Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45597.63 kilometrów w tym 6677.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Rowersi

Dystans całkowity:1820.32 km (w terenie 772.08 km; 42.41%)
Czas w ruchu:57:16
Średnia prędkość:15.36 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:5953 m
Suma kalorii:5570 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:53.54 km i 2h 36m
Więcej statystyk
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Sobota, 25 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 2

W końcu kolejny wypad. Śmiało można powiedzieć, że najbardziej nieudany rajd  Jesienny Rajd Rowersów, bo członków owej grupy właściwie na nim nie było...
Pojawiła się za to ekipa z pracy no i my :)
Wybór padł na Singltrek pod Smrkiem.
Oni zajechali tam późnym wieczorem w piątek, my zebraliśmy się w sobotę rano, zapakowaliśmy do auta i chwilę po trzynastej pojawiliśmy się w Novym Mescie pod Smrkiem.
Auto- bomba. Wszystko spokojnie wchodzi- cały bagaż, rowery bez odkręcania czegokoliwiek, mistrzostwo po prostu :)







Na miejscu spotkaliśmy się z chłopakami, którzy kamperem stanęli trochę gdzie indziej niż my; przebraliśmy się, oni pojechali po auto i niedługo potem ruszyliśmy na szlak.
Trochę już zaczęło robić się późno, więc udało nam się objechać tylko jedną trasę...











Trasa strasznie mokra, mimo spodni, które ponoć odpychają wodę, to cała dupa mokra. Do tego przy przejazdach przez kałuże lewy but nabrał wody i było coraz mniej komfortowo.
Mimo to z Justynką świetnie bawiliśmy się na trailu; po drodze zgubiliśmy się z chłopakami i we dwójkę zjechaliśmy do Centrum na piwko i czekanie na resztę.





Okazało się, że Marian co chwilę łapał gumę, więc reszta ekipy zajechała do nas po przeszło godzinie... Wróciliśmy na parking do aut, przepakowaliśmy się i zaczęła się imprezka. ;)





Traski, w porównaniu do Rychlebskich Stezek, zdecydowanie inne. Jak dla mnie i dla Justki- lepsze; jest ciągłość tras, nie trzeba dymać dziesięciu kilometrów pod górę, żeby tylko raz zjechać, tempo nie za duże, w sam raz, żeby złapać flow, coś poskakać.
Justynka w końcu miała zabawę tak, jak i ja. I o to chodzi :)


  • DST 47.07km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:03
  • VAVG 15.43km/h
  • VMAX 35.05km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 106m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolina Baryczy; dzień drugi.

Niedziela, 23 marca 2014 · dodano: 25.03.2014 | Komentarze 0

W nocy było całkiem ciepło, nawet twardość podłogi nie przeszkadzała nazbyt, bo w domu od jakiegoś czasu śpimy na podłodze z uwagi na przeprowadzkę ;)

W okolicach trzeciej nad ranem trochę popadało, ale rano pogoda była całkiem fajna. Bez pośpiechu i wariactwa wstaliśmy przed siódmą rano (zasnęliśmy w okolicach dwudziestej drugiej, co jest niezłym wynikiem ;))- o dziwo wszyscy (WSZYSCY, nawet ja! ;))
Dwóch Tomków poszło robić zdjęcia pięknych okoliczności przyrody, reszta z nas została w wiacie pomału jedząc śniadanie i spożywając powolnie piwo ;)





W końcu udało się wystartować; w międzyczasie odłączył się od nas Młody, który auto zostawił w Żmigrodzie i- chcąc nie chcąc- musiał do niego wrócić. Naszą piątkę po drodze dopadł deszcz. Po wypadzie na Okraj dwa lata temu mam na tyle dość jazdy na mokro, że zamknąłem się w sobie i powiedziałem, że dalej nie jadę i czekam, aż przestanie padać, ot taka słabość...
Rozdzieliśmy się z chłopakami i z Justką ruszyliśmy w stronę Twardogóry, a Herbic, Mateusz i Robercik wracali na kole do Wrocławia...

