Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Nepomuki

Dystans całkowity:3380.70 km (w terenie 802.13 km; 23.73%)
Czas w ruchu:147:49
Średnia prędkość:15.39 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:22713 m
Suma kalorii:19406 kcal
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:39.31 km i 2h 41m
Więcej statystyk
  • DST 27.05km
  • Czas 01:12
  • VAVG 22.54km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Szybki
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jak ciepły, letni deszcz....

Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0

Do pracy lekko pod wiatr; powrót w przedeszczu- po powrocie dosłownie (!) wszystko miałem mokre... od pasa w dół.
Jak jazdy w deszczu nie lubię, tak dziś nawet fajnie się jechało- dobra muza na uszach plus wkurwieni na deszcz i paraliż komunikacyjny jakoś tak poprawiło mi humor ;)

Justka sprawiła sobie nowy pulsometr (właściwie, to arcypulsometr), ja odziedziczyłem stary i od jutra (może, jak ogarnę...) wpisuję w BS HRMax ;)

Jakoś wcześniej czasu nie było, więc poniżej kilka zaległych zdjęć:

Wypad do Chrząstawy, na lajcie, na szosie. W słońcu.



Na powrocie kościół pw. św Jana Nepomucena w Parku Szczytnickim; wewnątrz są współczesne obrazy tego świętego, a na "dziedzińcu" krzyż pokutny, jednak tym razem za późno zajechaliśmy i wszystko było zamknięte, dlatego szczegóły następnym razem przy okazji...





Potem była dość ciężka, ale bardzo zacna imprezka  imprezka ;)



Potem były rastatrytki na przystanku, gdzieś przy Poniatowskiego...



... a na Rosevelta był napis na drzwiach do fryzjera, że: "PIONTEK, sobota, poniedziałek nieczynne"... ;)

A wczoraj, w końcu, doszły bidony od Canyona. Miały być wcześniej, ale przez moje przeoczenie tytułu przelewu doszły dopiero wczoraj... W każdym razie mamy w końcu po bidonie Canyonkowym, jak rowerki ;)




Dochodzi dwudziesta trzecia, gdy piszę wpis- za leciutko ponad tydzień jest nasz ważny dzień; pierwszy z dwóch w sumie... Ale bądź, co bądź- ważny, przeważny! :)

I kawałek dla tej mojej Bratniej Duszy...

http://w963.wrzuta.pl/audio/0atFp1HMp3B/12._skanka...

"Łąką będziesz mi najdroższą,
Pełną szmerów tajemniczych...
Nieśmiertelna mą miłością...
Będziesz mi zaglądać w oczy,
Czułe słówka szeptać w ucho...
Będziesz łzy nade mną toczyć,
Kiedy ze mną będzie krucho..."


Ślub Iwci i Maćka.

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 0

Do Radomia na ślub i wesele Iwci i Maćka... :)
















Przy okazji trafiliśmy w Radomiu na figurę św. Jana Nepomucena przed kościołem farnym św. Jana Chrzciciela.












Kategoria Nepomuki


  • DST 25.47km
  • Teren 12.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 11.40km/h
  • VMAX 66.13km/h
  • Kalorie 835kcal
  • Podjazdy 457m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rudawy Janowickie; dzień drugi.

Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Ze względu na to, że robiliśmy się przy szlaku i nie wiedzieliśmy, kiedy pojawią się pierwsi ludzie, wstajemy dość wcześnie, zwijamy sheltera, plecaki i zjeżdżamy w dół do "infrastruktury" przy Purpurowym Jeziorku.
Noc faktycznie była ciepła, poranek jeszcze bardziej; spokojnie można było spać w samych śpiworach bez sheltera, ale była okazja, żeby go przetestować w końcu w dwójkę na wyjeździe.
Ogólnie rzecz biorąc, to spisał się, ale za mało, żeby napisać cokolwiek więcej niż to, że jest przezajebisty w transporcie (cały wyjazd przypięty pod siodełkiem) i szybki w rozkładaniu. Wygoda, to rzecz względna- nie posiedzi się w nim, jak w namiocie, żeby się położyć w środku trzeba się wsunąć- nam to nie przeszkadza. Klaustrofobikom nie polecam. Komfort jest taki, że coś jednak jest nad głową i mimo, że nie ma zapięcia czuję się w nim bezpiecznie. Tym bardziej, że widzę co się dookoła dzieje, czego w klasycznym namiocie mi brakowało.
Pozostaje go przetestować jeszcze w deszczu :)
No i chyba będziemy musieli go ulepszyć o moskitierę.

