Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon

Dystans całkowity:5671.86 km (w terenie 1865.51 km; 32.89%)
Czas w ruchu:346:28
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:30580 m
Suma kalorii:17388 kcal
Liczba aktywności:237
Średnio na aktywność:23.93 km i 1h 30m
Więcej statystyk
  • DST 31.67km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 16.97km/h
  • VMAX 30.82km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętelka przez Śmiechowice.

Niedziela, 8 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 0

Pogoda od rana ładna, więc rano szybkie śniadanko i przed południem wyszliśmy na rowery. W planach była pętla przez Karłowice, ale jadąc wałem za Kościerzycami prawie nas z niego zwiało, taki był mocny wiatr, więc postanowiliśmy nieco skrócić trasę.







Na wysokości Nowych Kolni, przy zjeździe z wału na asfalt, coś niesamowicie dupnęło, zarzuciło mi tyłem roweru... Okazało się, że najechałem na gwóźdź. I to nie byle jaki :) 


Drugi raz w życiu najechałem na gwóźdź tych rozmiarów... :)
Na szczęście miałem w plecaku zapasową dętkę, bo łatanie tych dziur raczej niewiele by dało. Problemem natomiast okazała się pompka, bo wentyl w zapasowej dętce był samochodowy, a zawór pompki pozwalał na pompowanie wentyli rowerowych i presta... Przypadkowo rano wrzuciłem do plecaka... pompkę do amortyzatora i po milionach naciśnięć na tłok udało się napompować do blisko czterech barów. To mniej więcej tak, jakby oponę samochodową pompować pompką rowerową... (ale się da! ;))







Po usunięciu awarii, w Nowych Kolniach postanowiliśmy zmienić kierunek jazdy; z uwagi na wiatr nie dało się jechać, więc zamiast na Stobrawę i Karłowice odbiliśmy na Czepielowice.



Mimo wiatru (tym razem już w plecy) pogoda dopisywała...



W Czepielowicach odbiliśmy na Śmiechowice, ale wcześniej udało się znaleźć figurę św. Jana Nepomucena na murach kościoła. Dość ciekawy, ponieważ ładnie pomalowany i wycieniowany, krzyża o dziwo nie trzyma w ręce, a się o niego opiera. Liść palmowy - symbol męczeńskiej śmierci - najwyraźniej został ułamany, bo Nepomucen trzyma w dłoniach jedynie kawałek gałązki.
Początkowo myślałem, że to nie św. Jan Nepomucen, z uwagi na nietypową postawę i wspieranie się na krzyżu, ale pozostałe atrybuty tego świętego pasują - biret, komża przewiązana sznurem z przodu, sutanna zapinana na guziki, delikatny kontrapost, krzyż oraz (resztki) palmy - wszystko jest na swoim miejscu.







Dalej, głównie asfaltem przez Śmiechowice i Lubicz. Obie miejscowości, leżące mocno na uboczu, bardzo ładne i spokojne. Przez bliskość lasów niesamowicie nas oczarowały.



Przed Lubszą znaleźliśmy fajne miejsce w lesie, gdzie można było na spokojnie przysiąść, odpocząć i coś zjeść.





Dalej już prosto przez Lubszę do DK39.



Powrót wzdłuż tej drogi, gdzie od jakiegoś czasu budowana jest droga rowerowa, tak bardzo potrzebna w tym miejscu. Częściowo asfalt jest już wylany, a częściowo roboty są daleko posunięte, więc oficjalne otwarcie chyba niedługo... ;)
Coś się jednak dzieje, bo wczoraj przejeżdżając tamtędy autem było widać robotników i maszyny do robót drogowych.





