Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Canyon

Dystans całkowity:5671.86 km (w terenie 1865.51 km; 32.89%)
Czas w ruchu:346:28
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:30580 m
Suma kalorii:17388 kcal
Liczba aktywności:237
Średnio na aktywność:23.93 km i 1h 30m
Więcej statystyk

...

Niedziela, 4 czerwca 2017 · dodano: 05.06.2017 | Komentarze 0

Kategoria Brzeg, Canyon


  • DST 17.41km
  • Teren 17.41km
  • Czas 00:58
  • VAVG 18.01km/h
  • Podjazdy 506m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Piątek, 2 czerwca 2017 · dodano: 03.06.2017 | Komentarze 0

Co prawda na lekach, ale plecy trochę przestały boleć. Justynka na studiach w Poznaniu, ciężko było znów siedzieć samemu w Brzegu, więc zapakowałem siebie i Mango do Busika i pojechaliśmy na Przełęcz Tąpadła.
Pogoda sprzyjała, więc przyszedł czas na odczarowanie tego miejsca po listopadowej słocie.
Sprzyjała nawet za bardzo, więc po powrocie z roweru trzeba było uciec z gorącego parkingu i schować się w cieniu.
Fajny taki piątek. Choć na tabletkach przeciwbólowych, to czas miło spędzony. A na plecy pomogło również spanie na twardym busikowym łóżku i dziś jest zdecydowanie lepiej :)
Fajnie. (Za to stwierdzenie od Pana Głowackiego dostałbym niezły opierdol ;))
Fajnie być tak z psem.
I być jak pies - pić wodę, leżeć, gdzie się chce, myśleć tylko o tym, co jest tu i teraz.
Tu leży kamień, tam leci mucha, słońce świeci, jest gorąco; czasem wiatr zawieje. Komar chce usiąść, więc ruszę leniwie ogonem.
"No i jestem z moim Krzysiem."
A ja jestem z moim fantastycznym pieskiem.
Ta słynna psia przyjaźń, wierność, oddanie i miłość jest nie do opisania. Tego po prostu trzeba doświadczyć.
Daj psu kawałek siebie, a w zamian dostaniesz tyle, że nie nie da się tego w sobie zmieścić.















 



 

















Kategoria Canyon, Góry


  • DST 12.55km
  • Teren 12.55km
  • Czas 00:51
  • VAVG 14.76km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Środa, 4 stycznia 2017 · dodano: 04.01.2017 | Komentarze 0

Przedpołudniowa przejażdżka po Lesie Osobowickim. Trochę wiało, trochę padało śniegu wymieszanego z deszczem, więc na miejsce pojechałem autem. Tam szybka, niespełna godzinna, rundka i powrót do domu chwilę po jedenastej :)
Jest błoto, jest zabawa. Pierwsze w tym roku zaliczone! :)
Takie poranki, to rozumiem. Naładowany endorfinami od rana, ujebany od stup do głowy, ale szczęśliwy.
Częściej, częściej, częściej...!
















...

Czwartek, 29 grudnia 2016 · dodano: 29.12.2016 | Komentarze 0

Do Lasu Osobowickiego na ostatnie już w tym roku ognisko i kiełbaskę.










  • DST 18.85km
  • Teren 18.85km
  • Czas 01:35
  • VAVG 11.91km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Podjazdy 368m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Niedziela, 16 października 2016 · dodano: 16.10.2016 | Komentarze 0