Po dojechaniu do Twardogóry przyszło nam godzinę czekać na pociąg, ale przynajmniej na spokojnie zmieniliśmy mokre ciuchy na trochę mniej mokre i jakoś się doczekaliśmy :)

Reszta wieczoru to dogrzewanie i odsypianie w domu pod kołderką...

Wszyscy po wycieczce bezpiecznie dotarli do swoich domów; ogólnie wyjazd naprawdę fajny; poprowadzony przez mistrza map i przewodników, który świetnie potrafi przełożyć to na teren, w którym się właśnie znajduje(my)- brawa dla Herbica, nie zawiódł, jak zawsze :)
Miejsce do spania sprawdzone kolejny raz i... mam nadzieję, że nie ostatni :)
Frekwencja może i słaba, ale i tak fajnie, że udało się ostatecznie uzbierać tych pięciu facetów i moją Justynkę :)

Dolina Baryczy o tej porze roku czaruje, nie ma co ukrywać; pozostaje mieć nadzieję, że wiosenne Rowersowe wyjazdy tam będą się, od teraz, odbywały już bez przerw. :)

A, no i porażka- po blisko siedmiu tygodniach bez papierosa jakoś tak wyszło, że skapitulowałem i zapaliłem. Dużo złych sytuacji się na to złożyło, niestety.
Przegrana bitwa, ale nie wojna.
Teraz wiem, że- mimo wszystko- nie jest to tak strasznie trudne [sic!].
Kolejny raz nawaliłem, ale dla mnie te blisko siedem tygodni było ogromnym sukcesem.




  • DST 84.47km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 49.99km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 178m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dolina Baryczy; dzień pierwszy.

Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 25.03.2014 | Komentarze 0

Przyszedł w końcu czas na coroczny wyjazd wczesnowiosenny do Doliny Baryczy; może nie taki coroczny, bo w zeszłym roku jakoś nie wypaliło... Nie mniej jednak wyjazd jest tradycyjny i już! ;)
Frekwencja nie najgorsza, choć miało być więcej osób. Ostatecznie w Żmigrodzie stawiło się, łącznie z nami, całe sześć osób plus... Marzenka. ;)

Z Marzeną sytuacja wygląda tak, że dzień wcześniej Młody na naszej grupie na niebieskim portalu napisał, że przyjedzie bez Miazgusia, ale za to z koleżanką Marzeną. Wszyscy w drodze pociągiem do Żmigrodu zachodziliśmy w głowę, kim ona może być, bo nikt wcześniej o niej nie słyszał...
Na miejscu okazało się, kim owa Marzenka jest... ;)





Cała ekipa przed Żmigrodzkim dworcem:


Najpierw tradycyjnie- rundka po Żmigrodzie, zahaczając o zabytkową wieżę ciśnień...



... pobliski kościół...



... gdzie, zupełnie przypadkiem, odkryliśmy kolejnego, nowego Nepomucena (bardzo z resztą "bogatego"!):





Dalej, kierując się ku wylotowi z miasta, odwiedziliśmy trwałą ruinę, czyli Pałac Hatzfeldów z przypałacowym parkiem. Nie obyło się bez wygłupów ;)



















Stamtąd już (prawie) prosto nad staw Jan, gdzie mieliśmy sprawdzoną miejscówkę sprzed dwóch lat :)
Nie zagłębiając się w opisy- kilka poglądowych zdjęć ku pamięci ;)























Po drodze zaliczamy między innymi Wzgórze Joanny, ścieżkę rowerową poprowadzoną śladem dawnej kolejki wąskotorowej, Sułów, Milicz...























W końcu, tuż przed zmrokiem dotarliśmy do "naszej" wiaty (po wcześniejszym się zapowiedzeniu u leśniczego z Potaszni ;)).
Pozostało tylko rozpalić ognicho, zjeść fajną kolację, popatrzeć przez lornetkę na gwiazdy i... wykorzystać Marzenkę, jako poduszkę ;)















  • DST 40.50km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Kalorie 888kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko "Na Przełęczy Okraj"- Janowice Wielkie.

Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Budzimy się jednak z lekkim poślizgiem. Przynajmniej ja- 7:40 :)
Znów- śniadanie, paking i tuż po 9. zaczynamy zjazd. Blisko 15km w dół, po asfalcie; 40km/h schodziło tylko na ostrzejszych zakrętach :)
Pełnym składem dojeżdżamy do Wojanowa, pod pierwszy napotkany dziś sklep. Tam odbieram telefon od Kasi (chorej od zeszłego tygodnia), że dziś czuje się dużo gorzej, że tęskni i czy nie mógłbym przyjechać jakoś wcześniej...
W perspektywie była całodzienna jazda po Rudawach Janowickich aż do Świebodzic, ale wygrała chęć przytulenia chorej Kasi :)
Mówię więc, że muszę odpuścić i jechać do najbliższej stacji, z której odjeżdżają pociągi do Wrocławia. Dołącza się Małpa, do tego Młody i Miazguś (są z Piły i jeszcze dziś chcieli tam dojechać), Darek (jutro musi oddać pracę inżynierską) i Stasiu ("po prostu odpuszczam"). Tak więc dzielimy się na pół- jedna połówka rusza dalej wg planu, a nasza połówka gna do Janowic Wielkich. Teoretycznie mamy tam 7km i ok. 30min do pociągu, ale nie do końca wiemy, o której on faktycznie odjeżdża (i czy w ogóle odjeżdża...). Zaczynamy podjazdem, a kończymy fajnym zjazdem, który de facto uratował nam dupy, i na stacji w Janowicach meldujemy się na 10 min przed odjazdem pociągu...
O 14. zajechaliśmy do Wrocławia.
Wypad na Okraj, choć zakończony przedwcześnie, bardzo udany.
Najmilej wspominam piątkowe wspinanie się i zjazd do "Orle" oraz sobotni zjazd z Wysokiego Kamienia. Z resztą... takie wypady z taką ekipą zawsze są udane i nawet prowadzenie roweru po ciemku na Okraj miało swój urok. :)
Takiego kryzysu chyba jeszcze w życiu nie miałem :)
Nic, tylko czekać do przyszłego października na trzecią odsłonę wypadu na Okraj w 2013 roku :)

















 

























Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 62.97km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 12.27km/h
  • VMAX 57.60km/h
  • Kalorie 966kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko "Orle"- schronisko "Na Przełęczy Okraj".

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Rano faktycznie, jak jeden mąż, wstajemy o założonej godzinie. Pomału jemy, pakujemy się, ogaraniamy wszystko i ruszamy. Szkoda nam asfaltem, więc dawną trasą celników ruszamy w stronę Cichej Równi; tam chwilka asfaltu, trochę podjazdu i lądujemy w nieczynnej kopalni kawrcu "Stanisław".
Tu Młody zmienia drugi raz dętkę, po niespełna godzinie pedałowania (pierwsza strzeliła dokładnie po przjechaniu 3,7km)... Tak więc wymuszony postój, ale niedługo potem ruszamy dalej- przez Zwalisko na Wysoki Kamień. Jest wąsko, kamieniście, delikatnie w dół z paroma wyjątkami.
Z Małpą docieramy pierwsi i czekamy na Młodego i Miazgusia. Młody dociera... z kapciem. Trzecim, na niespełna półtorej godziny pedałowania. Zapasy się pokończyły, więc zaczęło się klejenie.
Takie życie- od początku stwierdziłem, że to nie jest trasa na przełaje... :)
W schronisku na Wysokim Kamieniu pijemy szybkie piwko i dzielimy się- ja z Małpą i Miazgusiem zjeżdżamy do Szklarskiej, a Młody klei i dojeżdża.
Zjazd- jeden z najlepszych w życiu. Kamienie, korzenie, rynny, hopki... Coś pieknego! :)
Po drodze jednak gubimy Miazgusia, który na zjeździe też złapał kapcia w swoim przełaju.
Tak więc z Małpą dojeżdżamy na Orlen do Szklarskiej, gdzie spotykamy się z resztą: Herbicem, Marcinem, Robertem, Stasiem, Mateuszem, Darkiem, Szymonem. Czekamy chwilę na naszych przełajowców i grubo po 12. zbieramy się w w osób dwanaście :)
Szybka decyzja- Młody i Miazguś nie dadzą rady na swoich przełajach trasą, którą chcemy pojechać, więc daję im mapę i puszczamy ich asfaltem, a my ruszamy terenem.
W dziesięć osób dojeżdżamy do Karpacza. Trochę asfaltem, większość lasami.Trochę podjazdów, więcej fajnych zjazdów- zwłaszcza do Przesieki z cudownymi rynienkami, gdzie Stasiu objuczony sakwami nie skacze nad nimi, i łapie kapcia.
W Karpaczu sprawdzamy, czy wszyscy są i zjeżdżamy asfaltem do Kowar. Sam zjazd przez Karpacz główną drogą, to mega frajda :)
W Kowarach zakupy na wieczór i na rano, więc na plecach ląduje kilka kg więcej, do i tak już załadowanego plecaka (przed wyjazdem 14kg...).
W zeszłym roku podjazd na Okraj był od początku asfaltem, więc teraz decydujemy się na wjazd szlakiem.
Podjazd, nie ma co ukrywać, bardzo wymagający. Każdy metr, to walka z nachyleniem, sobą, przejechaniem każdego kamienia. W siodle przejechałem szlakiem może z 75%, resztę spacerem z Markiem i Robertem. Jeszcze w lesie dopadła nas noc, więc do asfaltu docieramy juz w świetle czołówek. Podjazd asfaltem do Przełęczy pokonujemy już prawie w siodle, honorowo.
W schronisku szybki prysznic, rozpakowanie i przebranie się i ruszamy na Czeską stronę do knajpki na obiad, a właściwie na późną kolację, bo czekaliśmy na posiłek coś ponad godzinę. Ale nie ma co się dziwić- samych Rowersów było dwunastu, kilka osób "od naszych" pieszo, a do tego inni goście- a kelnerka tylko jedna. Choć nie jednemu w głowie zawróciła ;)
W oczekwianiu na jedzenie spożywamy słuszne ilości Gambrinusa, więc wieczór mija coraz to weselej.
Jemy, dopijamy piwa i wracamy do schroniska. Tam sączymy piwa i wiśnióweczkę do blisko drugiej w nocy, a Herbic założył, że o 6:30 wstajemy...






























































Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 46.80km
  • Teren 6.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 14.25km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Kalorie 556kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jelenia Góra- Schronisko "Orle".

Piątek, 19 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Spotykamy się z Małpą we Wrocławiu i razem ciśniemy na PKP. Na dworcu oczywiście kolejki do kas, ale jakoś udaje nam sie zdobyć bilety i ładujemy się do pociągu.
Pociąg, ozywiście z tych "wesołych"- chłopaki wracają z pracy, leją w siebie wódę zagryzając kiełbą i bułką, do tego gimusiarnia totalnie ryje nam banie swoimi przemysleniami...
Dojeżdżamy do Jeleniej Góry i wskakujemy na rowery, jakieś 3km przed Piechowicami robi się już ciemno, więc odpalamy czołówki i zaczynamy podjazd do Jakuszyc.
Podjazd nie należy do trudnych- nachylenie w granicach rozsądku, ale dostajemy trochę w dupę ze względu na wilogć. Deszcz nie padał, niebo czyste, ale wilgotność powietrza powałała. Do tego świat kończył się tam, gdzie sięgało światlo czołówki, co też nie uprzyjemniało pedałowania. Choć coś w tym było :)
Zatrzymujemy się na moment w Szklarskiej Porębie, uzupełniamy zapasay i ruszamy dalej pod górę. Jest coraz później, czeka nas jeszcze trochę asfaltowego podjazdu... Dystans niby nie duży, ale wilgoć daje coraz bardziej się we znaki, więc i zmęczenie dziwnie szybko rośnie.
Dojeżdżamy do Jakuszyc i zaczynamy zabawę, na którą czekałem od początku- krótki, ale dość męczący podjazd terenem i zjazd na Halę Izerską do schroniska "Orle".
Deszczu nie było, a ziemia jest bardzo mokra, więc i my cali w tym, co wylatuje spod kół; jednak gnanie szerokim szutrem, w świetle czołówek, z prędkością bliską 40km/h rekompensuje wszystko :) Rowerowy szlak w dół przecinamy pieszym, gdzie robi się coraz lepiej- wilgotne korzenie, ścieżka szerokości opony, coraz stromiej.
W ten sposób dojeżdżamy na Halę Izerską do schroniska; tam spotykamy się z Młodym i Miazgusiem, którzy przyjechali, na przełajach, trochę wcześniej od strony Świeradowa Zdroju.
Szybki meldunek i zalegamy w pokoju. Po prysznicu i ogólnym się ogarnięciu rozmowom nie ma końca. Po kolejnych kieliszkach cytrynówki odpadamy po kolei ;)
Podbudkę zakładamy na 7:30...




















Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 125.46km
  • Teren 35.00km
  • Czas 05:33
  • VAVG 22.61km/h
  • VMAX 46.80km/h
  • Kalorie 1668kcal
  • Sprzęt [R.I.P.] Scott Aspect 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocław- Brzeg Dolny- Wołów (Dolina Jezierzycy)- Brzeg Dolny- Wrocław.

Niedziela, 7 października 2012 · dodano: 07.10.2012 | Komentarze 0

Miało być solo i trochę inaczej, ale za sprawą Murzyna plany zmieniłem.
Przejażdżka fajna, powrót z Brzegu do Wrocka po ciemku, z czołówką.
Kategoria Rowersi


  • DST 101.82km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 17.61km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Kalorie 1492kcal
  • Sprzęt [R.I.P.] Scott Aspect 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślęża

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0

Bardzo fajna wycieczka, więc chwilę jej poświęcę.

Zaczęło się od tego, że Marek (vel Małpa), koleś z pedałówki (Jezu, kiedy to było...) poprosił o doradzenie w tym, jaki rower kupić. Miał być full, dobry do zjazdów, ale też skonfigurowany tak, żeby dobrze się podjeżdżało. Wynaleźliśmy Treka Fuela, używkę, który ostatecznie poszedł na lekko ponad 5000zł. Dobra cena.
Potem padła propozycja, żeby pojechać gdzieś na jeden dzień. Bez zastanowienia padło na pobliską Ślężę. Bo blisko, bo są zjazdy i podjazdy; jest też asfalt i teren.

Spotkaliśmy się więc na Rondzie o 9:30 i ruszyliśmy. W Tyńcu dołączył do nas Olek. W Sobótce w Sobotelu (bodajże) zatrzymaliśmy się na poranną kawę, a niektórzy (a raczej niektóry ;)) na poranne piwo- wszak po tak silnym bocznym wietrze trzeba było uzupełnić mikroelementy ;)
Początkowo mięliśmy wspinać się asfaltem przez Sulistrowiczki do Przełęczy Tąpadła, ale Olek podsunął genialny pomysł, że przecież można pojechać tam czarnym naokoło góry.
Teren fajny, trochę lekkich podazdów, trochę zjazdów (jeden zbyt szybki, bo potem z Małpą musieliśmy wracać z kilometr pod górę ;)), końcowy odcinek z podjazdem wśród coraz to większych kamieni i wyjazd na asfalt. Niecały km podjazu i Przełęcz Tąpadła zdobyta.
Tam chłopaki chcieli zrobić sobie krótki postój na popas, który okazał się rzucaniem oczu (nie oka ;)) na rowerzystki oddane studiowaniu mapy ;)
Koniec posiłkowania się i start żółtym pod górę. Olek odpuścił po kilkudziesięciu metrach i prowadzi, Małpa uparcie za mną. Nagle mówi, że przy drogowskazie odpoczynek; czuję, że mam jeszcze sporo mocy, więc mówię, że jadę dalej. Droga robi się ciut bardziej stroma, a i kamienie coraz to bardziej się spod kół obsuwają, więc zjeżdżam "w las" i dalej pod górę. Mniej więcej w połowie chwila odpoczynku. Czekam, aż mi okulary odparują, a przy okazji na chłopaków. Siedzę tak i czekam, ale ich ni widu ni słychu, więc dalej solo pod górę. W międzyczasie jedno zejście z roweru i chwila pchania, ponieważ drogę podjazdu (bokiem szlaku) źle obrałem i trochę się zamotałem pośród drzew.
Reszta podjazdu w pełnym skupieniu, patrząc pod koła zza zaparowanych okularów, przy akompaniamencie kropli potu spadających na kamienie (te piwka u podnóża...) i zachwycie i niedowierzaniu pieszych ("tak ciężko się idzie, a pan na rowerze..."; "przecież to się nie da...") wjechałem na szczyt. Koleny raz, ale ten był jakiś taki inny. Chyba przez pogodę- wcześniejsze deszcze sprawiły, że kamienie i korzenie były śliskie, do tego kropiło, co dało się odczuć zwłaszcza mając niebo bez drzew na niektórych odcinkach.