Od Michałowic aż pod sam dom znów pod mocny wiatr, że aż ciężko było jechać.
Fajna przejażdżka, ale po powrocie, przez ten silny wiatr, czuliśmy się, jakbyśmy przejechali nie trzydzieści, a sześćdziesiąt kilometrów... :)


Kategoria Brzeg, Serwis, Nepomuki, Canyon


  • DST 15.65km
  • Teren 6.00km
  • Czas 01:02
  • VAVG 15.15km/h
  • VMAX 35.34km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 57m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [76]

Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 07.04.2018 | Komentarze 0

W południe wsiedliśmy w Renię i pojechaliśmy do lasu za Lubszą na spacer z Mango i Papają.
W lesie jeszcze klimat złotej jesieni, ale wiosna pomału się budzi.
Ciepło, słonecznie, a w lesie mniej wiało.









Po spacerze podjechaliśmy jeszcze nad Babi Loch, gdzie Papaja miała swoje pierwsze w życiu wodowanie, a Mango inaugurację sezonu pływackiego :)





Wieczorem, przed zachodem słońca poszliśmy na rowery do Paru Wolności na tamtejsze "single". Dalej ciepło i długo jasno! :)





Po parku podjechaliśmy na stare śmieci Justynki - do Żłobizny.





Tak sklep rowerowy może nazywać się jedynie w Brzegu:



A ratusz w Brzegu w końcu bez rusztowania na ratuszowej wieży! :) Zegar jeszcze nie działa, ale wczoraj bimbał pół dnia, więc coś tam się dzieje.




...

Wtorek, 3 kwietnia 2018 · dodano: 03.04.2018 | Komentarze 0

Po pracy szybka pętelka: Brzeg - Kościerzyce - betonówka - Brzeg.
W końcu wiosna i pierwszy raz w tym roku w krótkich spodenkach! :)










Kategoria Canyon, Brzeg


  • DST 24.95km
  • Czas 01:14
  • VAVG 20.23km/h
  • VMAX 34.56km/h
  • Temperatura -4.0°C
  • Podjazdy 64m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [34]

Piątek, 23 lutego 2018 · dodano: 23.02.2018 | Komentarze 0

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jechałem pociągiem z rowerem :)
Z Brzegu do Świętej Katarzyny PKP, stamtąd do Radwanic zobaczyć, jak ma się busik i porobić mu zdjęcia do wystawienia na sprzedaż. Z Radwanic do Oławy na kole i tam znów w pociąg. Miałem dojechać do Brzegu, ale trochę spieszyłem do psów i pomyślałem, że pociągiem będę szybciej.
Nie byłem.




A busik? Stoi i gnije. Co go odwiedzam, to mam wrażenie, że gorzej wygląda i odkrywam nowe zniszczenia.
Robić można, bo da się zrobić wszystko, ale pozostaje kwestia opłacalności...
Dziś wymontowałem z niego resztę własnoręcznie robionej instalacji elektrycznej postojowej.
Pozostaje wystawić ogłoszenie o sprzedaży... :(









  • DST 18.47km
  • Teren 10.00km
  • Czas 01:17
  • VAVG 14.39km/h
  • VMAX 28.47km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 42m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [28]

Sobota, 17 lutego 2018 · dodano: 17.02.2018 | Komentarze 4

Sobotnie kręcenie z Justynką; najpierw wałami w stronę Oławy, a potem powrót przez Szydłowice i Michałowice.
























Kategoria Canyon, Brzeg


  • DST 45.64km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 16.60km/h
  • VMAX 32.40km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 80m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [8]

Niedziela, 28 stycznia 2018 · dodano: 28.01.2018 | Komentarze 2

Niedzielna przejażdżka w okolice Rybnej, gdzie Nysa Kłodzka uchodzi do Odry.
Było mokro, błotniście, a przy powrocie mocny wiatr z naprzeciwka.


















  • DST 9.93km
  • Teren 3.00km
  • Czas 00:34
  • VAVG 17.52km/h
  • VMAX 31.22km/h
  • Temperatura 4.2°C
  • Podjazdy 42m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...[6]

Piątek, 26 stycznia 2018 · dodano: 26.01.2018 | Komentarze 0

Popołudniowa przejażdżka po Brzegu.
Przy okazji znalazłem niedaleko BCM ciekawy właz do studzienki.