Czas nas nie naglił, cały dzień przed nam, więc spokojnie można było przygotować śniadanie. Właściwie to samo, co na kolację :)
Chyba zupełnie odejdziemy od chińszczyzny na wyjazdach- lepiej zabrać trochę makaronu i go zagotować, dorzucić kukurydzę czy fasolę, doprawić (na ten przykład) pesto i kiełbasą i fajne, pożywne jedzenie gotowe. Do tego dużo :)











Po śniadaniu chwilę jeszcze siedzimy, ja coś pokręciłem dookoła jeziorka; ludzi zaczęło pomału przybywać, więc zbieramy się i jedziemy nad Błękitne Jeziorko.



Po dojechaniu trochę żałujemy, że wczoraj tu nie dotarliśmy i nie spędziliśmy nocy, bo nie dość, że jest przepięknie, to do tego o wiele bardziej kameralnie...
Spędzamy tam chwilę, robimy zdjęcia, ja się przejechałem... Jest grubo przed południem, a tak gorąco, że cały czas bijemy się z myślami czy by czasem nie wskoczyć do wody... Tym bardziej, że kolor i przejrzystość zachęca :)

















Po dość szybkim i pełnym luźnych kamieni zjeździe lądujemy z powrotem przy Purpurowym Jeziorku, gdzie otworzyła się buda z żarciem i... piwem :)







Po kilku (nie) szybkich zjeżdżamy do Wieściszowic pod sklep; uzupełniamy zapas wody i ruszamy dalej- szlakiem, początkowo przez pola, a potem asfaltowo do Miedzianki.







Warto zapoznać się z historią wsi (a dawniej miasta), bo jest bardzo ciekawa. W Miedziance chwilę kręcimy się w pobliżu kościoła...









... i ruszamy dalej, w kierunku Janowic Wielkich, bo Justynka wyczytała, że gdzieś po drodze znajduje się kolejny krzyż pokutny.
Trochę błądzimy, wjeżdżamy w pole i szukamy... no i nic. Nie ma.







Zrezygnowani wracamy przez to pole, słońce pali, nogi poharatane ostami, pokrzywami i innymi krwiożerczymi roślinami, nagle Justynka wypatruje coś kamiennego wystającego ledwie ponad trawę. Udało się! :)
Chyba najciekawszy krzyż pokutny tej wycieczki.





Wydostajemy się z pola na asfalt i jedziemy w stronę Ciechanowic.
Po drodze, już w Ciechanowicach, mijamy płytę nagrobną Friedricha von Moltke...

... i jedziemy dalej, do kościoła św. Augustyna, gdzie miała być figura Nepomucena.
Kościół był częściowo zamknięty, ale zza kraty udało się uchwycić:



Oprócz tego, w przedsionku, był dość ciekawy stary ołtarz- tryptyk. Dość dziwny i trochę przerażający...











Według wcześniej ustalonego planu w Ciechanowicach chcieliśmy złapać pociąg powrotny do Wrocławia; do odjazdu była przeszło godzina, więc w sklepie zaopatrzyliśmy się w piwo i ruszyliśmy w stronę dworca PKP...
Niestety, znów pomyliliśmy trasę i w pełnym skwarzącym słońcu z butelczyną Żubra w ręce, po przeszło czterech kilometrach dotarliśmy do Marciszowa :) 



Odnaleźliśmy stację, zasiedliśmy z piwkiem w ręku i spokojnie czekaliśmy na pociąg do domu.







