Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45458.13 kilometrów w tym 6647.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon

Dystans całkowity:5671.86 km (w terenie 1865.51 km; 32.89%)
Czas w ruchu:346:28
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:30580 m
Suma kalorii:17388 kcal
Liczba aktywności:237
Średnio na aktywność:23.93 km i 1h 30m
Więcej statystyk

...

Sobota, 28 lutego 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 0

Prawdopodobnie przedostatnia (o ile nie ostatnia) sobota w obecnej pracy.
Kategoria Canyon, Praca, Wrocław


...

Piątek, 27 lutego 2015 · dodano: 27.02.2015 | Komentarze 0

Kategoria Canyon, Praca, Wrocław


  • DST 13.38km
  • Czas 00:39
  • VAVG 20.58km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Poniedziałek, 19 stycznia 2015 · dodano: 19.01.2015 | Komentarze 0

Kategoria Canyon, Praca, Wrocław


  • DST 17.84km
  • Czas 01:02
  • VAVG 17.26km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziewięć kół Canyona.

Środa, 7 stycznia 2015 · dodano: 07.01.2015 | Komentarze 0


Do pracy na później, bo najpierw... fotograf, lekarz, a następnie Wydział Komunikacji w Urzędzie Miasta celem zapoczątkowania kursu na prawo jazdy. Jakieś siedem lat temu ciut inaczej to wyglądało. Bo jeden kurs na prawko mam za sobą, pani z urzędu nawet chciała (mimo upływu czasu) kontynuować ten stary kurs, ale ja (jak to ja, kiedyś...) zapodziałem gdzieś wszystkie papierki. No i wszystko od nowa. Może to nawet i lepiej, bo nie dość, że na samym egzaminie sporo się pozmieniało, to warto kilka spraw sobie przypomnieć od początku.
W każdym razie- maszyna ruszyła. W poniedziałek biorę wolne i jadę zapisać się na kurs i jakieś jazdy ustalić.
Zaniedbałem kiedyś ukończony kurs i egzamin wewnętrzny na prawko, zapisałem się nawet na państwowy egzamin teoretyczny; nie wyszło.
No i teraz przyszedł na to czas.
Zaniedbałem też kiedyś swoją edukację; "mniej zdolni" w moich klasach kończyli szkoły, zdawali matury, ja nie, bo...
I na to przyjdzie czas.
Fajnie jest mieć obok siebie kogoś, kto motywuje do pewnych niedokończonych kiedyś spraw (i nie tylko takich), a jeszcze lepiej, gdy jest to własna, osobista Żona :)

W każdym razie- po załatwieniu wszystkiego "na mieście" ruszyłem w stronę pracy. Cała droga, mimo ,śniegów i mrozów, fajnie odśnieżona, właściwie całość przejezdna. Okazuje się jednak, że niestety, miasto (które ma się za rowerową stolicę Polski) granice swojej "miejskości" kończy na stadionie.
Mijając stadion droga (DDR + chodnik) z każdym metrem zmieniała się w jedno wielkie lodowisko z koleinami. Po minięciu przejazdu kolejowego pod AOW było tylko gorzej. Na tyle, że nie dało się jechać aż do Glinianek. Pieszych tam jak na lekarstwo, a to co rozjeździli inni rowerzyści najzwyczajniej w świecie zamarzło tworząc niebezpieczne koleiny i tym podobne atrakcje... Nie ma się co dziwić- mało firm czy innych zakładów dookoła, więc nikt nie chodzi, czyli nie ma po co odśnieżać lub-  co łaska- sypnąć solą.
Stan taki ciągnął (ciągnie) się pewnie aż do Leśnicy, wzdłuż całej ulicy Kosmonautów, gdzie przebiega jedyny (możliwy i sensowny) "ciąg pieszo- rowerowy". Ja wolałem się narażać jadącym autom i cały odcinek tej ulicy, aż do łączenia z Boguszowską pokonałem jezdnią.
Trochę żałuję, że nie miałem aparatu, bo to nadaje się do prasy. Tym bardziej, że Wrocław (kolejny raz- mający się za rowerową stolicę Polski) ma tak zwanego Oficera Rowerowego, a żeby tego było mało- ostatnio powołany został kolejny urzędnik- Oficer Pieszy.
Nie chodzi tutaj o rowerowy czy pieszy "terroryzm", bo trochę po centrum i okolicach dziś pojeździłem; wszędzie było naprawdę dobrze (zarówno ścieżki, pasy i kontrapasy rowerowe były wzorowo odśnieżone), problem pojawił się na obrzeżach. Ktoś powinien się tym zająć. Sam, usiłując "wydostać" się z koleiny przy Gliniankach, mało nie wyjechałem nieproszony na jezdnię. A z własnych obserwacji wiem, że nie mało (mało doświadczonych w jeździe zimą) rowerzystów tamtędy jeździ. Z resztą- widać zamarznięte ślady opon...


