Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45615.63 kilometrów w tym 6677.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.56 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3370.75 km (w terenie 1576.66 km; 46.77%)
Czas w ruchu:148:52
Średnia prędkość:13.38 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:43489 m
Suma kalorii:13858 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:30.10 km i 2h 15m
Więcej statystyk
  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 3.33km/h
  • Temperatura -14.0°C
  • Podjazdy 499m
  • Aktywność Wędrówka

Pierwsza piesza Ślęża A.D. 2016.

Sobota, 2 stycznia 2016 · dodano: 03.01.2016 | Komentarze 0

W ramach noworocznego odmulenia wybraliśmy się ekipą sylwestrową na Ślężę; w sumie osiem osób (plus pieseł), bo na tyle pozwala ładowność naszego busika.
Śnieg tylko umilił wycieczkę, choć samochodem jechało się średnio z uwagi na to, że- jak co roku- zima zaskoczyła drogowców i mało gdzie jezdnia była sucha i odśnieżona.
Postawiliśmy na szlak od Sobótki- żółtym do góry, czerwonym w dół. W sumie jakieś trzy godzinki marszu.
Na górze wichura potęgująca mróz, w schronisku ani kawałka wolnego miejsca, więc szybko zarządziliśmy odwrót.
Ślisko, zimno, sporo śniegu, ale spacer z pieskiem udany ;)


















Kategoria Góry, Pieszo, spacer


  • DST 11.89km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:05
  • VAVG 10.98km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 216m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

III Zlot KPG; Śnieżnik.

Niedziela, 8 listopada 2015 · dodano: 09.11.2015 | Komentarze 0

Choć noc upłynęła spokojnie, ciężko było się wyspać, bo w pokoju było niesamowicie gorąco... Niespiesznie się zebraliśmy, zjedliśmy śniadanie, zapakowaliśmy i chwilę po dziesiątej byliśmy na zielonym szlaku prowadzącym na szczyt Śnieżnika. Całą drogę pod górę czekałem aż będę tędy wracał, już na rowerze, a nie obok ;)
Na Śnieżniku byłem już wiele razy w życiu, ale dopiero po raz pierwszy nie było chmur i mgły, widoczność wręcz powalała.
Na szczycie chwila przerwy na zdjęcia i zjazd. Jeżeli chodzi o zjazdy w Kotlinie Kłodzkiej, to ten zielony ze Śnieżnika do Schroniska i dalej czerwonym pieszym do Międzygórza, jest chyba najlepszy. Niezbyt szybki, za to bardzo techniczny przez kamienie i korzenie. Teraz było jeszcze ciekawiej, bo wszystko było mokre i śliskie. Tam zawsze jest flow... :)
Po dojechaniu do auta zjadłem chińszczyznę, chwilę się zdrzemnąłem i po lekko ponad godzinie doczekałem się reszty ekipy; wiedzieli, że w aucie siadły hamulce, mimo to zdecydowali się mi towarzyszyć.
Mając dwudziestotrzyletnie auto trzeba mieć nerwy ze stali... Droga płynęła pomału, hamowanie właściwie tylko silnikiem...
W końcu udało się szczęśliwie zajechać do Wrocławia i tym samym zakończyć trzeci w ogóle, a mój drugi (choć na rowerze) zlot grupy Kocham Polskie Góry.























 



























  • DST 11.60km
  • Teren 8.50km
  • Czas 01:44
  • VAVG 6.69km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Podjazdy 671m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

III Zlot KPG; hala pod Śnieżnikiem.

