Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45615.63 kilometrów w tym 6677.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.56 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3370.75 km (w terenie 1576.66 km; 46.77%)
Czas w ruchu:148:52
Średnia prędkość:13.38 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:43489 m
Suma kalorii:13858 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:30.10 km i 2h 15m
Więcej statystyk
  • DST 36.91km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:16
  • VAVG 11.30km/h
  • VMAX 44.95km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 167m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Waldenburg

Niedziela, 2 marca 2014 · dodano: 02.03.2014 | Komentarze 5

Rano wpakowaliśmy dupki do pociągu i ruszyliśmy do Wałbrzycha na pierwszy w tym roku wyjazd w górki.
Dwa lata temu trasy do Wałbrzycha i okolic miałem już dość, a w zeszłym roku wyszło jakoś tak, że nie było mnie tam ani razu. Dlatego tym milej było wrócić w tamte strony.

Pociąg należący do spółki  Koleje Dolnośląskie do najtańszych nie należał, jak się okazało w drodze powrotnej- trochę przepłaciliśmy za bilety na rowery. Kupując w kasie płaci się siedem złotych, a u konduktora... złotówkę. Tyle tylko, że najlepiej jest kupić bilet dla siebie w kasie na dworcu, a w pociągu u konduktora na rower... Dziwnie, ale ponoć tak można w weekendy.

W pociągach z roku na rok widać poprawę standardów.







Wysiedliśmy na stacji Wałbrzych Szczawienko i ruszyliśmy w stronę zamku Książ.





Po drodze rzut oka na ruiny Starego Książa i na Chełmiec:



... i dalej, w stronę zamku księżnej Daisy.







Szybka rundka po zamkowym dziedzińcu i pojechaliśmy odwiedzić Stado Ogierów.







Dalej ruszyliśmy zielonym szlakiem rowerowym dookoła Książańskiego Parku Krajobrazowego. Zamierzenie było takie, żeby dojechać nim do centrum Wałbrzycha, gdzie zaczyna się niebieski szlak rowerowy prowadzący na Chełmiec. Po drodze jednak Justynkę coraz mocniej bolał nadgarstek, więc zrezygnowaliśmy z pełnego planu i stwierdziliśmy, że dojedziemy tylko do samego miasta, tam się pokręcimy i wskoczymy do pociągu powrotnego.

Wracając do zielonego szlaku- odkąd jeździłem do Wałbrzycha nie było tam spójnych tras rowerowych i trzeba było po swojemu kombinować, gdzie by pojeździć. W zeszłym roku wpadł nam w ręce przewodnik MTB po Wałbrzychu i najbliższych jego okolicach. Przewodnik proponuje naprawdę fajne i ciekawe trasy, ale dołączona doń mapa pozostaje wiele do życzenia. Może coś się poprawi, przydałaby się też możliwość pobrania ze strony tracków GPS itp. (To wszystko właściwie do sprawdzenia...). Widać, że coś się w tym trochę ponurym, choć strasznie intrygującym mieście mającym ogromny potencjał, poprawia na lepsze.

Szlak obrany przez nas miał być "ciekawy" i "łatwy" technicznie i kondycyjnie. I taki też był. Z uwagi na porę roku miejscami było mokro i błotniście; jednak wszystko, poza jednym podjazdem było przejezdne; w drugą stronę, gdyby był to zjazd, to przejezdne stuprocentowo :)












Po dojechaniu do centrum zajechaliśmy do centrum, żeby odwiedzić rynek i ogólnie pozwiedzać (wstyd się przyznać- pierwszy raz w życiu;)); szukaliśmy sensownego miejsca, żeby coś zjeść, ale... właściwie wszystko było zamknięte, a sporo lokali do wynajęcia bądź sprzedaży... I tak skończyliśmy w restauracji z dwoma zółtymi łukami ;)
Po się posileniu pokręciliśmy jeszcze kilka kilometrów do stacji Wałbrzych Miasto i chwilę po szesnastej byliśmy we Wrocławiu :)





Aż nie mogę się doczekać ciut dłuższego wypadu, takiego z noclegiem i ogniskiem... Ale już niebawem :)




Kategoria Góry, Canyon


  • DST 51.01km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:24
  • VAVG 21.25km/h
  • VMAX 52.45km/h
  • Kalorie 3590kcal
  • Podjazdy 162m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Powrót z Sylwestra.