Noc upłynęła spokojnie i całkiem ciepło. Właściwie na tyle, że pozwoliłem sobie trochę poleniuchować i spod kołdry wygrzebałem się sporo po ósmej...
Aura nie zachęcała do wychodzenia z auta, bo było nie dość, że mgliście, to i dżdżyście. Troszeczkę ze sobą walczyłem czy wracać do Wrocławia, może pójść na Ślężę pieszo, a może jednak, mimo wszystko, wyciągnąć rower i pojeździć...? Wypiłem kawę, zjadłem śniadanie i... wybrałem rower :) Ubrałem się odpowiednio - w kurtkę i spodnie przeciwdeszczowe, więc nie było mowy o tym, że przedwcześnie zmoknę i zmarznę.
Trasa bez rewelacji, taka jak wczoraj, ale ciut szybciej po samym Kross Trail, bo już trochę szlak poznałem. Cztery pętelki i znów wspinaczka do auta, żeby do domu wrócić jeszcze o przyzwoitej porze.
Co myślę o Kross Trail Suliwoods? Super sprawa, ale trochę krótko. Samego szlaku jest jakieś dwa i pół kilometra i blisko kilometr pod górę, żeby trafić na początek. Jak powiększy się ilość tras (a ma tak być), to będzie jeszcze lepiej. Póki co pozostaje lekki niedosyt, bo ile można jeździć w kółko? :)
Druga sprawa, to nawierzchnia. Pozostawia sporo do życzenia. Niby utwardzona, ale bardzo mokra (niby oczywiste po deszczach...) i błotnista. Kamienie z utwardzenia [sic!] tłuką po ramie wściekle. Na Singlu czy na Rychlebach nie ma czegoś takiego. Może to kwestia ubicia? Nie wiem. Mogło by być lepiej.
Odległość od Wrocławia kusi jednak, żeby odwiedzać to miejsce częściej. Nawet na kilka godzin tak, żeby się wyjeździć i psa wybiegać. :)
Teraz tylko czekać na początek listopada i urlop właściwy :)
































  • DST 16.68km
  • Teren 16.68km
  • Czas 01:26
  • VAVG 11.64km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Podjazdy 289m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 16.10.2016 | Komentarze 0

Miał być kolejny Jesienny Rajd Rowersów. Miał, ale coś nie wyszło w tym roku. Trochę ciężko było wszystkich zgrać do kupy, dodatkowo Młody w zeszłym tygodniu zrobił "konkurencyjny" wyjazd, na który mi nie pasowało jechać, bo był wyjazd do Holandii. Żeby jednak z tradycji stała się zadość pojechałem... sam. Początkowo myślałem o Singltreku pod Smrkem, ale samemu trochę szkoda dymać tyle kilometrów autem, żeby pojeździć trochę na rowerze.
Wybrałem się więc na test otwartej niedawno ścieżki Kross Trail Suliwoods. Blisko, bo od Wrocławia na Przełęcz Tąpadła, gdzie zaparkowałem, wychodzi niespełna pięćdziesiąt kilometrów.
Późno wyjechałem, więc i późno zajechałem, ale w tym wyjeździe chodziło o maksimum relaksu, bez pośpiechu.
Na parkingu przygotowałem siebie, rower i auto na powrót, bo planowałem tam spędzić noc.
Najpierw dojazd z Przełęczy Tąpadła na Przełęcz Słupicką, gdzie jest początek Kross Trail Suliwoods; najpierw rekonesansowy zjazd szlakiem, potem wspinaczka z powrotem na początek. I jeszcze raz...
Trochę zgłodniałem, więc wróciłem do auta coś zjeść i szykować się na noc. Miałem w planach jeszcze nocny wjazd na Ślężę i zjazd z niej, ale wieczorem trochę popadało, co skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy.
Noc raczej chłodna, więc przed snem nazbierałem kilka kamieni, zagotowałem je w wodzie po ryżu (żeby nie marnować niepotrzebnie wody!), odcedziłem, zakryłem menażkę i schowałem pod kołdrę i pod poduszkę, żeby w nocy było choć przez chwilę ciepło i przyjemnie... Taki polowy termoforek :)




























































  • DST 62.61km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:01
  • VAVG 15.59km/h
  • Podjazdy 409m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tropiciel T20 - Miasteczko Śląskie.

Niedziela, 10 lipca 2016 · dodano: 10.07.2016 | Komentarze 2

Idąc za ciosem postanowiliśmy wystartować w kolejnej, jubileuszowej dwudziestej edycji Tropiciela. Trochę pchała nas ciekawość, trochę niedosyt po dziewiętnastej edycji. Wówczas zabrakło nam dwóch punktów z dystansu sześćdziesiąt kilometrów - jednego nie zauważyliśmy na mapie, a na drugi nie zdążyliśmy.
Tym razem chcieliśmy to poprawić.

T20 miał się odbywać w Miasteczku Śląskim, czyli wcale nie tak blisko Wrocławia. Z Justyną ustaliliśmy, że w drodze tam zostawimy ją u rodziców w Mikolinie, bo jest po drodze, a wracając odbierzemy.

