Info

Więcej o mnie.















Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Czerwiec2 - 2
- 2025, Maj10 - 9
- 2025, Kwiecień10 - 8
- 2025, Marzec8 - 2
- 2025, Luty12 - 7
- 2025, Styczeń10 - 2
- 2024, Grudzień1 - 1
- 2024, Listopad8 - 5
- 2024, Październik15 - 11
- 2024, Wrzesień10 - 8
- 2024, Sierpień6 - 4
- 2024, Lipiec6 - 5
- 2024, Czerwiec3 - 3
- 2024, Maj9 - 7
- 2024, Kwiecień9 - 1
- 2024, Marzec10 - 5
- 2024, Luty2 - 2
- 2024, Styczeń3 - 1
- 2023, Grudzień3 - 1
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 4
- 2023, Sierpień4 - 0
- 2023, Lipiec5 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj2 - 0
- 2023, Kwiecień3 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty5 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień5 - 0
- 2022, Sierpień4 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec13 - 8
- 2022, Maj10 - 8
- 2022, Kwiecień5 - 5
- 2022, Marzec6 - 2
- 2022, Luty2 - 2
- 2022, Styczeń2 - 1
- 2021, Grudzień5 - 1
- 2021, Listopad6 - 1
- 2021, Październik5 - 2
- 2021, Wrzesień7 - 0
- 2021, Sierpień5 - 2
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 6
- 2021, Maj4 - 8
- 2021, Kwiecień6 - 11
- 2021, Luty1 - 1
- 2021, Styczeń2 - 3
- 2020, Grudzień4 - 7
- 2020, Listopad4 - 1
- 2020, Październik1 - 1
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień9 - 8
- 2020, Lipiec5 - 0
- 2020, Czerwiec7 - 5
- 2020, Maj5 - 4
- 2020, Kwiecień4 - 0
- 2020, Marzec22 - 11
- 2020, Luty37 - 11
- 2020, Styczeń40 - 20
- 2019, Grudzień34 - 8
- 2019, Listopad41 - 0
- 2019, Październik40 - 2
- 2019, Wrzesień42 - 3
- 2019, Sierpień28 - 0
- 2019, Lipiec50 - 9
- 2019, Czerwiec35 - 0
- 2019, Maj36 - 3
- 2019, Kwiecień34 - 4
- 2018, Grudzień6 - 0
- 2018, Listopad12 - 2
- 2018, Październik16 - 0
- 2018, Wrzesień22 - 0
- 2018, Sierpień16 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec23 - 0
- 2018, Maj17 - 11
- 2018, Kwiecień29 - 6
- 2018, Marzec25 - 0
- 2018, Luty30 - 6
- 2018, Styczeń29 - 6
- 2017, Grudzień27 - 0
- 2017, Listopad23 - 0
- 2017, Październik19 - 2
- 2017, Wrzesień25 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec26 - 3
- 2017, Czerwiec32 - 4
- 2017, Maj30 - 2
- 2017, Kwiecień36 - 0
- 2017, Marzec30 - 0
- 2017, Luty21 - 2
- 2017, Styczeń21 - 1
- 2016, Grudzień24 - 1
- 2016, Listopad25 - 4
- 2016, Październik29 - 0
- 2016, Wrzesień31 - 6
- 2016, Sierpień28 - 3
- 2016, Lipiec35 - 2
- 2016, Czerwiec32 - 2
- 2016, Maj45 - 2
- 2016, Kwiecień32 - 0
- 2016, Marzec31 - 1
- 2016, Luty26 - 0
- 2016, Styczeń29 - 1
- 2015, Grudzień27 - 0
- 2015, Listopad26 - 0
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień27 - 2
- 2015, Sierpień32 - 0
- 2015, Lipiec29 - 4
- 2015, Czerwiec21 - 0
- 2015, Maj32 - 1
- 2015, Kwiecień25 - 0