Środa, 1 stycznia 2014 · dodano: 02.01.2014 | Komentarze 0

Z powrotem ruszyliśmy znów w okolicach południa... Szybki zjazd żółtym szlakiem do Przełęczy Tąpadła i potem przez Sobótkę do Wrocławia.
Kaśka straciła w ciągu nocy głos, więc skorzystała z dobrodziejstwa Radosława i wrócili razem samochodem; my z Justką na rowerach ;)







Przy okazji zaliczyliśmy kolejnego Nepomuka- w kościele św. Jakuba w Sobótce (niestety, kolejny zamknięty kościół, więc tylko zza krat...)



Po powrocie do Wrocławia obiad u mamy, a wieczorem odżywanie...


Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon


  • DST 89.13km
  • Teren 35.00km
  • Czas 06:44
  • VAVG 13.24km/h
  • VMAX 69.48km/h
  • Podjazdy 2008m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kotlina Kłodzka.

Sobota, 31 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 0

Rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, wypakowaliśmy rowery z auta i ruszyliśmy.



Spod schroniska zjechalismy Autostradą Sudecką do Poręby.



Stamtąd do Długopola Zdroju...





... gdzie wskoczyliśmy na "nasz ulubiony" czerwony Główny Szlak Sudecki im. Mieczysława Orłowicza.









Ten odcinek był nie dość, że nudny, prowadzący przez pola, to jeszcze słabo oznakowany i miejscami mocno zarośnięty...











Ze szlaku wyjechaliśmy na główną drogę i pjecchaliśmy do Domaszkowa, gdzie odiliśmy na Międzygórze.





Na początku miejscowości zeskoczyliśmy z rowerów, żeby zobaczyć wodospad Wilczki.







Skoro międzygórze, to i obowiązkowa pizza w Wilczym Dole :)





Po posiłku jedziemy na koniec Międzygórza i wbijamy się na czerwony szlak pieszy prowadzący na halę, gdzie znajduje się schronisko "Na Śnieżniku".
Początkowo jest bardzo stromo, ale z czasem zaczyna się robić lżej...







W końcu docieramy pod schronisko :)





Z hali zjeżdżamy niebieskim szlakiem rowerowym w stronę Jaskini Niedźwiedziej i Kletna...







W Kletnie trochę za bardzo się rozpędzamy na zjeździe i przejeżdżamy nasz skręt. Żeby się nie wracać stwierdziliśmy, że zjedziemy jeszcze w dół do Stronia Śląskiego i tam odbijemy na Sienną...
Od Stronia zaczął się więc blisko dziesiąciokilometrowy podjazd na Przełęcz Puchaczówka.
Było już dosyć późno, pomału zaczęło się ściemniać, a do tego chmury nie wróżyły nic dobrego...
Skoro było pod górę, to musi być i z górki, więc ze szczytu przełęczy szybko zjechaliśmy do Bystrzycy Kłodzkiej.

W Bystrzycy trochę błądzimy, ale w końcu znajdujemy bankomat i sklep i wracamy na dobrą drogę :)

Jest już ciemno, więc z lampkami, czołówkami i odblaskami zaczynamy kolejny dziesięciokilometrowy podjazd do Spalonej...
Ze względu na kolano cześć podjazdu podchodzimy, ale idze się dość sympatecznie.
Żeby nie było siary, to końcowy odcinek podjeżdżamy i znajdujemy się przy schronisku :)

Szybka kąpiel, przebieramy się i schodzimy na dół do sali posiedzieć przy piwku. Zostajemy zaproszeni do ogniska obsługi i przyjaciół schroniska; chętnie korzystamy, mimo zmęczenia żal iść spać :)
W końcu jednak zmęczenie wygrywa i Justyna odpada; ja jeszcze chciałem zapalić przed schroniskiem i zostałem niechcący zamknięty na zewnątrz :)
Szybki skok przez płot obok Mieczysława i od zaplecza dostałem się do środka :)

Tekstem wycieczki są słowa pani Ewy: "Każdy Polak powinien być obowiązkowo wysiedlany o ciepłych miejsc, przynajmniej na trzy miesiące" :)

Różnica wysokości: 862m;
Suma podjazdów: 2008m;
Suma zjazdów: 2008m.