W samej pracy... lipa. Trochę nie ma co robić. Tak zwany "martwy sezon" pełną gębą. Nawet ze sprzętem zimowym w ofercie. Trzy osoby w pracy dzisiaj, to było za dużo, a jutro pojawia się czwarta... Trochę dobrze, że od przyszłego tygodnia zaczynam kurs prawa jazdy; nie mniej jednak będzie to ciężki miesiąc. I oby miesiąc.
Powrót z pracy z Kamilem busem.

Był na blogu wpis o trzech kołach Canyon'a, było też o tym, gdy pękło mu sześć i pół tysiąca kilometrów. Aktualnie jego licznik pokazuje lekko ponad dziewięć tysięcy dwieście kilometrów. Całkiem nie mało, zważywszy na to, że od dłuższego czasu nie używam go do jazdy po mieście, a do stricte jazdy górskiej.
Kiedyś myślałem, że przy takim stanie licznika napiszę jakiś test długodystansowy, ale chyba nie ma to większego sensu. Głownie dlatego, że musiałby być to opis i test poszczególnych części składowych.
Spróbuję pokrótce.

Rower mam od mniej więcej marca dwa tysiące trzynastego, czyli niebawem stuknie mu dwa lata. Przez pierwszy okres śmigałem nim wszędzie, gdzie się dało- miasto, lasy, pola, góry. Od prawie roku służy mi tylko w górach (bądź jak ostatnio- w mieście, gdy warunki na opony półtora calowe są za cięzkie ;)). W mieszkaniu najczęściej stoi, kurzy się i służy za zabawkę dla kotów.
Po przejechaniu na nim:

RAMA:
Nadal wygląda. Wiadomo, że nadgryza ją ząb czasu i pojawiło się więcej odrapań czy innych "uszczerbków" spowodowanych tłukącymi o nią kamieniami, bądź... doniczkami, które zrzucają koty z półki, pod którą stoi rower ;)
Żadnych łożysk jeszcze nie wymieniałem, bo nigdzie nie ma luzów. Na przestrzeni tych (blisko dwóch) lat dwa razy zaglądałem do nich, żeby skontrolować stan zużycia i za każdym razem prewencyjnie przeczyściłem, przesmarowałem i złożyłem do kupy.
Wszystko gra po dziś dzień. Jest cicho, płynnie, czule i bez luzów.

AMORTYZACJA:
Widelec rozbierałem dwa razy, z czego raz całkiem niedawno. Fox ma to do siebie, że lubi być serwisowany w miarę często. Ja swojego poczyściłem, pomoczyłem gąbki w oleju, posmarowałem i działa wspaniale. Oleju w tłumiku, jak i uszczelek jeszcze nie wymieniałem, bo nie było po co.
Dampera nie ruszałem, ale działa czas cały bez zarzutu. Planuję go rozkręcić i przeserwisować na wiosnę, przed sezonem wyjazdowym.

KOŁA:
Cały czas seryjne Mavic CrossRide. Kolejny raz oba założone niedawno na centrownicę nie wykazały bicia wzdłużnego czy poprzecznego. A przyznać trzeba, że nie mają ze mną lekko.
W tylnym kole wyczuwalny jest delikatny luz poprzeczny na łożyskach, ale jakoś jeszcze je przemęczę.
Bębenek w tylnym kole też w jak najlepszym porządku.

