Info

Więcej o mnie.















Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Lipiec2 - 0
- 2025, Czerwiec14 - 11
- 2025, Maj10 - 9
- 2025, Kwiecień10 - 8
- 2025, Marzec8 - 2
- 2025, Luty12 - 7
- 2025, Styczeń10 - 2
- 2024, Grudzień1 - 1
- 2024, Listopad8 - 5
- 2024, Październik15 - 11
- 2024, Wrzesień10 - 8
- 2024, Sierpień6 - 4
- 2024, Lipiec6 - 5
- 2024, Czerwiec3 - 3
- 2024, Maj9 - 7
- 2024, Kwiecień9 - 1
- 2024, Marzec10 - 5
- 2024, Luty2 - 2
- 2024, Styczeń3 - 1
- 2023, Grudzień3 - 1
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 4
- 2023, Sierpień4 - 0
- 2023, Lipiec5 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj2 - 0
- 2023, Kwiecień3 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty5 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień5 - 0
- 2022, Sierpień4 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec13 - 8
- 2022, Maj10 - 8
- 2022, Kwiecień5 - 5
- 2022, Marzec6 - 2
- 2022, Luty2 - 2
- 2022, Styczeń2 - 1
- 2021, Grudzień5 - 1
- 2021, Listopad6 - 1
- 2021, Październik5 - 2
- 2021, Wrzesień7 - 0
- 2021, Sierpień5 - 2
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 6
- 2021, Maj4 - 8
- 2021, Kwiecień6 - 11
- 2021, Luty1 - 1
- 2021, Styczeń2 - 3
- 2020, Grudzień4 - 7
- 2020, Listopad4 - 1
- 2020, Październik1 - 1
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień9 - 8
- 2020, Lipiec5 - 0
- 2020, Czerwiec7 - 5
- 2020, Maj5 - 4
- 2020, Kwiecień4 - 0
- 2020, Marzec22 - 11
- 2020, Luty37 - 11
- 2020, Styczeń40 - 20
- 2019, Grudzień34 - 8
- 2019, Listopad41 - 0
- 2019, Październik40 - 2
- 2019, Wrzesień42 - 3
- 2019, Sierpień28 - 0
- 2019, Lipiec50 - 9
- 2019, Czerwiec35 - 0
- 2019, Maj36 - 3
- 2019, Kwiecień34 - 4
- 2018, Grudzień6 - 0
- 2018, Listopad12 - 2
- 2018, Październik16 - 0
- 2018, Wrzesień22 - 0
- 2018, Sierpień16 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec23 - 0
- 2018, Maj17 - 11
- 2018, Kwiecień29 - 6
- 2018, Marzec25 - 0
- 2018, Luty30 - 6
- 2018, Styczeń29 - 6
- 2017, Grudzień27 - 0
- 2017, Listopad23 - 0
- 2017, Październik19 - 2
- 2017, Wrzesień25 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec26 - 3
- 2017, Czerwiec32 - 4
- 2017, Maj30 - 2
- 2017, Kwiecień36 - 0
- 2017, Marzec30 - 0
- 2017, Luty21 - 2
- 2017, Styczeń21 - 1
- 2016, Grudzień24 - 1
- 2016, Listopad25 - 4
- 2016, Październik29 - 0
- 2016, Wrzesień31 - 6
- 2016, Sierpień28 - 3
- 2016, Lipiec35 - 2
- 2016, Czerwiec32 - 2
- 2016, Maj45 - 2
- 2016, Kwiecień32 - 0
- 2016, Marzec31 - 1
- 2016, Luty26 - 0
- 2016, Styczeń29 - 1
- 2015, Grudzień27 - 0
- 2015, Listopad26 - 0
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień27 - 2
- 2015, Sierpień32 - 0
- 2015, Lipiec29 - 4
- 2015, Czerwiec21 - 0
- 2015, Maj32 - 1
- 2015, Kwiecień25 - 0
- 2015, Marzec23 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń16 - 0
- 2014, Grudzień15 - 8
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik26 - 10
- 2014, Wrzesień26 - 4
- 2014, Sierpień26 - 5
- 2014, Lipiec32 - 3
- 2014, Czerwiec28 - 1
- 2014, Maj29 - 13
- 2014, Kwiecień28 - 2
- 2014, Marzec27 - 5
- 2014, Luty26 - 8
- 2014, Styczeń29 - 11
- 2013, Grudzień31 - 16
- 2013, Listopad27 - 18
- 2013, Październik31 - 29
- 2013, Wrzesień27 - 10
- 2013, Sierpień26 - 0
- 2013, Lipiec25 - 2
- 2013, Czerwiec30 - 11
- 2013, Maj31 - 21
- 2013, Kwiecień29 - 42
- 2013, Marzec19 - 17
- 2013, Luty16 - 10
- 2013, Styczeń25 - 36
- 2012, Grudzień19 - 15
- 2012, Listopad24 - 7
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień25 - 3
- 2012, Sierpień27 - 0
- 2012, Lipiec29 - 8
- 2012, Czerwiec13 - 14
- 2012, Maj4 - 0
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień3 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Nepomuki
Dystans całkowity: | 3538.70 km (w terenie 814.13 km; 23.01%) |
Czas w ruchu: | 158:47 |
Średnia prędkość: | 15.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 22809 m |
Suma kalorii: | 20687 kcal |
Liczba aktywności: | 91 |
Średnio na aktywność: | 38.89 km i 2h 41m |
Więcej statystyk |
- DST 83.37km
- Teren 8.00km
- Czas 05:46
- VAVG 14.46km/h
- VMAX 53.00km/h
- Podjazdy 509m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Alojzov- Moravičany. Dzień siedemnasty.
Sobota, 20 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0
Szybka pobudka, pakowanie i ruszamy. Na początek do "centrum" Alojzova na kawę i śniadanie.