Sobota, 7 listopada 2015 · dodano: 09.11.2015 | Komentarze 0

Już przed dziesiątą siadłem w aucie gotowy do jazdy; zanim jednak dotarłem do Międzygórza nie obyło się bez przygód...
Pomijając fakt, że próbując jechać na pamięć, trochę pobłądziłem za Kłodzkiem, to... wysiadły mi hamulce. Gdzieś przed Kłodzkiem, zjeżdżając z górki nacisnąłem na hamulec, a ten "wpadł" w podłogę, a samochód wcale nie zwolnił. Pomyślałem, że może się zagrzały, zatrzymałem się w najbliższym możliwym miejscu i odczekałem chwilę. Nic to nie dało, bo hamulców nadal nie było. Coś tam łapał, ale bardzo, bardzo słabo. W Bystrzycy Kłodzkiej zajechałem do mechanika, który zdiagnozował usterkę- nieszczelny przewód hamulcowy w okolicach zbiornika z paliwem. Stwierdził, że nie jest w stanie mi tego zrobić na miejscu, mogę więc dolewać po drodze płyn hamulcowy i jakoś pomału się toczyć... Kiepsko, biorąc pod uwagę, że teren był raczej górzysty.
Nie było sensu zawracać, bo nic by to nie zmieniło, więc pomału ruszyłem w stronę Międzygórza. Zjechałem z głównej drogi i wioskami dojechałem do miasteczka. Stanąłem na parkingu przed centrum, przebrałem się, dopakowałem plecak i ruszyłem w górę na Halę pod Śnieżnikiem do schroniska.
Przez awarię auta i pobłądzenie czas zaczął mnie gonić, bo do zmroku niewiele czasu pozostało, a czekał mnie dziesięciokilometrowy podjazd. Mniej więcej w połowie drogi mocno się zachmurzyło i zamgliło, do schroniska dojechałem już po ciemku i cały mokry od mgły i dżdżystego deszczu.
Zameldowałem się w schronisku, przebrałem się i dobrą godzinę czekałem na resztę ekipy, która z Długopola szła pieszo. Gdy dotarli, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pojedliśmy i popiliśmy... ;)


































  • DST 22.90km
  • Teren 19.00km
  • Czas 02:10
  • VAVG 10.57km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 699m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ślęża.

Niedziela, 25 października 2015 · dodano: 26.10.2015 | Komentarze 0

Dzięki zmianie czasu na zimowy, jeszcze przed jedenastą zameldowałem się na parkingu nieopodal PTTK Pod Wieżycą w Sobótce.
Otworzyłem klapę bagażnika i strasznie się zdziwiłem, gdy zobaczyłem w aucie kałużę... Okazało się, że bukłak jest gdzieś nieszczelny i cała woda na wycieczkę wsiąkła w plecak, a to co już wsiąknąć nie dało rady zaczęło wykapywać do bagażnika...
Całą wodę więc szlag trafił już na wstępie; bidonu żadnego nie wziąłem, a najmniejsza butelka, jaką znalazłem w aucie, to pięciolitrowa.
To jeszcze pół biedy- mapa mokra, bluza przemoczona, cały plecak też...
Nic to, szkoda dnia, trzeba było ruszać- najpierw delikatnie pod górę do schroniska, gdzie rozchodziły się szlaki; następnie czarnym szlakiem trawersującym aż przed Przełęcz Tąpadła. Tam kawałek podjazdu asfaltem na samą Przełęcz i wspinaczka żółtym szlakiem na szczyt Ślęży.
Cały podjazd pokonałem na rowerze, co dawno mi się nie udało. Dawno też nie byłem pojeździć samemu, a wiadomo, że motywacja wtedy inna...
Na szczycie znalazłem się jeszcze przed trzynastą. Ludzi zdecydowanie mniej, niż w sezonie, za to wiatr mocny, zimny i przenikliwy; przemoczone plecy kurtki od mokrego plecaka tylko potęgowały uczucie chłodu.
Długo więc na szczycie nie zabawiłem; teraz czas na najlepsze- zjazd!
Postanowiłem, że zjadę czerwonym do rozwidlenia z żółtym i tak dojadę do parkingu. Rzeczywistość oczywiście zweryfikowała moje plany...
Duża część czerwonego, to dość stromy i bardzo mocno kamienisty odcinek; zjazd tędy, to to, co lubię najbardziej- balans ciałem pomiędzy kamieniami, ciągłe kombinowanie trasy przejazdu, nie za szybko, bardziej technicznie. Kamienie strzelają spod kół, prawie cały zakres ze stu pięćdziesięciu milimetrów skoku zawiechy wykorzystywany. Mistrzostwo!
Gdzieś po drodze- zajarany zjazdem- zapodziałem czerwony szlak i znalazłem się na czarnym "misiowym"- tu mniej kamieni, trochę więcej korzeni i zdecydowanie bardziej wąsko.
W pewnym momencie i ten szlak gdzieś zgubiłem gnając ostro w dół. Nagle wjechałem na asfalt w... Strzegomianach. A chciałem na parking w Sobótce ;)
Przemoczona mapa właściwie od początku nie nadawała się do użytku, więc trzeba było kombinować inaczej. Wróciłem do ostatniego rozjazdu i dalej "na azymut". Znów jednak za bardzo spodobał mi się zjazd wąskim singielkiem pomiędzy drzewami, bo wyjechałem na asfalt w... Strzegomianach. Tam już się poddałem zniechęcony myślą o pchaniu roweru z powrotem pod górę i na parking dojechałem asfaltem.
Dawno tak sam sobie po prostu nie pojeździłem, trzeba więc chyba wrócić do dawnych zwyczajów ;)






