PRZERZUTKI & NAPĘD:
Jeszcze nie wymieniałem linek- od początku. Wewnętrzne prowadzenie w przypadku Canyona naprawdę robi robotę.
W tylnej przerzutce wymieniłem kółka, bo stare miały dość. Na tylnej przerzutce luz poprzeczny jest wyczuwalny, nie wpływa to jednak na pracę przerzutki i precyzję zmiany biegów w preferowanym przeze mnie stylu jazdy.
Przerzutka przednia działa bez zarzutu, nawet w dużym błocie czy śniegu; nie ma predyspozycji do zapychania się.
Minusem są manetki, a właściwie, to prawa- od początku sprawiała problemy, ale jakoś ją ułagodziłem. Nie mniej jednak, przy najbliższej możliwej okazji zamienię je na grupę wyżej- na XT.
Napęd (kaseta i łańcuch) był zmieniany, ale o tym później. Blaty w korbach też.

OPONY:
W kwietniu dwa tysiące czternastego wróciłem do Continentala MountainKing 2,4". Mimo, że drutowane, a nie zwijane i nie wróżyłem im długiego żywota, to dają radę. W "cięższym" terenie lubią mieć mniej ciśnienia, na asfalcie nie powalają oporami toczenia... Jednak nie ścierają się tak szybko, jak Schwalbe.

BIŻUTERIA:
Kokpit, czyli mostek i kiera są na prawdę w porządku. Ciężko tu o jakiś test, bo każdy lubi co innego, a w tym segmencie chodzi głównie o walkę producentów. Jeden woli Ritchey'a, inny WTB, jeszcze inny ma rurki od Eastona, albo sygnowane logo producenta ramy. Ja mam RaceFace i mi odpowiada. Obdziera się, jak każde inne; jeżeli chodzi o kąty wzniosu/ opadania, to też nie ma żadnej innowacji. Tyle tylko, że mostek i kiera są z jednej stajni. i Fajnie wygląda. I mi to odpowiada, bo fajnie się jeździ. I tyle.
Pewnie każdy inny zestaw ma takie same "właściwości" ;)
Ze sztycą na koniec zeszłego roku wystąpił problem, bo wyszło, że jest dla mnie problemem brak offsetu. Więc idzie do wymiany. Najlepiej było by na regulowaną, ale to- wiadomo- pieniądz. I to nie lekki.
Siodło zostało dwa razy zmienione, ale to dość osobliwy komponent. Każdy ma swoją anatomię, swoją dupę i do niej są przyzwyczajeni.
Na szczególną uwagę zasługują gripy od Ergona- po tym czasie użytkowania są naprawdę niesamowite! Nie dość, że niewiele się starły, to bardzo fajnie dopasowały się do ergonomii dłoni/ rękawiczek. Godne polecenia!

Na koniec został napęd. Ten zmienia się, wiadomo. Ja w zeszłym roku założyłem (z seryjnego 3x10) 3x9.
Sprawdza się. Tym bardziej, że wcześniej przerabiałem chyba każdą możliwą kombinację napędów w rowerach MTB.
W tym roku planuję jednak założyć napęd 2x10.
Trzy zębatki z przodu sprawdzają się tylko w "mocnym" terenie i na asfalcie. Mało kiedy w zeszłym roku użyłem "młynka", bądź "blatu". Sądzę więc, że dwie- odpowiednio zestopniowane- zębatki z przodu spokojnie wystarczą. Tym bardziej, że tył znów planuję "wrzucić" dyszkę.

Na koniec jeszcze chwila uwagi na hamulce.
Elixir'y są dość specyficzne. Jedni je kochają, inni przeklinają. Mi większej szkody nie wyrządziły i nie przeszkadzają. Wystarczy o nie dbać, umiejętnie odpowietrzać i wystarczy. Ale nie, że je kocham, tak od razu ;)
Po całym okresie użytkowania do wymiany nadaje się tylna tarcza, którą przegrzałem na zjeździe w Rudawach Janowickich i przy byle wilgotności niemiłosiernie piszczy.
Poza tym- ok. Zatrzymują wtedy, kiedy trzeba.
Chyba starczy.

