Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45597.63 kilometrów w tym 6677.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3370.75 km (w terenie 1576.66 km; 46.77%)
Czas w ruchu:148:52
Średnia prędkość:13.38 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:43489 m
Suma kalorii:13858 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:30.10 km i 2h 15m
Więcej statystyk
  • DST 16.68km
  • Teren 16.68km
  • Czas 01:26
  • VAVG 11.64km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Podjazdy 289m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 16.10.2016 | Komentarze 0

Miał być kolejny Jesienny Rajd Rowersów. Miał, ale coś nie wyszło w tym roku. Trochę ciężko było wszystkich zgrać do kupy, dodatkowo Młody w zeszłym tygodniu zrobił "konkurencyjny" wyjazd, na który mi nie pasowało jechać, bo był wyjazd do Holandii. Żeby jednak z tradycji stała się zadość pojechałem... sam. Początkowo myślałem o Singltreku pod Smrkem, ale samemu trochę szkoda dymać tyle kilometrów autem, żeby pojeździć trochę na rowerze.
Wybrałem się więc na test otwartej niedawno ścieżki Kross Trail Suliwoods. Blisko, bo od Wrocławia na Przełęcz Tąpadła, gdzie zaparkowałem, wychodzi niespełna pięćdziesiąt kilometrów.
Późno wyjechałem, więc i późno zajechałem, ale w tym wyjeździe chodziło o maksimum relaksu, bez pośpiechu.
Na parkingu przygotowałem siebie, rower i auto na powrót, bo planowałem tam spędzić noc.
Najpierw dojazd z Przełęczy Tąpadła na Przełęcz Słupicką, gdzie jest początek Kross Trail Suliwoods; najpierw rekonesansowy zjazd szlakiem, potem wspinaczka z powrotem na początek. I jeszcze raz...
Trochę zgłodniałem, więc wróciłem do auta coś zjeść i szykować się na noc. Miałem w planach jeszcze nocny wjazd na Ślężę i zjazd z niej, ale wieczorem trochę popadało, co skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy.
Noc raczej chłodna, więc przed snem nazbierałem kilka kamieni, zagotowałem je w wodzie po ryżu (żeby nie marnować niepotrzebnie wody!), odcedziłem, zakryłem menażkę i schowałem pod kołdrę i pod poduszkę, żeby w nocy było choć przez chwilę ciepło i przyjemnie... Taki polowy termoforek :)




























































  • DST 20.00km
  • Podjazdy 305m
  • Aktywność Wędrówka

Piesze Izery.

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 14.09.2016 | Komentarze 0

W końcu wolna sobota, więc wybraliśmy się w Izery. Miało być rowerowo, ale ostatecznie postawiliśmy na spokojny spacer.
Na Przełęcz Jakuszycką zajechaliśmy w piątek po dwudziestej drugiej, nocleg w aucie. W sobotę rano zebraliśmy, zapakowaliśmy i ruszyliśmy.
Popołudniu doszliśmy do Chatki Górzystów na Hali Izerskiej, gdzie po dwugodzinnym odpoczynku stwierdziliśmy, że... to chyba tu rozbijemy dziś namiot.
Rano, z uwagi na złe samopoczucie Justynki, szybciej wróciliśmy do auta i z powrotem do Wrocławia.
Mango się wybiegał, poznał Dumę pod chatką, która akurat miała cieczkę, więc łatwo nie było... ;)
Był czas na zbieranie jagód po drodze, na spokojny spacer, na zachód słońca i na patrzenie w gwiazdy, a w nocy na słuchanie jeleni na rykowisku...


















































Kategoria Góry, Pieszo, spacer


  • DST 10.00km
  • Aktywność Chodzenie

Pieszy Masyw Raduni.