- 2015, Marzec23 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń16 - 0
- 2014, Grudzień15 - 8
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik26 - 10
- 2014, Wrzesień26 - 4
- 2014, Sierpień26 - 5
- 2014, Lipiec32 - 3
- 2014, Czerwiec28 - 1
- 2014, Maj29 - 13
- 2014, Kwiecień28 - 2
- 2014, Marzec27 - 5
- 2014, Luty26 - 8
- 2014, Styczeń29 - 11
- 2013, Grudzień31 - 16
- 2013, Listopad27 - 18
- 2013, Październik31 - 29
- 2013, Wrzesień27 - 10
- 2013, Sierpień26 - 0
- 2013, Lipiec25 - 2
- 2013, Czerwiec30 - 11
- 2013, Maj31 - 21
- 2013, Kwiecień29 - 42
- 2013, Marzec19 - 17
- 2013, Luty16 - 10
- 2013, Styczeń25 - 36
- 2012, Grudzień19 - 15
- 2012, Listopad24 - 7
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień25 - 3
- 2012, Sierpień27 - 0
- 2012, Lipiec29 - 8
- 2012, Czerwiec13 - 14
- 2012, Maj4 - 0
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień3 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry
Dystans całkowity: | 3370.75 km (w terenie 1576.66 km; 46.77%) |
Czas w ruchu: | 148:52 |
Średnia prędkość: | 13.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.00 km/h |
Suma podjazdów: | 43489 m |
Suma kalorii: | 13858 kcal |
Liczba aktywności: | 112 |
Średnio na aktywność: | 30.10 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
- DST 16.56km
- Czas 01:23
- VAVG 11.97km/h
- VMAX 36.39km/h
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
ŚwierSzczyrk.
Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 06.08.2014 | Komentarze 0
Poranek w Tychach okazał się megaciężki, tym bardziej, że spaliśmy może ze cztery godziny...
... żeby jednak nie było, że na darmo przejechaliśmy taki kawał drogi postanowiliśmy pojechać z Kaśką do Bierunia, żeby mogła się spakować i ruszyć dalej, gdzieś w Beskidy, bo przecież trzeba było coś na rowerach pokręcić :)
Nie do końca jestem pewien dlaczego, bo rozmowy toczyły się w nocy pod wpływem piwa i wina, ale padło na... Szczyrk. Świeradów, Szczyrk- co za różnica, brzmi podobnie... ;)
Kaśka poprowadziła nas z Tychów do Bierunia, po drodze zaliczając Lidla. U niej śniadanie... (wcale nie) szybka drzemka i ruszyliśmy w
stronę Beskidu Śląskiego.
Po dojechaniu na miejsce znaleźliśmy bezpłatny parking na końcu wszystkiego.
Kaśka wygrzebała rower z auta i zjechała, żeby szukać jakiegoś pola namiotowego, knajpy, czegokolwiek...
My wygrzebaliśmy z auta śpiwór i poszliśmy dosypiać w krzaki.
Oboje wyglądaliśmy, jak "pisz pan trup"... Kolektywnie stwierdziliśmy, że to od zmęczenia, a nie wypitego alkoholu, bo przecież pilliśmy co innego i niemożliwe, że to przez to tak podle się czujemy. ;)
Kaśka w kończu wróciła; my- nadal słabi i obolali- też odważyliśmy się wyciągnąć rowery ze Sprintera i zjechaliśmy do... najbliższej knajpy.
Na lekarstwo.