Mam nadzieję, że rower jeszcze trochę mi posłuży. Że umiejętnym doborem i wymianą części przedłużę jego żywot.
Od roweru tego pokroju trochę wymagam; ten, póki co, wymagania spełnia.

Krótka galeria z mojego ostatniego przeglądu:




















Pierwsze kilometry w nowym roku.

Piątek, 2 stycznia 2015 · dodano: 03.01.2015 | Komentarze 0

Do pracy Justka podrzuciła mnie autem, z rowerem.
Na miejscu okazało się, że będę sam... Trochę się nie chciało, ale porobiłem sobie porządki w narzędziach, obsłużyłem odbiory osobiste i jakoś zleciało...
Powrót rowerem i pierwsze kilometry w dwa tysiące piętnastym. :)
Kategoria Wrocław, Praca, Canyon


Ostatni raz na rowerze w 2014...

Wtorek, 30 grudnia 2014 · dodano: 01.01.2015 | Komentarze 0

Kolana od jakiegoś czasu dają się we znaki, więc czas jakiś do i z pracy jeździłem tramwajem... Szkoda było mi już czasu i pieniędzy na bilety, więc odkurzyłem Canyona.
Fajnie po takiej przerwie coś w końcu pokręcić :) Nawet w (śladowych ilościach) śniegu i lekkim mrozie.
W pracy nie bardzo było co robić, więc po zrobieniu paczek sobie "odpuściłem".
Zrobiłem dla Młodego widelec i hamulce i zabrałem się za swój rower.
Wyczyściłem cały napęd, przesmarowałem łożyska suportu, rozebrałem widelec... Od razu czuć było różnicę :)
Kategoria Canyon, Praca, Serwis, Wrocław


  • DST 27.19km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:51
  • VAVG 9.54km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Podjazdy 1072m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Andrzejówka.

Sobota, 13 grudnia 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 0

Teoretycznie "sezon wyjazdowy" zakończyliśmy ostatnio na Singltreku i mieliśmy już nie latać rowerami po górach, przynajmniej do wiosny... Jednak Tomek z Tomkiem (czy też może Tomek z Tomkiem) wymyślili, że mają czas na rower (po raz pierwszy od dawna), nas nie trzeba było długo namawiać i udało nam się zgadać na wyjazd. Ostatni po górach w tym roku. Ostatni. :)
Początkowo miało być nas więcej, jednak w efekcie końcowym pod Lidlem na Maślicach uzbierała nas się cała czwórka :)  Orkan Aleksandra, który ponoć w nocy miał dotrzeć na Dolny Śląsk jakoś chyba nie dał rady- wiatr był słaby, do tego dość ciepło, choć początkowo padało.
Szybkie pakowanie do busika i tuż przed ósmą ruszyliśmy do Wałbrzycha.



W "czarnym mieście czarnych ludzi" zameldowaliśmy się przed dziesiątą, szybko się wypakowaliśmy i ruszyliśmy na szlak.









Na początku cały urok Sudetów Wałbrzyskich- pasmo stosunkowo krótkie, jednak obfitujące w sztywne podjazdy, do tego malowniczo. 


Początkowo sucha nawierzchnia zmieniała się coraz bardziej  z nabieraniem wysokości. Raz sucho, raz błoto (ale takie naprawdę błoto), za chwilę śnieg, albo zamarznięta ziemia z lodową pokrywą... Miejscami nie dało się jechać i pozostawało pchać...



































Herbica poznałem w okolicach dwa tysiące drugiego roku; od tamtego czasu zmieniałem rowery, dziewczyny, buty na rower. On zmienił tylko rower, buty pozostały te same, choć już coraz to bardziej zmęczone ;)













Śniegu robiło się coraz mniej, wiatr trochę się wzmógł. Dojechaliśmy do schroniska PTTK Andrzejówka.











