu byliśmy przed dwunastą. Nie bardzo nam się spieszyło, więc pojechaliśmy trochę naokoło, co zaowocowało odnalezieniem kolejnego Nepomuka do kolekcji, konkretniej w Koczurkach.









Miejscem docelowym były Miłosławice, gdzie czekał na nas kawałek pola namiotowego (nawet z opcją podłączenia się do prądu!), za całe dziesięć złotych od osoby. Oprócz prądu były do dyspozycji natryski i kibelek, miejsce na ognisko. Dla bardziej wymagających można wynająć wigwam (!) na jakąś większą imprezę.
Całości dopełniała bardzo miła Pani Gospodyni. Męża Pani Gospodyni też mieliśmy okazję poznać, choć w zgoła mniej miłych okolicznościach.
Nie chcąc tracić dnia i ładnej pogody wypakowaliśmy się z auta, poskładaliśmy przyczepkę, zapakowaliśmy się na trasę i ruszyliśmy pojeździć po okolicy.
Nie zamierzaliśmy robić większych dystansów, bo po pierwsze Justyna nie czuła się dobrze, a po drugie nie wiedzieliśmy jak zachowa się Mango w przyczepce. 
(Test samej przyczepki niebawem.)
Pojeździliśmy dookoła Sułowa, zwiedziliśmy okolice jazu na Baryczy i dojechaliśmy do Milicza kawałkiem trasy Szlakiem Dawnej Kolei Wąskotorowej.












 


















 


 































Wracając spotkaliśmy w lesie... Minionka. Tak po prostu :)











Po powrocie na pole pies poganiał trochę za patykiem i padł zmęczony przejażdżką. Justynka poodpoczywała, a ja zabrałem się za przygotowywanie ogniska.











Dzień zwieńczyliśmy urodzinową kolacją  Justynki przy świecy... na komary :)







Singltrek pod Smrkem z Mango! :)

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 13.07.2015 | Komentarze 2

Po ciepłej i wyspanej nocy wstaliśmy dość szybko. Najpierw spokojna poranna toaleta, kawa, śniadanie...





W okolicach dziesiątej, już spakowani i przygotowani ruszyliśmy na szlak. Nie chcieliśmy za pierwszym razem psiaka zniechęcić czy zamęczyć za dużym dystansem, więc postanowiliśmy przejechać (jedynie) szlak niebieski i czerwony (Oborę).
Przez teren kampingu i na szlaku dojazdowym na spokojnie, na smyczy, bo jeszcze nie byliśmy pewni czy Mango nie wywinie nam jakiegoś numeru... ;)







Gdy tylko wjechaliśmy na niebieski szlak odważyliśmy się puścić psa ze smyczy... I tu wielki szok- od razu po ruszeniu Mango przełączył się w tryb "rower" i biegł wesoło raz za mną, raz za Justyną. Cały czas skupiony, cały czas starał się trzymać odpowiedni dystans, a gdy osoba prowadząca tylko mu uciekła z pola widzenia od razu przyspieszał. Nie rozpraszał się niczym po drodze (nawet innymi psami, ludźmi na rowerach na szlaku i tak dalej...). Co trzy, cztery kilometry robiliśmy krótką przerwę, żeby mógł odsapnąć, a my podać mu wodę. Chwila na obwąchanie i obsikanie terenu i dalej w drogę...







































Po zjechaniu ze szlaku zatrzymaliśmy się w Centrum na ciasto, zupę, kawę i oranżadę :) Pieseł nam odleciał, ale nie ma się co dziwić, bo przebiegł z nami cały dystans.
Wielki szacun dla Mango, że dał radę. Na przyszłość wiemy, że trzeba troszkę jeszcze potrenować i kupić mu buty do biegania. W każdym razie za rowerem biega grzecznie, a o to nam właśnie chodziło. :)





Po powrocie do auta, pies nam padł całkowicie zmęczony :) Do końca dnia, gdy tylko miał możliwość, to spał, spał i... spał.



Pies zmęczony, my trochę też, bo pod koniec zrobiło się naprawdę ciepło, więc dopakowaliśmy auto i zaczęliśmy niespiesznie wracać.



Znów, jak przed tygodniem, niespiesznie pojechaliśmy do Wrocławia. Przez wioski i miasteczka, omijając autostradę...