W pociągu z "możliwymi utrudnieniami w przewozie rowerów" dopadła nas głupawka powyjazdowa; były więc śmiechy i chichy i udawanie snu, żeby jakiś śmierdzący grubas nie siadł obok ;)



Po ostatnich weekendowych mękach związanych z pracą, z naukami przedmałżeńskimi i innymi czas zabierającymi pierdołami, w końcu trafił się wyjazd, gdzie pogoda dopisała (może nawet trochę za bardzo, ze względu na upały...), gdzie było miejsce na spokojne kręcenie z namiotem i z możliwością spania wszędzie, gdzie nam się spodoba, gdzie w końcu byliśmy sami i nikt nam nie przeszkadzał, gdzie- pomimo przeciwności na trasie, morderczego słońca, niekończących się podejść i podjazdów, barku wody, wkurwiania się na siebie i innych takich głupot- potrafiliśmy wieczorem usiąść wyluzowani przy ognisku, normalnie porozmawiać, pośmiać się, przytulić... Po prostu- być razem.





  • DST 49.58km
  • Teren 24.00km
  • Czas 04:46
  • VAVG 10.40km/h
  • VMAX 69.48km/h
  • Kalorie 835kcal
  • Podjazdy 1165m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rudawy Janowickie; dzień pierwszy.

Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 1

W końcu trafił nam się wolny weekend; taki bez pracy, bez nauk przedmałżeńskich i innych dupereli, które sprawiały, że musieliśmy siedzieć w mieście.
Olaliśmy więc Wrocławskie Święto Rowerzysty, gdzie Justynka miała być wolontariuszką, a ja rowerowym doktorem i zapakowaliśmy tyłki w pociąg :)
Początkowo miały być Izery, ale ostatecznie stanęło na Rudawach Janowickich, bo ja tam dawno nie byłem, a Justka wcale. A jest przecież co w Rudawach zwiedzać :)
Oczywiście nigdy nie może być tak, że wszystko od rana jest fajnie i w ogóle w porządku, więc na Dworcu Głównym spotyka nas przeszkoda- nasz pociąg jest zawalony podróżnymi i rowerami i trochę nie ma miejsca na nasze Canyony... W końcu pakujemy się tuż za maszynistę, gdzie jest cały wolny przedział dla podróżnych z większym bagażem podręcznym. Okazuje się, że cały przedział zajęły dwie (DWIE!) konduktorki popijające kawkę... Chwilę zajęło, zanim udało się wyprosić, żeby wrzucić tam nasze rowery, ale w końcu się udało i reszta podróży przebiegła już bez przygód.





Jako punkt startu obieramy Janowice Wielkie, które są chyba największą wsią w tym kraju- mają wszystko oprócz praw miejskich ;)



Ja mam swoje Nepomuki, Justynka też chciała mieć "coś swojego". Trochę poczytała, poszukała w sieci i stwierdziła, że będzie sobie zbierać krzyże pokutne; pierwszy znaleźliśmy w Janowicach, dość ciekawie umieszczony, bo na dachu kościoła.



Wracamy do "centrum" Janowic, żeby wskoczyć na szlak, wcześniej trafiamy na ciekawy drogowskaz :)



Trochę się początkowo gubimy, ale w końcu udaje nam się trafić na szlak; całkiem nie byle jaki, bo idący ponad osiem kilometrów pod górę... Z uwagi na pogodę nie jest łatwo, ale jakoś idzie (czasem dosłownie)...











... mijamy Skalny Most...



... podziwiamy widoki z Pieca...







... po drodze co jakiś czas towarzyszą nam widoki na Karkonosze i Śnieżkę...



W końcu wyjeżdżamy z lasu i lądujemy w Karpnikach, gdzie "zwiedzamy" ruiny kościoła.