Piosenka wyjazdu, którą chyba ze sto razy w aucie odtwarzałem...




  • DST 28.86km
  • Teren 21.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 14.43km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Podjazdy 844m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień trzeci- Muflon plus powrót.

Niedziela, 18 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0

Wczoraj dość szybko wszyscy poszli spać, więc nikt nie miał problemów ze wstawaniem. Plan na dziś, to wymeldowanie się ze schroniska, zapakowanie w auta i dojazd do Srebrnej Góry pojeździć po tamtejszych szlakach.
Oczywiście nie obyło się bez problemów- o ile zjazd do schroniska autem nie był strasznie ciężki, to o wyjeździe bez napędu na cztery koła nie było co myśleć. Pozostawało zjechać dalej- do Jugowa, co też nie było proste, bo droga nie rozpieszczała. Pomału udało się zsunąć w dół po śliskich kamieniach; momentami koła skręcone na maksa w lewo, pompa od wspomagania jęczała strasznie, a auto dalej toczyło się na wprost do przepaści. Dwa razy przytarliśmy podwoziem o wystające głazy, ale jakoś się udało. Pewnie nie tak wyobrażał sobie emeryturę nasz wysłużony busik... ;)
W Srebrnej Górze na parkingu szybkie (?) wypakowanie rowerów i ruszyliśmy na szlak. Postawiliśmy na trasę o nazwie "Muflon", czyli pętlę niebieskim szlakiem. Wszyscy pewnie spodziewali się więcej zjazdów, ale niestety- najpierw trzeba było nabrać wysokość. W ogóle mam wrażenie, że ta trasa ma więcej podjazdów niż zjazdów (jest kilka technicznych i jeden szybki, nawet bardzo).
Oznakowanie szlaków, to znów kompletna klapa- tam, gdzie byłoby to najprzydatniejsze, to szlakowskazów nie było, a tam, gdzie było wiadomo, jak jechać, to dosłownie jeden na drugim...
Pogoda wyjątkowo dopisała- nie dość, że ciepło (w miarę...), to do tego słonecznie, jak na złotą jesień przystało :)
Na szybkim, kamienistym zjeździe udało mi się nawet złapać kapcia, bo ciągle jeździłem na zbyt niskim ciśnieniu.
Oczywiście trochę pomieszaliśmy szlak, ale tak to już jest, gdy jedzie ośmiu facetów i każdy wie (!) najlepiej, gdzie jechać ;)
Powrót wypadł nam więc już głównie asfaltem z dobijającym podjazdem przez Srebrną Górę na parking...
Przy aucie spotkaliśmy się z Justynką, która też akurat zdążyła wrócić ze spaceru, zapakowaliśmy się do samochodów, chwilę pogadaliśmy, podziękowaliśmy za wspólnie spędzony czas i wróciliśmy do Wrocławia.
Tym samym Czwarty Jesienny Rajd Rowersów przeszedł do historii :)


















































  • DST 32.18km
  • Teren 22.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 13.79km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 1079m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień drugi- dwie Sowy.