Na naszej drodze znalazła się Legnica, w której jest dwóch, choć jeden [sic!] Nepomucen.
Pierwszy znajduje się przed wejściem głównym do tutejszego zamku:





Cała heca polega na tym, że jest to kopia oryginalnej figury, która znajduje się na tej samej ulicy tyle, że w lapidarium Muzeum Miedzi (przeniesiona z uwagi na "częste akty wandalizmu"):







Do Legnicy z chęcią wrócimy, bo miasto wydaje się był i ładne i ciekawe, a nigdy tam na dłużej nie zagościliśmy.
Po powrocie do Wrocławia odwiedziliśmy mamę, która czekała z obiadem dla nas i Mango :)
W domu pies dalej nam spał i nawet niechętnie wyszedł na wieczorny spacer... :)






Powrót.

Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 2

Kolejny dzień tego upalnego weekendu, to powrót.
Wstaliśmy dość szybko, zjedliśmy śniadanie przed schroniskiem (polecam owsiankę na bogato! :)), zapakowaliśmy auto i czaczęsliśmy wracać. Niby szybko, ale postanowiliśmy zajechać na powrocie do Neratova zobaczyć kościół z przeszklonym dachem, a na dodatek zahaczać o każdą możliwą wodę, żeby się ochłodzić.
W Kłodzku zajechaliśmy na parking centrum handlowego, bo... w tym dniu to miejsce odwiedzały Minionki w podróży. :) A że podróżowały starym VW T2, postanowiliśmy za punkt honoru postawić sobie zdjęcie naszego busika z ich busikiem :) Justyna zagadała do pana z obsługi, który powiedział, że nie ma problemu, nawet "wstrzymał nam ruch" i na koniec cyknął kilka fotek ;)
Bez pośpiechu dojechaliśmy nawet do Otmuchowa, ale nie bardzo było jak się pokąpać, bo zajechaliśmy od dupy strony. Od właściwej było mnóstwo ludzi i nie było jak stanąć. Przy okazji w przybytku "Smażalnia pod lipą" udało nam się zjeść pstrąga, chyba najdroższego w naszym życiu...
W samym Wrocławiu pojechaliśmy jeszcze nad Bystrzycę w okolicach Karczmy Rzym i w domu pojawiliśmy się dopiero około dwudziestej.
Dzień obfitował w Nepomuceny i jeden krzyż pokutny. Dobrze być kierowcą ;)
Weekend zdecydowanie za gorący...









































 






"Choć benzyna jest za droga,
A droga jest za długa.
Gdzieś w oddali widać jasny cel,
Kiedyś dotrzeć tam się uda.
Choć piwo często ciepłe,
A bułka bywa czerstwa,
Gdy w sercach gra muzyka,
To wszystko da się przetrwać.

Czy słońce, czy grad, taki świat, co ciągle biegnie.
Niedomknięty szyberdach - to tamtędy wpadło szczęście.
Cud miłości mimo pędu, ktoś się również napatoczył.
Otwórz buzię, zamknij oczy - może jeszcze pieniądz wskoczy.

Choć brakuje stron w atlasie,
Nawigacja nie ma sieci.
Jednak niebo się przeciera.
Gdzieś w oddali muza leci.
Choć środek nie jest złoty,
Nastrojów zbędne jest strojenie,
By z błyskiem w oku stanąć,
Z pasją na życia scenie.

Czy słońce, czy grad, taki świat, co ciągle biegnie.
Niedomknięty szyberdach - to tamtędy wpadło szczęście.
Cud miłości mimo pędu, ktoś się również napatoczył.
Otwórz buzię, zamknij oczy - może jeszcze pieniądz wskoczy..."


  • DST 15.00km
  • Teren 9.00km
  • Aktywność Wędrówka

Jagodna.