Na wyjeździe z Karpnik spotykamy chłopaków na monocyklach; przyznać trzeba, że dawali radę. :)



Od początku tasy nawiguje Justynka, trochę mylimy przewodnikowy szlak i zamiast przez Gruszków, to przez Krogulec lądujemy w Kowarach.






Krzyż pokutny w Bukowcu:





Przy wjeździe napotykamy kolejny krzyż pokutny:



Na ogół przed wyjazdem sprawdzam czy w miejscowościach, przez które przejeżdżamy są jakieś figury św. Jana Nepomucena, tym razem jednak trochę olałem sprawę, bo przed wyjazdem czasu było niewiele; tym bardziej cieszy- zupełnie niespodziewany- kowarski Nepomuk, który stoi na moście nad Jedlicą w samym centrum miasta. Ponoć bardzo podobny do tego Praskiego z Mostu Karola...
Jest o tyle ciekawy, że oprócz krzyża i palmy ma jeszcze palec na ustach (jak to później znajoma stwierdziła- "dlaczego on grzebie w nosie?" ;)), a całość uzupełniają kute lampy, które w podstawie mają kute litery "ST" i "N" w podstawach.









Jest środek dnia., nieprzyjemnie gorąco, czas nas nie nagli, więc szukamy knajpy, w której można by się napić zimnego lanego piwka. Niestety takiej nie znajdujemy, więc zaopatrujemy się w sklepie i siadamy w parku na trawie. Chłodzimy się złotym płynem i ustalamy dalszą drogę. Dawno już pogubiliśmy szlak z przewodnika, więc przyszedł czas na improwizację, czyli jak najszybciej dostać się nad Kolorowe Jeziorka, gdzie planowaliśmy spędzić noc.





Zrobiła się pora obiadowa, więc posilamy się w dziwnej knajpce w centrum Kowar i ruszamy dalej. Droga wcale nie jest łatwa- do Czarnowa prowadzi terenem, trochę pod górę, trochę w dół...



Mijamy Czarnów (gdzie mieści się między innymi wioska Hare Kryszna, ot taka ciekawostka ;)) i kierujemy się asfaltem w dół w stronę kamieniołomów...



Jak jest z górki, to musi być i pod górkę- po dość szybkim zjeździe zaczyna się mozolna wspinaczka. Sytuacja robi się coraz to mniej ciekawa, bo trasa prowadzi asfaltem w upale i mocnym słońcu; żeby było śmieszniej, to woda w obu bukłakach się pokończyła, została tylko żelazna rezerwa w bidonie na zagotowanie wody na kolację, do tego od Kowar nie było żadnego sklepu i wcale nie zanosiło się na to, że w krótkim czasie jakiś spotkamy... A żeby było jeszcze śmieszniej, to była sobota i po osiemnastej, więc szanse na znalezienie w w jakiejś wiosce czynnego sklepu jeszcze bardziej malały...
Droga cały czas prowadzi coraz to stromiej pod górę, sił coraz to mniej, nawet na pchanie roweru. W końcu docieramy na szczyt "wzniesienia" i zaczynamy zjazd do Wieściszowic.
Właściwie zjazd, to mało powiedziane. Różne zjazdy w swoim życiu miałem (i bynajmniej nie o alkoholowe tu chodzi ;)), ale to był asfaltowy zjazd życia.
Na lekko zaciśniętym hamulcu prędkość oscylowała w granicach czterdziestu kilometrów na godzinę, a po puszczeniu klamek w kilka sekund dochodziła do siedemdziesięciu... W pewnym momencie zatrzymałem się, żeby poczekać na Justynkę, zdejmuję rękawiczki i sprawdzam (inteligentnie...) czy tarcze się nagrzały... A palce prawie się do niej przykleiły, taka była gorąca :) Justka też swoje przysmarzyła...



Empirycznie dowiedziałem się dlaczego w górach wskazana jest jak największa średnica tarcz i że im więcej w nich otworków tym lepiej ;) Nie mniej jednak hamulce sprawiły się na medal, bo mimo, że gorące, to siła hamowania wciąż była na wysokim poziomie.