Sobota, 17 października 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0

Czwarty Jesienny Rajd Rowersów rozpoczęliśmy pobudką tuż po siódmej rano. Niektórym mocniej, innym mniej szumiał w głowie wczorajszy wieczór, ale trzeba było się zebrać i ruszyć coś pokręcić...
Ciężko się zbiera grupę ośmioosobową, bo tu jeden kończy śniadanie, inni dopiero je zaczynają; tu jeszcze jakaś kupa nagle musi zostać zrobiona, a tam trzeba odpowietrzyć hamulec... Ostatecznie koło dziesiątej udało nam się zebrać i na hurra! zjechać w deszczu- całkowicie bezsensownie- do Jugowa.
Bezsensownie, bo na dole okazało się, że to trochę jakby nie ten kierunek i wypadało by zawrócić do schroniska, żeby trafić na właściwe szlaki Strefy MTB Sudety- czyli trzy i pół kilometra z powrotem, tym razem pod górę... W międzyczasie Małpie udaje złapać się kapcia na podjeździe. I znów przerwa- tu zmiana dętki, tam siku, a gdzie indziej dopalanie fajeczki...
Ostatecznie udało się wszystkim znów znaleźć pod schroniskiem. Nie udało się ruszyć od razu, bo znów- tu jeden zmienia oponę na mniej łysą, drugi zamawia jajecznicę, bo przypomniał sobie, że może jednak warto zjeść śniadanie, trzeci pomyślał o zrobieniu kanapek na drogę, a kolejna czwórka znów dopalała papierosy... ;)
Niektórzy stracili już wiarę w powodzenie wykręceniu więcej, niż siedem bezsensownych kilometrów, ale jednak udało się zebrać wszystkim i ruszyć na szlaki Strefy.
Niestety, ale jestem przyzwyczajony do oznakowania szlaków na Singltreku pod Smrkem lub na Rychlebskich Stezkach; w Strefie MTB Sudety, choć może i się starają, to nie bardzo im to wychodzi. Często oszlakowanie jest za rzadko rozmieszczone, czasem nieczytelne- na tak rozległej przestrzeni i w takim terenie, to trochę słabo. Nie jest to tylko moja opinia, bo chyba wszyscy z Grupy mieli często wątpliwości czy dobrze jedziemy. Żeby nie było, że to tylko my zmęczeni poprzednim wieczorem mamy problemy, to spotkaliśmy na trasach kilka grup (!) bajkerów, którzy również mieli problemy. Nie że się czepiam- szlaki nie dość, że są, to są udostępniane darmowo; nie mniej jednak jeżeli ktoś już się porwał na ogarnianie szlaków, to niech je ogarnia w stu procentach. Jak to kiedyś stwierdził pan Jacek Hugo- Bader na spotkaniu z czytelnikami- "nie lubię bylejakości; każdy powinien być specjalistą w swojej dziedzinie".
Do rzeczy.
Początkowo mieliśmy jechać szlakiem czarnym, wyszło, że pojechaliśmy trochę niebieskim, a potem czerwonym ;) Zamiast trzymać się konkretnego szlaku stwierdziliśmy, że obierzemy po prostu konkretny cel i spróbujemy tam dojechać.
Padło na Wielką Sowę (bo jak to być w Górach Sowich i nie zdobyć tego szczytu? ;)).
Pogoda trochę się unormowała- przestało padać, temperatura cały czas była w okolicach dziesiątej kreski powyżej zera. Widoczności właściwie zero- cały czas w lesie zalegała gęsta mgła, kamienie i korzenie były niemiłosiernie mokre, a co za tym idzie- śliskie.
Podjazd nie należał więc do najłatwiejszych, było sporo odcinków, gdzie niektórzy (w tym ja) woleli prowadzić niż podjeżdżać.
W końcu udało znaleźć się na Wielkiej Sowie, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek przy piwku (w ramach zwycięstwa ;)).
Dalej- przez Małą Sowę- zjazd do Walimia. Jak dla mnie (i chyba większości uczestników- najlepszy techniczny zjazd. Śmierć w oczach, miękkie nogi, siodełko maksymalnie w dół i czas na powolne bardziej zsuwanie się, niż zjeżdżanie, po mokrych kamieniach i korzeniach ukrytych pod warstwą kolorowych jesiennych opadłych liści.
Mistrzostwo. Takie chwile uwielbiam- sto procent skupienia, chwila strachu i niepewności, a na dole żal, że to "już po" i rozmasowywanie obolałych dłoni, na których przez kilka minut opierał się ciężar ciała. Dla takich chwil warto żyć :)
W Walimiu kolejna przerwa pod sklepem na doładowanie baterii i dalej w drogę. Od tej chwili zaczął się nasz powrót do schroniska.
Początkowo miało być asfaltem do Jugowa i potem poranną bezsensowną drogą do schroniska; po drodze, w okolicach Przełęczy Sokolej wszyscy stwierdzili, że szkoda energii na asfalt i do schronu lepiej udać się terenem.
Kawałek zjazdu z Sokolej asfaltem i wbiliśmy się na czarny szlak. Do Koziego Siodła pod górę (znów momentami brakowało mocy...); tam chwila odpoczynku i dalej w drogę. Kawałek podjazdu, chwila wypłaszczenia i dalej prosto w dół- przez Przełęcz Jugowską do schroniska "Andrzejówka".
W schronisku czas na prysznice, jedzenie, odpoczynek, a wieczorem kilka piw i sen, bo jednak każdy miał dość. Dystans nie był duży, trochę przewyższeń, ale jakoś każdemu trasa dała w kość. Taki urok Gór Sowich- niby nie wysokie, niby "łatwe", a jednak każdemu potrafią wypruć flaki. Pogoda też miała w tym zmęczeniu swój udział- gorąco na podjazdach, chłodno (zimno!) na zjazdach, do tego duża wilgoć i jazda we mgle...
Dobra wyrypa w wyborowym gronie, choć kilku osób zdecydowanie mi zabrakło podczas tego Rajdu