Niedziela, 22 maja 2016 · dodano: 22.05.2016 | Komentarze 0

Justynka dalej ze złamanym palcem. Pogoda za oknem typowo wiosenna, prawie, że letnia. Szkoda siedzieć w śmierdzącym mieście, więc pojechaliśmy na spacer z Mango po Masywie Raduni.
Ciepło, krzyk wiosennej zieleni, wszystko budzi się do życia po zimie.














  • DST 2.10km
  • Czas 00:09
  • VAVG 14.00km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Singltreka.

Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Czwarty dzień, dzień powrotu.
Wstaliśmy tak wcześnie, jak nigdy- o szóstej trzydzieści już w kawiarce gotowała się woda na kawę...
Pogoda cały czas w dechę; ostatnie śniadanie na trawce, mycie garów i o dziewiątej, już spakowani, byliśmy gotowi do powrotu.









W Novym Mescie pod Smrkem udaje się nam ustrzelić pierwszego tego dnia Nepomucena- pod starym ,zabytkowym kościołem. Bardzo ładny z resztą...





Na powrocie unikamy autostrad, więc jedziemy na spokojnie przez Szklarską Porębę. W wyższych partiach gór widać jeszcze śnieg...



W Kostomłotach nie zjeżdżamy na autostradę, tylko jedziemy przez wioskę tempem wypoczynkowym. Trafiamy tu na kolejnego Nepomuka i krzyż pokutny.







Jadąc dalej do Wrocławia bocznymi drogami dojechaliśmy do Sośnicy, gdzie kiedyś- na rowerach- trafiliśmy na zamknięty kościół. Tym razem okazał się otwarty, tyle, że z kratami. Udało się jednak uchwycić kolejnego Nepomucena- całkiem rzadkiego, bo z palcem na ustach...





Przed samym Wrocławiem pogoda nam się popsuła i zaczęło padać. Po dojechaniu do miasta rozpakowaliśmy się i pojechaliśmy do Romy na lody, potem do mamy na obiad.

Majkówka? Jedna z bardziej udanych- pogoda cały czas dopisywała, pieseł się wybiegał, my wyjeździliśmy. Po prostu odpoczęliśmy. od pracy, od miasta, od ludzi.

A już jutro powrót do rzeczywistości w oczekiwaniu na następne wolne, które tak prędko nie nadejdzie...



  • DST 35.96km
  • Teren 35.96km
  • Czas 03:01
  • VAVG 11.92km/h
  • Podjazdy 669m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Singltrek pod Smrkem; dzień drugi.

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Z kurami poszliśmy spać, to i z kurami wstaliśmy- o szóstej trzydzieści wstaliśmy oddać dług naturze, ale oboje stwierdziliśmy, że z czystej przyzwoitości położymy się jeszcze spać. No i tak, trochę na siłę, przespaliśmy do ósmej z kawałkiem.
Pogoda znów dopisuje- od rana świeci słońce, jest ciepło, choć trochę wietrznie. Śniadanie na trawie zdecydowanie lepiej smakuje, niż gdziekolwiek w mieście...







W okolicach dziesiątej jesteśmy umówieni z Justynki koleżanką- Martą, więc zbieramy siebie i rowery i ruszamy do Singltrek Centrum.



Z uwagi na kondychę i łapki Mango stawiamy na krótszą opcję, czyli moją wczorajszą jazdę, ale bez Hejnickego hrebena.
Czyli najpierw klasycznie- dojazd zielonym, potem w górę czerwonym, trochę czarnego i dojazd do Hubertki.













Mango radzi sobie zajebiście. Cały czas biegnie po szlaku,choć mógłby sobie skracać drogę przez las. Kondycja dużo lepsza, niż w zeszłym roku, cały czas trzyma przyzwoite tempo. Mimo, że do Hubertki dobiega już trochę zmęczony (pewnie kwestia różnicy wysokości...), to jest najlepszym szlakowym psem na świecie! :)
Tam w końcu odpoczywamy i się posilamy przed dalszą drogą.



