Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45615.63 kilometrów w tym 6677.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.56 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3370.75 km (w terenie 1576.66 km; 46.77%)
Czas w ruchu:148:52
Średnia prędkość:13.38 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:43489 m
Suma kalorii:13858 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:30.10 km i 2h 15m
Więcej statystyk
  • DST 29.72km
  • Teren 26.00km
  • Czas 02:42
  • VAVG 11.01km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Podjazdy 505m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wokół Raduni.

Niedziela, 29 marca 2015 · dodano: 30.03.2015 | Komentarze 0

W końcu pojawiło się trochę czasu i sposobności na to, żeby wyjechać z rowerem górskim w "góry"... Bodajże pierwszy raz w tym sezonie.
Z pracy Mario chciał jechać ze swoją dziewczyną, Justka też nie była nie, więc fajno. Wieczór przed wyjazdem odezwał się jeszcze Karol, więc ekipa się zrobiła nie mała.
Wiosenny Rajd Rowersów odpuściłem, bo trochę nie spodobała mi się forma całości. Zawsze było tak, że jeździmy, potem śpimy na dziko (!) i znów jeździmy, a tu nagle pojawiło się kilka osób, które chciały wynająć domek do spania, bo tak lepiej, wygodniej itd... Więc foch z przytupem i nie pojechałem.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zebraliśmy się rano, mimo ogromnego deszczu, zajechaliśmy po Maria i Ewelinę i ruszyliśmy w stronę Sobótki.
Mimo złego początku okazało się, że tuż za Wrocławiem przestało padać...



W trakcie drogi rozmawiałem z Karolem ,który był już na szczycie i twierdził, że na górze nie pada i jest pogodnie.
Minęliśmy Sobótkę, Sulistrowiczki (bo akurat msza w kościele była i zabrakło miejsc parkingowych...) i wylądowaliśmy na Przełęczy Tąpadła.
Tam wypakowaliśmy się z auta, spotkaliśmy Karola i byliśmy gotowi do jazdy, ale Justka stwierdziła, że źle się czuje i nie nadaje się na rower. Wymyśliła, że przejdzie się sama na Ślężę i odpuści jazdę.
Ok. My- ja, Ewelina i Mario- ruszyliśmy na wcześniej wymyśloną trasę. Karol ochoczo dołączył :)
Trasa, teoretycznie łatwa, bo wokół Raduni, okazała się trochę wymagająca z uwagi na panujące błotne warunki. Mimo to nie było jakoś ciężko technicznie czy kondycyjnie (choć pewnie nogi po pierwszym terenie w tym roku będzie czuć...).
Trochę się po drodze pogubiliśmy, trochę pobłądziliśmy (ślad trasy po powrocie pokazał swoje...), ale ostatecznie udało się dojechać szczęśliwie z powrotem :)
Fajnie, bo nie dość, że w nowej pracy znalazła się rowerująca ekipa, to jeszcze ze starej pracy Karol się uaktywnił i całkiem nieźle całość wyszła.










Naprawdę spoko trip na rozpoczęcie sezonu. Przy okazji wyszło, że tylny hamulec jest tak zapowietrzony, że wstyd- chwila zjazdu na zaciśniętym i zaraz klamka przy samym gripie... Do tego w lewy pedał nie chciał but się wpinać, pora więc na nowe pedała. 

Czuć, że sezon się zaczyna! :)




Kategoria Canyon, Góry


  • DST 7.92km
  • Teren 7.92km
  • Podjazdy 259m
  • Aktywność Wędrówka

Broumovske Steny.