Justynka swój udział w Rajdzie ma odhaczony, choć pojechała na niego bez roweru. Sprawy ze zdrowiem, do tego Mango. Nie mniej jednak pochodziła z psem po górach (na Sowie była przed nami :)), dzielnie znosiła chamskie rozmowy, bekanie, chrapanie i puszczanie śmierdzących bąków ośmiu napitych Rowersów ;)



Czas na kilka zdjęć:


























































Kategoria Canyon, Góry, Rowersi


  • DST 7.28km
  • Czas 00:27
  • VAVG 16.18km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

IV Jesienny Rajd Rowersów- Góry Sowie; dzień pierwszy- dojazd.

Piątek, 16 października 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 0

Dzień w pracy ciągnął się jak flaki z olejem, bo nie dość, że na drugą zmianę- od jedenastej do osiemnastej- to wieczorem czekałnas jeszcze dojazd w góry na Rajd.
Po pracy na szybko do domu, szybkie zapakowanie auta i w drogę. Dokładnie w chwili wsiadania do auta zaczęło padać, potem było tylko gorzej... Całą drogę lało tak, że wycieraczki ledwo radziły sobie ze zgarnianiem wody; dodatkowo podczas dojazdu na Przełęcz Jugowską zrobiła się gęsta mgła. Po dojechaniu na miejsce nie bardzo mogliśmy odnaleźć miejsce do zjazdu do schroniska, ale w końcu się udało- po kilku minutach całkiem niezłego offroad'u VW T4 znaleźliśmy się w końcu pod PTTK "Zygmuntówka".
Zajęliśmy zarezerwowany wcześniej pokój, ogarnęliśmy bagaże i rozpoczęliśmy dość intensywny wieczór ;)
Padać oczywiście nie przestało, a wręcz przeciwnie- lało niemiłosiernie prawie całą noc.


  • DST 9.00km
  • Teren 9.00km
  • Podjazdy 121m
  • Aktywność Wędrówka

Góry Stołowe.

Niedziela, 4 października 2015 · dodano: 04.10.2015 | Komentarze 0

Niedzielny spacer po Górach Stołowych.













Na powrocie spotkaliśmy Ząbkowickiego Nepomuka.










  • DST 20.20km
  • Teren 18.50km
  • Czas 02:17
  • VAVG 8.85km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Podjazdy 418m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ostatnie letnie Rychlebske Stezy.