W schronisku, przy jedzeniu i piciu w cieple, odzyskaliśmy trochę sił; aż żal było wychodzić... :) Tym bardziej, że jest to jedno z ładniejszych schronisk górskich, w jakich dotychczas przyszło nam gościć. Rzeźby w sali gościnnej robią niesamowite wrażenie, a żyrandol chciałoby się zabrać od razu ze sobą do domu...
W końcu jednak, ponaglani czasem i zbliżającym się zmrokiem, wsiedliśmy na rowery i zjechaliśmy do Wałbrzycha, gdzie zostawiliśmy busika. A potem w ciepełku "szybki" powrót do Wrocławia.
Wyjazd fajny, choć sporo było też spaceru z rowerem. Wiosna tej jesieni (prawie zimy) też dała radę, więc nie było jakoś szczególnie zimno czy mokro, chociaż pierwszy śnieg zaliczony.
Nie było łatwo, ale warto.
We Wrocławiu byliśmy chwilę po siedemnastej...

Wielki szacun dla Młodego, który gnał tu z Piły, żeby pojeździć trzy godziny na rowerze po górkach...!



Cały poprzedni rok spędziliśmy na rowerach z pleckami, namiotem... W tym było trochę gorzej z uwagi na ślub i sprawy z nim związane; "ograniczaliśmy" się więc do przygotowanych tras na Rychlebach czy na Singltreku... I tak dziś jeżdżąc po szlakach mniej przyjaznych rowerzystom, zabrakło mi tego klimatu roweru, plecaka, namiotu, gór, dzikich ognisk, braku konkretnego celu, szlaku... Tak we dwoje, jak w zeszłym roku.





Wałbrzych- "czarne miasto czarnych ludzi"...





Kategoria Canyon, Góry, Rowersi


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Nowy sposób na spanie w busie we dwie osoby obok siebie wypalił- było dużo cieplej, całkiem wygodnie i przede wszystkim przyjemniej, bo przy Żonie :)
Wstaliśmy dość szybko, ale zbieraliśmy się spokojnie, bo czekaliśmy na ekipę z mojej pracy- Mariana i Kamila. Zanim dojechali, zdążyliśmy spokojnie zjeść śniadanie i ogarnąć busika na powrót.
Chłopaki dość szybko się zorganizowali i można było ruszać na szlaki...























































Ewidentnie rok zatoczył koło; zima goni za jesienią... Dzień- może i ciepły w szczycie- pozwala na maksymalne pięć godzin jazdy. Może i tak dużo, ale w lecie można więcej ;) Do tego na każdym postoju momentalnie robi się zimno i trzeba ruszać dalej, żeby się nie przeziębić. Dochodzi jeszcze jedna sprawa- dość prędko robi się szaro (co w lesie daje efekt całkowitego zaciemnienia). Tak więc ciepłego i w miarę jasnego dnia do jazdy jest naprawdę mało.
Sprawę komplikuje dodatkowo to, że- czy na Singltreku pod Smrkiem czy na Rychlebskich Stezkach- sezon już zamknęli i czekają na następny. Teraz jest czas na konserwację rozjechanych przez tysiące opon tras, nad zastanowieniem się co w następnym sezonie. Knajpka, zarówno przy Centrum, jak i po drodze działa tylko w weekendy, nie ma więc gdzie (na początku) i po drodze kupić dobrego Czeskiego piwka... Szlaki są bardzo mocno pokryte liśćmi, których czas już nadszedł; momentami tak bardzo, że nie do końca wiadomo, gdzie jechać dalej. Czasem też można "niechcący" wbić się na ukryty pod nimi kamień, korzeń czy jakąkolwiek inną przeszkodę. No i jest naprawdę ślisko (akurat dla mnie to dodatkowa frajda ;))
Na stronie Rychlebskich Stezek jest info, że są zamknięte, bo sezonu już nie ma, jak się chce po nich jeździć, to trzeba pytać (myśliwych, leśniczych i tym podobnych).
Niestety (duży minus!), na Singltreku tego zabrakło. Przy Centrum była informacja, że poza sezonem są i działają, ale tylko od piątku do niedzieli.
I tak "wypuścili" nas na trasy, które częściowo były zamknięte z uwagi na ścinkę drzew i roboty w lesie.
Wyglądało to tak, że zjeżdżamy z jednego szlaku, chcemy wjechać na na następny, a tan... jest zamknięty. Postanowiliśmy wjechać na kolejny, żeby ominąć roboty, nadrabiając przeszło dziesięć kilometrów. Na powrocie, ponieważ robiło się już ciemno, złamaliśmy kilka zakazów i wracaliśmy zamkniętymi ścieżkami...
Nie było źle, choć zbliżający się zmrok i ogólne zmęczenie dawały nieźle w kość. A wystarczyło napisać, że część szlaków zamkniętych, że koniec sezonu... Cokolwiek.
W każdym razie udało nam się dotrzeć do busa jeszcze po jasności; zapakowaliśmy się i wróciliśmy do Wrocławia.
Zima za pasem, pozostają więc nam rowery "na miasto". Damy odpocząć Canyonom, trochę je ogarniając przez zimę; busik też potrzebuje trochę wkładów przed zimą, więc sezon na rowerowe wyjazdy chyba trzeba zamknąć w tym roku... :)