Na dwa dni przed startem wykruszył nam się Robert - nasz główny nawigator. Na jego miejsce, pomimo poruszenia nieba i ziemi, nie udało się znaleźć zastępstwa, więc postanowiliśmy ruszyć we trzech.

Do Miasteczka Śląskiego ruszyliśmy w sobotę o szesnastej po pracy Maria i Andrzeja (mi przypadła akurat wolna sobota...).



W Mikolinie zostawiliśmy Justynkę i Mango i spokojnie pojechaliśmy dalej.
Po drodze ogarnęliśmy zakupy na grilla, bo po dojeździe na miejsce mieliśmy blisko pięć godzin do startu, bo ten został przez organizatora zaplanowany dla nas na trzydzieści minut po północy.



Na miejsce zajechaliśmy po dziewiętnastej; rozpaliliśmy grilla, trochę się ogarnęliśmy. Chłopaki postanowili przed startem trochę się zdrzemnąć. Ja czuwałem i pilnowałem godziny, ponieważ spać mi się nie chciało.







Od jedenastej zaczynała się rejestracja teamów rowerowych, więc pojechaliśmy dokonać formalności i czekaliśmy na start.
Pięć minut przed startem dostaliśmy mapę. Jak zawsze - punkty oddalone od siebie w kosmicznych odległościach, po drodze zadania, zagadki i tajemniczy punkt "G", do którego nikt nie wie, jak dotrzeć. Podpowiedzi mieliśmy "zdobywać" na kolejnych punktach kontrolnych.



Tym razem Tropiciel miał "fabułę" - wszystkie punkty kontrolne były powiązane jedną historią: katastrofą na terenie kopalni. 





Fajnie, bo była woda skażona promieniowaniem, do której Mario musiał zjechać na tyrolce, a ja musiałem go wciągnąć; były bunkry, wiedza o grzybach jadalnych i niejadalnych, o sprzęcie wojskowym i strażackim...
Początek nie szedł nam zbyt dobrze, a zdobywanie punktów kontrolnych bardzo mozolnie. Po kolei jednak odnajdywaliśmy punkty, wykonywaliśmy zadania. Najwięcej problemu było bodajże w punkcie "P", gdzie "żołnierz" podpowiadał nam, jak zdobyć probówkę potrzebną do odkrycia tajemniczego punktu "G". Skończyło się na tym, że wszyscy pobłądzili i nie mogli trafić na miejsce. Dramat. Straciliśmy tam blisko godzinę chodząc po chaszczach, stawach i piachach szukając wiatru w polu...
W końcu, po kolejnej podpowiedzi na punkcie kontrolnym udało nam się namierzyć na mapie ukryty "G".









Gdy zaczęło świtać doskwierać zaczęło mi zmęczenie i niewyspanie. Oraz ogromy ból dupy, bo "inteligentnie" założyłem spodenki z pampersem na... gacie.
Finalnie udało nam się dotrzeć do punktu "G", gdzie zostawiliśmy i przebadaliśmy probówkę. Stamtąd, honorowo, pojechaliśmy na punkt "C" i z powrotem do bazy rajdu, żeby zmieścić się w limicie czasowym. Odpuściliśmy punkty na sześćdziesiąt kilometrów "K" i "U", bo zabrakło by nam czasu, choć później - na spokojnie - droga do nich wydawała się prosta.

Na metę dotarliśmy chwilę po siódmej, mieszcząc się tym samym w siedmiogodzinnym limicie czasowym, ale bez dwóch punktów kontrolnych.
Dokładnie tak, jak w Miękini.

Po dotarciu do auta od razu przymierzyłem się do spania, bo czekała mnie jeszcze droga powrotna za kierownicą. Chwilę po ósmej zaczęło jednak tak grzać, że nie dało się spać i o dziewiątej trzydzieści, wiercąc się w śpiworze, jak smród po gaciach, ostatecznie skapitulowałem i nie chciało już mi się spać.
Trochę się ogarnęliśmy, o jedenastej poszliśmy na losowanie nagród i po dwunastej, po zapakowaniu i ogarnięciu auta, rozpoczęliśmy powrót przez Mikolin do Wrocławia.