Niedziela, 4 stycznia 2015 · dodano: 04.01.2015 | Komentarze 0

Po powrocie z pracy w piątek rzuciłem do Justki luźne: "jedziemy gdzieś w góry?". Z chęcią, tylko co, jak, gdzie, z kim i tak dalej... Szybka "akcja" na niebieskim portalu społecznościowym i uzbierała się ekipa czterech osób- Justka, ja, Kinga i Michał. Jako miejsce docelowe Michał wybrał Broumovske Steny i tak zostało.
Spotkaliśmy się więc rano przy Dworcu Głównym, zapakowaliśmy się w auto i ruszyliśmy w stronę Czech.
Na miejscu miło przywitał nas śnieg (taki prawdziwy, puszysty, świeży i się klejący!); wypakowaliśmy się z samochodu i ruszyliśmy na szlak. Zbyt wiele do wyboru nie było, więc padło na czerwony pieszy. Widać było, że od przynajmniej doby jesteśmy jedynymi piechurami tutaj, bo szlak nie przetarty.
Pogoda dopisała (sporo słońca, trochę wiatru, temperatura oscylująca w okolicach zera z lekką przewagą delikatnych minusów), do tego naprawdę fajny szlak- pomijając pierwszą wspinaczkę dla nabrania wysokości, reszta bez szału; było kilka kondycyjnych i "technicznych" podejść, ale każdy bez problemu dał radę. Cieszył śnieg, pogoda, a dziewczyny dodatkowa atrakcja w postaci zjazdu na pelerynce przeciwdeszczowej przy każdej możliwej okazji ;)
Nie przeszliśmy całego czerwonego szlaku, bo wypadało wrócić o sensownej porze do auta, więc w pewnym momencie zawróciliśmy; powrót częściowo "naszym" przetartym szlakiem, a częściowo lżejszą trasą rowerowo- narciarską.
W przybytku, na parkingu którego zostawiliśmy auto (uroczo nazwane "Ameriką") zjedliśmy czosnkową polewkę, z Justynką uraczyliśmy się Opatem warzonym w Broumovie i spokojnie wróciliśmy do domu.
Fajna wycieczka, ciekawa odskocznia od rowerów; towarzystwo dopisało, pogoda również; chill w sam raz na niedzielę :)
Każdy zadowolony, nawet nieco lekko zmęczony ;)

Spodnie narciarskie, koszulka termoaktywna, polar o gramaturze sto, a nim trzysta pięćdziesiąt, lekki buff, do tego buty Shimano SH- 91, lekka czapka i rękawiczki spokojnie wystarczyły, żeby zapewnić komfort termiczny. Nie było ani za zimno, ani też za ciepło. Nie było też mokro, mimo częstych spotkań ze śniegiem ;)























































  • DST 27.19km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:51
  • VAVG 9.54km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Podjazdy 1072m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Andrzejówka.

Sobota, 13 grudnia 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 0

Teoretycznie "sezon wyjazdowy" zakończyliśmy ostatnio na Singltreku i mieliśmy już nie latać rowerami po górach, przynajmniej do wiosny... Jednak Tomek z Tomkiem (czy też może Tomek z Tomkiem) wymyślili, że mają czas na rower (po raz pierwszy od dawna), nas nie trzeba było długo namawiać i udało nam się zgadać na wyjazd. Ostatni po górach w tym roku. Ostatni. :)
Początkowo miało być nas więcej, jednak w efekcie końcowym pod Lidlem na Maślicach uzbierała nas się cała czwórka :)  Orkan Aleksandra, który ponoć w nocy miał dotrzeć na Dolny Śląsk jakoś chyba nie dał rady- wiatr był słaby, do tego dość ciepło, choć początkowo padało.
Szybkie pakowanie do busika i tuż przed ósmą ruszyliśmy do Wałbrzycha.



W "czarnym mieście czarnych ludzi" zameldowaliśmy się przed dziesiątą, szybko się wypakowaliśmy i ruszyliśmy na szlak.









Na początku cały urok Sudetów Wałbrzyskich- pasmo stosunkowo krótkie, jednak obfitujące w sztywne podjazdy, do tego malowniczo. 


Początkowo sucha nawierzchnia zmieniała się coraz bardziej  z nabieraniem wysokości. Raz sucho, raz błoto (ale takie naprawdę błoto), za chwilę śnieg, albo zamarznięta ziemia z lodową pokrywą... Miejscami nie dało się jechać i pozostawało pchać...



