  • DST 15.55km
  • Teren 8.00km
  • Czas 00:53
  • VAVG 17.60km/h
  • VMAX 27.29km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 40m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kask MET Parebellum [4]

Środa, 24 stycznia 2018 · dodano: 24.01.2018 | Komentarze 2

Powrót z komendy w Siechnicach, trochę nieplanowanie zbyt wczesny.
Pogoda dopisywała dziś, więc w końcu wziąłem Canyonka na krótką przejażdżkę.
Musiałem trochę odreagować i trochę w końcu pojeździć.

















Ostatnio stwierdziłem, że przydało by się w tym roku zmienić w końcu kask. Mój "stary" Scott Vanish trochę już został nadgryziony zębem czasu, trochę mi się wysłużył i trochę opatrzył...
Tym razem postawiłem na bardziej górski kask, który będzie miał trochę mocniej zabudowaną część potyliczną - MET Parabellum. Kolor pomarańczowy, trochę "nie mój", ale ogólnie wygląda fajnie. Wykonanie w porządku, choć trochę razi połączenie głównej skorupy z częścią ochraniającą tył głowy - łączenie matu z połyskiem dość niekorzystnie tu wygląda. Reszta jak najbardziej ok - dużo otworów wentylacyjnych, regulowany i demontowalny daszek, wygodna uprząż ściągana za pomocą systemu Safe T-Smart.
Wewnątrz oprócz wkładek hipoalergicznych znaleźć można żelową wkładkę, która odpowiada za ochronę twarzy i oczu przed laniem się potu (jak się sprawdzi okaże się latem).
Dla mnie najważniejsze, że (o dziwo, jak na METa!) kask siedzi głęboko na głowie. Zawsze miałem problem z tym producentem, że każdy kask jaki miałem na głowie był stanowczo za płytki, nawet w największym rozmiarze. Tu jest naprawdę w porządku, a sam kask jest bardzo wygodny. Bez problemu weszła też lekka czapka.
Jak się spisze latem, na długich podjazdach i zjazdach - zobaczymy, mam nadzieję, że całkiem niedługo.





















Oby służył długo i dobrze, żebym nie musiał sprawdzać jego wytrzymałości... ;)


  • DST 7.96km
  • Teren 7.96km
  • Czas 00:40
  • VAVG 11.94km/h
  • VMAX 34.56km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 50m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Niedziela, 15 października 2017 · dodano: 16.10.2017 | Komentarze 0

Z Mango po Stobrawskim Parku Krajobrazowym. Piękna pogoda, typowa Polska złota jesień!










Kategoria Canyon


  • DST 19.88km
  • Teren 16.50km
  • Czas 01:53
  • VAVG 10.56km/h
  • VMAX 64.21km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 611m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Biskupia Kopa (891 m.n.p.m)

Niedziela, 16 lipca 2017 · dodano: 16.07.2017 | Komentarze 0

W końcu doczekałem się wolnej soboty. Pierwotny plan zakładał, że pojedziemy we dwójkę, bez Mango, w Izery. Dlaczego bez Mango? Ponieważ przyjechała moja Mama, żeby z nim zostać w ramach treningu i sprawdzenia przed naszym urlopowym wyjazdem.
Izery jednak nie wypaliły, ponieważ... pogoda zdecydowanie się popsuła i nie było sensu jechać blisko dwieście kilometrów w jedną stronę, żeby pojeździć po górach w deszczu i potem przemoczonym spać w namiocie, a właściwie w shelterze.
Stwierdziliśmy więc, że pojedziemy na spokojnie trochę bliżej. Skoro Mama już przyjechała, to trzeba było dać Jej szansę i sprawdzić czy poradzi sobie z naszym stadkiem.
Padło na Pokrzywną, do której mamy niespełna osiemdziesiąt kilometrów. Na camping Złota Dolina trafiliśmy w okolicach południa. Plan na resztę dnia był taki, że po prostu planu nie mieliśmy. Kilkukrotnie popadało, całkiem intensywnie, a my odpoczywaliśmy przy aucie, trochę pospacerowaliśmy, byliśmy coś zjeść w campingowej "restauracji" (pierogi pierwsza klasa!).