Stąd wylądowaliśmy, trochę naokoło, w Mostovicach, gdzie mieliśmy wczoraj szukać noclegu. Okazało się, że trochę po ciemku się pogubiliśmy i gdzieś zjechaliśmy z założonej drogi. Trudno, bywa...
Z Mostovic pojechaliśmy prosto do Prostejova poszukac serwisu rowerowego, bo kolejne szprychy pękały (w tej chwili byłem już bez czterech...). W pierwszym serwisie było ciężko się z panem dogadać- cały czas twierdził, że jest sobota, a w soboty nie ma mechanika. Na nic zdawało się tłumaczenie, że potrzebujemy tylko kluczy... W każdym razie pan pokierował nas kilometr dalej, gdzie był kolejny sklep. Po próbie wytłumaczenia czy raczej pokazania panu za ladą, w czym jest problem, ten od razu wziął koło (niecierpliwie czekając, aż odepnę wór i sakwy), porwał koło na zaplecze i odkręcił kasetę.
Powymieniałem szprychy i zacząłem centrować; podczas prostowania pękła kolejna szprycha... I znów- zdejmowanie koła odkręcanie kasety (tym razem na patencie, żeby nie zajmować czasu sklepowemu) i znów centrowanie. W końcu się udało.





Pojechaliśmy do centrum na gyrosa i trochę pozwiedzać, bo miasto ładne.
Z Prostejova prostą drogą dojechaliśmy do Litovela- prosto do źródełka pysznego piwa :)











W Centrum Informacji Turystycznej w Litovelu Justynka dorwała mapę, na której jest poprowadzona trasa rowerowa aż do granicy, do Głuchołaz. Podobno cała nieźle oznaczona, asfaltowa o takimi trochę bocznymi drogami; zaoszczędzi nam to stresów takich, jak wczoraj, gdy po ciemku jakiś debil wyhamował tuż przed Justką.
Dziś spokojnie wyjedziemy trochę za Litovel, zrobimy jakieś piwne zakupy na wieczór (jedzenie mamy jeszcze z zapasu zrobionego w Słowenii :)) i poszukamy noclegu. Dziś, po wczorajszej nauczce, poszukamy go "po jasności", a według mapy nie powinno to być trudne.
Jutro spokojnie powinniśmy dojechać do granicy z Polską, a w poniedziałek pod wieczór dotrzeć do Mikolina.
Uraczeni i rozleniwieni loitovelskim piwem w końcu ruszyliśmy szlakiem rowerowym w kierunku jeziorek niedaleko Morvičanów.


Z noclegu nad jeziorkami nic nie wyszło, bo były mocno nieprzystępne dla ludzi. Postanowiliśmy podjechać do następnej wioski i zapytać o nocleg, gdzie miły pan z ostatniego gospodarstwa stwierdził ,że u niego, to nie bardzo, ale wystarczy przejechać lasem dwa kilometry i w następnej wiosce "można u wszystkich".
Przejechaliśmy tym lasem z duszą na ramieniu, bo nie dość, że się ściemniało, to las wyjątkowo nieprzyjemny (ze złowieszczym hukaniem sowy...) W końcu udało dojechać się do "następnej wioski", czyli jakiegoś dziwnego domku pośrodku niczego. I nie były to dwa kilometry, a przeszło cztery... Jedna droga od niego prowadziła dalej w las, a druga "droga" na tory kolejowe. Wybraliśmy ta drugą, bo lepiej do światła ;) Kawałek jeszcze musieliśmy przejść wzdłuż torów i dotarliśmy na stację kolejową w Moravičanach. Było już ciemno, a miejsca na nocleg nadal nie było. Chcieliśmy raz jeszcze spróbować noclegu na plebanii, ale poza samym kościołem nie znaleźliśmy nic.
Chwilę pobłądziliśmy po miasteczku i spróbowaliśmy raz jeszcze "na gospodarza". Tym razem miły pan nie miał nic przeciwko, nawet wyszedł z dziećmi z domu, żeby nam potowarzyszyć przy rozkładaniu namiotu (dziewczynka dzielnie świeciła i skutecznie oślepiała latarką ;)).
Akurat, gdy weszliśmy do namiotu zaczęło kropić. Najważniejsze, że sucho nad głową, jest gdzie spać i jest w miarę bezpiecznie. Jutro zobaczymy, co dalej.

Dzisiejsze Nepomuki:





















Kategoria Czechy, Diamant, Krzyże pokutne, Nepomuki, Serwis, Wakacje 2014
- DST 117.45km
- Czas 07:43
- VAVG 15.22km/h
- VMAX 56.00km/h
- Podjazdy 1923m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Breclav- Alojzov. Dzień szesnasty.
Piątek, 19 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0
Noc wyjątkowo spokojna, a poranek piękny i słoneczny :)

Zgodnie z tym, co pani z hotelu obiecaliśmy- chwilę po siódmej namiotu już nie było, a my spokojnie robiliśmy kawę na ławeczce nieopodal hotelu.



Przez Velke Bilovice dojechaliśmy do Čejkovic, gdzie zatrzymaliśmy się na piwko i jedzenie (w końcu normalne ceny!).









Stamtąd do Kyova, gdzie wskoczyła kolejna przerwa na piwko...





Późnym popołudniem dojechaliśmy do Vyškova, żeby zrobić piwne zakupy na wieczór. Mieliśmy też zacząć pomału szukać noclegu...