Herbica poznałem w okolicach dwa tysiące drugiego roku; od tamtego czasu zmieniałem rowery, dziewczyny, buty na rower. On zmienił tylko rower, buty pozostały te same, choć już coraz to bardziej zmęczone ;)













Śniegu robiło się coraz mniej, wiatr trochę się wzmógł. Dojechaliśmy do schroniska PTTK Andrzejówka.











W schronisku, przy jedzeniu i piciu w cieple, odzyskaliśmy trochę sił; aż żal było wychodzić... :) Tym bardziej, że jest to jedno z ładniejszych schronisk górskich, w jakich dotychczas przyszło nam gościć. Rzeźby w sali gościnnej robią niesamowite wrażenie, a żyrandol chciałoby się zabrać od razu ze sobą do domu...
W końcu jednak, ponaglani czasem i zbliżającym się zmrokiem, wsiedliśmy na rowery i zjechaliśmy do Wałbrzycha, gdzie zostawiliśmy busika. A potem w ciepełku "szybki" powrót do Wrocławia.
Wyjazd fajny, choć sporo było też spaceru z rowerem. Wiosna tej jesieni (prawie zimy) też dała radę, więc nie było jakoś szczególnie zimno czy mokro, chociaż pierwszy śnieg zaliczony.
Nie było łatwo, ale warto.
We Wrocławiu byliśmy chwilę po siedemnastej...

Wielki szacun dla Młodego, który gnał tu z Piły, żeby pojeździć trzy godziny na rowerze po górkach...!



Cały poprzedni rok spędziliśmy na rowerach z pleckami, namiotem... W tym było trochę gorzej z uwagi na ślub i sprawy z nim związane; "ograniczaliśmy" się więc do przygotowanych tras na Rychlebach czy na Singltreku... I tak dziś jeżdżąc po szlakach mniej przyjaznych rowerzystom, zabrakło mi tego klimatu roweru, plecaka, namiotu, gór, dzikich ognisk, braku konkretnego celu, szlaku... Tak we dwoje, jak w zeszłym roku.





Wałbrzych- "czarne miasto czarnych ludzi"...





Kategoria Canyon, Góry, Rowersi


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Nowy sposób na spanie w busie we dwie osoby obok siebie wypalił- było dużo cieplej, całkiem wygodnie i przede wszystkim przyjemniej, bo przy Żonie :)
Wstaliśmy dość szybko, ale zbieraliśmy się spokojnie, bo czekaliśmy na ekipę z mojej pracy- Mariana i Kamila. Zanim dojechali, zdążyliśmy spokojnie zjeść śniadanie i ogarnąć busika na powrót.
Chłopaki dość szybko się zorganizowali i można było ruszać na szlaki...























