Wszyscy odpoczywamy. Na powrót wybieramy czerwony szlak, bo Martę trochę ogranicza czas, a my nie chcemy zajechać psa.





Po czternastej pożegnaliśmy się z Martą i na spokojnie dojechaliśmy do auta.
Pies był totalnie zmęczony, my właściwie też. Pozostało więc odpalenie grilla i wybranie ochotnika do wycieczkę do sklepu.
Posileni poszliśmy do Singltrek Centrum poodpoczywać w w słońcu przy trunkach.
Pies nam odpadł na resztę wieczoru...





 






Tego dnia było już ani czytania, ani gry w karty, bo spać poszliśmy, gdy na dworze jeszcze zmierzchało...




  • DST 60.77km
  • Teren 60.77km
  • Czas 04:30
  • VAVG 13.50km/h
  • Podjazdy 1078m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Singltrek pod Smrkem; dzień pierwszy.

Niedziela, 1 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Noc upłynęła spokojnie i ciepło, bo tym razem zabraliśmy ze sobą kołdry. :)
Wstaliśmy wyjątkowo wcześnie, jak na nas. Był więc czas na poranne lenistwo, spokojne śniadanie i kawę.





O dziesiątej ruszyliśmy na szlaki. Justynka od prawie roku nie jeździła na góralu, nie do końca było wiadomo, jak z formą Mango,więc na pierwszy strzał poszedł niebieski szlak (Hrebenac) plus czerwony po tej stronie (Obora).















Około dwunastej zameldowaliśmy się z powrotem przy aucie z niecałymi dwudziestoma kilometrami na licznikach. Justynka stwierdziła, że na dziś wystarczy; że chce się na spokojnie pouczyć na egzamin, a poza tym, niech pies się nie przemęcza.
Zjadłem więc drugie śniadanie i pojechałem sam na "drugą stronę" Singltreka. Najpierw południową stroną Rapickego okruha do pierwszej części Asfaltovego traverzu (Asfaltova Agonyia). 



Stamtąd czarnym szlakiem (Okolo Medence) do przełęczy, gdzie musiałem znów się wspiąć , żeby zacząć czerwony Libverdska strana. Pierwszy odcinek tego szlaku, to niespełna dwa kilometry zabawy w dół, która kończy się przy Hubertce, gdzie na spokojnie można przysiąść i uzupełnić mikroelementy utracone na podjazdach...



Kilka łyków złocistego płynu, kilka spojrzeń na zegarek i licznik i decyzja- zamiast wracać dalej czerwonym szlakiem wskoczę jeszcze na czarny Hejnicky hreben.
Mniej więcej połowa tego szlaku, to czyste flow w dół, gdzie naprawdę można się wyszaleć; pozostała część- choć w pięknych okolicznościach przyrody- podjazd.



Po ponad pięciu kilometrach znów wskakuję na Libverdską stranę- cztery kilometry zjazdu, odpoczynek przy piwku przy "beczce" i podjazd.
Czerwony szlak zamykam Ludvikovskym traverzem, Novomestką straną, na koniec północna strona Rapickego okruha. 
Na parking zajeżdżam przed siedemnastą; Justynka proponuje skoczyć na czilauta do Singltrek  Centrum; dwa razy prosić nie musi- przebieram się i za chwilę odpoczywamy... 


Wieczorem znów grill na kolację i malowniczy zachód słońca. W aucie trochę gramy w karty, a finalnie o dwudziestej drugiej jesteśmy już w pierwszej fazie snu...






  • DST 8.15km
  • Czas 00:31
  • VAVG 15.77km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na Singltrek pod Smrkem.

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0

Sobota, właściwie już część długiego majówkowego weekendu, a ja w pracy... Punkt szesnasta- koniec, można zamykać sklep.



Do domu najszybszą drogą, bo trzeba jeszcze zapakować auto w ciuchy, prowiant, no i rowery. Z Wrocławia ruszamy w okolicach siedemnastej.