Zaczęło się robić ciemno, a jechaliśmy trochę nieprzyjemną drogą- nieoświetloną i z szybko jeżdżącymi kierowcami. W końcu z głównej drogi odbiliśmy w boczną na Určice, mając nadzieję, że dojedziemy do Mostovic, gdzie jest jeziorko i teoretycznie dwa kempingi. Niestety od Určic zaczął się dłuuuugi i męczący podjazd; ciemność i zmęczenie wcale nie pomagały, więc przed samym Alojzovem, na szczycie podjazdu, rozbiliśmy namiot w polnych krzakach. Dzisiejszego dnia było po prostu dość.
Dupa coraz bardziej boli, do tego poszły dziś dwie kolejne szprychy, tym razem od strony kasety, więc bez bata i klucza sam nic nie zdziałam. Czas znaleźć serwis.
Jedynym, dla mnie, pocieszeniem są Nepomucenowe "żniwa". W prawie każdej wiosce jest jakaś figura przedstawiająca tego świętego:


















Kategoria Czechy, Diamant, Nepomuki, Wakacje 2014
- DST 70.52km
- Czas 04:45
- VAVG 14.85km/h
- VMAX 62.00km/h
- Podjazdy 759m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Spielfeld- Feldbach; Bernhardsthal- Breclav (CZ). Dzień piętnasty.
Czwartek, 18 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0
Jak dla mnie jedna z najniespokojniejszych nocy podczas tej podróży. Nie dość, że głupie sny co i rusz miałem, to całą noc dookoła namiotu kręciły się jakieś zwierzaki...Ja słyszałem dziki, sarny i inne kuny, a Justynka wyobrażała sobie kaczki i żaby. Ona spała nad wyraz spokojnie, ja całkowicie odwrotnie.
Poranna kawa, zbieranie się i ruszyliśmy chwilę po ósmej; było jeszcze mgliście i dżdżyście, ale jechać trzeba.






Bez mapy wcale nie jest to takie łatwe. Co chwila się gubiliśmy w wioskach, żeby trafić na jakąś główniejszą drogę, która (jak nam się wydawało...) prowadziła w założonym przez nas kierunku.
Słoweńskie podjazdy rzędu osiemnastu procent to nic, w porównaniu z tym, z czym przyszło nam się mierzyć w Austrii. Jedno jest pewne- gdy widzisz PRO kolarza, w PRO ubranku, na PRO rowerze, to nie jedź tą drogą...
Po jednym ze sztywnych podjazdów, na szczycie wzniesienia, zatrzymało się z ciekawości dwóch sympatycznych Austriaków, którzy chcieli wiedzieć co my tu robimy i gdzie jedziemy. Przy okazji dysponowali mapą i pokazali nam, którędy najlepiej jechać, żeby było jak najmniej górzyście... Dość rozbieżny mamy pogląd dotyczący "jak najmniej".

W Sankt Stefan im Rosenthal zrobiliśmy postój przy Billi na małe zakupy i drugie śniadanie...


Dość fajnym już tempem dojechaliśmy stamtąd do Feldbach, żeby gdzieś kupić mapę tej nieszczęsnej Austrii. Już przed samym wjazdem spotkała nas niemiła niespodzianka- droga, którą mieliśmy jechać dalej (według miłych Austriaków) okazała się być drogą ekspresową, bez możliwości wjazdu rowerem...
Skierowaliśmy się więc do centrum, z trudem odnaleźliśmy księgarnię (z bardzo miłą panią ekspedientką!) i nie mogliśmy zdecydować się na mapę. Ogólna Austrii była w takiej skali, że nie było na niej połowy miejscowości, a na innej- dokładniejszej- nie byliśmy jeszcze w jej zasięgu (za to obejmowała Czechy i kawałek Polski aż po Wrocław).
Po przeanalizowaniu obu map stwierdziliśmy, że... przejazd rowerem przez tą część Austrii jest bezsensownym przedsięwzięciem. Nie chodzi o ilość pasm górskich do przejechania, o stromiznę podjazdów, bo z tym jakoś byśmy sobie poradzili (choć ciut dłużej by to trwało...). W końcu już niejeden podjazd już za nami...
Głównym problemem okazało się to, że połowa dróg, to autostrady, drogi ekspresowe bądź szybkiego ruchu, gdzie rowerem nie wolno nam jechać. Żeby trafić na jakąś sensowną drogę w interesującym nas kierunku cały czas musielibyśmy bezsensownie nadrabiać drogi. A szczerze trzeba przyznać, że dziś upływa drugi tydzień naszej tułaczki i pozostał nam już tylko tydzień do założonego powrotu do Polski.
Dziś na przykład, do Feldbach, wyszło nam przeszło sześćdziesiąt dwa kilometry, a właściwie żaden z tych kilometrów nie przybliża nas w kierunku domu, tylko na wschód, w stronę drogi, którą (do pewnego momentu) moglibyśmy jechać na północ.
Dlatego też w Felbach kupiliśmy bilety na pociąg do Wiednia, bo bez sensu jechać na siłę i tracić czas. Tym bardziej, że Austria w ogóle nas nie bawi. Wszędzie tylko kukurydza i dynie. Ludzie niby mili, ale to nie to, co Słowenia.
To, że starsi ludzie nie mówią i nie rozumieją po angielsku, to jestem w stanie zrozumieć; ale młoda dziewczyna pracująca w sklepie z książkami (nie, nie w księgarni...) na pytanie o mapę Austrii robi dziwną minę, nadstawia ucho i krzyczy "heee?!", jak dziadek Eustachy, to sorry, ale nawet ja już lepiej ogarniam angielski.
Za czterdzieści cztery euro kupiliśmy bilety na dwie osoby i dwa rowery, ważny w określonych składach do trzeciej nad ranem jutro...
W międzyczasie doszliśmy do wniosku, że wcale nie musimy wysiadać w Wiedniu, tylko spokojnie możemy dojechać do jak najbliższej miejscowości graniczącej z Czechami. Padło na Bernhardsthal, stamtąd do granicy i jesteśmy w Breclav.
Trochę dziwnie nam ta Austria wyszła, ale to głównie za sprawą braku planu na powrót i trochę naszego nieogarnięcia. Tak teraz, siedząc w pociągu, myślę sobie, że w ogóle nie mieliśmy planu powrotnego :) Początkowo miała być część Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Serbia, powrót pociągiem może z Bratysławy; potem z kolei była opcja, że z Chorwacji zahaczymy o Bośnię pomijając Serbię i wrócimy do Chorwacji, a stamtąd... nie wiadomo. Stanęło na pierwotnym planie, że zrobimy wybrzeże Chorwacji, ale jakoś tak za bardzo po macoszemu podeszliśmy do tematu "jak wrócić?". :)
W każdym razie wyszło nieźle- Austrię robimy "na raz" i co z tego, że nie rowerem? Zaoszczędzony czas poświęcimy na Czechy, gdzie piwo tańsze i już bardziej "swojsko" jest. A i czas na spokojnie będzie na to, żeby odwiedzić Justynki rodziców w Mikolinie.
Póki co- austriackie pociągi są naprawdę szybkie, punktualne i całkiem ładne. A co dla nas najważniejsze- KAŻDY przystosowany do przewozu rowerów.







