Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Rowersi

Dystans całkowity:1820.32 km (w terenie 772.08 km; 42.41%)
Czas w ruchu:57:16
Średnia prędkość:15.36 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:5953 m
Suma kalorii:5570 kcal
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:53.54 km i 2h 36m
Więcej statystyk
  • DST 135.00km
  • Teren 70.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2024 - vol.2.

Niedziela, 25 sierpnia 2024 · dodano: 02.09.2024 | Komentarze 1

Kilometry z całego wyjazdu zbiorczo, bo ciężko byłoby podzielić na dni. 
No ale może od początku. 
Taka trochę niespodziewana i "spontaniczna" druga część wakacji... Pierwotnie urlop wypisałem na jeden dzień robiąc sobie długi weekend korzystając z święta w czwartek; potem pomyślałem, że z nikim nie koliduję w pracy, to wezmę jeszcze kilka dni, potem znów zerknąłem w kalendarz i kolejne kilka dni... i jakoś tak wyszło, że się "uzbierało" bite dwa tygodnie. 

Zaczęło się od tego, że w niedzielę odwiozłem Sylwię do rodziców na wioskę. Miałem wpaść na kawę, a zostałem na noc. Bardzo fajnie wyszło, genialne miejsce, przyjaźni i ciepli ludzie. 
Potem była "Świętokrzyska Ibiza". 
Bardziej stacjonarnie, ale fajnie, napawdę. 
Domki, woda, plażowanie - odsłona druga w tym roku. Dotychczas nie moja bajka, ale coś w tym jest. Patrzenie na dzieciaki, oczy dookoła głowy. Zawracanie sobie głowy właśnie dzieciakami, a nie pierdołami. Loża szyderców, która niedawno przecież była po "tej" stronie, teraz patrząca od drugiej strony...
Nawet cymbergaje, stojaki do boksowania i inne tego typu "atrakcje" gdzieś cichną. Te wszystkie stragany z durnostojkami, magnesikami, pluszakami, czapeczkami i kapeluszami.
To nigdy nie było moją bajką, ale... no właśnie. Błyo fajnie. Naprawdę. Więc ważne chyba to gdzie i z kim. A nie co i jak. 

Po Sielpi przyszła chwila dla siebie. Miało być rowerowanie wokół kopalni i Bełchatowa, ale jak zasiadałem nad jeziorem tak, nie chciało mi się ruszać. Był czas gospodarczy, pranie, suszenie, wymiana kulki wybieraka biegów w busiku, kąpiele w jeziorze, nuggetsy zjdzione przez łabędzia i chwila na poważne tłumaczenia "lokalsom", że źle trafili. 
Ścieżki objechane busikiem, a nie rowerowo, ale polecam. Naprawdę fajne tereny. 

Potem szybki przeskok autem przez pół Polski, wieczór i noc w Miłomłynie i kierunek na Mierzeję Wiślaną. Pierwszy raz tam byłem i... jest naprawdę fajnie! Zdecydowanie "lepiej" i bardziej kameralnie niż nad "typowym" morzem. Do tego fantastyczne ścieżki rowerowe, plaże jakieś takie bardziej dzikie, mniejscowości jakby mniejsze ;-) Bardzo fajnie, z pewnością będzie trzeba wrócić.
Noclegi na dziko, na skarpie od strony Zalewu, do morza kawałek.
Z jednej strony można było porzegnać słońce topiące się w morzu, a z drugiej powitać przy ognisku wstający na Zalewem Wiślanym księżyc. 
Naprawdę fajne miejsce. 

Następnie powrót i szybkie odwiedziny w Miłomłynie (a jakże!) na szybki prysznic i śniadanie i skończyliśmy... w Warszawie na Męskim Graniu (również z noclegiem na dziko w centrum Warszawy :-)). 

Wyszło niespodziewanie długo, mocno urozmaicenie i bardzo fajnie; takie trochę pożegnanie wakacji i ciepłych dni, bo zdecydowanie wieczorami czuć już jesień. 

Autem: 1850km po Polsce. 
Rowerami: 135km (zbiorczo z całego wyjazdu). 
Wszystkie noclegi na dziko. 

Zdjęcia losowo, jak zawsze. 






 















































































































  • DST 13.00km
  • Podjazdy 70m
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Środa, 10 kwietnia 2024 · dodano: 10.04.2024 | Komentarze 0

Rozdział mógłby się zczynać tak, że po kilku latach przerwy spotkałem się z Robertem. No i tak się właściwie zaczyna, bo spotkaliśmy sie przypadkiem we Wrocławiu w zeszłe święta. 
Przypadek? 
Tak. Po latach spotakiliśmy się przypadkiem na rowerach, kiedy w święta byłem z Mamą na rowerze. 
Przyjaźń? 
I tak I nie. Jedna szkoła podstawowa, choć Robert starszy i chodził do wyższej klasy. Potem "poznalismy się" na Masie Krytycznej. Następnie wycieczki, tu we dwóch, tam z Rowersami. Trochę tych kilometrów przejechaliśmy. Da się to tu odnaleźć, w końcu "prowadzę" tego "bloga" czy też wypociny od dwunastu lat... 
Plany? 
Było mnóstwo. Nawet wspominaliśmy teraz TransAlp, którego nie ogarnęliśmy. 

Życie. 

To "życie" zweryfikowało wiele. Naprawdę wiele pozmieniało się u nas obu pod kątem życia, pod kątem wszystkiego. Tu nie ma co wnikać, ci co mają wiedzieć, to wiedzą. 

Dobrze było się spotkać, pogadać, powspominać, poplanować plany [sic!] z których pewnie nic nie wyjdzie. Usiąść, wypić piwo, porozmawiać. 
I poczuć, że bratnia dusza dalej jest bratnią duszą. 

Kilometry w siodełku bratają, burze pod namiotem w miejscach niedozwolonych łączą, dające w dupę podjazdy scalają, a zjazdy sprawiają, że piwo na dole samo się otwiera ;-) 
Można się nie widzieć blisko 10 lat, a dalej normalnie usiąść, zjeść, wypić. I dalej snuć plany o alpejskich szczytach i przełęczach :-) 

To spotakanie było ważne? 
Bardzo :-) Dla nas obu. 

Pamięci Gosi. 

 






 

... 12 lat tu jestem. Szok. 
Kategoria Quip, Rowersi, Wioska


  • DST 5.00km
  • Sprzęt Nie mój ;-)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miłomłyn.

Poniedziałek, 24 lipca 2023 · dodano: 24.07.2023 | Komentarze 0

Weekendowa wycieczka do Tomka do Miłomłyna. 
Było spanie w busiku, było ognisko i śpiewanie, był kajak (i burza!) i spacerowanie, a nawet chwila na rowerze :-)
No fajnie było... 
Tylko jak zawsze zdecydowanie za krótko... 










Mazury; dzień pierwszy.

Poniedziałek, 20 czerwca 2022 · dodano: 30.06.2022 | Komentarze 1

W końcu długo wyczekiwane wakacje :-)
Dziś wyłącznie auto i dojazd z wioski do Miłomłyna, oczywiście wioskami, unikając autostrad. Od chwili wyjazdu cały czas w chmurach, a od połowy drogi w deszczu / ulewie. 
Wieczorem dotarliśmy na Przystań na Wyspie do Tomka. 
Wpadliśmy tu dość spontanicznie, bo jak powiedziałem Tomkowi, że wybieramy się na Mazury Środkowe, to powiedział, że się obrazi, jak go nie odwiedzimy ;-)
Trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy, ale nie udało się długo wysiedzieć, bo padnięci po podróży szybko poszliśmy spać... 
Całą noc również padało, a w busiku efekt był spotęgowany waleniem kropli o blachę i o szyby... ot, taki początek urlopu ;-) 





















  • DST 28.71km
  • Czas 01:42
  • VAVG 16.89km/h
  • VMAX 36.83km/h
  • Podjazdy 450m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miłomłyn; dzień trzeci.

Niedziela, 18 kwietnia 2021 · dodano: 21.04.2021 | Komentarze 2

Poranek w Matytach pochmurny i dość chłodny. Pierwszy poszedłem spać, pierwszy wstałem, jeszcze przed siódmą, więc trochę się pokręciłem po okolicy. 
Po pysznym i swojskim śniadaniu przygotowanym przez Dorotę pojechaliśmy z Jackiem na poranne oporządzenie koni. 
Na dziś plan był taki, żeby objechać Jeziorak od zachodniej strony, zahaczyć o Iławę i wrócić wschodnią stroną do Miłomłyna. 
Trochę ze sobą walczyłem i jakoś nie wierzyłem zapewnieniom Tomka, że "dziś głównie asfalt" ;-) Postanowiłem wrócić krótszą, typowo asfaltową trasą bezpośrednio do Miłomłyna i jeszcze tego samego dnia wrócić do domu. Początkowo planowałem zostać do poniedziałku i wtedy na spokojnie wyjechać, ale stwierdziłem, że zostawanie u Tomka na Przystani tylko po to, żeby przespać się w busie, jest trochę bez sensu i lepiej wrócić jeszcze w niedzielę. Zawsze to dzień do przodu na ogarnięcie się, a i Justynie przydałaby się pomoc w Brzozowcu. 
(Tak, stęskniłem się ;-)) 
Tak więc na wyjeździe z Matyt chłopaki odbili na dół na Jerzwałd i Iławę, a ja w stronę Dobrzyk. Niespełna trzydzieści kilometrów, z czego może pięć bez deszczu. Dwanaście kilometrów przed Miłomłynem próbowałem chować się w wiacie przystankowej, ale po kilku minutach stwierdziłem, że nie ma to większego sensu, bo niebo było mocno zaciągnięte chmurami. Padać przestało dokładnie (!) na wjeździe do Miłomłyna, do auta dojechałem totalnie przemoczony od głowy do stóp. Na Przystani szybko się przebrałem, przegrupowałem bagaż, zapakowałem rower i w drogę powrotną :-) 
Powrót dość szybki, tym razem postawiłem na ekspresówki i autostrady; z początkowych pięciu godzin udało mi się skrócić do czterech czterdziestu ;-) Busik młody nie jest, ale jednak zapas mocy pod maską ma, a i pod pedałem momentami było miejsce, więc to nie było jego ostatnie słowo... Tylko paliwa się trochę ożłopał :-) 

Wyjazd - fajny. Tomasz jak zawsze bardzo fajnie ułożył trasę i zorganizował całość. Nawet całe to "podziemie turystyczne", z którego skorzystaliśmy (to akurat jest smutne). Jedyny minus, to mój błąd i zabranie nieodpowiedniego roweru, jak na tamte warunki. Reszta naprawdę świetnie, nawet pogoda dopisała, nie licząc dwóch przemoknięć :-) No i ból dupy jednak dał się we znaki... ;-) 
Kolejny Rajd, to Sudety w październiku, ale może uda mi się wrócić z Justyną na Mazury Zachodnie ciut wcześniej... ;-) 
Najważniejsze jednak, to to co zostało w głowie - pełnia inspiracji, pomysłów, których nabrałem w Matytach. 



















  • DST 66.21km
  • Teren 55.00km
  • Czas 04:45
  • VAVG 13.94km/h
  • VMAX 43.91km/h
  • Podjazdy 437m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miłomłyn; dzień drugi.

Sobota, 17 kwietnia 2021 · dodano: 21.04.2021 | Komentarze 2

Poranek przywitał nas słońcem i względnym ciepłem. Po śniadaniu dopakowaliśmy bagaż i ruszyliśmy w drogę. Tomasz, jak zawsze, poprowadził trasę malowniczo i głównie terenowo lasami. W trakcie dojazdu do Małdyt kolejny raz pożałowałem, że pojechałem Diamantem, ponieważ rower na wąskich oponkach po prostu nie dawał rady w błocie. Chłopaki na MTB z szerokimi oponami cięli do przodu, a ja byłem maruderem. Błotniki non stop zaklejały się błotem utrudniając lub wręcz uniemożliwiając jazdę, a ciężar sprawiał, że rower zapadał się nawet niewielkim piachu. 
Dziwne, bo na Diamancie przejechałem już sporo kilometrów, w tym wybrzeże z przyczepką z Mango, gdzie było sporo terenu, a czegoś takiego nie pamiętam. 
Ot, urok Mazurskiego błota ;-) 
W Małdytach siedliśmy w knajpie na obiedzie w restauracji, gdzie serwowali regionalną kuchnię warmińską i trochę się zasiedzieliśmy :-) Stamtąd mieliśmy pojechać jeszcze na północ do Awajek, ale ostatecznie ruszyliśmy w dół do Zalewa. Fajnie było posiedzieć w czynnej restauracji, gdzie można było normalnie zjeść na talerzu przy stoliku, a całość przykryć świeżym piwem z nalewaka... Taka namiastka "normalności" i przypomnienie "starych" czasów. Niedługo wszystko będzie "sprzed covida", "w covidzie", albo "pocovidowe"... Prawie jak z wojną.
Do Zalewa trasa głównie asfaltem, gdzie udało się w końcu trochę normalnie pojechać, ale już na miejscu Herbic wymyślił kolejną atrakcję - objechanie Jeziora Ewngi. Znów teren, znów błoto i znów właściwie zero przyjemności. W pewny momencie myślałem, że rzucę rower gdzieś w pole i pójdę pieszo. 
W okolicach Dobrzyk znów wróciliśmy na asfalt, ale żeby nie było za kolorowo, to zaczęło tak padać, że kilometr przed zaplanowanym noclegiem, przemoczeni musieliśmy schować się przed deszczem w wiacie przystankowej. 
Nocleg w Matytach w bardzo, ale to bardzo urokliwym, przyjaznym i cholernie inspirującym miejscu, właściwie nad samym Jeziorakiem. Do takich gospodarzy aż chce się przyjeżdżać i wracać - i ja wiem, że z pewnością wrócę tam z Justynką. 
Na miejscu kolacja, trochę rozmów i spać. Błoto wymęczyło :-) 

















 






































Oprócz błota i piachów, żeby nie było za lekko, to przyszedł kolejny dzień rozczarowania sakwami Ortlieb ;-) 
Otóż na wybojach sakwy postanowiły się... rozkręcić. Konkretnie mocowanie - zewnętrzna listwa mocująca do bagażnika jest przykręcona od wewnątrz plastikowymi nakrętkami (coś, jak te nowe Crosso). Pech chciał, że w jednej odkręciły się dwie śruby, a drugiej jedna. Udało mi się znaleźć i uratować jedną śrubę, ale dwie przepadły; na szczęście też te cholerne plastikowe śruby po odkręceniu się siłą rzeczy wpadły do zamkniętej sakwy i się nie zgubiły. 
Na trasie doraźnie zaradziłem problemowi trytkami, żeby można było dalej jechać. Po dojechaniu na miejsce jedną sakwę naprawiłem uratowaną śrubą, ale żeby usprawnić drugą musiałem wykręcić z ramy roweru śruby pod montaż koszyka na bidon / pompki. Lepiej mieć pompkę w sprawnej sakwie, niż na ramie i dyndającą sakwę ;-) 
Jasne, mogłem to oczywiście sprawdzić i dokręcić przed wyjazdem (pierwszy wyjazd z tymi torbami), ale nie musiałem o tym myśleć. Niesmak pozostał. 
No i druga sprawa - mimo tego, co chciałem sam sobie udowodnić, to sakwy Ortlieb najlepiej jednak pasują do dedykowanych bagażników (przednich i tylnych) tego samego producenta lub Tubusa. Do innych (w tym moich) niestety dopasowanie, montaż i jazda nie jest tak do końca tak, jak to powinno wyglądać. 
Mimo wszystko duży plus za wytrzymałość i jazdę na urwanym mocowaniu, możliwość szybkiej naprawy. No i są wodoodporne. 





  • DST 7.05km
  • Teren 7.05km
  • Czas 00:32
  • VAVG 13.22km/h
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miłomłyn; dzień pierwszy.

Piątek, 16 kwietnia 2021 · dodano: 21.04.2021 | Komentarze 2

Auto zapakowałem i przygotowałem wczoraj, więc dziś pozostało ogarnąć się z rana, dopakować podręczne graty i w drogę. 
Nie chciałem jechać ekspresówkami i autostradami, więc wybrałem dojazd wichurami; niby fajnie, bo spokojniej i krajoznawczo, ale z domu wyjechałem o dziewiątej trzydzieści, a do Miłomłyna zajechałem o szesnastej trzydzieści (z jednym postojem na tankowanie). Przez całą drogę może sześćdziesiąt kilometrów przejechałem bez deszczu ;-)
Na miejscu wypakowałem rower, ogarnąłem bagaż, poczekałem na Herbica i Krzyśka i ruszyliśmy do Piławek. Jak na Herbica przystało prosta trasa okazała się być trochę trudniejsza, a rower na wąskich oponach, dodatkowo obciążony sakwami wcale nie ułatwiał pedałowania. Tu pierwszy raz pożałowałem, że nie wziąłem Canyona, tylko Diamanta. 
Chociaż było mokro po wcześniejszych opadach, to na dojeździe nam nie padało. 
W Piławkach poczekaliśmy jeszcze na Maćka, zjedliśmy obiadokolację, posiedzieliśmy trochę i do spania :-) 
















Trochę dużo bagażu mi wyszło - cztery sakwy plus torba na kierownicy. Dlaczego aż tak? Ano dlatego, że sakwy Ortlieba okazały się być sporo mniejsze niż moje wcześniejsze Crosso (mimo, że wziąłem jedne z większych). Zapakowałem standardowe rzeczy na dwunoclegowy wyjazd - trochę ciuchów rowerowych (tak udało się odgrzebać w szafie ;-)), trochę na wieczór i... tak wyszło. Jedyny "nadmiar", to grubszy polar na wieczory (miało być zimno) i "cywilna" kurtka (miało padać). Sama kurtka zajęła w sumie jedną przednią sakwę, a polar pół tylnej...
W każdym razie - gdzie te czasy, że z Dubrownika wracało się do Wrocławia zapakowanym w dwie sakwy, albo na tygodniowy wypad w góry pakowało się w piętnastolitrowy plecak. Z namiotem i śpiworem...? :-) 
(Plecak ze zdjęcia zapakowany rzeczami do spania w aucie)



  • DST 9.48km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:48
  • VAVG 11.85km/h
  • VMAX 27.29km/h
  • Podjazdy 38m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2019; dzień szósty.

Czwartek, 15 sierpnia 2019 · dodano: 25.08.2019 | Komentarze 0

Rano śniadanie, kawka i pakowanie auta, bo dziś ruszamy do Spały. Herbic od rana latał po Przystani, bo mimo święta od rana musiał ogarniać gości i wypożyczalnię kajaków. 
Jadąc niespiesznie bocznymi drogami dotarliśmy popołudniu do Spały. Jakiś czas temu Justynka zapisała się na wykłady i warsztaty fizjoterapeutyczne - Petarda! - a że akurat termin wstrzelił się w nasz urlop, to pojechaliśmy razem. 
Auto zaparkowaliśmy w ogrodzie przy domu, gdzie urzędują wykładowcy warsztatów (czyli przy "melinie" ;-)). Właściwie od razu wzięliśmy rowery i ruszyliśmy na przejażdżkę po okolicy. Trafiliśmy akurat na spory tłum w tym małym miasteczku, bo nie dość, że dziś dzień wolny od pracy, do tego święto Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny, Święto Wojska Polskiego, to dodatkowo w tutejszym kościele polowym był jakiś uroczysty ślub... Trochę się pokręciliśmy, coś zjedliśmy, odwiedziliśmy sklep i wróciliśmy na "Melinę". Około dwudziestej pierwszej miała zacząć się tam impreza integracyjna; tak też się stało, na krótko przed ustalonym czasem zaczęli schodzić się ludzie (właściwie sami fizjoterapeuci ;-)). Wszyscy dla mnie obcy, ale nie miałem problemu, żeby się odnaleźć w nowym towarzystwie. Część ekipy rozsiadła się w domu, część w ogrodzie, a że zrobiło się dość chłodno, to wzięliśmy się z Justynką za ognisko. Drewna w ogrodzie trochę było, więc pociąłem piłą kilka większych kawałków, kilka mniejszych połamałem, Justynka podpaliła i ognicho gotowe. Od razu wokół zebrała się zmarznięta wesoła ekipa. Trochę posiedzieliśmy, osuszyliśmy kilka piw, pośpiewaliśmy i poszliśmy z Justyną do auta spać, bo rano na ósmą zaczynała pierwsze warsztaty. 
Impreza w ogrodzie trwała w najlepsze, nawet nie wiem do której, bo spało się wyjątkowo dobrze i twardo. 








Utrafiona dziś kapliczka przydrożna ze św. Janem Nepomucenem w Rzeczycy: 





  • DST 7.00km
  • Aktywność Kajakarstwo

Wakacje 2019; dzień piąty.

Środa, 14 sierpnia 2019 · dodano: 25.08.2019 | Komentarze 0

Po wczorajszym wieczornym piwkowaniu trochę tym razem pospaliśmy, bo z auta nosy wychyliliśmy blisko pół do dziesiątej... Leniwa kawa, leniwe śniadanie i zebraliśmy się na... kajak. Z przystani popłynęliśmy na Jezioro Ilińskie. Justyna odpoczywała z przodu, a ja wiosłowałem i walczyłem o każdy przepłynięty metr z tyłu ;-) Totalny brak wprawy, bo ramiona czułem potem do wieczora... Po powrocie na Przystań Justynka ogarnęła szybkie pranie i wybraliśmy się na Pocztę, żeby wysłać pocztówki do Rodziców i nabyć nowy magnesik do busa. Na powrocie ogarnęliśmy jeszcze zakupy na obiad. 
Po obiedzie, mocno najedzeni, zrobiliśmy sobie siestę. O osiemnastej zaczął się na Przystani Jarmark produktów regionalnych. Co środę o osiemnastej Tomek zaprasza na swoją przystań lokalnych producentów serów, kiełbas, wędlin, ryb, miodów itp., żeby jego goście i mieszkańcy Miłomłyna mogli poznać regionalne smaki. Fajna sprawa; na miejscu od razu jest ognisko, gdyby ktoś chciał upiec kiełbaskę, a w tle grają i śpiewają dziewczyny z okolicznych wiosek. 
Pod wieczór pojechaliśmy z Tomaszem do wioski obok odebrać kajaki ze spływu, które pożyczane były w jego przystani. Potem znów posiedzieliśmy i gadaliśmy do nocy. Tomasz strasznie zabiegany - praca na etat w Pasłęku, przewodniczący rady miasta i gminy, tato dwóch chłopaków, a do tego ogarnięcie Przystani w sezonie i gości, których wcale nie brakuje. Mimo to ciężko spotkać bardziej pogodnego i otwartego człowieka, który z uśmiechem na ustach opowiada o tym, jak ugryzł go ogromny wodny pająk, albo jak przy hamowaniu z przyczepy poleciał mu kajak i prawie trafił w auto... :-) 
Bardzo cenię tą znajomość, a warto przypomnieć, że poznaliśmy się w okolicach dwa tysiące trzeciego roku na forum bikeworld.pl ;-) 


















  • DST 11.71km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:01
  • VAVG 11.52km/h
  • VMAX 31.60km/h
  • Podjazdy 68m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2019; dzień czwarty.

Wtorek, 13 sierpnia 2019 · dodano: 25.08.2019 | Komentarze 0

Rano zebraliśmy się z kempingu i ruszyliśmy w stronę Miłomłyna. 
Najpierw jednak pożegnanie z morzem. 
Wyjazd z Trójmiasta oczywiście nie był łatwy, ale w końcu się udało. Normalnie podróż powinna nam zająć około godziny, ale nam - jadąc przez wszystkie zadupia - zajęła blisko trzy :-) Ale za to mijaliśmy pola konopne, niezliczoną ilość bocianów, urokliwe miejscowości i piękne żuławskie domki. 
W Miłomłynie zameldowaliśmy się u Tomasza vel Herbica w jego Przystani na Wyspie . Trochę poczekaliśmy na gospodarza sącząc piwko na pomoście. Gdy w końcu Tomek się pojawił zabrał dzieciaki i nas, najpierw na plac zabaw (nie pamiętam, kiedy tyle ćwiczyłem na przyrządach i biegałem na setkę ;-) Profesor Leśniak z Kolejówki byłby dumny ;-)), a potem pojechaliśmy na przejażdżkę po okolicy. Oczywiście jak to u Herbica - z jednego kilometra "z hakiem" zrobiło się blisko dwanaście :-) 
Fajnie było znów pokręcić. Wieczorem przy piwku powspominaliśmy dawne dobre "rowersowe" czasy. 
Sama przystań - MEGA! Gorąco polecam wszelkiej maści wodniakom, którzy zwiedzają Kanał Elbląski; wszystkim rowerzystom, którzy szukają noclegu na trasie, nawet kamperowcom, którzy nie chcą spać przy kolejnej stacji benzynowej ;-) Miejsce bardzo otwarte, a gospodarze bardzo zaangażowani w to, co robią :-) 























Flag Counter