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

W nocy cieplutko i nawet wygodnie. Jednak nad ranem zmieniliśmy strategię spania i przednie fotele (obrócone do tyłu) przybliżyliśmy maksymalnie do tylnej kanapy, luki wypełniliśmy plecakami i workami z bagażem i w końcu mogliśmy leżeć obok siebie i się poprzytulać :)



Trochę sobie jeszcze poleniuchowaliśmy (w końcu w poniedziałek! :)), zjedliśmy dość późne śniadanie, zebraliśmy się i ruszyliśmy na szlaki.





















































Uroki jesieni są takie, a nie inne i dość szybko robi się chłodno i ciemno. Zrobiliśmy w sumie trzy trasy, na koniec podjechaliśmy do "Malinowego Dworu", gdzie- jak się w międzyczasie okazało- pracuje Justynki koleżanka ze studiów. Zamieniliśmy z nią kilka słów, zjechaliśmy do Pobiednej do sklepu i wróciliśmy na "nasz" parking. Wieczorem kolacja, mini imprezka, gra w karty i śmiechawa ;)
Wczoraj auto było zagrzane po jeździe, dziś trochę się wychłodziło, więc trzeba było dogrzać się kuchenką. Daje radę, naprawdę.













Udany i wesoły dzień :)


  • DST 39.07km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.40km/h
  • Podjazdy 1606m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 0

Noc w kamperze, bo w kupie cieplej ;) Właściwie, to aż za ciepło, bo na noc zostało włączone ogrzewanie na maksa... Trochę nam zeszło poranne zbieranie się (tym bardziej, że spaliśmy godzinę dłużej z uwagi na zmianę czasu...), więc na szlaki ruszyliśmy po dziesiątej.



Nie licząc trasy, którą przejechaliśmy wczoraj, to dziś zrobiliśmy prawie wszystkie, nie licząc jednej po Polskiej stronie (dość oddalonej od parkingu i Centrum), odnogi wczorajszej niebieskiej trasy i jednego czarnego szlaku po drodze, bo wszyscy już głodnieli i czas przestał być naszym sprzymierzeńcem.
Co do Singltreków- mistrzostwo, z pewnością od przyszłego sezonu będziemy witać tu częściej niż w Rychlebach. Są bardzo przyjazne dla początkujących i średnio zaawansowanych mountainbikerów, a i "wyjadacze" znajdą coś dla siebie i nie będą się nudzić.
Naprawdę przyjemne miejsce; samo Centrum też ciekawe- kibelki, prysznice, jedzenie i napitki, pole namiotowe, parking. W jednym pomieszczeniu bar i serwis rowerowy... Marzenie.









Przy okazji wspomnieć trzeba o naszym autku, dla którego to był pierwszy wyjazd w góry z nami :)
Dał radę, bezpiecznie nas dowiózł w obie strony- to najważniejsze :) Po wyjęciu tylnego fotela, miejsca naprawdę sporo- spokojnie można zapakować pięć rowerów i pięć osób z bagażem do środka i będzie komfort. Dla naszej dwójki z rowerami miejsca było aż nadto. Trzeba ogarnąć jakieś ogrzewanie postojowe i można ruszać na wojaże ;)
No i serca i pieniędzy trochę w niego włożyć i w ogóle będzie naprawdę świetnie. Taki nasz :)



Trasa z dwóch dni:





I pryz okazji zajawka na naszą jutrzejszą prelekcję z podróży poślubnej w Bike Cafe :)




Flag Counter