W końcu zjeżdżamy do Wieściszowic i spotykamy... otwarty sklep. I to nawet całkiem nieźle wyposażony. Uratowani!



Sklep znajduje się na szlaku na Kolorowe Jeziorka, więc zaopatrujemy się w nim i na spokojnie siadamy przed uzupełniając mikroelementy i witaminy trzema złocistymi... :)
Robi się przed dwudziestą, więc dopakowujemy plecaki i ruszamy pod górę w stronę Jeziorek.
Niecały kilometr wspinaczki i znajdujemy się przy pierwszym- Purpurowym Jeziorku.
Przyznam szczerze, że ostatni raz byłem tam z Ryśkiem, kiedy miałem jakieś siedem czy osiem lat i całkiem inaczej to wyglądało... Teraz jest cała infrastruktura turystyczna- buda z piwem i jedzeniem, parasole, ławki i takie tam... A kiedyś było naprawdę fajnie i dziko, a w jeziorkach było więcej wody...
Trochę sobie pozwiedzaliśmy najbliższe okolice Purpurowego, ja trochę pobawiłem się na rowerze, a Justynka aparatem...













Ponieważ przy tym jeziorku jest mało intymnie i jeszcze mniej romantycznie, postanawiamy wbić się w górę do następnego- Błękitnego i tam przenocować. Niestety- cały dzień jazdy, do tego w słońcu, spowodował, że Justynka otarła sobie dupkę i ciężko się jej idzie. A dupa, to rzecz święta, zwłaszcza taka :) Nie kombinujemy i rozbijamy się na skarpie, prawie że na szlaku. Justynka szykuje kolację, ja miniognisko i dzień wieńczymy makaronem z kukurydzą i pesto oraz chłodnym, białym, półwytrawnym winem, z gwiazdami nad nami... :)






"Złap mnie za rękę, spędźmy noc pod gwiazdami.
Tylko Ty i ja uśpieni lasu szumami...
Pod nami dywan z trawy, a niebo nad nami.
Połączeni wspólnymi marzeniami.
Totalnie różni a a jednak tacy sami.
Mocno połączeni, połączeni odczuciami.
To ten moment wyśniony wspólnymi snami.
Nie namacalne jest to co jest między nami...

(...)

Dziś las wyszumi, to co Ci powiedzieć chcę.
Kobieta i mężczyzna- para osoby bliskie dwie.
Jah Jah błogosławi miłością jest i wie,
Jak prawdziwe jest to co do Ciebie pcha mnie.
Tylko przy Tobie chce by tak mijały noce i dnie.
Kiedy patrze na Ciebie i krew we mnie wrze.
Nie myślę o tym co jutro, nie myślę o tym co złe.
I wszystko jest takie jasne,
Wszystko jest takie proste...

(...)

Popatrz- księżyc wyszedł zza chmur właśnie dla nas.
Może to nic takiego i może to banał...
Jednak przy Tobie goi się na duszy mej rana
Przyjaciółką, codziennie lekarstwem w takich stanach.
Jesteś i nigdy nie zapominaj o tym,
Cenniejszy od złota jest każdy Twój dotyk.
I niech każdy dzień przypomina mi o tym.
Jesteś wiosną wśród jesiennej słoty..."




  • DST 58.10km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:42
  • VAVG 15.70km/h
  • VMAX 47.76km/h
  • Kalorie 2283kcal
  • Podjazdy 418m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Trzebnica.

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 0

Z rana (a właściwie po jedenastej) wstaliśmy... Głowa po wczoraj trochę ciężka była, ale ostatecznie w okolicach trzynastej udało się wyruszyć.
Trasa miała być w miarę spokojna, niedługa i obfitująca w Nepomuki ;) Padło więc na Trzebnicę. Niedaleko, a było w planie trochę terenu i szybki (z uwagi na wiatr) powrót do Wrocławia częściowo asfaltem, a częściowo ścieżką rowerową, która jest poprowadzona od mniej więcej Będkowa do Psar.