Wyszło, jak wyszło. Do następnego Tropiciela T21 w Karłowicach (w Opolskiem) pozostało jeszcze trochę czasu, bo do października. Myślę, że wystartujemy znów, żeby mieć komplet na ten rok, jednak ja celowałbym w trasę czterdzieści, a nie sześćdziesiąt kilometrów. Spróbowaliśmy dwa razy, nie wyszło, nie ma sensu się spuszczać. Najpierw ogarnijmy jednak krótszy dystans, a potem bierzmy się za większy.

Jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne - trasa trudniejsza od tej w Miękini. Trochę trudniej było odnaleźć punkty kontrolne, ale te z kolei wydały się ciekawsze niż te na T19.
Strzałem w dziesiątkę był według mnie pomysł, żeby cały Rajd zrobić tematycznym, gdzie wszystkie punkty nawiązywały do siebie, a nie jak w poprzednich edycjach, kiedy każdy punkt był z "innej parafii".
Bardzo liczyliśmy na mecie na posiłek regeneracyjny w postaci bardzo dobrych zup, jak w Miękini; fajnie też, jak tam, było by się rano napić ciepłej kawy czy herbaty.
Tutaj trochę się rozczarowaliśmy, bo w ramach posiłku regeneracyjnego była kiełbasa z grilla, dwie kromki chleba i ogórek kiszony. Nie wiem, jak innym, ale mi (i jak się okazało Andrzejowi i Mariowi również) słabo widzi się pieczona na grillu kiełba niewiadomego pochodzenia. O siódmej rano... Kiepściuchno. Tym bardziej, że z tego, co się zorientowałem, nie było opcji dla wegetarian, których dziś przecież nie brakuje. Większość organizatorów podobnych imprez stawia na jakąkolwiek, ale jednak różnorodność w posiłkach regeneracyjnych. Najlepiej sprawdzają się zupy, wszelkiego rodzaju makarony i ryże. Nawet sałatki są w porzo. Kiełbasy niekoniecznie. ;)

Nic to, czekamy na październik. :)

Kategoria Canyon


...

Niedziela, 12 czerwca 2016 · dodano: 13.06.2016 | Komentarze 0

Wieczorem po wałach.
Kategoria Canyon, Wrocław


Wokół Zalewu Mietkowskiego.

Niedziela, 12 czerwca 2016 · dodano: 12.06.2016 | Komentarze 0

Jakiś czas temu obiecałem Dominowi, że jak będzie startował w swoim pierwszym triathlonie, to odpalę busa i go zawiozę, żeby pokibicować.
Przy okazji wmanewrowałem w całe przedsięwzięcie Justynkę, więc dziś o szóstej trzydzieści (!) byliśmy już zapakowani pod domem Ewy i Dominika.
Zabrałem Canyona, żeby jakoś spożytkować "wolny" czas, Justynka w tym czasie miała spędzić czas z Ewuszką.

Impreza naprawdę fajna, jestem pełen podziwu dla każdego uczestnika, który wystartował (nie ważne z jakim wynikiem!) na dystansie 1/4 IronMan'a.
Szacun, Panowie i Panie, kaskiem podłogę zamiatam!

Domin skończył wyścig dużo poniżej zakładanych trzech godzin (bodajże 2:37), a ja w tym czasie objechałem sobie rowerem Zalew Mietkowski.
Trasa (ta, którą wybrałem ;)) przejezdna w osiemdziesięciu procentach, pozostałe dwadzieścia, to była przeprawa przez rzeki, bajora, bagna i inne wody oraz lasy, gąszcze i zagajniki ;)
Po powrocie na metę (zarówno mój, jak i Dominika) czil na plaży i oczekiwanie na dekoracje.

Doprawdy, gratuluję wszystkim startującym!



Zamki w aucie wciąż działają, a i w końcu było jak sprawdzić "na trasie", jak busik sprawuje się po wymianie przegubów- całkowicie inny samochód! :D
































Kategoria Canyon, Test


  • DST 9.36km
  • Czas 00:34
  • VAVG 16.52km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

2 x 10.

Sobota, 11 czerwca 2016 · dodano: 12.06.2016 | Komentarze 0

Sobota pracująca; ale wyjątkowo nudna. Do tego stopnia, że znalazłem chwilę na umycie BUBka i naciągnięcie łańcucha. Nic już nie stuka, a wymyty hamulec Torpedo zaczął, po zimie, hamować tak, że sam się zdziwiłem.