Po ponad pięciu godzinach jazdy pociągiem, o dwudziestej drugiej trzydzieści, wysiedliśmy w Bernhardsthal. Stąd do granicy z Czechami zostało nam jeszcze niecałe dziesięć kilometrów do przepedałowania, żeby znaleźć się po właściwiej stronie mocy ;)
Było już późno, my zmęczeni podróżą, więc długo nie szukaliśmy miejsca do spania. Przy jednym z przygranicznych hoteli był ładny i czysty sosnowy las; Justka podeszłą do pani w recepcji i zapytała czy możemy się tam rozbić na jedną noc- nie było najmniejszego problemu. Warunek był tylko tak, żebyśmy się zebrali koło siódmej rano. Idealnie.
Kolacji już nie robiliśmy, bo nam się nie chciało. Rozpakowaliśmy tylko to, co najpotrzebniejsze, spisaliśmy liczniki i poszliśmy spać.
Długo oczekiwane Czechy- hurrra! :)
Do Austrii wrócimy, ale w Alpy ;)
A podróż pociągiem potrafi zmęczyć bardziej, niż rowerem.

Kategoria Czechy, Nepomuki, Wakacje 2014
- DST 98.53km
- Czas 06:05
- VAVG 16.20km/h
- VMAX 47.00km/h
- Podjazdy 677m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Ljubljana- Vojnik. Dzień trzynasty.
Wtorek, 16 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0
Wstaliśmy szybko, żeby przed resztą osób z pokoju zdążyć się ogarnąć i wziąć prysznic. Potem posiedzieliśmy chwilę przy kawie na kompie hostelowym, żeby zobaczyć jak mniej więcej jechać dalej. Niestety, ale ostatnia mapa, jaką dysponowaliśmy, to ogólna Bałkanów w skali 1:750000; czyli słabo trochę, bo stolica zaznaczona jest niewielką kropką i nie ma większości wiosek i niektórych dróg (autostrady już nas nie interesują ;)).Po ogarnięciu- jako tako- trasy poszliśmy na śniadaniowe zakupy. Po śniadaniu poszliśmy jeszcze do Centrum Informacji Turystycznej po pocztówki, bo mieli tam najładniejsze i w najlepszych cenach. Następnie powrót do hostelu, dopakowanie się, wymeldowanie i w trasę.







Przed tym jednak wymieniłem jeszcze jedną szprychę, która wczoraj pękła na jednym ze zjazdów. Jeszcze jedno warto wspomnieć przy okazji Słowenii i samej Ljubljany- właściwie nie ma tu problemu ze znalezieniem sklepu rowerowego- to po pierwsze; po drugie: niedaleko hostelu był sklep ze sprzętem outdoorowym, w którym bez problemu dostaliśmy kartusz do kuchenki. Żeby było zabawniej- większy kupiliśmy tu za mniejsze pieniądze niż kosztują w Polsce...
Wyjazd z miasta oczywiście sprawił nam problem, prawie wjechaliśmy na autostradę, trochę pobłądziliśmy, trochę sprawę uratował pan ze sklepu wspinaczkowego, a trochę ze stacji paliw. W każdym razie w końcu udało się i po osiemnastu kilometrach pożegnaliśmy się z Ljubljaną.
Dzisiejszy dzień mniej był dla nas łaskawy- do blisko pięćdziesiątego kilometra, do Trojane, cały czas pod górkę, do tego jeszcze uporczywy wiatr w gębę. Dopiero za Trojane, za górami, zostawiliśmy chmury, wiatr i podjazd i tempo jazdy wzrosło. W końcu też pojawił się cień szansy na to, że cokolwiek ujedziemy w stronę Maribora.










Przed Celje droga zaczęła trochę nam się komplikować, bo na głównej był zakaz dla rowerów i trzeba było kluczyć dojazdami po wioskach... W końcu się udało- dojechaliśmy do centrum i od tego momentu pozostało "tylko" znaleźć miejsce na nocleg.

Przez leniwy poranek i późny start (po dwunastej...) szybko zrobiło się ciemno, co nie ułatwiało sprawy. Wiedzieliśmy tylko, że musimy odbić w stronę miejscowości Vojnik. Gdy w końcu odszukaliśmy właściwą drogę zrobiło się już całkiem ciemno. Połowy wiosek na naszej mapie nie było,a ciemne pobocze nie pomagało szukania kawałka ziemi na namiot. Postanowiliśmy spróbować "na gospodarza", ale nie udawało się znaleźć niczego "odpowiedniego".
Po drodze, mimo ciemności, udało się wypatrzeć figurę świętego Jana Nepomucena w Škofija Vas.