Potwornie spocony na szczycie zdjąłem mokrą bluzę i koszulkę, założyłem softshella i czekałem na resztę ekipy, która po ok. 10 min też przywitała szczyt.
Małpa na górze powiedział mi dwie "prawdy". Pierwsza z nich głosi, że ten podazd wcale nie jest taki prosty, jak się zdaje (fakt, nie można go olać, bo lubi być wymagający), a druga, to "jeśli, Ciacho, zrobiłeś go na raz, to jesteś gorzej pojebany, niż myślałem" (?! :D).

Na szczycie chwila odpoczynku, herbatka i zapiekanka w Domu Turysty (już nie schronisku...) i zajazd...

Postanowiliśmy zjeżdżać czerwonym szlakiem ze szczytu do Sulistrowiczek. Parę tygodni wcześniej robiłem go pieszo i wydawał się przejezdny w większym stopniu, jednak (mokra i głazowa) rzeczywistość okazała się inna- nawet Małpa na fullu niekiedy miał problem w kluczeniu między skałami.
Potem szkak się nieco uspokoił, więc było gdzie nabrać prędkości, czasem udało się nawet zeskoczyć z kamienia czy korzenia. Potem krótki, ale mocno (mocno!) techniczny singieltrack i miescami znów zsiadanie i sprowadzanie.
Pod koniec zjazdu szybki (bardzo szybki!) szuter i końcowy asfalt do Sulistrowiczek.

Tam zwiedziliśmy jeszcze kościółek, zabytkowy park, Żródło Życia. Objechaliśmy zalew w Sulitrowicach i zjazd asfaltem do Sobótki.
I znów w Sobotelu (ach ta kelnerka ;)) kawka i żurek i powrót do Wrocka.
Początkowo dobrym tempem, a między Gniechowicami a Małuszowem dzowni Małpa, że to koniec, bo mu... kolano siadło. Powiedziałem tylko Olkowi, żeby jechał do domu, a ja sam na niego poczekam.
Doczłapał się.
I znów ten sam powód- zła pozycja. Lekko poprawiliśmy, dwa doustne Ketonale ( po50mg) i jakoś do Wrocławia dopedałowaliśmy.
Blsiko 6h jazdy na trasie, którą sam pokonuję w trochę ponad 3. Ale fajnie, że w końcu z kimś, bo to zawsze weselej. :)
Olek sprawdził się na trasie, Małpa sprawdził rower, a ja sprawdziłem cierpliwość kolanową :) Trzeciej nie będzie ;) Od teraz będę pytał o pozycję itp. przed wyjazdem ;)
Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 99.45km
  • Teren 30.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolina Baryczy; dej tu.

Niedziela, 25 marca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

… jednak, gdy rano otwieram oko i widzę szron (!) na trawie, to momentalnie robi mi się chłodno.
Przezornie nie ubrałem wszystkich ciepłych rzeczy; wyciągam więc z plecaka to, co zostało i za chwilę znów jest fajnie.
Szybkie śniadanie, kawki, herbatki, pakowanie się i dalej w drogę.
Po niespełna pięciu kilometrach Roman stwierdza, że wszystko go boli, że nie da rady, dzwoni po żonę i wraca do Milicza na transport autem do Wrocka.

Zostaje nas czterech, ale w pewnym momencie Młody obiera kierunek na Poznań, żeby złapać pociąg do Piły, więc resztę trasy jedziemy w trzech.

Po opuszczeniu Doliny, gdzie królowały szutry i laski, wjeżdżamy na asfalt i tak jedziemy prawie aż do Wrocławia.
Robimy, klasyczny już, podjazd i zjazd w Zawonii. Straszymy Roberta, że nie da rady, ale nie jest tak źle. Podjeżdża całość.
Ja całość podjazdu, pierwszy raz, pokonuję z blatu, mijając po drodze Herbica.
Niedługo potem wjeżdżamy do Wrocławia.