Rekord dystansowy i podjazdowy został pobity, a schronisko PTTK "Jagodna" oficjalnie stało się naszym ulubionym! :)
Kategoria Canyon, Góry


  • DST 40.50km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Kalorie 888kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko "Na Przełęczy Okraj"- Janowice Wielkie.

Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Budzimy się jednak z lekkim poślizgiem. Przynajmniej ja- 7:40 :)
Znów- śniadanie, paking i tuż po 9. zaczynamy zjazd. Blisko 15km w dół, po asfalcie; 40km/h schodziło tylko na ostrzejszych zakrętach :)
Pełnym składem dojeżdżamy do Wojanowa, pod pierwszy napotkany dziś sklep. Tam odbieram telefon od Kasi (chorej od zeszłego tygodnia), że dziś czuje się dużo gorzej, że tęskni i czy nie mógłbym przyjechać jakoś wcześniej...
W perspektywie była całodzienna jazda po Rudawach Janowickich aż do Świebodzic, ale wygrała chęć przytulenia chorej Kasi :)
Mówię więc, że muszę odpuścić i jechać do najbliższej stacji, z której odjeżdżają pociągi do Wrocławia. Dołącza się Małpa, do tego Młody i Miazguś (są z Piły i jeszcze dziś chcieli tam dojechać), Darek (jutro musi oddać pracę inżynierską) i Stasiu ("po prostu odpuszczam"). Tak więc dzielimy się na pół- jedna połówka rusza dalej wg planu, a nasza połówka gna do Janowic Wielkich. Teoretycznie mamy tam 7km i ok. 30min do pociągu, ale nie do końca wiemy, o której on faktycznie odjeżdża (i czy w ogóle odjeżdża...). Zaczynamy podjazdem, a kończymy fajnym zjazdem, który de facto uratował nam dupy, i na stacji w Janowicach meldujemy się na 10 min przed odjazdem pociągu...
O 14. zajechaliśmy do Wrocławia.
Wypad na Okraj, choć zakończony przedwcześnie, bardzo udany.
Najmilej wspominam piątkowe wspinanie się i zjazd do "Orle" oraz sobotni zjazd z Wysokiego Kamienia. Z resztą... takie wypady z taką ekipą zawsze są udane i nawet prowadzenie roweru po ciemku na Okraj miało swój urok. :)
Takiego kryzysu chyba jeszcze w życiu nie miałem :)
Nic, tylko czekać do przyszłego października na trzecią odsłonę wypadu na Okraj w 2013 roku :)

















 

























Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 62.97km
  • Teren 40.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 12.27km/h
  • VMAX 57.60km/h
  • Kalorie 966kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schronisko "Orle"- schronisko "Na Przełęczy Okraj".