Po dojechaniu do Vojnik zobaczyłem sporych rozmiarów kościół i zapytałem Justynki czy może by tak nie zapytać o nocleg na plebanii... Spróbowaliśmy i okazało się, że... nie ma żadnego problemu. Tutejszy ksiądz sam urzęduje w tej parafii, nikt mu nie pomaga, ma miejsce...
Chcieliśmy jedynie kawałek miejsca w ogrodzie, a ten zaprosił nas do środka, pokazał pokój, łazienkę... Do tego nakarmił i napoił (przepysznym!!!) białym, idealnie schłodzonym winem. :)
Przy "okazji" załapaliśmy się na pogaduchy młodych małżeństw, bo takowe akurat miały tam miejsce... Poznaliśmy więc kilka słoweńskich par, poopowiadaliśmy skąd, dokąd, dlaczego, jak, że to nasza podróż poślubna i tak dalej... Były też pytania o wiarę, o Polskę...
Bardzo sympatyczne miejsce i okoliczności.
Jutro w planie przekroczenie granicy z Austrią.

Kategoria Diamant, Nepomuki, Serwis, Wakacje 2014
- DST 50.45km
- Teren 13.00km
- Czas 02:40
- VAVG 18.92km/h
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Miłocic.
Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 25.08.2014 | Komentarze 0
Tydzień po naszym ślubie i weselu, przyszedł czas na wesele Ewy i Dominika; co prawda ślub mieli dwa tygodnie wcześniej, ale świętować można zawsze ;)Formuła zupełnie inna, niż u nas- las, ognisko, leśniczówka. Czyli fajnie.
W okolicach południa zapakowaliśmy sakwy i ruszyliśmy do Miłocic, gdzie Dominik wynajął na imprezę leśniczówkę "Hubertówkę".
Trasa fajna i przyjemna- cały czas asfalt, wiatr w plecy, więc tempo nie najgorsze, do tego przyjemnie ciepło i słonecznie; taki przedsmak podróży poślubnej po Bałkanach ;)
I tak sobie radośnie pedałowaliśmy przez Dobrzykowice, Nadolice, Miłoszyce, Jelcz- Laskowice...


W Minkowicach Oławskich, teoretycznie ostatniej miejscowości na "trasie", zahaczamy o sklep, żeby uzupełnić zapas piwa. Przy okazji też odnajdujemy stary, opuszczony i mocno nadgryziony zębem czasu kościół pw. św. Jana Nepomucena...

Za Minkowicami Oławskimi skręcamy w stronę Miłocic.
Tu trochę nam nie poszło, bo Justynka, choć była tu z Dominikiem wcześniej, to nie do końca pamiętała trasę; ja źle obczaiłem mapę dojazdu zamieszczoną przez Domina na niebieskim portalu; na dodatek współrzędne "Hubertówki" podane przez Dominika nie do końca zgrały się z naszą mapą...
Trochę więc pobłądziliśmy po okolicznych piaszczystych (!?) lasach (co z sakwami wypełnionymi po brzegi butelkami ze złotym trunkiem wcale do najłatwiejszych nie należało...), żeby po przeszło godzinie (i nadkładając blisko piętnaście kilometrów) znaleźć się w miejscu przeznaczenia. Zupełnie gdzie indziej, niż się tego spodziewaliśmy.
Na miejscu trochę przeszły nam nerwy, więc można było spokojnie wyrównywać poziom alkoholu we krwi do zastanych przy ognisku osób... ;)
Nie wdając się w szczegóły- było naprawdę fajnie. Ognisko, śpiewy i takie tam inne ;)



- DST 54.04km
- Teren 6.50km
- Czas 03:04
- VAVG 17.62km/h
- Podjazdy 304m
- Sprzęt [R.I.P.] Szybki
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze Ślężą w tle; dzień pierwszy.
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 0
Z uwagi na to, że weekend zapowiadał się pogodnie, długo zastanawialiśmy się, gdzie można by pojechać. Miały być góry, ale na dwa dni, to trochę słabo się opłacało, bo wszędzie trzeba by dojechać pociągiem, potem nim wrócić, a to wszystko kosztuje... A przez dwa dni za wiele byśmy nie pojeździli, bo zawsze trzeba by wrócić gdzieś, gdzie pociągi jeżdżą...Potem plan, że jak ciepło, to gdzieś nad wodę... Koniec końców stanęło na Chwałkowie i kamieniołomach.
Przy okazji, dość spontanicznie, dołączyli Adam i Magda.
Trasa głównie szosami (poza jednym niewdzięcznym skrótem ;)), w tempie bardzo spokojnym; właściwie całość drogi pod wiatr.
Była przerwa na piwko w Tyńcu, było zbieranie czereśni z przydrożnych drzew, popołudniowa kąpiel w kamieniołomie; do tego autem odwiedzili nas na miejscu Kasia z Grzesiem (i przy okazji zaopatrzyli ;)). A dzień zwieńczyło ognisko, piwo i mocniejsze trunki :)
Szybki z "bagażnikiem" się sprawdził, choć na dłuższy wypad konieczny będzie inny rower- taki, w którym normalnie będzie można sakwy założyć...



















Kategoria Krzyże pokutne, Nepomuki
- DST 27.05km
- Czas 01:12
- VAVG 22.54km/h
- Sprzęt [R.I.P.] Szybki
- Aktywność Jazda na rowerze
Jak ciepły, letni deszcz....
Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0
Do pracy lekko pod wiatr; powrót w przedeszczu- po powrocie dosłownie (!) wszystko miałem mokre... od pasa w dół.Jak jazdy w deszczu nie lubię, tak dziś nawet fajnie się jechało- dobra muza na uszach plus wkurwieni na deszcz i paraliż komunikacyjny jakoś tak poprawiło mi humor ;)
Justka sprawiła sobie nowy pulsometr (właściwie, to arcypulsometr), ja odziedziczyłem stary i od jutra (może, jak ogarnę...) wpisuję w BS HRMax ;)
Jakoś wcześniej czasu nie było, więc poniżej kilka zaległych zdjęć:
Wypad do Chrząstawy, na lajcie, na szosie. W słońcu.