Z wycieczki do Doliny Baryczy zrobił się chyba taki wczesno- wiosenny klasyk.
W zeszłym roku z Herbicem i Rafikem w kwietniu, w tym roku większą ekipą, z noclegiem prawie pod chmurą…
W przyszłym może będzie więcej ludzi i z dwoma noclegami…? :)
W każdym razie wycieczka na początek sezonu świetna. Niby nudna, ale trochę terenu jest, lasy, mnóstwo ptactwa, budząca się przyroda…
Coś pięknego! :)




















  • DST 88.00km
  • Teren 55.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolina Baryczy; dej łan.

Sobota, 24 marca 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Spotykamy się w sobotę nad ranem przy Tymczasowym Dworcu PKP. Riderów jest początkowo pięciu- ja, Robert, Roman, Herbic i Marek.
Podróż upływa na gadaniu o rzeczach ważnych i mniej ważnych; czyli kto gdzie i ile ostatnio wykręcił, o częściach, zdobytych podjazdach itp., a reszta, to typowe pieprzenie o „dupie Maryni”.
Dojeżdżamy do Żmigrodu, gdzie pociągiem z Poznania, ma dołączyć Młody.
Mamy jeszcze trochę czasu, więc robimy partol obywatelski po mieście i wracamy na dworzec. Szybko ruszamy z miasta i wjeżdżamy w samą dolinę.
Tomek, nasz główny nawigator wykorzystuje znajomość miejsca tak, żeby unikać asfaltu, więc w większości śmigamy leśnymi drogami, skuterkiem…
Marek planuje tego samego dnia planuje wracać do Wrocławia, więc ma skromny plecaczek.
Młody z Herbicem, to sakwiarze, ja wiecznie z garbem na plecach… Roman z Robertem wyruszli w pierwszy „poważniejszy” trip i popakowali się, z wielką przesadą, w plecaki. Przesadzili grubo, ale o tym jeszcze później.

Nie mamy namiotu, niczego. Same śpiwory i karimaty. A jest marzec, więc noce i poranki dość chłodne jeszcze.
Nie wiemy, gdzie spać, więc Herbic wpada na pomysł, że możemy przekimać w „takim miejscu, gdzie myśliwi organizują sobie ogniska itd.”. Czyli wszystko jasne.
Wydaje mu się, że to nad Jeziorem Jan, no ale pewny nie jest. Czyli robi się ciekawiej.
W każdym razie kierujemy się w stronę owego jeziora…

Romek pomału umiera pod ciężarem plecaka (po co mu te krótkofalówki i reszta niepotrzebnych gratów ?!)… Robert przesadził z pojemnością plecaka- turystyczne 75l- no i z bagażem również… Na usprawiedliwienie ma to, że wiezie moje piwa, bo ja już nie zmieściłem ;) Stęka, zwalnia, zostaje w tyle, ale daje radę i dojeżdża.

Pierwszy na „melinę” zajechał Młody, na przełaju. Ja zaraz po nim. Po kilku minutach Robercik, a na samym końcu Romek i Herbic, który go asystował, żeby w ogóle dojechał.

Rozkładamy się, zbieramy drewno do „kominka”, jemy grubą kolację.
Wczesny miesiąc, więc wcześnie robi się ciemno. Mamy to szczęście, że niebo bezchmurne, Herbic ma lornetkę, więc wylegamy na trawę leżeć i oglądać gwiazdy, plejady i inne planety. Oglądanie umilają nam opowieści Herbica o niebie. Zna się na rzeczy, choć nie wiem, skąd on to wszystko wie.

Pora spać, bo rano czeka nas dalsze zwiedzanie Doliny i powrót na kole do Wrocławia.

Wszyscy, poza mną i Robertem kładą się na drewnianych ławkach, my wybieramy drewniany podest…
Karimata, śpiwór, jest dobrze. Czapka na głowie (od Okraju obowiązkowa!), buff, polar i jest komfortowo…






























Flag Counter