Przy Złocistym Uśmieżaczu Bólów Wszelkich, A Głowy Najbardziej, postanowiliśmy, że walniemy po jeszcze jednej bombie, wrócimy pod górę do busa, tam się przepakujemy i wrócimy do centrum Szczyrku. Tam odnajdziemy szlak na Skrzyczne i przenocujemy w schronisku. Rano zjedziemy do auta, odstawimy Kaśkę i wrócimy spokojnie do Wrocławia.
Plany, jak to plany- lubią nie wypalać.
Dojechaliśmy do busa, przepakowaliśmy plecaki, a w trakcie zjazdu na dobre pół godziny (a było już blisko osiemnastej!) unieruchomiła nas burza...



Gdy burza ustała, zmęczeni, przemoknięci i głodni w końcu zjechaliśmy do Szczyrku. Zajechaliśmy do pizzeri, żeby się posilić przed wdrapywaczką na Skrzyczne; po drodze oczywiście niemiła niespodzianka- kapeć z tyłu :/




Z knajpki, po zjedzeniu i załataniu dętki, zbieramy się dość późno, bo blisko dwudziestej. Nadal mamy ambitny plan, żeby wbić się na Skrzyczne i przekimać w schronisku... Niestety, moja pompka nie dała rady nadmuchać kapcia w rozmiarze dwa przecinek cztery, jeden z dwóch tłoczków odmówił współpracy... Po asfalcie jadę z mniej więcej barem w oponie, rzuca na boki i jest nieprzyjemnie, do tego naprawdę ciężko i niewygodnie.
Modyfikujemy plan, żeby wejść szlakiem pieszym, bo "to tylko godzina". Ja odpuszczam zrezygnowany tym, że rano nie będę miał jak zjeżdżać na kapciu, a schodzić to trochę słabo.
Powstaje więc plan- wracamy spać do busa. Rano Kaśka wstanie i pojedzie na Skrzyczne, bo taką ma ambicję, a my dojedziemy do niej... wyciągiem. :)


"Uprzątnęliśmy" (znów całuski dla Żony!) pakę w busie, Justka poukładała koce i kołdry, które normalnie służą nam do przekładania rowerów w pracy. Poczekaliśmy, aż się ściemni, wypiliśmy kilka piw i zalegliśmy :)

Po zgaszeniu czołówki na pace ciemno, jak u Murzyna w dupie, ale prze wygodnie i nawet ciepło. Przy spokojnym rozmieszczeniu trzy osoby i trzy rowerki plus bagaż może spokojnie wyspać się :)
Jak to później Justynka stwierdziła (mając na myśli zardzewiałą Skodzinkę i teraz- pożyczonego z pracy- Sprinterka) mamy chyba słabość do rdzy... ;)
- DST 55.69km
- Teren 40.00km
- Czas 03:37
- VAVG 15.40km/h
- VMAX 57.14km/h
- Kalorie 2120kcal
- Podjazdy 863m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rychlebske Stezky.
Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0
W końcu udało się ruszyć z miasta w górki... Skład: ja, Justynka, Aśka, Aga, Marian i Kamil.Spotkaliśmy się rano przy Górce Słowiańskiej, zapakowaliśmy rowery (trzy- dosłownie) na kampera i po dwóch godzinach byliśmy już w Cernej Vodzie. Na miejscu szybkie rozpakowanie rowerów i w drogę...
Na pierwszy strzał poszedł trail wzdłuż Czarnego Potoku; teoretycznie najłatwiejszy ze wszystkich Rychlebskich, ale trzeba było się gdzieś rozjeździć ;)
U Justki widać bardzo duży progres względem zeszłego roku- szybciej i pewniej siebie :) Do tego stopnia, że Aga się jej trzymała bez przerwy ;)
Po przejechaniu traski wróciliśmy do kampera, zjedliśmy, napiliśmy się i ruszyliśmy pod górę w stronę trailu Dr. Wissnera; potem chcieliśmy na SuperFlow, ale trochę się pogubiliśmy i trafiliśmy tylko na krótki jego odcinek.
Wszystkim się podobało i każdy czuł niedosyt i niedojeżdżenie ;)
Po powrocie do auta wypiliśmy piwko i stwierdziliśmy z Marianem, że zrobimy jeszcze raz trasę wzdłuż Czarnego Potoku, ale bez zatrzymywania się- po prostu jazda swoim tempem.
Udało się namówić jeszcze Justkę i Agę na ostatni przejazd; Aśka z Kamilem- trochę już zajechani- zostali przy aucie.
Ostatni przejazd pojechałem na blisko sto procent, z ponad pięciominutową przewagą nad Marianem ;) Trasa typowo na dojebkę- każdy dojechał do auta zajechany, ale zadowolony, że wykorzystaliśmy wyjazd do końca.
Przed dwudziestą zapakowaliśmy rowery na auto i dość późno, bo o północy dotarliśmy do Wrocławia...





