Na powrocie kościół pw. św Jana Nepomucena w Parku Szczytnickim; wewnątrz są współczesne obrazy tego świętego, a na "dziedzińcu" krzyż pokutny, jednak tym razem za późno zajechaliśmy i wszystko było zamknięte, dlatego szczegóły następnym razem przy okazji...


Potem była dość ciężka, ale bardzo zacna imprezka imprezka ;)

Potem były rastatrytki na przystanku, gdzieś przy Poniatowskiego...

... a na Rosevelta był napis na drzwiach do fryzjera, że: "PIONTEK, sobota, poniedziałek nieczynne"... ;)
A wczoraj, w końcu, doszły bidony od Canyona. Miały być wcześniej, ale przez moje przeoczenie tytułu przelewu doszły dopiero wczoraj... W każdym razie mamy w końcu po bidonie Canyonkowym, jak rowerki ;)

Dochodzi dwudziesta trzecia, gdy piszę wpis- za leciutko ponad tydzień jest nasz ważny dzień; pierwszy z dwóch w sumie... Ale bądź, co bądź- ważny, przeważny! :)
I kawałek dla tej mojej Bratniej Duszy...
http://w963.wrzuta.pl/audio/0atFp1HMp3B/12._skanka...
"Łąką będziesz mi najdroższą,
Pełną szmerów tajemniczych...
Nieśmiertelna mą miłością...
Będziesz mi zaglądać w oczy,
Czułe słówka szeptać w ucho...
Będziesz łzy nade mną toczyć,
Kiedy ze mną będzie krucho..."
Kategoria Nepomuki, Praca, Solowe stany, Wrocław
Ślub Iwci i Maćka.
Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 0
Do Radomia na ślub i wesele Iwci i Maćka... :)







Przy okazji trafiliśmy w Radomiu na figurę św. Jana Nepomucena przed kościołem farnym św. Jana Chrzciciela.






Kategoria Nepomuki
- DST 25.47km
- Teren 12.00km
- Czas 02:14
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 66.13km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 457m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień drugi.
Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Ze względu na to, że robiliśmy się przy szlaku i nie wiedzieliśmy, kiedy pojawią się pierwsi ludzie, wstajemy dość wcześnie, zwijamy sheltera, plecaki i zjeżdżamy w dół do "infrastruktury" przy Purpurowym Jeziorku.Noc faktycznie była ciepła, poranek jeszcze bardziej; spokojnie można było spać w samych śpiworach bez sheltera, ale była okazja, żeby go przetestować w końcu w dwójkę na wyjeździe.
Ogólnie rzecz biorąc, to spisał się, ale za mało, żeby napisać cokolwiek więcej niż to, że jest przezajebisty w transporcie (cały wyjazd przypięty pod siodełkiem) i szybki w rozkładaniu. Wygoda, to rzecz względna- nie posiedzi się w nim, jak w namiocie, żeby się położyć w środku trzeba się wsunąć- nam to nie przeszkadza. Klaustrofobikom nie polecam. Komfort jest taki, że coś jednak jest nad głową i mimo, że nie ma zapięcia czuję się w nim bezpiecznie. Tym bardziej, że widzę co się dookoła dzieje, czego w klasycznym namiocie mi brakowało.
Pozostaje go przetestować jeszcze w deszczu :)
No i chyba będziemy musieli go ulepszyć o moskitierę.
Czas nas nie naglił, cały dzień przed nam, więc spokojnie można było przygotować śniadanie. Właściwie to samo, co na kolację :)
Chyba zupełnie odejdziemy od chińszczyzny na wyjazdach- lepiej zabrać trochę makaronu i go zagotować, dorzucić kukurydzę czy fasolę, doprawić (na ten przykład) pesto i kiełbasą i fajne, pożywne jedzenie gotowe. Do tego dużo :)





Po śniadaniu chwilę jeszcze siedzimy, ja coś pokręciłem dookoła jeziorka; ludzi zaczęło pomału przybywać, więc zbieramy się i jedziemy nad Błękitne Jeziorko.

Po dojechaniu trochę żałujemy, że wczoraj tu nie dotarliśmy i nie spędziliśmy nocy, bo nie dość, że jest przepięknie, to do tego o wiele bardziej kameralnie...
Spędzamy tam chwilę, robimy zdjęcia, ja się przejechałem... Jest grubo przed południem, a tak gorąco, że cały czas bijemy się z myślami czy by czasem nie wskoczyć do wody... Tym bardziej, że kolor i przejrzystość zachęca :)








Po dość szybkim i pełnym luźnych kamieni zjeździe lądujemy z powrotem przy Purpurowym Jeziorku, gdzie otworzyła się buda z żarciem i... piwem :)



Po kilku (nie) szybkich zjeżdżamy do Wieściszowic pod sklep; uzupełniamy zapas wody i ruszamy dalej- szlakiem, początkowo przez pola, a potem asfaltowo do Miedzianki.



Warto zapoznać się z historią wsi (a dawniej miasta), bo jest bardzo ciekawa. W Miedziance chwilę kręcimy się w pobliżu kościoła...




... i ruszamy dalej, w kierunku Janowic Wielkich, bo Justynka wyczytała, że gdzieś po drodze znajduje się kolejny krzyż pokutny.
Trochę błądzimy, wjeżdżamy w pole i szukamy... no i nic. Nie ma.



Zrezygnowani wracamy przez to pole, słońce pali, nogi poharatane ostami, pokrzywami i innymi krwiożerczymi roślinami, nagle Justynka wypatruje coś kamiennego wystającego ledwie ponad trawę. Udało się! :)
Chyba najciekawszy krzyż pokutny tej wycieczki.


Wydostajemy się z pola na asfalt i jedziemy w stronę Ciechanowic.
Po drodze, już w Ciechanowicach, mijamy płytę nagrobną Friedricha von Moltke...