Ewidentnie rok zatoczył koło; zima goni za jesienią... Dzień- może i ciepły w szczycie- pozwala na maksymalne pięć godzin jazdy. Może i tak dużo, ale w lecie można więcej ;) Do tego na każdym postoju momentalnie robi się zimno i trzeba ruszać dalej, żeby się nie przeziębić. Dochodzi jeszcze jedna sprawa- dość prędko robi się szaro (co w lesie daje efekt całkowitego zaciemnienia). Tak więc ciepłego i w miarę jasnego dnia do jazdy jest naprawdę mało.
Sprawę komplikuje dodatkowo to, że- czy na Singltreku pod Smrkiem czy na Rychlebskich Stezkach- sezon już zamknęli i czekają na następny. Teraz jest czas na konserwację rozjechanych przez tysiące opon tras, nad zastanowieniem się co w następnym sezonie. Knajpka, zarówno przy Centrum, jak i po drodze działa tylko w weekendy, nie ma więc gdzie (na początku) i po drodze kupić dobrego Czeskiego piwka... Szlaki są bardzo mocno pokryte liśćmi, których czas już nadszedł; momentami tak bardzo, że nie do końca wiadomo, gdzie jechać dalej. Czasem też można "niechcący" wbić się na ukryty pod nimi kamień, korzeń czy jakąkolwiek inną przeszkodę. No i jest naprawdę ślisko (akurat dla mnie to dodatkowa frajda ;))
Na stronie Rychlebskich Stezek jest info, że są zamknięte, bo sezonu już nie ma, jak się chce po nich jeździć, to trzeba pytać (myśliwych, leśniczych i tym podobnych).
Niestety (duży minus!), na Singltreku tego zabrakło. Przy Centrum była informacja, że poza sezonem są i działają, ale tylko od piątku do niedzieli.
I tak "wypuścili" nas na trasy, które częściowo były zamknięte z uwagi na ścinkę drzew i roboty w lesie.
Wyglądało to tak, że zjeżdżamy z jednego szlaku, chcemy wjechać na na następny, a tan... jest zamknięty. Postanowiliśmy wjechać na kolejny, żeby ominąć roboty, nadrabiając przeszło dziesięć kilometrów. Na powrocie, ponieważ robiło się już ciemno, złamaliśmy kilka zakazów i wracaliśmy zamkniętymi ścieżkami...
Nie było źle, choć zbliżający się zmrok i ogólne zmęczenie dawały nieźle w kość. A wystarczyło napisać, że część szlaków zamkniętych, że koniec sezonu... Cokolwiek.
W każdym razie udało nam się dotrzeć do busa jeszcze po jasności; zapakowaliśmy się i wróciliśmy do Wrocławia.
Zima za pasem, pozostają więc nam rowery "na miasto". Damy odpocząć Canyonom, trochę je ogarniając przez zimę; busik też potrzebuje trochę wkładów przed zimą, więc sezon na rowerowe wyjazdy chyba trzeba zamknąć w tym roku... :)


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

W nocy cieplutko i nawet wygodnie. Jednak nad ranem zmieniliśmy strategię spania i przednie fotele (obrócone do tyłu) przybliżyliśmy maksymalnie do tylnej kanapy, luki wypełniliśmy plecakami i workami z bagażem i w końcu mogliśmy leżeć obok siebie i się poprzytulać :)



Trochę sobie jeszcze poleniuchowaliśmy (w końcu w poniedziałek! :)), zjedliśmy dość późne śniadanie, zebraliśmy się i ruszyliśmy na szlaki.





















































Uroki jesieni są takie, a nie inne i dość szybko robi się chłodno i ciemno. Zrobiliśmy w sumie trzy trasy, na koniec podjechaliśmy do "Malinowego Dworu", gdzie- jak się w międzyczasie okazało- pracuje Justynki koleżanka ze studiów. Zamieniliśmy z nią kilka słów, zjechaliśmy do Pobiednej do sklepu i wróciliśmy na "nasz" parking. Wieczorem kolacja, mini imprezka, gra w karty i śmiechawa ;)
Wczoraj auto było zagrzane po jeździe, dziś trochę się wychłodziło, więc trzeba było dogrzać się kuchenką. Daje radę, naprawdę.













Udany i wesoły dzień :)


Na Singltreka.

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Długi weekend nadszedł... Ponieważ na dworze ciągle ciepło, to szkoda było spędzać czas w mieście. Dwa tygodnie temu byliśmy w Novym Mescie na Singltreku, żeby zamknąć sezon wyjazdowy, ale po prostu szkoda było takiej pogody.
Załatwiliśmy sobie wolne na poniedziałek, w niedzielę zapakowaliśmy busa i bez pośpiechu ruszyliśmy.
Po drodze zrobiliśmy sobie postój w Lwówku Śląskim na zwiedzanie i jedzenie.









































Po zjedzeniu pizzy w "Kuźni 1755" (całkiem sympatycznie i stosunkowo niedrogo) ruszyliśmy do busika i ruszyliśmy dalej, bo zaczęło się już ściemniać. No a kawałek drogi jeszcze był przed nami.
Było już całkiem ciemno, kiedy dojechaliśmy na parking przy Singltrek Centrum. Byliśmy tam sami, więc urządziliśmy sobie wnętrze auta bardziej przytulnie; ja poczytałem bikeBoard'a, Justynka robiła na szydełku firanki do busa i tak nam minęła reszta wieczoru...