Niedziela, 20 września 2015 · dodano: 22.09.2015 | Komentarze 0

Od dłuższego czasu próbowaliśmy z Mariem umówić się na wyjazd na Rychlebskie Ścieżki, w końcu obu nam termin "podpasował" i udało się wyjechać; przy okazji zabraliśmy Michała i ruszyliśmy.
Wyjazd wypadł nam w sobotę po pracy. Po dwóch i pół godzinie jazdy znaleźliśmy się przy Centrum Rychlebskich Ścieżek. Rozpaliliśmy grilla, rozpiliśmy kilka(naście) piwek (a Michał  biedronkową Amarenę... ;)) i rozpoczęliśmy wieczór.
Wieczorem chłód dość spory, ale w busie, we trzech w nocy było komfortowo termicznie i średnio wygodnie kinetycznie ;) Mariowi przypadła największa wygoda, bo spał na pace, a my z Michałem z przodu.
Wstaliśmy po dziewiątej, a gdyby nie nastawione wieczorem budziki, pewnie jeszcze trochę byśmy pospali zmęczeni trudami wieczoru ;)
Szybka poranna toaleta, śniadanie, przepakowanie plecaków i ruszyliśmy na trasy.
W pierwszej wersji mieliśmy najpierw- na rozgrzewkę- przejechać lajtowy szlak wzdłuż Czarnego Potoku, a potem przez Trail Dr. Wissnera dostać się na Super Flow i po zjechaniu zapakować się i wrócić do Wrocławia.
Pogoda jednak trochę zweryfikowała nasze plany; rana było baaardzo rześko, a niebo zaciągało się złowieszczymi chmurami, więc postanowiliśmy odwrócić trasę- najpierw Super Flow, a Czarny Potok na rozjazd.

Specyfika Rychebskich Ścieżek jest taka, że- chcąc, nie chcąc- najpierw czeka nas około osiem kilometrów (wyjątkowo upierdliwego tego dnia) podjazdu. Mario chyba się czegoś z rana nawciągał, bo gnał do góry podjeżdżając wszystko, zostawiając mnie i Michała prowadzących rowery daleko w tyle... Czasem zostawałem z tyłu sam jak palec... ;)
Przejechaliśmy Trail Dr. Wissnera, szeroką szutrową dojazdówką dojechaliśmy w końcu do wjazdu na Super Flow. Flow był, ale z Mariem jeździmy chyba za wolno, więc zabrakło Super ;) Michał za to gnał do przodu, jak szalony. Cóż, też kiedyś miałem dwadzieścia lat... :)
Pod koniec trasy złapał nas lekki deszcz, a po przyjechaniu do auta rozpadało się już naprawdę mocno. Chcieliśmy przeczekać i ruszyć na czarny szlak, ale po pewnym czasie zwątpiliśmy, że się wypogodzi.
Postanowiliśmy się więc, że... wracamy. Trochę słabo- jechać w jedną stronę ponad dwie godziny autem, żeby zrobić na rowerze dwadzieścia kilometrów- ale cóż, pogody się nie wybiera. Dopakowaliśmy auto i ruszyliśmy z powrotem do Wrocławia, z tym, że przez... Mikolin, żeby odebrać Justynkę i Mango od teściów.
W Mikolinie nas nakarmili, napoili, mogliśmy więc dopakować samochód i wrócić do domu. :)
Wyjazd krótki, kilometrów niewiele, ale i takie są potrzebne, żeby choć trochę podładować baterie.































  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Podjazdy 351m
  • Aktywność Wędrówka

Piesza Ślęża.

Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 23.08.2015 | Komentarze 0

Wolna niedziela, z którą nie wiadomo było co zrobić, więc zapakowaliśmy siebie, Mamę i Mango do auta i pojechaliśmy pochodzić po Masywie Ślęży.
Na Przełęcz dojechaliśmy autem, stamtąd już pieszo niebieskim szlakiem na szczyt. Koniecznie chcieliśmy uniknąć żółtego od Przełęczy na Ślężę, bo ruch tam jest taki, że masakra. Jak już ruszyliśmy połazić, to chociaż w jako takiej ciszy i spokoju ;) Niebieski szlak okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę- nie dość, że szlak jest bardzo ładny, miejscami wymagający, to do tego prawie pusty.
Na szczycie Justyna z Mamą poszły na mszę do kościoła. Po latach niszczenia w końcu jest otwarty, a w sezonie co niedzielę o czternastej jest tam odprawiana msza święta. Dodatkowo udostępnione do zwiedzania są podziemia (w których przez lata prowadzono prace archeologiczne) oraz taras widokowy na wieży kościelnej.
Powrót w opcji szybszej, czyli już zatłoczonym żółtym szlakiem.
Wracając zajechaliśmy jeszcze zwiedzić kościół w Sulistrowiczkach oraz tamtejsze źródełko.









 






























A w najbliższą sobotę ruszamy na urlopik. Zaledwie tydzień, ale zawsze to trochę czasu, żeby podładować baterie. :)
Kategoria Pieszo, spacer, Góry


Flag Counter