Kategoria Canyon, Góry, Rychlebske Stezky
- DST 25.47km
- Teren 12.00km
- Czas 02:14
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 66.13km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 457m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień drugi.
Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Ze względu na to, że robiliśmy się przy szlaku i nie wiedzieliśmy, kiedy pojawią się pierwsi ludzie, wstajemy dość wcześnie, zwijamy sheltera, plecaki i zjeżdżamy w dół do "infrastruktury" przy Purpurowym Jeziorku.Noc faktycznie była ciepła, poranek jeszcze bardziej; spokojnie można było spać w samych śpiworach bez sheltera, ale była okazja, żeby go przetestować w końcu w dwójkę na wyjeździe.
Ogólnie rzecz biorąc, to spisał się, ale za mało, żeby napisać cokolwiek więcej niż to, że jest przezajebisty w transporcie (cały wyjazd przypięty pod siodełkiem) i szybki w rozkładaniu. Wygoda, to rzecz względna- nie posiedzi się w nim, jak w namiocie, żeby się położyć w środku trzeba się wsunąć- nam to nie przeszkadza. Klaustrofobikom nie polecam. Komfort jest taki, że coś jednak jest nad głową i mimo, że nie ma zapięcia czuję się w nim bezpiecznie. Tym bardziej, że widzę co się dookoła dzieje, czego w klasycznym namiocie mi brakowało.
Pozostaje go przetestować jeszcze w deszczu :)
No i chyba będziemy musieli go ulepszyć o moskitierę.
Czas nas nie naglił, cały dzień przed nam, więc spokojnie można było przygotować śniadanie. Właściwie to samo, co na kolację :)
Chyba zupełnie odejdziemy od chińszczyzny na wyjazdach- lepiej zabrać trochę makaronu i go zagotować, dorzucić kukurydzę czy fasolę, doprawić (na ten przykład) pesto i kiełbasą i fajne, pożywne jedzenie gotowe. Do tego dużo :)





Po śniadaniu chwilę jeszcze siedzimy, ja coś pokręciłem dookoła jeziorka; ludzi zaczęło pomału przybywać, więc zbieramy się i jedziemy nad Błękitne Jeziorko.

Po dojechaniu trochę żałujemy, że wczoraj tu nie dotarliśmy i nie spędziliśmy nocy, bo nie dość, że jest przepięknie, to do tego o wiele bardziej kameralnie...
Spędzamy tam chwilę, robimy zdjęcia, ja się przejechałem... Jest grubo przed południem, a tak gorąco, że cały czas bijemy się z myślami czy by czasem nie wskoczyć do wody... Tym bardziej, że kolor i przejrzystość zachęca :)








Po dość szybkim i pełnym luźnych kamieni zjeździe lądujemy z powrotem przy Purpurowym Jeziorku, gdzie otworzyła się buda z żarciem i... piwem :)



Po kilku (nie) szybkich zjeżdżamy do Wieściszowic pod sklep; uzupełniamy zapas wody i ruszamy dalej- szlakiem, początkowo przez pola, a potem asfaltowo do Miedzianki.



Warto zapoznać się z historią wsi (a dawniej miasta), bo jest bardzo ciekawa. W Miedziance chwilę kręcimy się w pobliżu kościoła...




... i ruszamy dalej, w kierunku Janowic Wielkich, bo Justynka wyczytała, że gdzieś po drodze znajduje się kolejny krzyż pokutny.
Trochę błądzimy, wjeżdżamy w pole i szukamy... no i nic. Nie ma.



Zrezygnowani wracamy przez to pole, słońce pali, nogi poharatane ostami, pokrzywami i innymi krwiożerczymi roślinami, nagle Justynka wypatruje coś kamiennego wystającego ledwie ponad trawę. Udało się! :)
Chyba najciekawszy krzyż pokutny tej wycieczki.


Wydostajemy się z pola na asfalt i jedziemy w stronę Ciechanowic.
Po drodze, już w Ciechanowicach, mijamy płytę nagrobną Friedricha von Moltke...

... i jedziemy dalej, do kościoła św. Augustyna, gdzie miała być figura Nepomucena.
Kościół był częściowo zamknięty, ale zza kraty udało się uchwycić:

Oprócz tego, w przedsionku, był dość ciekawy stary ołtarz- tryptyk. Dość dziwny i trochę przerażający...





Według wcześniej ustalonego planu w Ciechanowicach chcieliśmy złapać pociąg powrotny do Wrocławia; do odjazdu była przeszło godzina, więc w sklepie zaopatrzyliśmy się w piwo i ruszyliśmy w stronę dworca PKP...
Niestety, znów pomyliliśmy trasę i w pełnym skwarzącym słońcu z butelczyną Żubra w ręce, po przeszło czterech kilometrach dotarliśmy do Marciszowa :)

Odnaleźliśmy stację, zasiedliśmy z piwkiem w ręku i spokojnie czekaliśmy na pociąg do domu.