... i jedziemy dalej, do kościoła św. Augustyna, gdzie miała być figura Nepomucena.
Kościół był częściowo zamknięty, ale zza kraty udało się uchwycić:

Oprócz tego, w przedsionku, był dość ciekawy stary ołtarz- tryptyk. Dość dziwny i trochę przerażający...





Według wcześniej ustalonego planu w Ciechanowicach chcieliśmy złapać pociąg powrotny do Wrocławia; do odjazdu była przeszło godzina, więc w sklepie zaopatrzyliśmy się w piwo i ruszyliśmy w stronę dworca PKP...
Niestety, znów pomyliliśmy trasę i w pełnym skwarzącym słońcu z butelczyną Żubra w ręce, po przeszło czterech kilometrach dotarliśmy do Marciszowa :)

Odnaleźliśmy stację, zasiedliśmy z piwkiem w ręku i spokojnie czekaliśmy na pociąg do domu.



W pociągu z "możliwymi utrudnieniami w przewozie rowerów" dopadła nas głupawka powyjazdowa; były więc śmiechy i chichy i udawanie snu, żeby jakiś śmierdzący grubas nie siadł obok ;)

Po ostatnich weekendowych mękach związanych z pracą, z naukami przedmałżeńskimi i innymi czas zabierającymi pierdołami, w końcu trafił się wyjazd, gdzie pogoda dopisała (może nawet trochę za bardzo, ze względu na upały...), gdzie było miejsce na spokojne kręcenie z namiotem i z możliwością spania wszędzie, gdzie nam się spodoba, gdzie w końcu byliśmy sami i nikt nam nie przeszkadzał, gdzie- pomimo przeciwności na trasie, morderczego słońca, niekończących się podejść i podjazdów, barku wody, wkurwiania się na siebie i innych takich głupot- potrafiliśmy wieczorem usiąść wyluzowani przy ognisku, normalnie porozmawiać, pośmiać się, przytulić... Po prostu- być razem.
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne
- DST 49.58km
- Teren 24.00km
- Czas 04:46
- VAVG 10.40km/h
- VMAX 69.48km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 1165m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień pierwszy.
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 1
W końcu trafił nam się wolny weekend; taki bez pracy, bez nauk przedmałżeńskich i innych dupereli, które sprawiały, że musieliśmy siedzieć w mieście.Olaliśmy więc Wrocławskie Święto Rowerzysty, gdzie Justynka miała być wolontariuszką, a ja rowerowym doktorem i zapakowaliśmy tyłki w pociąg :)
Początkowo miały być Izery, ale ostatecznie stanęło na Rudawach Janowickich, bo ja tam dawno nie byłem, a Justka wcale. A jest przecież co w Rudawach zwiedzać :)
Oczywiście nigdy nie może być tak, że wszystko od rana jest fajnie i w ogóle w porządku, więc na Dworcu Głównym spotyka nas przeszkoda- nasz pociąg jest zawalony podróżnymi i rowerami i trochę nie ma miejsca na nasze Canyony... W końcu pakujemy się tuż za maszynistę, gdzie jest cały wolny przedział dla podróżnych z większym bagażem podręcznym. Okazuje się, że cały przedział zajęły dwie (DWIE!) konduktorki popijające kawkę... Chwilę zajęło, zanim udało się wyprosić, żeby wrzucić tam nasze rowery, ale w końcu się udało i reszta podróży przebiegła już bez przygód.


Jako punkt startu obieramy Janowice Wielkie, które są chyba największą wsią w tym kraju- mają wszystko oprócz praw miejskich ;)

Ja mam swoje Nepomuki, Justynka też chciała mieć "coś swojego". Trochę poczytała, poszukała w sieci i stwierdziła, że będzie sobie zbierać krzyże pokutne; pierwszy znaleźliśmy w Janowicach, dość ciekawie umieszczony, bo na dachu kościoła.

Wracamy do "centrum" Janowic, żeby wskoczyć na szlak, wcześniej trafiamy na ciekawy drogowskaz :)

Trochę się początkowo gubimy, ale w końcu udaje nam się trafić na szlak; całkiem nie byle jaki, bo idący ponad osiem kilometrów pod górę... Z uwagi na pogodę nie jest łatwo, ale jakoś idzie (czasem dosłownie)...





... mijamy Skalny Most...

... podziwiamy widoki z Pieca...



... po drodze co jakiś czas towarzyszą nam widoki na Karkonosze i Śnieżkę...

W końcu wyjeżdżamy z lasu i lądujemy w Karpnikach, gdzie "zwiedzamy" ruiny kościoła.



Na wyjeździe z Karpnik spotykamy chłopaków na monocyklach; przyznać trzeba, że dawali radę. :)

Od początku tasy nawiguje Justynka, trochę mylimy przewodnikowy szlak i zamiast przez Gruszków, to przez Krogulec lądujemy w Kowarach.



Krzyż pokutny w Bukowcu:


Przy wjeździe napotykamy kolejny krzyż pokutny:

Na ogół przed wyjazdem sprawdzam czy w miejscowościach, przez które przejeżdżamy są jakieś figury św. Jana Nepomucena, tym razem jednak trochę olałem sprawę, bo przed wyjazdem czasu było niewiele; tym bardziej cieszy- zupełnie niespodziewany- kowarski Nepomuk, który stoi na moście nad Jedlicą w samym centrum miasta. Ponoć bardzo podobny do tego Praskiego z Mostu Karola...
Jest o tyle ciekawy, że oprócz krzyża i palmy ma jeszcze palec na ustach (jak to później znajoma stwierdziła- "dlaczego on grzebie w nosie?" ;)), a całość uzupełniają kute lampy, które w podstawie mają kute litery "ST" i "N" w podstawach.