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Rano faktycznie, jak jeden mąż, wstajemy o założonej godzinie. Pomału jemy, pakujemy się, ogaraniamy wszystko i ruszamy. Szkoda nam asfaltem, więc dawną trasą celników ruszamy w stronę Cichej Równi; tam chwilka asfaltu, trochę podjazdu i lądujemy w nieczynnej kopalni kawrcu "Stanisław".
Tu Młody zmienia drugi raz dętkę, po niespełna godzinie pedałowania (pierwsza strzeliła dokładnie po przjechaniu 3,7km)... Tak więc wymuszony postój, ale niedługo potem ruszamy dalej- przez Zwalisko na Wysoki Kamień. Jest wąsko, kamieniście, delikatnie w dół z paroma wyjątkami.
Z Małpą docieramy pierwsi i czekamy na Młodego i Miazgusia. Młody dociera... z kapciem. Trzecim, na niespełna półtorej godziny pedałowania. Zapasy się pokończyły, więc zaczęło się klejenie.
Takie życie- od początku stwierdziłem, że to nie jest trasa na przełaje... :)
W schronisku na Wysokim Kamieniu pijemy szybkie piwko i dzielimy się- ja z Małpą i Miazgusiem zjeżdżamy do Szklarskiej, a Młody klei i dojeżdża.
Zjazd- jeden z najlepszych w życiu. Kamienie, korzenie, rynny, hopki... Coś pieknego! :)
Po drodze jednak gubimy Miazgusia, który na zjeździe też złapał kapcia w swoim przełaju.
Tak więc z Małpą dojeżdżamy na Orlen do Szklarskiej, gdzie spotykamy się z resztą: Herbicem, Marcinem, Robertem, Stasiem, Mateuszem, Darkiem, Szymonem. Czekamy chwilę na naszych przełajowców i grubo po 12. zbieramy się w w osób dwanaście :)
Szybka decyzja- Młody i Miazguś nie dadzą rady na swoich przełajach trasą, którą chcemy pojechać, więc daję im mapę i puszczamy ich asfaltem, a my ruszamy terenem.
W dziesięć osób dojeżdżamy do Karpacza. Trochę asfaltem, większość lasami.Trochę podjazdów, więcej fajnych zjazdów- zwłaszcza do Przesieki z cudownymi rynienkami, gdzie Stasiu objuczony sakwami nie skacze nad nimi, i łapie kapcia.
W Karpaczu sprawdzamy, czy wszyscy są i zjeżdżamy asfaltem do Kowar. Sam zjazd przez Karpacz główną drogą, to mega frajda :)
W Kowarach zakupy na wieczór i na rano, więc na plecach ląduje kilka kg więcej, do i tak już załadowanego plecaka (przed wyjazdem 14kg...).
W zeszłym roku podjazd na Okraj był od początku asfaltem, więc teraz decydujemy się na wjazd szlakiem.
Podjazd, nie ma co ukrywać, bardzo wymagający. Każdy metr, to walka z nachyleniem, sobą, przejechaniem każdego kamienia. W siodle przejechałem szlakiem może z 75%, resztę spacerem z Markiem i Robertem. Jeszcze w lesie dopadła nas noc, więc do asfaltu docieramy juz w świetle czołówek. Podjazd asfaltem do Przełęczy pokonujemy już prawie w siodle, honorowo.
W schronisku szybki prysznic, rozpakowanie i przebranie się i ruszamy na Czeską stronę do knajpki na obiad, a właściwie na późną kolację, bo czekaliśmy na posiłek coś ponad godzinę. Ale nie ma co się dziwić- samych Rowersów było dwunastu, kilka osób "od naszych" pieszo, a do tego inni goście- a kelnerka tylko jedna. Choć nie jednemu w głowie zawróciła ;)
W oczekwianiu na jedzenie spożywamy słuszne ilości Gambrinusa, więc wieczór mija coraz to weselej.
Jemy, dopijamy piwa i wracamy do schroniska. Tam sączymy piwa i wiśnióweczkę do blisko drugiej w nocy, a Herbic założył, że o 6:30 wstajemy...






























































Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 46.80km
  • Teren 6.00km
  • Czas 03:17
  • VAVG 14.25km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Kalorie 556kcal
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jelenia Góra- Schronisko "Orle".