Wieczorem trochę pograliśmy w karty i poszliśmy spać :)





Poranek przywitał nas słońcem i ciepłem. Poleniuchowaliśmy do dziewiątej i zabraliśmy się za śniadanie. W planach była wycieczka na Biskupią Kopę (lub choć do Schroniska).
Z Pokrzywnej dojechaliśmy asfaltem do Jarnołtówka, gdzie odbiliśmy na żółty szlak. Od tej chwili czekała nas dziesięciokilometrowa wspinaczka, właściwie bez przerwy pod górę. Tyle tylko, że jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.
Początek - masakra. Stromo, nawierzchnia beznadziejna, miejscami trzeba było wpychać rowery, bo nie dało się jechać. Po wjeździe do lasu sytuacja trochę się unormowała i dało się jechać "normalnie".





Po drodze w kilku miejscach jest gdzie spokojnie odpocząć. Choć "spokojnie" to trochę za dużo powiedziane, bo na szlaku było dość tłoczno.



Im wyżej, tym mocniej mamy dość. Droga nie prowadziła już lasem, a między karczowiskami, przez co w pełnym słońcu było gorąco, a gdy tylko zaszło za chmury, to było czuć zimny wiatr.
Wszystko rekompensują widoki.









W końcu dojechaliśmy do schroniska, a właściwie do Górskiego Domu Turysty "Pod Biskupią Kopą". Tam chwilkę odpoczęliśmy uzupełniając utracone na długim podjeździe elektrolity i minerały.



Tu, trochę zmęczeni, mięliśmy chwilę wątpliwości czy pchać się dalej na szczyt czy puścić się w dół fantastycznie zapowiadającym się zjazdem. Mimo, że poziomice na mapie nie zachęcały do wpychania rowerów na szczyt Biskupiej Kopy, to po chwili odpoczynku stwierdziliśmy, że szkoda by było zmarnować taką okazję, bo nie wiadomo, kiedy znów tu będziemy.
Tu na chwilę pożegnaliśmy się z żółtym szlakiem i zaczęliśmy wypych czerwonym. Jak ktoś jest mocno uparty i dobry technicznie na stromych i kamienistych podjazdach, to da radę. Nam się nie chciało.



Szlak okazał się sporo krótszy, niż nam się wydawało i po piętnastu minutach wpychania rowerów znaleźliśmy się na szczycie.





Na górze chwilka odpoczynku przy Birellu i lentilkach.





Na zjazd wybraliśmy (a właściwie, to na szczęście Justynka wybrała) kontynuację czerwonego szlaku, żeby nie wracać tą samą drogą. Czerwony łączył się na dole z żółtym, którym mieliśmy wrócić do Pokrzywnej.
Jak dla mnie zjazd bomba. Kamienisty, z mnóstwem korzeni; do tego stromy. Jedyne, co przeszkadzało, to karczowane drzewa, które trochę (za)często leżały na szlaku, co totalnie wybijało z rytmu, bo trzeba było przenosić rower.
Podczas, gdy mi gęba uśmiechała się z zachwytu, a przedramiona piekły od częstotliwości i wielkości kamieni na szlaku, Justynka sprowadzała wesoło rower podjadając po drodze jagody.



