Z Wrocławia ruszyliśmy przez Kamieńskiego i Krzyżanowice, gdzie wskoczyliśmy na zielony szlak rowerowy. Trasa trochę asfaltowa, trochę w terenie; było kilka delikatnych podjazdów i parę fajnych zjazdów.
Przez, między innymi, Malinowy Las i Zaczarowane Wzgórza dotarliśmy do Lasu Bukowego na skraju Trzebnicy...



















W Trzebnicy jedziemy prosto do Sanktuarium św. Jadwigi Śląskiej i Bartłomieja Apostoła, gdzie na placu przed kościołem klasztornym jest kolumna ze św. Janem Nepomucenem.







Chronostych:



W Bazylice mniejszej Sanktuarium, przy jednym z ołtarzy bocznych, jest obraz olejny z połowy osiemnastego wieku, przedstawiający św. Jana Nepomucena...





... obraz z dość ciekawym szczegółem zrzucenia Jana Nepomucena z Mostu Karola w Pradze:



Kolejna figura świętego znajdowała się bardzo blisko- przed wejściem do klasztoru.







Kolejny miał być w kościele pw. św. Piotra i Pawła, ale niestety kościół był zamknięty i nie było nam dane go zobaczyć...
Trafiliśmy jedynie na "Hymn o Miłości" na tyłach kościoła...



Pobłądziliśmy chwilę po Trzebnicy w poszukiwaniu sklepu z piwem, a gdy udało nam się zrobić odpowiednie zakupy, wdrapaliśmy się na Kocią Górę.
Przy okazji odkryliśmy jedno z lepszych (o i le nie najlepsze) piwo w tym roku- biały pszeniczny Namysłów z kolendrą i skórką pomarańczy Curacao :)



Absolutny mistrz! :)

Powrót wzdłuż głównej drogi; po dojechaniu do Wrocławia obiad u Mamy i szeroko pojęty odpoczynek :)







Kategoria Canyon, Nepomuki


Zaliczone!

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 01.06.2014 | Komentarze 0

Po pracy przyjechała Justynka i pojechaliśmy do Oławy na ostatnie nauki przedmałżeńskie; wcześniej musieliśmy zaliczyć poradnię rodzinną.
Dzięki uprzejmej pani udało się załatwić wszystko za jednym zamachem (a nie, jak powinno to być- drugi cykl po trzydziestu dniach...).
I tak oto po trzech sobotach udało się otrzymać przepustkę do ślubu kościelnego ;)



W czasie pomiędzy poradnią, a prelekcjami przedmałżeńskimi w kościele mieliśmy trochę czasu, więc ruszyliśmy na poszukiwanie oławskich Nepomuków.

Pierwszy znajdował się w Rynku przed Ratuszem, ale w dwa tysiące siódmym roku został zabrany do renowacji i jakoś tak chyba nie bardzo się komuś spieszy z robotą...

Drugi, jaki w Oławie się znajduje- przy kościele św. Rocha:





I chronostych:



Trzeciego "złapałem" w kościele pw. św. Piotra i Pawła, gdzie odbywały się nauki.
Trochę taki "wyjątkowy", bo pierwszy w zbiorach, który ma palec wskazujący przy ustach, na znak milczenia...



Do domu dotarliśmy późnym wieczorem, szybkie ogarnięcie się i poszliśmy na miasto na browar z Mackiem, Iwcią, Bunny i Piotrkiem.
Kategoria Nepomuki


  • DST 112.13km
  • Czas 05:27
  • VAVG 20.57km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Kalorie 4612kcal
  • Podjazdy 433m
  • Sprzęt [R.I.P.] Szybki
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Wołowa (niedzielna setka).