Piątek, 19 października 2012 · dodano: 21.10.2012 | Komentarze 0

Spotykamy się z Małpą we Wrocławiu i razem ciśniemy na PKP. Na dworcu oczywiście kolejki do kas, ale jakoś udaje nam sie zdobyć bilety i ładujemy się do pociągu.
Pociąg, ozywiście z tych "wesołych"- chłopaki wracają z pracy, leją w siebie wódę zagryzając kiełbą i bułką, do tego gimusiarnia totalnie ryje nam banie swoimi przemysleniami...
Dojeżdżamy do Jeleniej Góry i wskakujemy na rowery, jakieś 3km przed Piechowicami robi się już ciemno, więc odpalamy czołówki i zaczynamy podjazd do Jakuszyc.
Podjazd nie należy do trudnych- nachylenie w granicach rozsądku, ale dostajemy trochę w dupę ze względu na wilogć. Deszcz nie padał, niebo czyste, ale wilgotność powietrza powałała. Do tego świat kończył się tam, gdzie sięgało światlo czołówki, co też nie uprzyjemniało pedałowania. Choć coś w tym było :)
Zatrzymujemy się na moment w Szklarskiej Porębie, uzupełniamy zapasay i ruszamy dalej pod górę. Jest coraz później, czeka nas jeszcze trochę asfaltowego podjazdu... Dystans niby nie duży, ale wilgoć daje coraz bardziej się we znaki, więc i zmęczenie dziwnie szybko rośnie.
Dojeżdżamy do Jakuszyc i zaczynamy zabawę, na którą czekałem od początku- krótki, ale dość męczący podjazd terenem i zjazd na Halę Izerską do schroniska "Orle".
Deszczu nie było, a ziemia jest bardzo mokra, więc i my cali w tym, co wylatuje spod kół; jednak gnanie szerokim szutrem, w świetle czołówek, z prędkością bliską 40km/h rekompensuje wszystko :) Rowerowy szlak w dół przecinamy pieszym, gdzie robi się coraz lepiej- wilgotne korzenie, ścieżka szerokości opony, coraz stromiej.
W ten sposób dojeżdżamy na Halę Izerską do schroniska; tam spotykamy się z Młodym i Miazgusiem, którzy przyjechali, na przełajach, trochę wcześniej od strony Świeradowa Zdroju.
Szybki meldunek i zalegamy w pokoju. Po prysznicu i ogólnym się ogarnięciu rozmowom nie ma końca. Po kolejnych kieliszkach cytrynówki odpadamy po kolei ;)
Podbudkę zakładamy na 7:30...




















Kategoria Góry, Rowersi


  • DST 101.82km
  • Teren 25.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 17.61km/h
  • VMAX 52.10km/h
  • Kalorie 1492kcal
  • Sprzęt [R.I.P.] Scott Aspect 20
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślęża

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 16.09.2012 | Komentarze 0

Bardzo fajna wycieczka, więc chwilę jej poświęcę.

Zaczęło się od tego, że Marek (vel Małpa), koleś z pedałówki (Jezu, kiedy to było...) poprosił o doradzenie w tym, jaki rower kupić. Miał być full, dobry do zjazdów, ale też skonfigurowany tak, żeby dobrze się podjeżdżało. Wynaleźliśmy Treka Fuela, używkę, który ostatecznie poszedł na lekko ponad 5000zł. Dobra cena.
Potem padła propozycja, żeby pojechać gdzieś na jeden dzień. Bez zastanowienia padło na pobliską Ślężę. Bo blisko, bo są zjazdy i podjazdy; jest też asfalt i teren.