W trakcie dnia, wspólnie z chłopakami, podjęliśmy szybką decyzję i... za dwadzieścia osiem dni startujemy w dwudziestej edycji Tropiciela w Miasteczku Śląskim. Team Słabe Ogniwa - reaktywacja, może tym razem uda się zdobyć wszystkie punkty w limicie czasowym. :)

Po powrocie z pracy zacząłem zabrałem się za wymianę napędu w Canyonie. Postawiłem z powrotem na 2 x 10. Wymieniłem kasetę, łańcuch i przednią większą zębatkę.
Właściwie dopiero teraz się za to zabrałem, bo nie mogłem nigdzie znaleźć przednich zębatek dziesięciorzędowych w rozsądnej cenie. Okazało się, że zębatki od napędu dziewięciorzędowego współgrają z łańcuchem pod dziesiątkę.
Ponoć nie powinno działać, ale działa. Kultura pracy na takim samym poziomie, pracuje może ciut głośniej, ale jest ok.
Tak więc od dziś Canyon jeździ na zestawieniu: przód 32 / 24 zęby, a tył 36 / 11 zębów.
Dziesiątka jest ewidentnie droższa, ale przy moich wycieczkach na Canyonie w ostatnim czasie da się przeżyć i myślę, że ze dwa lata uda się na nim pojeździć.
















Po serwisie Canyona poszedłem szykować auto na niedzielę. Otworzyłem drzwi kluczykiem, ale... zamknąć już się nie dało. Dodać wypada, że kluczyk w busiku otwiera tylko drzwi kierowcy i tylną klapę...
Chcąc - nie chcąc, trzeba było coś zrobić. Zabrałem się więc za rozbieranie zamka, choć nigdy w życiu tego nie robiłem, a jedyny mój kontakt z zamkami był przy wymianie wkładki lub przesmarowaniu zamków.
Zdjąłem całe poszycie drzwi od wewnątrz, wykręciłem, co się dało, w tym zamek. Okazało się, że jedna z zapadek jest ułamana i blokuje klucz przy przekręcaniu.
Szybka decyzja - zamka od strony pasażera i tak nie da się otworzyć kluczem, więc zamienię je stronami i stamtąd wezmę brakującą zapadkę do zamka od strony kierowcy.
Chwila roboty i... zamek zadziałał. Zamontowałem z powrotem klamkę z zamkiem od strony kierowcy i wszystko działało tak, jak należy, a nawet lepiej, bo przy okazji całą wkładkę przesmarowałem.
Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że to jest tak proste, że aż niemożliwe, że dwa i pół roku jeździmy z niedziałającym zamkiem od strony pasażera i... też go zrobiłem tak, żeby działał i kluczem dało się od tej strony otwierać i zamykać zamek.
Prosta robota. Na prawdę, aż żal, że dopiero teraz na to wpadłem.
Pozostało już tylko dopasowanie zamka drzwi przesuwnych i w końcu będzie można jednym (jedynym) kluczem otwierać wszystkie zamki w busiku... Ale to już trochę grubsza robota na kiedy indziej, bo sporo trzeba najpierw rozmontować.
Suma summarum - zamki w drzwiach, zarówno od strony kierowcy, jak i pasażera zamykają i otwierają zamek, chodzą przy tym tak, jak w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim, gdy auto busik wyjeżdżał z fabryki...
Nie będę ukrywał, że gdy to zrobiłem zacząłem ociekać zajebistością w takim stopniu, że sam tego nie ogarnąłem i musiałem się napić piwa. ;)
Książka w dużym stopniu ułatwia pewne prace (choć o samych zamkach tam nie ma :/), a już na pewno nabrałem dzięki niej więcej śmiałości w temacie podstawowych napraw auta.
Oprócz tego wymieniłem obie żarówki postojowe.
Dla mnie, jako totalnego laika z zakresu mechaniki samochodowej, to sporo ;)









Wieczorem wybraliśmy się z Justynką na spektakl na Odrze - multiwidowisko FLOW, Wrocław w czterech aktach. Ludzi, co nie miara, więc masakra, jak dla nas, ale całość niezła.




Flag Counter