  • DST 39.07km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.40km/h
  • Podjazdy 1606m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 0

Noc w kamperze, bo w kupie cieplej ;) Właściwie, to aż za ciepło, bo na noc zostało włączone ogrzewanie na maksa... Trochę nam zeszło poranne zbieranie się (tym bardziej, że spaliśmy godzinę dłużej z uwagi na zmianę czasu...), więc na szlaki ruszyliśmy po dziesiątej.



Nie licząc trasy, którą przejechaliśmy wczoraj, to dziś zrobiliśmy prawie wszystkie, nie licząc jednej po Polskiej stronie (dość oddalonej od parkingu i Centrum), odnogi wczorajszej niebieskiej trasy i jednego czarnego szlaku po drodze, bo wszyscy już głodnieli i czas przestał być naszym sprzymierzeńcem.
Co do Singltreków- mistrzostwo, z pewnością od przyszłego sezonu będziemy witać tu częściej niż w Rychlebach. Są bardzo przyjazne dla początkujących i średnio zaawansowanych mountainbikerów, a i "wyjadacze" znajdą coś dla siebie i nie będą się nudzić.
Naprawdę przyjemne miejsce; samo Centrum też ciekawe- kibelki, prysznice, jedzenie i napitki, pole namiotowe, parking. W jednym pomieszczeniu bar i serwis rowerowy... Marzenie.









Przy okazji wspomnieć trzeba o naszym autku, dla którego to był pierwszy wyjazd w góry z nami :)
Dał radę, bezpiecznie nas dowiózł w obie strony- to najważniejsze :) Po wyjęciu tylnego fotela, miejsca naprawdę sporo- spokojnie można zapakować pięć rowerów i pięć osób z bagażem do środka i będzie komfort. Dla naszej dwójki z rowerami miejsca było aż nadto. Trzeba ogarnąć jakieś ogrzewanie postojowe i można ruszać na wojaże ;)
No i serca i pieniędzy trochę w niego włożyć i w ogóle będzie naprawdę świetnie. Taki nasz :)



Trasa z dwóch dni:





I pryz okazji zajawka na naszą jutrzejszą prelekcję z podróży poślubnej w Bike Cafe :)




Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Sobota, 25 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 2

W końcu kolejny wypad. Śmiało można powiedzieć, że najbardziej nieudany rajd  Jesienny Rajd Rowersów, bo członków owej grupy właściwie na nim nie było...
Pojawiła się za to ekipa z pracy no i my :)
Wybór padł na Singltrek pod Smrkiem.
Oni zajechali tam późnym wieczorem w piątek, my zebraliśmy się w sobotę rano, zapakowaliśmy do auta i chwilę po trzynastej pojawiliśmy się w Novym Mescie pod Smrkiem.
Auto- bomba. Wszystko spokojnie wchodzi- cały bagaż, rowery bez odkręcania czegokoliwiek, mistrzostwo po prostu :)







Na miejscu spotkaliśmy się z chłopakami, którzy kamperem stanęli trochę gdzie indziej niż my; przebraliśmy się, oni pojechali po auto i niedługo potem ruszyliśmy na szlak.
Trochę już zaczęło robić się późno, więc udało nam się objechać tylko jedną trasę...











Trasa strasznie mokra, mimo spodni, które ponoć odpychają wodę, to cała dupa mokra. Do tego przy przejazdach przez kałuże lewy but nabrał wody i było coraz mniej komfortowo.
Mimo to z Justynką świetnie bawiliśmy się na trailu; po drodze zgubiliśmy się z chłopakami i we dwójkę zjechaliśmy do Centrum na piwko i czekanie na resztę.





Okazało się, że Marian co chwilę łapał gumę, więc reszta ekipy zajechała do nas po przeszło godzinie... Wróciliśmy na parking do aut, przepakowaliśmy się i zaczęła się imprezka. ;)





Traski, w porównaniu do Rychlebskich Stezek, zdecydowanie inne. Jak dla mnie i dla Justki- lepsze; jest ciągłość tras, nie trzeba dymać dziesięciu kilometrów pod górę, żeby tylko raz zjechać, tempo nie za duże, w sam raz, żeby złapać flow, coś poskakać.
Justynka w końcu miała zabawę tak, jak i ja. I o to chodzi :)


  • DST 40.36km
  • Teren 35.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 12.95km/h
  • Podjazdy 748m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Jesienne Rychlebské stezky.

Niedziela, 5 października 2014 · dodano: 05.10.2014 | Komentarze 0

W nocy było jednak dużo zimniej, niż się tego spodziewaliśmy i mimo mat i śpiworów zwyczajnie zmarzliśmy. Bus jednak nie jest do końca szczelny ;) Trzeba było wziąć jednak namiot- tam łatwiej się zagrzać :)



Mieliśmy wstać o siódmej, ale nam nie wyszło i wyjrzeliśmy z busa dopiero o dziewiątej... Spokojnie, bez pospiechu się zebraliśmy, zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy na szlak wzdłuż Czarnego Potoku.





















Po przejechaniu pierwszego trailu wróciliśmy na parking przy infocentrum, gdzie dojechał już Kamil z rodzicami i Aśką; pozostało im tylko czekać na Kamila brata z kolegą. Trochę poczekali, a zanim wyruszyli na szlak minęło jeszcze trochę czasu, bo chłopaki chcieli w Centrum wypożyczyć rowery.
My w tym czasie raczyliśmy się Holbą :)



W końcu udało się wszystkim zebrać i sporą ekipą ruszyliśmy, przez Trail dr. Wissnera, na SuperFlow.
Ostatnim razem, gdy podjeżdżałem Wissnera, wyszło około osiemdziesiąt procent tego, co podjechałem, a dwadzieścia prowadziłem. Dziś podjechałem całość (poza jednym kilkumetrowym odcinkiem, gdzie tylne koło się poślizgnęło na kamieniu i ciężko było ruszyć pod górę...)! Pierwszy raz od nie wiem kiedy na podjeździe zarówno damper jak i przedni amortyzator przełączyłem na funkcję Climb i Talasem skróciłem skok do 130mm- może to pomogło, a może góry w Chorwacji. Nie wiadomo :)





W końcu dojechaliśmy do wjazdu na SuperFlow...





Traska znana, ale dziś był tylko flow, bez super. Trochę za dużo mokrych i śliskich kamieni i korzeni i liści. Do tego czuć, że pod koniec sezonu trasa trochę jest rozjeżdżona przez tysiące opon... W każdym razie było całkiem nieźle i szybko :)





Po zjeździe z powrotem na parking, szybka zupka, pakowanie się i do domu. :)
Fajnie było w końcu pojeździć po górkach w terenie na Canyonie... Szkoda, że to już końcówka sezonu wyjazdowego...



Po drodze w Biernacicach figura Nepomucena przy dworku, nad strumykiem.










  • DST 15.13km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 15.13km/h
  • VMAX 60.53km/h
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skrzyczne.

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0

Noc  w busie minęła spokojnie. Wszyscy zebraliśmy się z rana- przebieranie, kawa, te sprawy.
Kaśka ruszyła pierwsza, bo miała ambitny plan wjechania na Skrzyczne szlakiem rowerowym.
Justynka też trochę chciała, ale została przy "mojej" opcji wjechania tam wyciągiem. Po drodze Kaśka esemesami w stylu "ja pierdolę, jak tu stromo", utwierdziła ją tylko w przekonaniu, że warto było zostać jeszcze trochę przy aucie, zjeść, odgrzewaną na kuchence, pizzę z wczoraj...