Do Novego Mesta pod Smrkem dojeżdżamy jeszcze przed zmierzchem. Nie wjeżdżamy na pole namiotowe, tylko stacjonujemy tam, gdzie zawsze od trzech lat- na parkingu. W tym roku powiększonego o kawałek polany; wiadomo, że na trawie lepiej niż na asfalcie, więc wybór jest prosty.


Wstępnie szykujemy siebie i auto do snu.



Pierwszy raz spróbowaliśmy konfiguracji do spania na dwóch kanapach- w drugim i trzecim rzędzie. Co prawda osobno, ale całkiem wygodnie. No i ciepło, przede wszystkim :)
Wieczór, to grill, kolacja i książka.






Masyw Raduni.

Niedziela, 24 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 0

Justynka na studiach w Poznaniu, więc był czas, żeby pokręcić. Z chłopakami z pracy, Mariem i Andrzejem, pojechaliśmy pojeździć po Masywie Raduni, lub jak kto woli- Suliwoods.
Pies się wybiegał (aż nadto, bo złapał trop za sarną i mi uciekł...), ja zgubiłem aparat, ale w końcu go znalazłem, Andrzejowi prawie odpadła korba, ale pogoda dopisała i było naprawdę fajnie. Na zakończenie na obiad kiełbaski z rusztu na Przełęczy Tąpadła i powrót do Wrocławia.




























Kategoria Canyon, Góry, Suliwoods


Wiosenna Radunia.

Niedziela, 20 marca 2016 · dodano: 20.03.2016 | Komentarze 1

Zarówno ja, jak i Mario mieliśmy "wolną" niedzielę- Justyna w Poznaniu na studiach, a Ewelina pojechała do domu. Do wyboru mieliśmy pojechać z Maćkiem na targi rowerowe do Berlina, albo przywitać astronomiczną wiosnę na rowerze.
Oczywiście wybraliśmy to drugie. Po krótkim namyśle padło na najbliższe nam wzniesienia, czyli okolice Ślęży, a konkretniej Masyw Raduni tym razem.
Miało być epicko, rowery miały być wpychane pod góry i noszone na plecach; zjazdy długie i fajne. Pure enduro, eksploracja pełną gębą. Wszystko się udało- dystans może nie powala, ale było zbaczanie ze szlaków, targanie rowerów, odkrywanie nowych ścieżek i przypadkowe trafienie na dopiero co przygotowywane trasy Suliwoods .
Dodatkowo mieliśmy ze sobą Mango, żeby się wybiegał. Jeżeli my zrobiliśmy dwadzieścia kilometrów, to jemu dobiło chyba do trzydziestki ;)
Fajny wyjazd, pogoda dopisała, może mogło by być ciut cieplej. Z niecierpliwością nie mogę się doczekać cieplejszych dni i skończenia projektu Suliwoods- niezłe single prawie pod samym nosem.
Dodatkowo Mango był dziś tak grzeczny bez smyczy, że chyba na każdy wyjazd będę go teraz zabierał... :)































































A po powrocie do domu rower od błota ważył jeszcze raz tyle... Dobrze jest mieć wannę :) 







Dwadzieścia dwa.



Emtebe po Jurze Krakowsko- Częstochowskiej.
Kategoria Canyon, Góry, Suliwoods


  • DST 6.27km
  • Teren 6.27km
  • Czas 00:55
  • VAVG 6.84km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 330m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na herbatę na... Ślężę.

Czwartek, 18 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0

Zimowy urlopik dobiega końca, a założyłem sobie, że odwiedzę w trakcie jego trwania Ślężę. Wczoraj wieczorem planowałem, jakie szlaki zjechać, rysowałem, obmyślałem... Postanowiłem, że tym razem postawię w większości na szlaki Raduni, a na samą Ślężę wbiję się na szybko i zjadę żółtym szlakiem.
Pogoda może i nie była najlepsza, ale nie padało, więc zrobiłem herbatę w termos, kilka kanapek, zapakowałem się do auta i o dziewiątej ruszyłem.