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 0

Rano odwieźliśmy Kaśkę na dworzec autobusowy na PolskiBus do Katowic; niestety na ten, na który kupiła bilet trochę się spóźniliśmy; no, a do następnego nie bardzo chcieli ją wziąć z rowerem (rower musi być rozkręcony- oba koła oraz- jak powiedział pan z obsługi- zdjęty i zabezpieczony łańcuch...). Tak więc odstawiliśmy ją na Dworzec Główny PKP i pojechała do Gliwic...

Po ostawieniu gościa, a raczej góściówy ;) pojechaliśmy do Ewci i Dominika po nasz aparat, który pożyczali na Tropiciela (swoją drogą wielki szacun za przejście i przetruchtanie przeszło czterdziestu kilometrów i zdobycie wszystkich punktów kontrolnych!). Na miejscu namówiliśmy trochę obolałego Dominika, żeby przejechał się z nami.
Plan był taki, żeby dojechać do Wołowa po kolejne zdjęcie figury św. Jana Nepomucena do kolekcji.

Po dość długim wyjeździe z Wrocławia trafiliśmy do Wilkszyna, gdzie kilka dni temu Justynka wyczaiła jeszcze jednego Nepomuka...





W Brzezince chwila przerwy, rzut okiem na mapę, szybkie piwko i dalej w drogę...



Kierując się w stronę nowego mostu na Odrze w Brzegu Dolnym dotarliśmy do Głoski, gdzie miał być kolejny po drodze Nepomuk. Niestety, miejsce znaleźliśmy, ale figurki nie było. Zaczepiony przez Dominika autochton stwierdził, że "coś tam kiedyś było, ale nie ma; mam nadzieję, że zabrali do renowacji, a nie ukradli...".

Po przejechaniu przez most kierujemy się drogą na Lubiąż; w W Pogalewie Małym robimy półgodzinną przerwę pod sklepem...





(Po powrocie do domu okazało się, że w Pogalewie Małym jest kolejna figura Nepomucena... Tak więc będzie trzeba tam jeszcze wrócić...)

W Pogalewie Wielkim zjeżdżamy z drogi do Lubiąża i kierujemy się na Wołów.
W Wołowie dość szybko i sprawnie trafiamy na Rynek, pod Ratusz, gdzie jest cel wycieczki- św. Jan Nepomucen wieńczący schody prowadzące do Urzędu Miasta.





W restauracji mieszczącej się w piwnicy Ratusza pijemy piwko i zbieramy się w drogę powrotną.



Przy wyjeździe z Wołowa trochę pomyliłem trasę i zamiast na Brzeg Dolny skierowaliśmy się na Oborniki Śląskie i Trzebnicę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W trakcie trasy modyfikujemy plany i stwierdzamy, że wrócimy do Wrocławia przez Trzebnicę i przy okazji nabijemy kilka dodatkowych kilometrów...
W Rościsławicach wracamy jednak do pierwotnego planu powrotu przez Uraz i tam się właśnie udajemy.
Mijamy Uraz i Kotowice i od Zajączkowa droga staje się mniej komfortowa z uwagi na to, że wbiliśmy się na wojewódzką trzysta czterdziestkę czwórkę... Tempo niezłe, ale dużo aut, z których większość wyprzedzała na grubość lakieru z prędkością mocno przesadzoną, niż dozwolona, spowodowało, że każde z nas odczuwało "lekki" dyskomfort.
W końcu jednak udaje nam się dotrzeć do domu. 

Pierwsza setka na szosie pękła- nadgarstki trochę bolą, bark i szyja też, ale to kwestia niedopracowanej na długie dystanse pozycji.
Przy okazji pękł też pierwszy tysiąc na Szybkim. :)

A w domu Rudolf spotkał się z braciszkiem, którego złapaliśmy na wycieczce ;)






Kategoria Nepomuki


  • DST 84.47km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 49.99km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 178m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dolina Baryczy; dzień pierwszy.

Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 25.03.2014 | Komentarze 0

Przyszedł w końcu czas na coroczny wyjazd wczesnowiosenny do Doliny Baryczy; może nie taki coroczny, bo w zeszłym roku jakoś nie wypaliło... Nie mniej jednak wyjazd jest tradycyjny i już! ;)
Frekwencja nie najgorsza, choć miało być więcej osób. Ostatecznie w Żmigrodzie stawiło się, łącznie z nami, całe sześć osób plus... Marzenka. ;)

Z Marzeną sytuacja wygląda tak, że dzień wcześniej Młody na naszej grupie na niebieskim portalu napisał, że przyjedzie bez Miazgusia, ale za to z koleżanką Marzeną. Wszyscy w drodze pociągiem do Żmigrodu zachodziliśmy w głowę, kim ona może być, bo nikt wcześniej o niej nie słyszał...
Na miejscu okazało się, kim owa Marzenka jest... ;)





Cała ekipa przed Żmigrodzkim dworcem:


Najpierw tradycyjnie- rundka po Żmigrodzie, zahaczając o zabytkową wieżę ciśnień...



... pobliski kościół...



... gdzie, zupełnie przypadkiem, odkryliśmy kolejnego, nowego Nepomucena (bardzo z resztą "bogatego"!):





Dalej, kierując się ku wylotowi z miasta, odwiedziliśmy trwałą ruinę, czyli Pałac Hatzfeldów z przypałacowym parkiem. Nie obyło się bez wygłupów ;)



















Stamtąd już (prawie) prosto nad staw Jan, gdzie mieliśmy sprawdzoną miejscówkę sprzed dwóch lat :)
Nie zagłębiając się w opisy- kilka poglądowych zdjęć ku pamięci ;)























Po drodze zaliczamy między innymi Wzgórze Joanny, ścieżkę rowerową poprowadzoną śladem dawnej kolejki wąskotorowej, Sułów, Milicz...























W końcu, tuż przed zmrokiem dotarliśmy do "naszej" wiaty (po wcześniejszym się zapowiedzeniu u leśniczego z Potaszni ;)).
Pozostało tylko rozpalić ognicho, zjeść fajną kolację, popatrzeć przez lornetkę na gwiazdy i... wykorzystać Marzenkę, jako poduszkę ;)















  • DST 9.99km
  • Teren 2.50km
  • Czas 00:45
  • VAVG 13.32km/h
  • VMAX 25.05km/h
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lokalesi.

Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 23.02.2014 | Komentarze 0

Z rana pojechaliśmy na mszę do Golczowic. Po mszy, już z Mikolina, ruszyliśmy rowerowo do Skorogosczy szukać kolejnego Nepomuka.

W Mikolinie jest kapliczka św. Jana Nepomucena:



Nepomuk z niej, na czas remontu, został przeniesiony na tyły kościoła w Skorogoszczy. Wstępu "byle kto" tam nie ma, więc udało się zrobić unikatowe zdjęcie!: (Po znajomości z księdzem ;))



Reszta dnia minęła na urodzinowym obiedzie w "Popielance"'; powrót- przez Brzeg- zaowocował kolejnym Janem:


Kategoria Canyon, Nepomuki


  • DST 16.70km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 12.85km/h
  • VMAX 29.39km/h
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Obczajka ;)

Sobota, 22 lutego 2014 · dodano: 23.02.2014 | Komentarze 0

Z rana wpadł Adam i do busa pożyczonego z pracy zapakowaliśmy łóżko. Wszystek pod kątem przeprowadzki :)

Justka pierwszy raz jechała busem- poradziła sobie genialnie. Do tego stopnia, że nasze następne auto, to będzie bus właśnie :)



Popołudniu ruszyliśmy na rekonesans do Popielowa obadać miejsce, gdzie w sierpniu ma dziać się wesele nasze. Z wierzchu wczesny Gierek, w środku miłe zaskoczenie. A w samej wsi dwa Nepomuki; jeden na cmentarzu:





Drugi, zaś, na przykościelnym terenie:



:)
Kategoria Nepomuki, Canyon


Flag Counter