... i dopiero ruszyć do centrum Szczyrku. :)



Przyznam się, że pomimo wielu moich wycieczek rowerowych w góry, to był mój pierwszy raz, kiedy miałem jechać wyciągiem z rowerem. Właściwie, to kiedy miałem jechać wyciągiem w ogóle.
Niepokój więc był.
Tym bardziej nie dziwił mnie niepokój Justynki związany z całym planem wjechania na szczyt...
Jak wsiąść, jak zachować się w trakcie jazdy, jak zsiąść...
Na tle tych i innych pytań, dopedałowanie czy doprowadzenie roweru na szczyt wydawało się proste ;)
W knajpce pod wyciągiem walnęliśmy po piwku, poczekaliśmy na jakiegoś rowerzystę, u którego można by podpatrzeć, "jak to się robi" i w końcu... ruszyliśmy w stronę peronu. 
"Nie traki diabeł straszny, jak go malują", można by powiedzieć, choć bez (bez)cennych rad rowerzysty przed nami mogło by być ciężej ;) 

Na pierwszym odcinku fajnie, choć na początku z pewną dozą niepewności. Po prostu miałem ciut za bardzo wypchany plecak i zamiast swobodnie oprzeć się na oparciu i przytulać rower do siebie, byłem- delikatnie mówiąc- wychylony ;)
Po chwili jednak niepewność przeszła w zapomnienie i było naprawdę zajebiście! :)









Po drodze "międzylądowanie" na stacji pośredniej i przesiadka na nowszą konstrukcję (włoską, znaczy się lepszą!), która dowiozła nas na szczyt. Tu nie trzeba było roweru przytulać- wystarczyło powiesić rower na haku i cieszyć się "podjazdem" ;)










Na szczycie Szkrzycznego piwko, urodzinowe ciasto jagodowe dla Justynki i zjazd...



Dziewczyny wybrały "łatwiejszą" opcję zjazdu, ja postanowiłem się nasycić zjazdem...





Było stromo, pełno sporych, luźnych kamieni. Miejscami naprawdę szybko, na pograniczu wybicia z toru jazdy i wylecenia gdzieś tam, poza "szlak", w dół. Za chwilę było wolno, mocno (!) technicznie, w lesie, z prędkością w granicach pięciu kilometrów na godzinę, gdzie trzeba było manewrować rowerem i ciałem tak, żeby się nie spierdolić. Do tego ślisko, kamieniście, sporo sekcji korzennych. Technika pełną gębą :) Siodło w dół na maksa, tyłek prawie ocierał o tylną oponę, nadgarstki dawały znać o sobie, ciśnienie w oponach w granicach jednego bara, w pełni wykorzystane sto pięćdziesiąt milimetrów zawieszenia z przodu i z tyłu... Zjazd ogólnie szybki, techniczny, ale ciekawy. Typowo beskidzki.
Po zjechaniu na dół, do Szczyrku, zacząłem się wdrapywać asfaltem w stronę busa; po drodze złapał mnie deszcz- nie było sensu się zatrzymywać i ubierać w coś na deszcz; nie dość, że ciepło, to jeszcze po zjeździe fajno było ochłonąć.
Przy aucie szybkie przebranie się, zrobienie zalążka obiadu i oczekiwanie na dziewczyny :)

Dziewczyny przyjechały, zjedliśmy, dopakowaliśmy rowery i cały bagaż, i ruszyliśmy. Odwieźliśmy Kaśkę i ruszyliśmy w stronę Wrocławia.
Nie jechaliśmy autostradą, więc spokojnie zahaczyliśmy o Mikolin i Justki rodziców.
Powrót do Wrocławia w deszczu i na pozycji lidera na Drodze Krajowej numer dziewięćdziesiąt cztery, ale pogoda była naprawdę wstrętna. Tym bardziej, że w Sprinterku tylko jedna wycieraczka działa :)





Wyjazd, mimo planów nieudanych, udany. Niedosyt nieodwiedzenia singielków pozostaje, ale one nie uciekną. Zostaną i poczekają na nas do końca sierpnia. Bo w ostatni weekend sierpnia mamy jedyny wolny termin, żeby gdzieś jeszcze wyjechać. Bo potem już tylko Bałkany. Aż do października (piździernika ;)).




Kategoria Canyon, Góry


Flag Counter