Spotkaliśmy się więc na Rondzie o 9:30 i ruszyliśmy. W Tyńcu dołączył do nas Olek. W Sobótce w Sobotelu (bodajże) zatrzymaliśmy się na poranną kawę, a niektórzy (a raczej niektóry ;)) na poranne piwo- wszak po tak silnym bocznym wietrze trzeba było uzupełnić mikroelementy ;)
Początkowo mięliśmy wspinać się asfaltem przez Sulistrowiczki do Przełęczy Tąpadła, ale Olek podsunął genialny pomysł, że przecież można pojechać tam czarnym naokoło góry.
Teren fajny, trochę lekkich podazdów, trochę zjazdów (jeden zbyt szybki, bo potem z Małpą musieliśmy wracać z kilometr pod górę ;)), końcowy odcinek z podjazdem wśród coraz to większych kamieni i wyjazd na asfalt. Niecały km podjazu i Przełęcz Tąpadła zdobyta.
Tam chłopaki chcieli zrobić sobie krótki postój na popas, który okazał się rzucaniem oczu (nie oka ;)) na rowerzystki oddane studiowaniu mapy ;)
Koniec posiłkowania się i start żółtym pod górę. Olek odpuścił po kilkudziesięciu metrach i prowadzi, Małpa uparcie za mną. Nagle mówi, że przy drogowskazie odpoczynek; czuję, że mam jeszcze sporo mocy, więc mówię, że jadę dalej. Droga robi się ciut bardziej stroma, a i kamienie coraz to bardziej się spod kół obsuwają, więc zjeżdżam "w las" i dalej pod górę. Mniej więcej w połowie chwila odpoczynku. Czekam, aż mi okulary odparują, a przy okazji na chłopaków. Siedzę tak i czekam, ale ich ni widu ni słychu, więc dalej solo pod górę. W międzyczasie jedno zejście z roweru i chwila pchania, ponieważ drogę podjazdu (bokiem szlaku) źle obrałem i trochę się zamotałem pośród drzew.
Reszta podjazdu w pełnym skupieniu, patrząc pod koła zza zaparowanych okularów, przy akompaniamencie kropli potu spadających na kamienie (te piwka u podnóża...) i zachwycie i niedowierzaniu pieszych ("tak ciężko się idzie, a pan na rowerze..."; "przecież to się nie da...") wjechałem na szczyt. Koleny raz, ale ten był jakiś taki inny. Chyba przez pogodę- wcześniejsze deszcze sprawiły, że kamienie i korzenie były śliskie, do tego kropiło, co dało się odczuć zwłaszcza mając niebo bez drzew na niektórych odcinkach.

Potwornie spocony na szczycie zdjąłem mokrą bluzę i koszulkę, założyłem softshella i czekałem na resztę ekipy, która po ok. 10 min też przywitała szczyt.
Małpa na górze powiedział mi dwie "prawdy". Pierwsza z nich głosi, że ten podazd wcale nie jest taki prosty, jak się zdaje (fakt, nie można go olać, bo lubi być wymagający), a druga, to "jeśli, Ciacho, zrobiłeś go na raz, to jesteś gorzej pojebany, niż myślałem" (?! :D).

Na szczycie chwila odpoczynku, herbatka i zapiekanka w Domu Turysty (już nie schronisku...) i zajazd...

Postanowiliśmy zjeżdżać czerwonym szlakiem ze szczytu do Sulistrowiczek. Parę tygodni wcześniej robiłem go pieszo i wydawał się przejezdny w większym stopniu, jednak (mokra i głazowa) rzeczywistość okazała się inna- nawet Małpa na fullu niekiedy miał problem w kluczeniu między skałami.
Potem szkak się nieco uspokoił, więc było gdzie nabrać prędkości, czasem udało się nawet zeskoczyć z kamienia czy korzenia. Potem krótki, ale mocno (mocno!) techniczny singieltrack i miescami znów zsiadanie i sprowadzanie.
Pod koniec zjazdu szybki (bardzo szybki!) szuter i końcowy asfalt do Sulistrowiczek.

Tam zwiedziliśmy jeszcze kościółek, zabytkowy park, Żródło Życia. Objechaliśmy zalew w Sulitrowicach i zjazd asfaltem do Sobótki.
I znów w Sobotelu (ach ta kelnerka ;)) kawka i żurek i powrót do Wrocka.
Początkowo dobrym tempem, a między Gniechowicami a Małuszowem dzowni Małpa, że to koniec, bo mu... kolano siadło. Powiedziałem tylko Olkowi, żeby jechał do domu, a ja sam na niego poczekam.
Doczłapał się.
I znów ten sam powód- zła pozycja. Lekko poprawiliśmy, dwa doustne Ketonale ( po50mg) i jakoś do Wrocławia dopedałowaliśmy.
Blsiko 6h jazdy na trasie, którą sam pokonuję w trochę ponad 3. Ale fajnie, że w końcu z kimś, bo to zawsze weselej. :)
Olek sprawdził się na trasie, Małpa sprawdził rower, a ja sprawdziłem cierpliwość kolanową :) Trzeciej nie będzie ;) Od teraz będę pytał o pozycję itp. przed wyjazdem ;)
Kategoria Góry, Rowersi


Z Sulistrowiczek do rzeczywistości...

Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 08.07.2012 | Komentarze 0

Dziś dzień raczej leniwy. Rano wstałem przed wszystkimi, nawet przed Kasi babcią, co ponoć należy do nie lada wyczynu i mam coś w stylu arcymaga w tej dziedzinie ;)
Siadłem w ogrodzie, obrałem Ślężę, jako kierunek patrzenia i tak ze dwie godziny patrzyłem, myślałem i nic nie robiłem :)
Jak już wszyscy wstali, zjedli i tak dalej, to pojechaliśmy (samochodem...) do Wojsławic. Jest tam Arboretum Wojsławice, taka filia Ogrodu Botanicznego. Kasi ojciec zna kierowników, mięliśmy zaproszzenia, więc fajnie było pojechać. Drzewa, kwiatki, rośliny itp. Dla niego, jako fotografa, raj, dla mnie- fajnie, bo lepsze to niż siedzenie w domu, a faktycznie było na czym oko zawiesić.
Jak ktoś będzie tam przejazdem, to polecam, ale jak ktoś chciałby jechać tam, jako do punktu docelowego, to słabo. No, chyba, że jest zboczonym botanikiem- dendrologiem, albo zboczonym fotografem. Albo wszystko na raz ;)

W Sulistrowiczkach obiad i szybki powrót do Wrocka, bo przypomniało mi się, że mama ma dziś imieniny :) Wpadłem z szybkimi życzeniami, opierdoliłem pół stołu i pojechałem do domu ;)
A jutro znów praca, praca, praca...
Najchętniej wziąłbym rozbieg, a ściana sama by się znalazła...
Ten tydzień skrócony do czwartku- w piątek wyjazd. Trzeba by to zacząć jakoś ogarniać, tylko, kurwa, nie wiem kiedy... :|
Kategoria Góry


  • DST 88.00km
  • Teren 25.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rudawy Janowickie z Gosią.

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 23.07.2012 | Komentarze 0

Wypad w "górki" z Gosiem.

Traska miała być piękna i długa, ale jechałem z kobietką, więc wyszło, jak zwykle...

W teorii miało być: Wałbrzych Szczwienko- Zamek Książ- Rudawy Janowickie- Przełęcz Okraj- Góry Sowie i powrót na kole do Wrocławia...

Ponieważ Gosia nawigłowała (więcej nie dam dziewczynie mapy! ;)), wyszło, że pogubiliśmy się gdzieś przed Marciszowem i nadrabiając drogi wylądowaliśmy w Janowicach Wielkich, gdzie po 18. wpakowaliśmy się w pociąg do Wro...

Niby był plan "B", żeby dojechać do Jeleniej i stamtąd dopiero do Wrocławia, ale ze względu na mecz i moją obietnicę daną Kasi, że na nim będę, nie wypalił.

Na mecz zdążyłem ledwo, ledwo, co wcale mi nie przeszkadzało...

Wycieczka mega miła ze względu na doborowe towarzystwo Gosi.
Przez podjazdy momentami mnie nienawidziła, ciskała kaskiem w co się da, ale na terenowych zjazdach (na trekkingu) widziałem ten zaciesz i błysk w oku... ;)




























Kategoria Góry


  • DST 55.88km
  • Podjazdy 535m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Enduro po Kotlinie Kłodzkiej. Part 4.

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 20.07.2012 | Komentarze 0

Ze Stołwych cały czas asfalt. I cały czas zjazd w zasadzie. Dopiero przed Sowimi zaczyna się podjazd.
Mamy chęci dojechać aż do Wrocławia na kole. Ale na chęciach się kończy...
Mijamy Bielawę, zajeżdżamy do Dzierżoniowa, gdzie na szczęście udaje nam się wyprosić miejsce dla siebie i rowerów w PKS...

Piękny, epicki, wyjazd, który od początku miał wyglądać całkiem inaczej, ale los pokierował go swoimi ścieżkami... ;)











































Kategoria Góry


Flag Counter