Po zjeździe chwilę poczekałem na Żonę. Od tej chwili czekał nas długi zjazd w pełni przygotowaną "leśną autostradą". Zjazd bardzo szybki, bo chyba nie jechałem ani przez chwilę mniej, niż czterdzieści na godzinę. Super trasa, prosta, ale w sam raz na dzisiejszy dzień. Dobrze, że Mango nie było z nami, bo by zgubił nogi... :)







Wycieczka bardzo udana. Trasa może nie należąca do tych najdłuższych, ale jak dla nas - obecnie bez kondycji - wystarczająca. Potrzebowaliśmy takiego wyjazdu po "normalnych" górach i "zwykłych" szlakach, a nie po przygotowanych trasach, jak to ostatnio miało miejsce. Dziś było tak, jak kiedyś. Fajnie, we dwoje z rowerami i górami. Ale gdzie są te czasy, kiedy jednego dnia robiliśmy po górach dziewięćdziesiąt kilometrów, to ja nie wiem. Coś, gdzieś poszło nie tak.

Ogólnie trasa Pokrzywna - Biskupia Kopa - Pokrzywna jest całkiem przyjemna. Początek jest dość stromy, ale później sytuacja się normuje i czeka nas kilkukilometrowy podjazd szerokim duktem o nawierzchni złożonej głównie z szutru. I tak aż do schroniska. Od schroniska, jeżeli chce się wybrać na szczyt, to polecam pchanie roweru. Można też go zostawić w schronisku, ale wówczas tracimy fajny zjazd. Jeżeli o sam zjazd chodzi, to dla osób z bardziej zaawansowaną techniką jazdy i większą odpornością na stres zjazdowy polecam kontynuowanie zjazdu czerwonym szlakiem przechodzącym przez Biskupią Kopę (ten szlak omija bezpośrednio schronisko). Dla osób mniej zaawansowanych lepszy będzie zjazd w tą stronę, z której się przyszło. Reszta szlaku, to zjazd taką samą (a właściwie nawet lepszą) drogą do samej Pokrzywnej. Całość trawa około 20 - 30 min, jeżeli mało hamujemy po drodze i odpowiednio dłużej, jeżeli korzysta się z hamulca częściej. Cała trasa raczej na rower górski, choć widzieliśmy kilka osób na trekkingach.
W samej Pokrzywnej (i Jarnołtówku) jest sporo miejsc, gdzie można coś zjeść, choć nie byliśmy w żadnym. W Jarnołtówku jest również sklep, w którym można się zaopatrzyć na wycieczkę. Później jest już tylko schronisko (normalnie zaopatrzone w picie, jedzenie i piwo) lub dziwna budka na szczycie Biskupiej Kopy (po stronie czeskiej), gdzie kupić można piwo, w tym wolnego od alkoholu bardzo dobrego Birella. Ceny nie powalają.

Po powrocie do auta zapakowaliśmy rowery i po lekko ponad godzinie byliśmy z powrotem w Brzegu. Zwierzęta żyły, wyglądały na zadowolone, więc Mama sobie poradziła.
Na dodatek czekał na nas od razu ciepły obiad, co w całości sprawia, że Mama może być w Brzegu częstszym gościem :)



Na koniec zupełny hit. Jak dla nas.
Przeglądając mapę Gór Opawskich na campingu w Pokrzywnej, wyleciała mi z mapy jakaś reklama. Zainteresowała mnie jednak, bo mało kiedy z map wyskakują reklamy. Ta dotyczyła nowego (?) produktu wydawnictwa kartograficznego Galileos, a mianowicie mapy, która jest odporna na deszcz, gniecenie i rozdarcia. Przy tym zajmuje tyle samo miejsca, co zwykła papierowa mapa i na pierwszy rzut oka niczym się nie różni. Testowaliśmy ten promocyjny kawałek na wszelkie możliwe sposoby: moczyliśmy, zgniataliśmy, próbowaliśmy rozedrzeć. I nic. Mi co prawda w końcu udało się jakimś cudem rozedrzeć kawałek, ale nie wiem jak to się stało. W każdym razie map najczęściej nie traktuje się tak, jak my próbowaliśmy. Genialny wynalazek. Od teraz już tylko takie mapy będę kupował.







Flag Counter