Do Sobótki droga w porządku, od miasta w stronę Przełęczy Tąpadła asfalt coraz bardziej przestawał być czarny, a od Sulistrowiczek całkowicie zaśnieżony i śliski. Na przyszły rok koniecznie chcę zimowe opony, bo całoroczne nie są do końca dobrym rozwiązaniem ;)
Na Przełęczy dużo mokrego śniegu, pod którym znajdowała się warstwa lodu. Wypakowałem graty z auta, przebrałem się i w drogę- najpierw na szybko na Ślężę. ;)



Z uwagi na stan szlaku- mokry śnieg plus wyjechane ślady po samochodzie nie ułatwiały pedałowania. Do tego dość chłodno, bardzo wilgotno i mokro pod nogami...





Nie wszędzie dało się podjeżdżać, więc część szlaku pchałem rower brodząc w mokrym śniegu. Im wyżej, tym chłodniej, wilgotniej i w coraz większej mgle...



Żeby tego było mało, to nie dość, że topniejący z drzew śnieg kapał mi na głowę, to zaczął jeszcze padać śnieg z deszczem...
Dokładnie w południe, cały przemoczony, zameldowałem się na szczycie.





Widoczności zero. Tu widok na Dom Turysty im. Romana Zmorskiego spod misia:



We mgle, a raczej chmurze udało znaleźć się niedawno powstałą wiatę; tam zrobiłem sobie przerwę na kanapkę, herbatę i chwilę przemyśleń.



Było mi coraz chłodniej, więc zapakowałem rzeczy do plecaka, spuściłem trochę powietrza z opon, żeby poprawić przyczepność, opuściłem sztycę i byłem gotowy do zjazdu.



Zjazd również żółtym szlakiem; do okolic charakterystycznej wiaty mniej więcej w połowie szlaku główną drogą. Było baaardzo mokro i cholernie ślisko. Całe szczęście, że w środku tygodnia turystów jak na lekarstwo, bo palce tak mi zmarzły, że ledwo dało się panować nad hamulcami :)
Nie dość, że padało z drzew, to wszystko, co mokre trafiało spod opon prosto na mnie. Buty miałem tak mokre od lodowatego śniegu, że można było wylewać z nich wodę.
Przy wyżej wspomnianej wiatce wskoczyłem na ubocze szlaku na singielek, który prowadzi aż na dół.



W "normalnych" warunkach mimo, że trochę techniczny jest dość szybki i pozwala na osiągnięcie niezłego flow. W dzisiejszych warunkach był ciut wolniejszy i dużo bardziej techniczny. Kamienie i korzenie nie dość, że mokre są śliskie same w sobie, to większość z nich skrywała się pod warstwą mokrego śniegu... Mimo to zjazd udany. Techniczny, taki jak lubię.





Po zjechaniu na parking stwierdziłem, że jestem tak przemoczony i jest mi tak zimno, że... nie ma sensu pchać się jeszcze na eksplorację Raduni.
Owszem, spodziewałem się śniegu, ale trochę innego- świeżego i puszystego. Po takim jazda jest zupełnie inna ;)
Przy aucie szybko się przebrałem w suche ciuchy, zapakowałem rzeczy, odpaliłem ogrzewanie na maksa i... o czternastej byłem z powrotem w domu :)
Wyjazd trochę z dupy, bo czy jest sens jechać ponad trzydzieści kilometrów w jedną stronę, żeby na rowerze- w wątpliwie przyjemnych warunkach- zrobić raptem sześć kilometrów?
Dla większości pewnie nie. Dla mnie tak, bo tego trochę potrzebowałem. I choć wyjazd miał wyglądać "trochę" inaczej, to naprawdę dobrze się bawiłem.


Flag Counter