W pociągu z "możliwymi utrudnieniami w przewozie rowerów" dopadła nas głupawka powyjazdowa; były więc śmiechy i chichy i udawanie snu, żeby jakiś śmierdzący grubas nie siadł obok ;)

Po ostatnich weekendowych mękach związanych z pracą, z naukami przedmałżeńskimi i innymi czas zabierającymi pierdołami, w końcu trafił się wyjazd, gdzie pogoda dopisała (może nawet trochę za bardzo, ze względu na upały...), gdzie było miejsce na spokojne kręcenie z namiotem i z możliwością spania wszędzie, gdzie nam się spodoba, gdzie w końcu byliśmy sami i nikt nam nie przeszkadzał, gdzie- pomimo przeciwności na trasie, morderczego słońca, niekończących się podejść i podjazdów, barku wody, wkurwiania się na siebie i innych takich głupot- potrafiliśmy wieczorem usiąść wyluzowani przy ognisku, normalnie porozmawiać, pośmiać się, przytulić... Po prostu- być razem.
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne
- DST 49.58km
- Teren 24.00km
- Czas 04:46
- VAVG 10.40km/h
- VMAX 69.48km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 1165m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień pierwszy.
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 1
W końcu trafił nam się wolny weekend; taki bez pracy, bez nauk przedmałżeńskich i innych dupereli, które sprawiały, że musieliśmy siedzieć w mieście.Olaliśmy więc Wrocławskie Święto Rowerzysty, gdzie Justynka miała być wolontariuszką, a ja rowerowym doktorem i zapakowaliśmy tyłki w pociąg :)
Początkowo miały być Izery, ale ostatecznie stanęło na Rudawach Janowickich, bo ja tam dawno nie byłem, a Justka wcale. A jest przecież co w Rudawach zwiedzać :)
Oczywiście nigdy nie może być tak, że wszystko od rana jest fajnie i w ogóle w porządku, więc na Dworcu Głównym spotyka nas przeszkoda- nasz pociąg jest zawalony podróżnymi i rowerami i trochę nie ma miejsca na nasze Canyony... W końcu pakujemy się tuż za maszynistę, gdzie jest cały wolny przedział dla podróżnych z większym bagażem podręcznym. Okazuje się, że cały przedział zajęły dwie (DWIE!) konduktorki popijające kawkę... Chwilę zajęło, zanim udało się wyprosić, żeby wrzucić tam nasze rowery, ale w końcu się udało i reszta podróży przebiegła już bez przygód.


Jako punkt startu obieramy Janowice Wielkie, które są chyba największą wsią w tym kraju- mają wszystko oprócz praw miejskich ;)

Ja mam swoje Nepomuki, Justynka też chciała mieć "coś swojego". Trochę poczytała, poszukała w sieci i stwierdziła, że będzie sobie zbierać krzyże pokutne; pierwszy znaleźliśmy w Janowicach, dość ciekawie umieszczony, bo na dachu kościoła.

Wracamy do "centrum" Janowic, żeby wskoczyć na szlak, wcześniej trafiamy na ciekawy drogowskaz :)

Trochę się początkowo gubimy, ale w końcu udaje nam się trafić na szlak; całkiem nie byle jaki, bo idący ponad osiem kilometrów pod górę... Z uwagi na pogodę nie jest łatwo, ale jakoś idzie (czasem dosłownie)...





... mijamy Skalny Most...

... podziwiamy widoki z Pieca...



... po drodze co jakiś czas towarzyszą nam widoki na Karkonosze i Śnieżkę...

W końcu wyjeżdżamy z lasu i lądujemy w Karpnikach, gdzie "zwiedzamy" ruiny kościoła.



Na wyjeździe z Karpnik spotykamy chłopaków na monocyklach; przyznać trzeba, że dawali radę. :)

Od początku tasy nawiguje Justynka, trochę mylimy przewodnikowy szlak i zamiast przez Gruszków, to przez Krogulec lądujemy w Kowarach.



Krzyż pokutny w Bukowcu:


Przy wjeździe napotykamy kolejny krzyż pokutny:

Na ogół przed wyjazdem sprawdzam czy w miejscowościach, przez które przejeżdżamy są jakieś figury św. Jana Nepomucena, tym razem jednak trochę olałem sprawę, bo przed wyjazdem czasu było niewiele; tym bardziej cieszy- zupełnie niespodziewany- kowarski Nepomuk, który stoi na moście nad Jedlicą w samym centrum miasta. Ponoć bardzo podobny do tego Praskiego z Mostu Karola...
Jest o tyle ciekawy, że oprócz krzyża i palmy ma jeszcze palec na ustach (jak to później znajoma stwierdziła- "dlaczego on grzebie w nosie?" ;)), a całość uzupełniają kute lampy, które w podstawie mają kute litery "ST" i "N" w podstawach.




Jest środek dnia., nieprzyjemnie gorąco, czas nas nie nagli, więc szukamy knajpy, w której można by się napić zimnego lanego piwka. Niestety takiej nie znajdujemy, więc zaopatrujemy się w sklepie i siadamy w parku na trawie. Chłodzimy się złotym płynem i ustalamy dalszą drogę. Dawno już pogubiliśmy szlak z przewodnika, więc przyszedł czas na improwizację, czyli jak najszybciej dostać się nad Kolorowe Jeziorka, gdzie planowaliśmy spędzić noc.


Zrobiła się pora obiadowa, więc posilamy się w dziwnej knajpce w centrum Kowar i ruszamy dalej. Droga wcale nie jest łatwa- do Czarnowa prowadzi terenem, trochę pod górę, trochę w dół...

Mijamy Czarnów (gdzie mieści się między innymi wioska Hare Kryszna, ot taka ciekawostka ;)) i kierujemy się asfaltem w dół w stronę kamieniołomów...

Jak jest z górki, to musi być i pod górkę- po dość szybkim zjeździe zaczyna się mozolna wspinaczka. Sytuacja robi się coraz to mniej ciekawa, bo trasa prowadzi asfaltem w upale i mocnym słońcu; żeby było śmieszniej, to woda w obu bukłakach się pokończyła, została tylko żelazna rezerwa w bidonie na zagotowanie wody na kolację, do tego od Kowar nie było żadnego sklepu i wcale nie zanosiło się na to, że w krótkim czasie jakiś spotkamy... A żeby było jeszcze śmieszniej, to była sobota i po osiemnastej, więc szanse na znalezienie w w jakiejś wiosce czynnego sklepu jeszcze bardziej malały...
Droga cały czas prowadzi coraz to stromiej pod górę, sił coraz to mniej, nawet na pchanie roweru. W końcu docieramy na szczyt "wzniesienia" i zaczynamy zjazd do Wieściszowic.
Właściwie zjazd, to mało powiedziane. Różne zjazdy w swoim życiu miałem (i bynajmniej nie o alkoholowe tu chodzi ;)), ale to był asfaltowy zjazd życia.
Na lekko zaciśniętym hamulcu prędkość oscylowała w granicach czterdziestu kilometrów na godzinę, a po puszczeniu klamek w kilka sekund dochodziła do siedemdziesięciu... W pewnym momencie zatrzymałem się, żeby poczekać na Justynkę, zdejmuję rękawiczki i sprawdzam (inteligentnie...) czy tarcze się nagrzały... A palce prawie się do niej przykleiły, taka była gorąca :) Justka też swoje przysmarzyła...

Empirycznie dowiedziałem się dlaczego w górach wskazana jest jak największa średnica tarcz i że im więcej w nich otworków tym lepiej ;) Nie mniej jednak hamulce sprawiły się na medal, bo mimo, że gorące, to siła hamowania wciąż była na wysokim poziomie.
W końcu zjeżdżamy do Wieściszowic i spotykamy... otwarty sklep. I to nawet całkiem nieźle wyposażony. Uratowani!

Sklep znajduje się na szlaku na Kolorowe Jeziorka, więc zaopatrujemy się w nim i na spokojnie siadamy przed uzupełniając mikroelementy i witaminy trzema złocistymi... :)
Robi się przed dwudziestą, więc dopakowujemy plecaki i ruszamy pod górę w stronę Jeziorek.
Niecały kilometr wspinaczki i znajdujemy się przy pierwszym- Purpurowym Jeziorku.
Przyznam szczerze, że ostatni raz byłem tam z Ryśkiem, kiedy miałem jakieś siedem czy osiem lat i całkiem inaczej to wyglądało... Teraz jest cała infrastruktura turystyczna- buda z piwem i jedzeniem, parasole, ławki i takie tam... A kiedyś było naprawdę fajnie i dziko, a w jeziorkach było więcej wody...
Trochę sobie pozwiedzaliśmy najbliższe okolice Purpurowego, ja trochę pobawiłem się na rowerze, a Justynka aparatem...