Jest środek dnia., nieprzyjemnie gorąco, czas nas nie nagli, więc szukamy knajpy, w której można by się napić zimnego lanego piwka. Niestety takiej nie znajdujemy, więc zaopatrujemy się w sklepie i siadamy w parku na trawie. Chłodzimy się złotym płynem i ustalamy dalszą drogę. Dawno już pogubiliśmy szlak z przewodnika, więc przyszedł czas na improwizację, czyli jak najszybciej dostać się nad Kolorowe Jeziorka, gdzie planowaliśmy spędzić noc.


Zrobiła się pora obiadowa, więc posilamy się w dziwnej knajpce w centrum Kowar i ruszamy dalej. Droga wcale nie jest łatwa- do Czarnowa prowadzi terenem, trochę pod górę, trochę w dół...

Mijamy Czarnów (gdzie mieści się między innymi wioska Hare Kryszna, ot taka ciekawostka ;)) i kierujemy się asfaltem w dół w stronę kamieniołomów...

Jak jest z górki, to musi być i pod górkę- po dość szybkim zjeździe zaczyna się mozolna wspinaczka. Sytuacja robi się coraz to mniej ciekawa, bo trasa prowadzi asfaltem w upale i mocnym słońcu; żeby było śmieszniej, to woda w obu bukłakach się pokończyła, została tylko żelazna rezerwa w bidonie na zagotowanie wody na kolację, do tego od Kowar nie było żadnego sklepu i wcale nie zanosiło się na to, że w krótkim czasie jakiś spotkamy... A żeby było jeszcze śmieszniej, to była sobota i po osiemnastej, więc szanse na znalezienie w w jakiejś wiosce czynnego sklepu jeszcze bardziej malały...
Droga cały czas prowadzi coraz to stromiej pod górę, sił coraz to mniej, nawet na pchanie roweru. W końcu docieramy na szczyt "wzniesienia" i zaczynamy zjazd do Wieściszowic.
Właściwie zjazd, to mało powiedziane. Różne zjazdy w swoim życiu miałem (i bynajmniej nie o alkoholowe tu chodzi ;)), ale to był asfaltowy zjazd życia.
Na lekko zaciśniętym hamulcu prędkość oscylowała w granicach czterdziestu kilometrów na godzinę, a po puszczeniu klamek w kilka sekund dochodziła do siedemdziesięciu... W pewnym momencie zatrzymałem się, żeby poczekać na Justynkę, zdejmuję rękawiczki i sprawdzam (inteligentnie...) czy tarcze się nagrzały... A palce prawie się do niej przykleiły, taka była gorąca :) Justka też swoje przysmarzyła...

Empirycznie dowiedziałem się dlaczego w górach wskazana jest jak największa średnica tarcz i że im więcej w nich otworków tym lepiej ;) Nie mniej jednak hamulce sprawiły się na medal, bo mimo, że gorące, to siła hamowania wciąż była na wysokim poziomie.
W końcu zjeżdżamy do Wieściszowic i spotykamy... otwarty sklep. I to nawet całkiem nieźle wyposażony. Uratowani!

Sklep znajduje się na szlaku na Kolorowe Jeziorka, więc zaopatrujemy się w nim i na spokojnie siadamy przed uzupełniając mikroelementy i witaminy trzema złocistymi... :)
Robi się przed dwudziestą, więc dopakowujemy plecaki i ruszamy pod górę w stronę Jeziorek.
Niecały kilometr wspinaczki i znajdujemy się przy pierwszym- Purpurowym Jeziorku.
Przyznam szczerze, że ostatni raz byłem tam z Ryśkiem, kiedy miałem jakieś siedem czy osiem lat i całkiem inaczej to wyglądało... Teraz jest cała infrastruktura turystyczna- buda z piwem i jedzeniem, parasole, ławki i takie tam... A kiedyś było naprawdę fajnie i dziko, a w jeziorkach było więcej wody...
Trochę sobie pozwiedzaliśmy najbliższe okolice Purpurowego, ja trochę pobawiłem się na rowerze, a Justynka aparatem...






Ponieważ przy tym jeziorku jest mało intymnie i jeszcze mniej romantycznie, postanawiamy wbić się w górę do następnego- Błękitnego i tam przenocować. Niestety- cały dzień jazdy, do tego w słońcu, spowodował, że Justynka otarła sobie dupkę i ciężko się jej idzie. A dupa, to rzecz święta, zwłaszcza taka :) Nie kombinujemy i rozbijamy się na skarpie, prawie że na szlaku. Justynka szykuje kolację, ja miniognisko i dzień wieńczymy makaronem z kukurydzą i pesto oraz chłodnym, białym, półwytrawnym winem, z gwiazdami nad nami... :)

"Złap mnie za rękę, spędźmy noc pod gwiazdami.
Tylko Ty i ja uśpieni lasu szumami...
Pod nami dywan z trawy, a niebo nad nami.
Połączeni wspólnymi marzeniami.
Totalnie różni a a jednak tacy sami.
Mocno połączeni, połączeni odczuciami.
To ten moment wyśniony wspólnymi snami.
Nie namacalne jest to co jest między nami...
(...)
Dziś las wyszumi, to co Ci powiedzieć chcę.
Kobieta i mężczyzna- para osoby bliskie dwie.
Jah Jah błogosławi miłością jest i wie,
Jak prawdziwe jest to co do Ciebie pcha mnie.
Tylko przy Tobie chce by tak mijały noce i dnie.
Kiedy patrze na Ciebie i krew we mnie wrze.
Nie myślę o tym co jutro, nie myślę o tym co złe.
I wszystko jest takie jasne,
Wszystko jest takie proste...
(...)
Popatrz- księżyc wyszedł zza chmur właśnie dla nas.
Może to nic takiego i może to banał...
Jednak przy Tobie goi się na duszy mej rana
Przyjaciółką, codziennie lekarstwem w takich stanach.
Jesteś i nigdy nie zapominaj o tym,
Cenniejszy od złota jest każdy Twój dotyk.
I niech każdy dzień przypomina mi o tym.
Jesteś wiosną wśród jesiennej słoty..."
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne