Info

Więcej o mnie.















Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Maj8 - 6
- 2025, Kwiecień10 - 8
- 2025, Marzec8 - 2
- 2025, Luty12 - 7
- 2025, Styczeń10 - 2
- 2024, Grudzień1 - 1
- 2024, Listopad8 - 5
- 2024, Październik15 - 11
- 2024, Wrzesień10 - 8
- 2024, Sierpień6 - 4
- 2024, Lipiec6 - 5
- 2024, Czerwiec3 - 3
- 2024, Maj9 - 7
- 2024, Kwiecień9 - 1
- 2024, Marzec10 - 5
- 2024, Luty2 - 2
- 2024, Styczeń3 - 1
- 2023, Grudzień3 - 1
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 4
- 2023, Sierpień4 - 0
- 2023, Lipiec5 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj2 - 0
- 2023, Kwiecień3 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty5 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień5 - 0
- 2022, Sierpień4 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec13 - 8
- 2022, Maj10 - 8
- 2022, Kwiecień5 - 5
- 2022, Marzec6 - 2
- 2022, Luty2 - 2
- 2022, Styczeń2 - 1
- 2021, Grudzień5 - 1
- 2021, Listopad6 - 1
- 2021, Październik5 - 2
- 2021, Wrzesień7 - 0
- 2021, Sierpień5 - 2
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 6
- 2021, Maj4 - 8
- 2021, Kwiecień6 - 11
- 2021, Luty1 - 1
- 2021, Styczeń2 - 3
- 2020, Grudzień4 - 7
- 2020, Listopad4 - 1
- 2020, Październik1 - 1
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień9 - 8
- 2020, Lipiec5 - 0
- 2020, Czerwiec7 - 5
- 2020, Maj5 - 4
- 2020, Kwiecień4 - 0
- 2020, Marzec22 - 11
- 2020, Luty37 - 11
- 2020, Styczeń40 - 20
- 2019, Grudzień34 - 8
- 2019, Listopad41 - 0
- 2019, Październik40 - 2
- 2019, Wrzesień42 - 3
- 2019, Sierpień28 - 0
- 2019, Lipiec50 - 9
- 2019, Czerwiec35 - 0
- 2019, Maj36 - 3
- 2019, Kwiecień34 - 4
- 2018, Grudzień6 - 0
- 2018, Listopad12 - 2
- 2018, Październik16 - 0
- 2018, Wrzesień22 - 0
- 2018, Sierpień16 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec23 - 0
- 2018, Maj17 - 11
- 2018, Kwiecień29 - 6
- 2018, Marzec25 - 0
- 2018, Luty30 - 6
- 2018, Styczeń29 - 6
- 2017, Grudzień27 - 0
- 2017, Listopad23 - 0
- 2017, Październik19 - 2
- 2017, Wrzesień25 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec26 - 3
- 2017, Czerwiec32 - 4
- 2017, Maj30 - 2
- 2017, Kwiecień36 - 0
- 2017, Marzec30 - 0
- 2017, Luty21 - 2
- 2017, Styczeń21 - 1
- 2016, Grudzień24 - 1
- 2016, Listopad25 - 4
- 2016, Październik29 - 0
- 2016, Wrzesień31 - 6
- 2016, Sierpień28 - 3
- 2016, Lipiec35 - 2
- 2016, Czerwiec32 - 2
- 2016, Maj45 - 2
- 2016, Kwiecień32 - 0
- 2016, Marzec31 - 1
- 2016, Luty26 - 0
- 2016, Styczeń29 - 1
- 2015, Grudzień27 - 0
- 2015, Listopad26 - 0
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień27 - 2
- 2015, Sierpień32 - 0
- 2015, Lipiec29 - 4
- 2015, Czerwiec21 - 0
- 2015, Maj32 - 1
- 2015, Kwiecień25 - 0
- 2015, Marzec23 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń16 - 0
- 2014, Grudzień15 - 8
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik26 - 10
- 2014, Wrzesień26 - 4
- 2014, Sierpień26 - 5
- 2014, Lipiec32 - 3
- 2014, Czerwiec28 - 1
- 2014, Maj29 - 13
- 2014, Kwiecień28 - 2
- 2014, Marzec27 - 5
- 2014, Luty26 - 8
- 2014, Styczeń29 - 11
- 2013, Grudzień31 - 16
- 2013, Listopad27 - 18
- 2013, Październik31 - 29
- 2013, Wrzesień27 - 10
- 2013, Sierpień26 - 0
- 2013, Lipiec25 - 2
- 2013, Czerwiec30 - 11
- 2013, Maj31 - 21
- 2013, Kwiecień29 - 42
- 2013, Marzec19 - 17
- 2013, Luty16 - 10
- 2013, Styczeń25 - 36
- 2012, Grudzień19 - 15
- 2012, Listopad24 - 7
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień25 - 3
- 2012, Sierpień27 - 0
- 2012, Lipiec29 - 8
- 2012, Czerwiec13 - 14
- 2012, Maj4 - 0
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień3 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Canyon
Dystans całkowity: | 5671.86 km (w terenie 1865.51 km; 32.89%) |
Czas w ruchu: | 346:28 |
Średnia prędkość: | 15.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 30580 m |
Suma kalorii: | 17388 kcal |
Liczba aktywności: | 237 |
Średnio na aktywność: | 23.93 km i 1h 30m |
Więcej statystyk |
- DST 28.86km
- Teren 21.00km
- Czas 02:00
- VAVG 14.43km/h
- VMAX 54.00km/h
- Podjazdy 844m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień trzeci- Muflon plus powrót.
Niedziela, 18 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0
Wczoraj dość szybko wszyscy poszli spać, więc nikt nie miał problemów ze wstawaniem. Plan na dziś, to wymeldowanie się ze schroniska, zapakowanie w auta i dojazd do Srebrnej Góry pojeździć po tamtejszych szlakach.Oczywiście nie obyło się bez problemów- o ile zjazd do schroniska autem nie był strasznie ciężki, to o wyjeździe bez napędu na cztery koła nie było co myśleć. Pozostawało zjechać dalej- do Jugowa, co też nie było proste, bo droga nie rozpieszczała. Pomału udało się zsunąć w dół po śliskich kamieniach; momentami koła skręcone na maksa w lewo, pompa od wspomagania jęczała strasznie, a auto dalej toczyło się na wprost do przepaści. Dwa razy przytarliśmy podwoziem o wystające głazy, ale jakoś się udało. Pewnie nie tak wyobrażał sobie emeryturę nasz wysłużony busik... ;)
W Srebrnej Górze na parkingu szybkie (?) wypakowanie rowerów i ruszyliśmy na szlak. Postawiliśmy na trasę o nazwie "Muflon", czyli pętlę niebieskim szlakiem. Wszyscy pewnie spodziewali się więcej zjazdów, ale niestety- najpierw trzeba było nabrać wysokość. W ogóle mam wrażenie, że ta trasa ma więcej podjazdów niż zjazdów (jest kilka technicznych i jeden szybki, nawet bardzo).
Oznakowanie szlaków, to znów kompletna klapa- tam, gdzie byłoby to najprzydatniejsze, to szlakowskazów nie było, a tam, gdzie było wiadomo, jak jechać, to dosłownie jeden na drugim...
Pogoda wyjątkowo dopisała- nie dość, że ciepło (w miarę...), to do tego słonecznie, jak na złotą jesień przystało :)
Na szybkim, kamienistym zjeździe udało mi się nawet złapać kapcia, bo ciągle jeździłem na zbyt niskim ciśnieniu.
Oczywiście trochę pomieszaliśmy szlak, ale tak to już jest, gdy jedzie ośmiu facetów i każdy wie (!) najlepiej, gdzie jechać ;)
Powrót wypadł nam więc już głównie asfaltem z dobijającym podjazdem przez Srebrną Górę na parking...
Przy aucie spotkaliśmy się z Justynką, która też akurat zdążyła wrócić ze spaceru, zapakowaliśmy się do samochodów, chwilę pogadaliśmy, podziękowaliśmy za wspólnie spędzony czas i wróciliśmy do Wrocławia.
Tym samym Czwarty Jesienny Rajd Rowersów przeszedł do historii :)





















- DST 32.18km
- Teren 22.00km
- Czas 02:20
- VAVG 13.79km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 1079m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień drugi- dwie Sowy.
Sobota, 17 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0
Czwarty Jesienny Rajd Rowersów rozpoczęliśmy pobudką tuż po siódmej rano. Niektórym mocniej, innym mniej szumiał w głowie wczorajszy wieczór, ale trzeba było się zebrać i ruszyć coś pokręcić...Ciężko się zbiera grupę ośmioosobową, bo tu jeden kończy śniadanie, inni dopiero je zaczynają; tu jeszcze jakaś kupa nagle musi zostać zrobiona, a tam trzeba odpowietrzyć hamulec... Ostatecznie koło dziesiątej udało nam się zebrać i na hurra! zjechać w deszczu- całkowicie bezsensownie- do Jugowa.
Bezsensownie, bo na dole okazało się, że to trochę jakby nie ten kierunek i wypadało by zawrócić do schroniska, żeby trafić na właściwe szlaki Strefy MTB Sudety- czyli trzy i pół kilometra z powrotem, tym razem pod górę... W międzyczasie Małpie udaje złapać się kapcia na podjeździe. I znów przerwa- tu zmiana dętki, tam siku, a gdzie indziej dopalanie fajeczki...
Ostatecznie udało się wszystkim znów znaleźć pod schroniskiem. Nie udało się ruszyć od razu, bo znów- tu jeden zmienia oponę na mniej łysą, drugi zamawia jajecznicę, bo przypomniał sobie, że może jednak warto zjeść śniadanie, trzeci pomyślał o zrobieniu kanapek na drogę, a kolejna czwórka znów dopalała papierosy... ;)
Niektórzy stracili już wiarę w powodzenie wykręceniu więcej, niż siedem bezsensownych kilometrów, ale jednak udało się zebrać wszystkim i ruszyć na szlaki Strefy.
Niestety, ale jestem przyzwyczajony do oznakowania szlaków na Singltreku pod Smrkem lub na Rychlebskich Stezkach; w Strefie MTB Sudety, choć może i się starają, to nie bardzo im to wychodzi. Często oszlakowanie jest za rzadko rozmieszczone, czasem nieczytelne- na tak rozległej przestrzeni i w takim terenie, to trochę słabo. Nie jest to tylko moja opinia, bo chyba wszyscy z Grupy mieli często wątpliwości czy dobrze jedziemy. Żeby nie było, że to tylko my zmęczeni poprzednim wieczorem mamy problemy, to spotkaliśmy na trasach kilka grup (!) bajkerów, którzy również mieli problemy. Nie że się czepiam- szlaki nie dość, że są, to są udostępniane darmowo; nie mniej jednak jeżeli ktoś już się porwał na ogarnianie szlaków, to niech je ogarnia w stu procentach. Jak to kiedyś stwierdził pan Jacek Hugo- Bader na spotkaniu z czytelnikami- "nie lubię bylejakości; każdy powinien być specjalistą w swojej dziedzinie".
Do rzeczy.
Początkowo mieliśmy jechać szlakiem czarnym, wyszło, że pojechaliśmy trochę niebieskim, a potem czerwonym ;) Zamiast trzymać się konkretnego szlaku stwierdziliśmy, że obierzemy po prostu konkretny cel i spróbujemy tam dojechać.
Padło na Wielką Sowę (bo jak to być w Górach Sowich i nie zdobyć tego szczytu? ;)).
Pogoda trochę się unormowała- przestało padać, temperatura cały czas była w okolicach dziesiątej kreski powyżej zera. Widoczności właściwie zero- cały czas w lesie zalegała gęsta mgła, kamienie i korzenie były niemiłosiernie mokre, a co za tym idzie- śliskie.
Podjazd nie należał więc do najłatwiejszych, było sporo odcinków, gdzie niektórzy (w tym ja) woleli prowadzić niż podjeżdżać.
W końcu udało znaleźć się na Wielkiej Sowie, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek przy piwku (w ramach zwycięstwa ;)).
Dalej- przez Małą Sowę- zjazd do Walimia. Jak dla mnie (i chyba większości uczestników- najlepszy techniczny zjazd. Śmierć w oczach, miękkie nogi, siodełko maksymalnie w dół i czas na powolne bardziej zsuwanie się, niż zjeżdżanie, po mokrych kamieniach i korzeniach ukrytych pod warstwą kolorowych jesiennych opadłych liści.
Mistrzostwo. Takie chwile uwielbiam- sto procent skupienia, chwila strachu i niepewności, a na dole żal, że to "już po" i rozmasowywanie obolałych dłoni, na których przez kilka minut opierał się ciężar ciała. Dla takich chwil warto żyć :)
W Walimiu kolejna przerwa pod sklepem na doładowanie baterii i dalej w drogę. Od tej chwili zaczął się nasz powrót do schroniska.
Początkowo miało być asfaltem do Jugowa i potem poranną bezsensowną drogą do schroniska; po drodze, w okolicach Przełęczy Sokolej wszyscy stwierdzili, że szkoda energii na asfalt i do schronu lepiej udać się terenem.
Kawałek zjazdu z Sokolej asfaltem i wbiliśmy się na czarny szlak. Do Koziego Siodła pod górę (znów momentami brakowało mocy...); tam chwila odpoczynku i dalej w drogę. Kawałek podjazdu, chwila wypłaszczenia i dalej prosto w dół- przez Przełęcz Jugowską do schroniska "Andrzejówka".
W schronisku czas na prysznice, jedzenie, odpoczynek, a wieczorem kilka piw i sen, bo jednak każdy miał dość. Dystans nie był duży, trochę przewyższeń, ale jakoś każdemu trasa dała w kość. Taki urok Gór Sowich- niby nie wysokie, niby "łatwe", a jednak każdemu potrafią wypruć flaki. Pogoda też miała w tym zmęczeniu swój udział- gorąco na podjazdach, chłodno (zimno!) na zjazdach, do tego duża wilgoć i jazda we mgle...
Dobra wyrypa w wyborowym gronie, choć kilku osób zdecydowanie mi zabrakło podczas tego Rajdu
Justynka swój udział w Rajdzie ma odhaczony, choć pojechała na niego bez roweru. Sprawy ze zdrowiem, do tego Mango. Nie mniej jednak pochodziła z psem po górach (na Sowie była przed nami :)), dzielnie znosiła chamskie rozmowy, bekanie, chrapanie i puszczanie śmierdzących bąków ośmiu napitych Rowersów ;)
Czas na kilka zdjęć:



























- DST 7.28km
- Czas 00:27
- VAVG 16.18km/h
- Sprzęt [R.I.P.] BUBek
- Aktywność Jazda na rowerze
IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień pierwszy- dojazd.
Piątek, 16 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 0
Dzień w pracy ciągnął się jak flaki z olejem, bo nie dość, że na drugą zmianę- od jedenastej do osiemnastej- to wieczorem czekałnas jeszcze dojazd w góry na Rajd.Po pracy na szybko do domu, szybkie zapakowanie auta i w drogę. Dokładnie w chwili wsiadania do auta zaczęło padać, potem było tylko gorzej... Całą drogę lało tak, że wycieraczki ledwo radziły sobie ze zgarnianiem wody; dodatkowo podczas dojazdu na Przełęcz Jugowską zrobiła się gęsta mgła. Po dojechaniu na miejsce nie bardzo mogliśmy odnaleźć miejsce do zjazdu do schroniska, ale w końcu się udało- po kilku minutach całkiem niezłego offroad'u VW T4 znaleźliśmy się w końcu pod PTTK "Zygmuntówka".
Zajęliśmy zarezerwowany wcześniej pokój, ogarnęliśmy bagaże i rozpoczęliśmy dość intensywny wieczór ;)
Padać oczywiście nie przestało, a wręcz przeciwnie- lało niemiłosiernie prawie całą noc.
- DST 8.55km
- Czas 00:33
- VAVG 15.55km/h
- Sprzęt [R.I.P.] BUBek
- Aktywność Jazda na rowerze
Gripy Ergon GA1 EVO.
Czwartek, 8 października 2015 · dodano: 08.10.2015 | Komentarze 1
Gripy, to taki element składowy roweru, który spora część rowerzystów traktuje bardzo po macoszemu. Trochę niesłusznie, bo to dzięki nim właśnie mamy pośrednio kontrolę nad układem kierowniczym, a co za tym idzie- całym rowerem. Chwyty (często przez klientów całkiem poważnie nazywanych "łapkami", "trzymakami", "końcówkami" lub- uwaga!- "porożem") są jednak dość istotne- ich budowa, kształt, materiał, z którego są wykonane wpływają bezpośrednio na wygodę jazdy i prowadzenie roweru.Jadący rowerzysta ma trzy punkty podparcia ciała: pedała, siodełko i kierownicę. W zależności od przeznaczenia roweru i zajmowanej pozycji większość ciężaru ciała opieramy albo na pedałach (rowery dualowe, trialowe), albo na siodle (rowery miejskie, trekkingowe), lub też na gripach właśnie (przede wszystkim rowery górskie).
Chwyty można podzielić na kilka kategorii i podkategorii: w zależności od ergonomii, materiału z którego są wykonane, przeznaczenia...
Skupmy się jednak na rowerach górskich, modnie teraz zwanych all mountain, enduro i tak dalej... Po prostu MTB.
Na początku lat dziewięćdziesiątych materiał, który przodował w produkowanych gripach był albo beznadziejną pianką (do dziś to ustrojstwo można spotkać...) lub twardą gumą (którą ciężko było wcisnąć na kierownicę, bądź odwrotnie- nie dało się tego zamocować tak, żeby się nie obracały...).
Na przełomie Millenium coraz częściej można było spotkać bardziej miękką gumę, bardziej wyprofilowaną, ergonomiczną. Modele znane z tych "wyspecjalizowanych" downhillowych zaczęły schodzić do niższych grup. Pomału standardem zaczęły stawać się chwyty z obejmą umożliwiającą "przykręcenie" ich do kierownicy tak, żeby się nie obracały. Nie ma nic bardziej wkurzającego podczas zjazdu, jak niestabilne gripy- uprzykrzają hamowanie i panowanie nad rowerem, a to kluczowe sprawy podczas jazdy w górach.
Potem rowery górskie- oprócz tego, że są górskie- zaczęły być szlakowymi, zjazdowymi, enduro, all mountain, takimi do maratonów, fullami, hard tailami i... ciężko zliczyć czym jeszcze ;)
Pozostała jednak jedna z kilku wspólnych cech tych rowerów- między innymi przykręcany chwyty kierownicy.
Chwytów w swoim życiu miałem sporo, również tych mocowanych do kiery. Przyznać muszę, że ten system jest kamieniem milowym w kolarstwie górskim. Można bezpiecznie zjeżdżać, podjeżdżać- wszystko na kierownicy jest przykręcone, nic się nie rusza; jest pewnie i bezpiecznie.
Na chwyty Ergona- bo to w końcu dziś o nich- wpadłem całkiem "przypadkowo" kupując Canyona na początku dwa tysiące trzynastego roku. Od razu się w nich zakochałem, bo nie dość, że stabilne, to bardzo wygodne.
Użyta guma jest dość miękka, co za tym idzie bardzo wygodna. Dłonie się na niej nie ślizgają, co poprawia utrzymanie roweru pod sobą. To, że użyta guma jest dobrej, wysokiej klasy nie pozostawia wątpliwości nawet podczas jazdy bez rękawiczek- dłonie, nawet spocone, pozostają czyste, bez drobinek ścierającej się gumy. Kolejna sprawa, to właśnie jazda bez rękawiczek- zawsze miałem z tym problemy, a w przypadku GA1 EVO- ulotniły się. Jazda w czy bez rękawiczek nie robi większej różnicy, choć to pewnie bardzo subiektywne odczucie, bo "każdy ma inaczej". ;)
Blisko dziesięć tysięcy przebiegu Ergonów, to dosyć sporo. Nie narzekałem na nie do ostatniej przejażdżki, kiedy to prawy przestał trzymać się kiery i podczas przenoszenia ciężaru ciała zaczął się okręcać... Swoją drogą wierzchnia warstwa gumy bardzo się wizualnie zużyła. Z resztą nie tylko wizualnie, ale i namacalnie, bo chwyty zwyczajnie ułożyły się pod moją dłoń...
Ewidentnie przyszedł więc czas na zmianę na nowe. Nowe, w tym wypadku, oznacza na te same. :)
Dlaczego?
Dlatego, że mieszanka gum użyta do ich produkcji odpowiada mi bardziej niż w jakichkolwiek innych chwytach.
Dlatego, że ta sama mieszanka gumy sprawia, że grip "układa" się pod dłoń danej osoby (zupełnie, jak siodła Brook'sa układają się pod tyłki użytkowników) po niedługim czasie, a potem "starcza" to na bardzo, bardzo długo.
Dlatego, że chwyty Ergona są naprawdę genialnie wyprofilowane- tam, gdzie trzeba więcej materiału, tam jest, a gdzie go potrzeba mniej, tam jest go po prostu mniej. Proste.
Dlatego- w końcu- że pomimo mojej dużej dłoni te gripy mają odpowiednią szerokość.
Tym razem postanowiłem "zaszaleć" i kupić bardziej zwariowany kolor ;) Nie chciałem znów czarnych, żółtych nie było, więc postawiłem na oczojebne zielone :) Pasują do roweru trochę, jak kurwie majtki, ale wygląd, to drugorzędna sprawa.
Cena Ergonów nie jest wygórowana- niecała stówka za dobrej klasy chwyty nie jest zła. Choć pewnie z tego powodu kosztuje to więcej, to samo "opakowanie" robi fajną robotę, bo można sobie je przymierzy, w sklepie symulując ułożenie dłoni.
Wychodzi na to, że chyba odnalazłem swoje gripy idealne. Drugi raz znajdują miejsce w moim rowerze. Nie ma co się oszukiwać- znajdą i trzeci po kolejnych dziesięciu tysiącach ;)








- DST 7.60km
- Czas 00:27
- VAVG 16.89km/h
- Sprzęt [R.I.P.] BUBek
- Aktywność Jazda na rowerze
Hamulce Shimano Deore XT M785.
Środa, 7 października 2015 · dodano: 07.10.2015 | Komentarze 1
W maju tego roku założyłem do Canyona nowe hamulce Shimano XT, w zamianę wysłużonych Avid Elixir 3. Trochę kilometrów już na nich przejechałem (głównie w terenie), uległy magicznemu "dotarciu się", wiec można już co nieco o nich napisać.ZESTAW.
Przedni i tylny hamulec zapakowany jest w osobne pudelka. Wewnątrz każdego znajduje się komplet- klamka, zacisk i przewód, a dodatkowo zestaw do ewentualnego skrócenia przewodu.
Hamulce są zalane, odpowietrzone, maja zamontowane klocki i są właściwie gotowe do założenia na rower i jazdy.
Klocki w Shimano XT M785 wyposażone są w radiator, który odpowiada za lepsze odprowadzanie ciepła podczas hamowania. Do hamulców dedykowane są również tarcze hamulcowe w technologii IceTech, jednak nie ma ich w zestawie, można dokupić, ale cena nie jest za bardzo zachęcająca. Dlatego ja używam hamulców z tarczami Avid- na przodzie 203mm, z tylu 185mm.
MONTAŻ.
Montaż hamulców jest bajecznie prosty i nikt nie powinien mieć z tym problemu. Standard mocowania, to PostMount. Jeżeli widelec i rama są wyposażone również w ten system, to wystarczy ewentualny dobór adapterów lub podkładek do wielkości posiadanych tarcz. Jeżeli w widelec lub rama maja standard IS, to trzeba się liczyć z dodatkowymi kosztami w postać przejściówek.
ZACISK.
Zacisk hamulca jest bardzo podobny do modeli z poprzednich lat lub z niższych grup Shimano. To jaka jest w takim razie róznica? Przede wszystkim waga- XT są naprawdę lekkie.
Za hamowanie odpowiada sprawdzony system dwóch tłoczków- w przypadku M785 ceramicznych i o sporej średnicy dwudziestu dwóch milimetrów.. Fabrycznie założone klocki są półmetaliczne z wspomnianym wcześniej radiatorem.
KLAMKA.
Dźwignia hamulca jest przede wszystkim bardzo ładna i zgrabna (chociaż to oczywiście kwestia gustów...). Przystosowana do hamowania jednym bądź dwoma palcami. Oczywiście na górze klamki znajduje się zbiorniczek z olejem mineralnym, to tu wykonujemy zdecydowana większość czynności serwisowych, jak na przykład odpowietrzanie.
Sama dźwignia hamulca ma dwie regulacje- pierwsza z nich, to oczywiście pokrętło regulujące odległość klamki od kierownicy, dzięki czemu można ustawić hamulec pod swoja długość palców. Regulacja odległości klamki od kierownicy na szczęście nie wpływa na siłę hamowania, co niestety ma miejsce w wielu modelach hamulców hydraulicznych.
Druga- dość istotna- regulacja jest śruba umożliwiająca ustawienie tak zwanego "free stroke". Jest to nic innego, jak pusty skok klamki, czyli mówiąc prościej to, ile klamki musimy wcisnąć, żeby zacząć hamować. Fabryczne ustawienie, to około jednej trzeciej "pustego" skoku klamki. Można się do tego przyzwyczaić, albo kombinować z ustawieniem "pod siebie". Ja wybrałem pierwsza opcje.
NO I W KOŃCU... JAZDA!
Wbrew temu, co napisałem na początku tekstu Shimano XT M785 wcale nie musiały się docierać. Od samego początku były bardzo mocne i ekstremalnie czule. Przy dobrze ustawionych zaciskach nic nie trze, nie dzwoni, nie hałasuje. W suchych warunkach hamulce pracują bardzo cicho, podczas jazdy w mokrych warunkach są dość głośne, ale to głównie za sprawą metalicznych klocków hamulcowych. Osobiście bardzo nie lubię tego dźwięku, ale co zrobić...? ;)
Ważną kwestią w przypadku tych hamulców jest modulacja. Zakres pomiędzy delikatnym przyhamowaniem, a całkowitym zblokowaniem koła jest niewielki i trzeba się tych hamulców po prostu nauczyć. Dodając do tego "free stroke" na poziomie jednej trzeciej skoku klamki daje nam sporo jazdy do prawidłowego wyczucia tych hamulców.
Pierwszą jazdę z XT- kami miałem na Singltreku i była to trochę droga przez mękę, bo nie mogłem się przyzwyczaić- wciskałem kawałek klamki i nic się nie działo, a jak tylko nacisnąłem ciut (!) bardziej, to tylne koło się blokowało i momentami wpadało w poślizg. Teraz jest zdecydowanie lepiej- nauczyłem sie kontrolować siłę hamowania, ale do perfekcyjnego ich opanowania jeszcze trochę mi zostało ;)
Od początku maja do teraz jeździłem na M785 głównie w górach; najczęściej w suchych warunkach, choć kilka kałuż czy błotne ścieżki tez się zdarzały. Na chwilę obecną klocki nie wykazują większego zużycia, zobaczymy co będzie po okresie jesienno zimowym.
Pomimo jazdy w górach, częstych długich zjazdów jeszcze nie udało mi się zagrzać mocno tarczy, co niestety w przypadku Elixirów miało miejsce bardzo często...
Póki co jestem z nich bardzo zadowolony i właściwie są to najlepsze hamulce MTB, jakich miałem okazję używać. Jak to niestety bywa w tym segmencie- ich cena pozostawia sporo do życzenia, jednak ja miałem to szczęście, że mogłem je kupić w cenie hurtowej.
SERWISOWANIE.
Jeżeli chodzi o hamulce Shimano- jakiekolwiek- to są to najprostsze hamulce do serwisowania, jakie można było kiedykolwiek wymyślić. Średnio zaawansowany domowy mechanik rowerowy nie powinien mieć problemu z odpowietrzeniem tych hamulców, bądź nawet skróceniem za długiego przewodu.
Shimano, jak to Shimano udostępnia cala gamę narzędzi pomocnych przy serwisowaniu hamulców, jednak nie ma najmniejszego problemu, żeby zastąpić je domowymi "patentami". Niestety, w przypadku Avidów, Formuli czy Hayesów nie jest już tak kolorowo i często trzeba dysponować pokaźnym zapleczem narzędzi rowerowych.
Ważna sprawa- hamulce Shimano (wszystkie!) zalewamy TYLKO olejem mineralnym, a nie płynem hamulcowym DOT. Niby oczywista sprawa (nawet na zbiorniczku jest taka informacja), ale widywałem już hamulce serwisowane (nie tylko przez domorosłych mechaników...) przy pomocy DOT-ów, z popalonymi uszczelkami... :)
Jak tylko przyjdzie czas na odpowietrzenie lub wymianę oleju w hamulcach, to z pewnością pojawi się tutaj odpowiedni wpis.




- DST 30.08km
- Teren 17.00km
- Czas 01:35
- VAVG 19.00km/h
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Continental Mountain King II- test jakościowy.
Sobota, 3 października 2015 · dodano: 03.10.2015 | Komentarze 0
W końcu, pierwszy raz od czterech dni na rowerze. Trzeba było nadrobić dni stracone dojazdami do pracy autem ;)Przy okazji odkurzyłem znów Canyona...
Od jakiegoś czasu można poczytać na "mądrych" forach opinie różnych "specjalistów" na temat opon Continentala; że od jakiegoś czasu jakość nie ta, że opony pękają, wybuchają, gubią klocki i inne różne tego typu dziwne opinie.
Na oponach Conti jeżdżę już naprawdę sporo czasu. Począwszy od szosowych, zwijanych GrandPrix, poprzez szybkie górskie RaceKing, po opony do cięższych zadań- Mountain King drugiej generacji.
Te ostatnie kolejny raz założyłem w okolicach kwietnia 2014. Do dziś są w Canyonie. Dystanse na nim coraz to mniejsze, ale są półtora roku i cały czas dają radę.
Jeżeli chodzi o jakość, to faktycznie- wersje drutowane raczej nie są produkowane w Niemczech. Wyglądają dość nędznie (w porównaniu do tych starszych), a i mieszkanka gum użytych do produkcji jakby bardziej kiepska...
Od dłuższego czasu Canyon wisi głównie na ścianie, bo na dłuższe trasy mam Diamanta, a na miasto Batavusa. Rower górski służy mi teraz głównie w górach- Singltreki, Rychleby, Izery. Łatwo nie mają, bo toczą się po szutrach, kamieniach, w błocie, deszczu i piachach. No lekko nie mają. Nie raz były bliskie rozdarciu na głazie, ale cały czas wygrywają. Kapci jakoś też szczególnie dużo nie złapałem.
Na ściankach nie widać rozwarstwiania się gumy, nie wychodzi oplot; żadnego klocka nie zgubiłem, choć często ich nie szczędzę przy hamowaniu; ani przednia, ani tylna opona nie jest wypaczona, nie robią się dziwne "gule".
Mam szczęście i udało trafić mi się dobre egzemplarze?.
Jednak uważam trochę inaczej- prawie za każdym, gdy wsiadam na rower pilnuję ciśnienia zalecanego przez producenta (w granicach rozsądku, dopasowując je do warunków jazdy). To jazda na zbyt niskim ciśnieniu powoduje "wychodzenie" oplotu na bokach opony; to właśnie zbyt niskie (lub zbyt wysokie) ciśnienie powoduje odrywanie się klocków.
Teraźniejszy Continental faktycznie nie ma już tej legendarnej kiedyś jakości, jednak przy odrobinie kultury technicznej wystarczą na naprawdę długo. Według mnie dłużej, niż konkurencyjne Schwalbe, które bardzo szybko się ścierają.
Użyte mieszanki gum, to zupełnie inna historia wpływająca na własności jezdne. Po krótce- guma jest dość twarda i dość mocno ślizga się na mokrych kamieniach przy około trzech barach.
Ale to już inna bajka...




Kategoria Canyon, Solowe stany, Test, Wrocław
- DST 20.20km
- Teren 18.50km
- Czas 02:17
- VAVG 8.85km/h
- VMAX 36.00km/h
- Podjazdy 418m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Ostatnie letnie Rychlebske Stezy.
Niedziela, 20 września 2015 · dodano: 22.09.2015 | Komentarze 0
Od dłuższego czasu próbowaliśmy z Mariem umówić się na wyjazd na Rychlebskie Ścieżki, w końcu obu nam termin "podpasował" i udało się wyjechać; przy okazji zabraliśmy Michała i ruszyliśmy.Wyjazd wypadł nam w sobotę po pracy. Po dwóch i pół godzinie jazdy znaleźliśmy się przy Centrum Rychlebskich Ścieżek. Rozpaliliśmy grilla, rozpiliśmy kilka(naście) piwek (a Michał biedronkową Amarenę... ;)) i rozpoczęliśmy wieczór.
Wieczorem chłód dość spory, ale w busie, we trzech w nocy było komfortowo termicznie i średnio wygodnie kinetycznie ;) Mariowi przypadła największa wygoda, bo spał na pace, a my z Michałem z przodu.
Wstaliśmy po dziewiątej, a gdyby nie nastawione wieczorem budziki, pewnie jeszcze trochę byśmy pospali zmęczeni trudami wieczoru ;)
Szybka poranna toaleta, śniadanie, przepakowanie plecaków i ruszyliśmy na trasy.
W pierwszej wersji mieliśmy najpierw- na rozgrzewkę- przejechać lajtowy szlak wzdłuż Czarnego Potoku, a potem przez Trail Dr. Wissnera dostać się na Super Flow i po zjechaniu zapakować się i wrócić do Wrocławia.
Pogoda jednak trochę zweryfikowała nasze plany; rana było baaardzo rześko, a niebo zaciągało się złowieszczymi chmurami, więc postanowiliśmy odwrócić trasę- najpierw Super Flow, a Czarny Potok na rozjazd.
Specyfika Rychebskich Ścieżek jest taka, że- chcąc, nie chcąc- najpierw czeka nas około osiem kilometrów (wyjątkowo upierdliwego tego dnia) podjazdu. Mario chyba się czegoś z rana nawciągał, bo gnał do góry podjeżdżając wszystko, zostawiając mnie i Michała prowadzących rowery daleko w tyle... Czasem zostawałem z tyłu sam jak palec... ;)
Przejechaliśmy Trail Dr. Wissnera, szeroką szutrową dojazdówką dojechaliśmy w końcu do wjazdu na Super Flow. Flow był, ale z Mariem jeździmy chyba za wolno, więc zabrakło Super ;) Michał za to gnał do przodu, jak szalony. Cóż, też kiedyś miałem dwadzieścia lat... :)
Pod koniec trasy złapał nas lekki deszcz, a po przyjechaniu do auta rozpadało się już naprawdę mocno. Chcieliśmy przeczekać i ruszyć na czarny szlak, ale po pewnym czasie zwątpiliśmy, że się wypogodzi.
Postanowiliśmy się więc, że... wracamy. Trochę słabo- jechać w jedną stronę ponad dwie godziny autem, żeby zrobić na rowerze dwadzieścia kilometrów- ale cóż, pogody się nie wybiera. Dopakowaliśmy auto i ruszyliśmy z powrotem do Wrocławia, z tym, że przez... Mikolin, żeby odebrać Justynkę i Mango od teściów.
W Mikolinie nas nakarmili, napoili, mogliśmy więc dopakować samochód i wrócić do domu. :)
Wyjazd krótki, kilometrów niewiele, ale i takie są potrzebne, żeby choć trochę podładować baterie.











Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Rychlebske Stezky
- DST 12.95km
- Czas 00:47
- VAVG 16.53km/h
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
"Po co wam tyle rowerów?!"
Piątek, 14 sierpnia 2015 · dodano: 16.08.2015 | Komentarze 0
Po raz pierwszy od dawna przejechałem się dziś do pracy Canyonem. Po drodze zacząłem się zastanawiać, po co mi inne rowery? Czy muszę mieć trzy? Wspólnie z Justyną zaoszczędzilibyśmy ogrom miejsca w niedużym mieszkaniu, gdybyśmy nie trzymali w nim sześciu (!) rowerów (po trzy na głowę)...Po przemyśleniach doszedłem do wniosku, że ma to całkiem spory sens...
Rower górski.
Canyon jest używany przeze mnie dość sporadycznie. Od dłuższego czasu używam go wyłącznie na wyjazdach w górach; czasem przejadę się do Lasu Osobowickiego, albo zaliczę inny offroad w okolicy.
Niby góral jest najbardziej uniwersalny, ale do swojego fulla nie założę bagażnika, żeby czasem coś przewieźć czy przyczepić sakwę (owszem, są bagażniki do fulli, ale trochę za drogie i trochę się to mija z celem...). Nie jest ciężki, więc dobrze się rozpędza i utrzymuje prędkość, ale szerokie bieżnikowane opony generują spore opory toczenia, przez co jeździ się kiepsko po asfalcie czy polbrukowej kostce. Oczywiście można mieć kilka [sic!] kompletów opon, ale trzeba mieć jeszcze czas, żeby zmieniać je w opcji miasto/ góry. No i dochodzi jeszcze oświetlenie (w górach, jak trzeba, to zakładam czołówkę) i dzwonek,które zwyczajnie szpecą rower MTB (choć wyjątkowym estetą nie jestem... ;)).
Kolejną kwestią są... koszta. Nie ma co się oszukiwać. Canyon nie był tanim rowerem, a wszystkie części zamienne (łożyska suportu, łożyska wahacza, kół, zużywający się napęd itd.) niestety, ale kosztują. I to w zasadzie nie mało, gdy pod uwagę bierze się komfort jazdy, kompatybilność podzespołów i takie tam.
Dlatego wolę się cieszyć w pełni sprawnym rowerem górskim w górach, a w mieście... rowerem miejskim.
Rower miejski.
Batavus "spadł" mi z nieba w nowej pracy, choć od zawsze starałem się mieć osobny rower do codziennej, ciężkiej roboty w miejskich warunkach.
Wygodna, wyprostowana sylwetka, właściwie bezobsługowy trzybiegowy napęd (można być jeszcze bardziej hard i zrezygnować z biegów w ogóle... :)), w pełni osłonięty napęd gwarantujący czystą nogawkę i odporność na deszcz. Tylny bagażnik, przedni ze skrzynką czynią go naprawdę niezłą, użytkową maszyną. Jestem w stanie przewieźć na nim naprawdę sporo, co często pozwala rezygnować z samochodu (w granicach rozsądku oczywiście). Bez problemu i strachu mogę go przypiąć pod sklepem, a potem zakupy wsadzić do skrzynki i ruszyć dalej. Dzwonek, pełne oświetlenie, żadnych udziwnień. Rower ma jeździć i "robić robotę". No i robi.
Niestety, nie pojadę nim w góry, nie pojadę też na większy offroad (choć po polach da radę... ;)); problematyczne stają się też dystanse powyżej trzydziestu kilometrów na raz, bo pozycja nie bardzo sprzyja takim wycieczkom.
Minusem jest też waga, zwłaszcza, gdy przynajmniej dwa razy dziennie trzeba go znieść i wnieść na trzecie piętro w przedwojennej kamienicy. Gdyby był trochę brzydszy i mniej rzucający się w oczy, to zostawiałbym go przypiętego na dworze...
Dlatego też rower miejski służy mi głównie do miasta lub na ewentualne wyjazdy w najbliższe jego okolice, a na dłuższe (nie górskie) tripy mam... rower trekkingowy.
Rower trekkingowy.
Diamanta mam już około roku. Od czasu posiadania roweru stricte miejskiego większość czasu spędza w domu, czekając na to, aż znajdziemy czas (i pieniądze), żeby pojechać gdzieś dalej...
Spokojnie do tego roweru mogę zamocować sakwy (przód plus tył), namiot i ruszyć na dłuższą wyrypę. Blisko mu do roweru miejskiego- pozycja około sześćdziesięciu stopni, pełne, niezależne oświetlenie zasilane prądnicą w przedniej piaście, dzwonek, bagażniki, duże koła. No i długo tak na nim jeździłem- trochę po mieście, trochę gdzieś dalej. Właściwie wszędzie poza górami. Na dłuższą metę to jednak nie to- zewnętrzne przerzutki w mieście, to nie potrzebne generowanie kosztów- tu się łańcuch zużył, tu kaseta, za chwilę znów suport strzela... Niby napęd ósemkowy nie jest obecnie drogi, ale jednak trochę trzeba wydać. Niby zakres przełożeń większy, ale z ponad połowy na mieście nie korzystałem, a awaryjność nie mała- hak przerzutki skrzywić łatwo, a na wąskich oponach bardzo łatwo scentrować koło podczas miejskiej jazdy po krawężnikach. Dodatkowo napęd zewnętrzny plus v- brake nie bardzo radzą sobie podczas jazdy zimą, a pech chce, że jeżdżę rok cały na rowerze.
Dlatego rower trekkingowy, jak sama nazwa wskazuje na przeznaczenie, zostawiam na dłuższe wycieczki, czy to z sakwami czy bez.
A na koniec coś, co miałem, ale sprzedałem i ciągle mi się śni, czyli...
... rower szosowy.
Taki typowy połykacz gmin. Depniesz dwa razy i jesteś w następnym powiecie.
Miałem szosę. Głównie używałem jej do dojazdów do pracy, kiedy to jeszcze musiałem dojeżdżać blisko piętnaście kilometrów po mieście. Jeżeli chodzi o szybkość dojazdu, to mistrzostwo. Jeżeli zaś chodzi o jazdę na szosie po mieście, to dziwi mnie, że ma takie coś zwolenników. Ani to wygodne (pozycja), ani praktyczne (z plecakiem, po dziurach na węziutkich oponkach....).
Coś jednak jest w tym, że wsiadasz na rower i jedziesz pokręcić po pozamiejskich asfaltach... Ma to swój urok i dlatego kiedyś znów sprawię sobie kolarzówkę.
Oczywiście, jeżeli kogoś na to stać i ma miejsce, to można mieć dodatkowo beach cruisera, żeby się lansować na masach krytycznych, można mieć górskiego hardtaila, żeby na maratonach osiągać coraz to lepsze wyniki, albo coraz to modniejszego fat bike'a... :)
Ad rem. Całe moje przemyślenie w trakcie dojazdu do pracy podsumowałem sobie tak, że paradoksalnie posiadanie trzech rowerów o różnym przeznaczeniu jest nie dość, że wygodniejsze, to i... tańsze.
Dzięki temu na ten przykład napęd w Canyonie mogę zmieniać wtedy, gdy to faktycznie będzie potrzebne, a ciężko z czasem, którym dysponuję, jest mi wykręcić po górach okolice dwóch, czterech tysięcy (liczę maksymalny dystans jednego łańcucha) w sezonie czy dwóch. Bardziej wymieniam w nim coś z rowerowego kaprysu, niż jest to faktycznie potrzebne... Teraz na przykład planuję zrobić napęd dwa na dziesięć, choć aktualny dwa na dziewięć spokojnie daje radę (o dziwo ja też jeszcze daję radę... ;)).
Diamat wymaga gruntownego remontu (bo serwisem ciężko to już nazwać), bo zdewastowałem go podczas jazdy po... mieście, gdy nie miałem BUBa. Suport, napęd, luzy w piastach... Plan jest taki, żeby zrobić go "na cacy" i niech czeka w kącie na swoje wycieczki.
Batavus nie wymaga niczego. Po prostu wsiadam na niego i jadę. Zweryfikować może go jedynie zima, kiedy przekonam się, jak jeździ się po szklance bez wolnobiegu, a jedynym hamulcem będzie ten w Torpedzie... ;) Z resztą niebawem pokuszę się test długodystansowy BUBa, bo nieuchronnie zbliża mu się pierwszy przejechany tysiąc.
Akurat my z Justynką mamy tak, że na rowerach jeździmy właściwie codziennie i właściwie wszędzie. Spędzamy na nich (bądź przy ich pomocy) większość wolnego czasu czy też czasu na dojazdy do pracy. Stąd to zróżnicowanie. Najzwyczajniej na świcie potrzebujemy akurat tylu rowerów. Zarówno Ona, jak i ja- jak wcześniej wspomniałem- mamy po trzy. Dwa Canyony, dwa Diamanty i dwa Batavusy.
Oczywiście, jeżeli ktoś traktuje rower tylko jako środek transportu do pracy, szkoły czy po prostu przemieszczania się po mieście, to w zupełności wystarczy mu rower miejski w jakimkolwiek wydaniu. Jeżeli ktoś preferuje wycieczki pozamiejskie, a miasto traktuje tylko jako dojazdówkę lub okazjonalnie się po nim przemieszcza na dwóch kółkach, to wystarczy mu rower crossowy/ trekkingowy.
Tak samo, jeżeli ktoś jeździ na góralu czy szosie. Ilu rowerzystów, tyle kombinacji, a ja nie mam nic przeciwko.
Czasem mnie tylko boli, gdy widzę dziewczynę/ faceta w tak zwanych "dobrych ciuchach" (bądź i nie), gdy mocno pochyleni i niemiłosiernie spoceni ciężko (bądź za lekko) pedałują po mieście na swoich za małych komunijnych góralach, w których łańcuch od nowości nie widział grama oliwy... ;)
Ten wpis nie ma nic na celu. Sam chciałem sobie tak trochę odpowiedzieć na pytanie, które często zadają (a raczej zadawali) nam znajomi- "po co wam tyle tych rowerów?!". :)
(... a poza tym fajnie czasem poświęcić chwilę i coś napisać, a nie traktować BS'a jako licznik dystansów... ;))
- DST 2.18km
- Czas 00:09
- VAVG 14.53km/h
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
...
Czwartek, 13 sierpnia 2015 · dodano: 13.08.2015 | Komentarze 0
Szybki test po nadodrzańskich ulicach serwisowanej ostatnio zawiechy.Wszystko hula elegancko.
Kategoria Canyon
- DST 21.10km
- Teren 12.00km
- Czas 01:21
- VAVG 15.63km/h
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Las Osobowicki.
Sobota, 8 sierpnia 2015 · dodano: 09.08.2015 | Komentarze 0
Justyna pojechała z Natalką nad wodę, a ja mimo upału wybrałem się do Lasu Osobowickiego pośmigać po tamtejszych (całkiem ciekawych z resztą) singlach.
Po powrocie zabrałem się za przegląd tylnego zawieszenia, bo coraz mocniej coś skrzeczało... Rozebrałem cały wahacz, nasmarowałem łożyska i tulejki wahliwe. Trochę zabawy było, ale na jakiś czas będzie spokój.
Kategoria Canyon, Serwis, Solowe stany, Wrocław