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 0

Pierwszy weekend lipca zrobiliśmy sobie wolny od pracy z okazji rocznicy ślubu cywilnego :) Plan był taki, żeby zapakować siebie, psa i rowery w busika i ruszyć gdzieś w góry. Mieliśmy potrenować z Mango przed wakacjami, żeby przyzwyczajał się do biegania przy rowerze. Jednak temperatury, jakie były od blisko tygodnia nie chciały się zmniejszyć na weekend, więcej- miał on być rekordowo upalny. 
Zrezygnowaliśmy więc z rowerów, żeby nie robić krzywdy przede wszystkim psu i postanowiliśmy, że po prostu pochodzimy.
Postawiliśmy na dobrze nam znane i lubiane schronisko Jagodna w Górach Bystrzyckich. Na miejscu byliśmy przed południem, zameldowaliśmy się w pokoju, rozpakowaliśmy, chwilę odsapnęliśmy i ruszyliśmy na spacer. Żeby w spory upał nie forsować siebie i Mango postawiliśmy na łatwy szlak do Mostowic, gdzie planowaliśmy coś zjeść na obiad (według map oogle miała być restauracja po czeskiej stronie...). Zabraliśmy więc wodę i ruszyliśmy żółtym szlakiem.
Mango coraz bardziej się słucha, dookoła nikogo nie było, więc właściwie całą drogę biegał bez smyczy zaliczając po drodze wszystkie możliwe kałuże i bagna :)
W lesie było przyjemnie, nie za gorąco, dopiero gdy zeszliśmy do Mostowic poczuliśmy, jak jest gorąco. Żeby się trochę schłodzić schowaliśmy się pod mostem nad rzeczką. Mango i Justyna od razu wskoczyli do chłodnej wody, żeby się ochłodzić.
Gdy nadeszła pora obiadowa zaczęliśmy szukać wcześniej wspomnianej restauracji, która, jak się okazało... istnieje tylko na mapach google, a w najbliższej okolicy nie ma nic. Nie mieliśmy nic do jedzenia, a najbliższy sklep zdawał się być dopiero w Lasówce, do któej trzeba było iść rozgrzanym asfaltem bez szans na cień, więc odpadało. Postanowiliśmy wrócić do schroniska, tym razem asfaltem.
Mimo, że asfaltowa droga biegnie z Mostowic do Spalonej w lesie, to wcale nie było już tak przyjemnie. Upał dość mocno nas wymęczył, mi dodatkowo wróciła gorączka (!), która męczyła mnie w nocy. Żeby tego było mało, to w dłoń i nogę pogryzły mnie końskie muchy, co potęgowane upałem zajebiście bolało. No i oczywiście obtarły mnie sandały, a w perspektywie było jeszcze dobre sześć kilometrów marszu rozgrzanym asfaltem do góry.
Państwo T. wybrali się na spacer...
W połowie drogi udało nam się na szczęście złapać stopa, który podrzucił nas pod samo schronisko.
Po powrocie odpoczynek, obiadek, piwko, a wieczorem ognisko...




































  • DST 33.91km
  • Teren 25.00km
  • Czas 02:34
  • VAVG 13.21km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Podjazdy 607m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Izery.

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 0

W końcu dłuższy weekend się trafił. W pracy wszystkim nam zrobili wolne, bo kto w długi weekend przt sprzyjającej pogodzie myśli o kupnie roweru...? :) Justynka załatwiła sobie zastępstwa, więc można było pomyśleć o wyjeździe.
Padło na (nasze chyba ulubione) Izery. Wcześniej dałem ogłoszenie na blabla, zgłosiły się dwie pasażerki, więc i koszta sensowniej się rozłożyły...
Wystartowaliśmy o ósmej, a przed jedenastą byliśmy już na miejscu. Spokojnie, bez pośpiechu przepakowaliśmy plecaki i niespiesznie ruszyliśmy w stronę Orle. Trasa bardzo podobna do mojej ostatniej z Mariem i Eweliną, tym razem jednak z Justynką. W Orle, jak to przy pięknej pogodzie, dzikie tłumy, więc wypiliśmy po piwku i pojechaliśmy do Harrachov. Głównie po to, żeby odwiedzić browar, w którym nie było mi dane ostatnio spróbować piwka.
Spokojnie, leśnym szlakiem, dojechaliśmy na miejsce, wypiliśmy po piwku i zaczęliśmy z powrotem wspinać się do Jakuszyc do autka.
W busiku zjedliśmy obiad, przepakowaliśmy plecaki na opcję wieczorno- nocną, zabraliśmy Sheltera i ruszyliśmy znów w kierunku Orle. Na miejscu zapytaliśmy gospodarza o możliwość rozbicia płachty na miejscu, ale dziesięć złotych za osobę to trochę za dużo. Tym bardziej, że Shelter nie jest nawet namiotem, a my nie zamierzaliśmy korzystać z sanitariatów. No, ale "takie są zasady", jak powiedział właściciel. Zebraliśmy się więc na nasze ulubione miejsce nad rzeczkę Izerkę.
Mimo, że nie było nas tu przeszło dwa lata, odnaleźliśmy miejsce bez problemu. Przygotowując się na nocleg zaczęliśmy szukać drewna na ognisko, szykować miejsce na ogień, chłodzić piwka i takie tam czynności obozowe ;)
Zagotowaliśmy wodę na zupę, zjedliśmy podwieczorek; słońce zaszło, pomału zaczął się robić zmrok. Zrobiło się dość chłodno, nie wiedzieć czemu dziwnie się zeschizowaliśmy całą sytuacją i... postanowiliśmy wrócić spać do Jakuszyc na parking do busika. W sumie dobrze wyszło, bo noc była bardzo rześka, żeby nie powiedzieć zimna, a nad rzeką byłoby jeszcze gorzej... Dobrze mieć autko do którego można wrócić i się w nim przespać :)
W busiku posiedzieliśmy jeszcze chwilę, zagraliśmy w karciochy i poszliśmy spać...




























































Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Nepomuki


  • DST 39.19km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 12.57km/h
  • Podjazdy 761m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harrachov.

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 03.06.2015 | Komentarze 1

Trafiła się w końcu "wolna" niedziela, więc można było zaplanować jakieś górki. Niestety, Justynka nie za dobrze się czuła w tygodniu, więc tym razem wyjazd bez niej... Chętni byli Mario z Eweliną, więc rano zapakowałem rower i graty do busa, pojechałem po nich i uderzyliśmy do Jakuszyc.
Ewelina zaplanowała trasę: Jakuszyce- Orle - Harrachov- Jakuszyce.
Na miejsce zajechaliśmy o jedenastej, szybko wypakowaliśmy się z auta i ruszyliśmy, bo szkoda czasu i pogody. Pierwszy przystanek wypadł w schronisku Orle na poranne piwko (jedyne, jakie mogłem, bo kierowca...). Dojechaliśmy tam lekko naokoło, tzn. szlakiem, którym nigdy nie jechałem; okazał się o tyle przyjemniejszy, że nie było początkowego podjazdu, ale o tyle "słabszy", że nie było technicznego zjazdu na pieszym szlaku.
Z Orle, dalej terenem, dojechaliśmy do Harrachov. Właściwie nigdy nie byłem w samym centrum tej miejscowości, więc tym fajniej, że tam pojechaliśmy.
Z Harrachov czekał nas długi dziesięciokilometrowy podjazd, w większości asfaltem. Trochę to trwało, ale warto było, bo wiadomo, co jest na końcu podjazdu- zjazd :) Ten okazał się wyjątkowo długi, dość szybki, a do tego w ładnych okolicznościach przyrody :)
Zjazd zakończyliśmy w Harrachov, gdzie odnaleźliśmy tutejszy browar. Ewelina z Mariem machnęli po piwku, ja kawę...
Ostatni odcinek, to częściowo terenowy, częściowo asfaltowy podjazd do Jakuszyc do busika. Szybki paking, szybki obiadek w restauracji i powrót do domu.
Pogoda dopisała, trasa fajna, ale jak dla mnie ciut za dużo asfaltu. No i bez Justynki. Będzie trzeba sobie odbić wyjazd na długi weekend :)
















































Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Nepomuki


Powrót z majówki.

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

Wczoraj wszyscy stwierdziliśmy, że nie będzie nam się chciało dziś jeździć więc się spakujemy do busika i pojedziemy zwiedzać Frydland.
Pogoda znów (na przekór mieszczuchom z Wrocka) nam dopisywała; zebraliśmy się więc rano, spakowaliśmy, załadowaliśmy busika i ruszyliśmy w stronę Frydlandu, żeby zwiedzić tamtejszy zamek.
Pogoda była właściwie lepsza niż wczoraj, więc każdemu z nas z osobna i wszystkim na raz było trochę szkoda, że nie rowerujemy po trailach Singltreka, ale słowo się rzekło ;)
We Frydlandzie "zwiedziliśmy" zamek, starówkę, zjedliśmy drugie śniadanie (brunch...?!) i ruszyliśmy w stronę Wrocławia.
Szczęśliwie udało nam się dotrzeć do Wrocławia, odstawiliśmy więc Ewe i Maria i ruszyliśmy do domu.
Tu czas minął nam na błogim lenistwie, jedzeniu chrupków i lodów.
I tak zakończyliśmy majówkę Anno Domini 2015. :)

































"Gdy przyszło brali stary wóz, co długo służył już, lecz ciągnął jeszcze stówę stary grat... Popękał lakier, brzęczą drzwi, rwie sprzęgło, no to cóż...? Pod krzywym dachem lepiej widać świat..."




Flag Counter