Ponieważ przy tym jeziorku jest mało intymnie i jeszcze mniej romantycznie, postanawiamy wbić się w górę do następnego- Błękitnego i tam przenocować. Niestety- cały dzień jazdy, do tego w słońcu, spowodował, że Justynka otarła sobie dupkę i ciężko się jej idzie. A dupa, to rzecz święta, zwłaszcza taka :) Nie kombinujemy i rozbijamy się na skarpie, prawie że na szlaku. Justynka szykuje kolację, ja miniognisko i dzień wieńczymy makaronem z kukurydzą i pesto oraz chłodnym, białym, półwytrawnym winem, z gwiazdami nad nami... :)

"Złap mnie za rękę, spędźmy noc pod gwiazdami.
Tylko Ty i ja uśpieni lasu szumami...
Pod nami dywan z trawy, a niebo nad nami.
Połączeni wspólnymi marzeniami.
Totalnie różni a a jednak tacy sami.
Mocno połączeni, połączeni odczuciami.
To ten moment wyśniony wspólnymi snami.
Nie namacalne jest to co jest między nami...
(...)
Dziś las wyszumi, to co Ci powiedzieć chcę.
Kobieta i mężczyzna- para osoby bliskie dwie.
Jah Jah błogosławi miłością jest i wie,
Jak prawdziwe jest to co do Ciebie pcha mnie.
Tylko przy Tobie chce by tak mijały noce i dnie.
Kiedy patrze na Ciebie i krew we mnie wrze.
Nie myślę o tym co jutro, nie myślę o tym co złe.
I wszystko jest takie jasne,
Wszystko jest takie proste...
(...)
Popatrz- księżyc wyszedł zza chmur właśnie dla nas.
Może to nic takiego i może to banał...
Jednak przy Tobie goi się na duszy mej rana
Przyjaciółką, codziennie lekarstwem w takich stanach.
Jesteś i nigdy nie zapominaj o tym,
Cenniejszy od złota jest każdy Twój dotyk.
I niech każdy dzień przypomina mi o tym.
Jesteś wiosną wśród jesiennej słoty..."
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne
Bieszczady; dzień szósty. Powrót.
Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0
Pół nocy padał intensywny deszcz i było trochę strachu, że nie wygrzebiemy auta z pola. Jednak po opróżnieniu bagażników, wspólnymi siłami, jakoś udało się wygrzebać potworka. :)Bez śniadania i kawy ruszyliśmy w stronę domu, po drodze obowiązkowo zahaczając o tamę nad Soliną.
Tam trochę pochodziliśmy, zjedliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Droga znów trochę się wydłużyła, bo we Wrocławiu zjawiliśmy się dopiero około północy...
Wyjazd, jako majówka, bardzo udany i w miłym towarzystwie, z fajnym klimatem.
Zabrakło jednak trochę więcej rowerowania.
Jeżeli chodzi o Bieszczady, to zrobiły na nas naprawdę duże wrażenie; szkoda, że nie można pojeździć po BdPn, jednak pozostałe dostępne szlaki i trasy chyba to w zupełności rekompensują... Tak więc ten wyjazd potraktowaliśmy bardziej jako rowerowy rekonesans po tych najdalszych dla nas polskich górach i planujemy niebawem tam wrócić, ale "po naszemu".
We dwoje.
Z rowerami.
Z namiotem.
Codziennie gdzie indziej...








Kategoria Góry
- Aktywność Wioślarstwo
Bieszczady; dzień piąty. Rowerem po Solinie ;)
Sobota, 3 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0
Po dancingu "u Bolka" wszyscy rano czuli się nie za bardzo ;) Do tego pół nocy i cały ranek siąpił deszcz, więc pogoda nie nastrajała ani do spacerów, ani tym bardziej do jazdy na rowerze. A szkoda, bo po wczorajszej wycieczce czuć było nielekki niedosyt...W końcu popołudniu zebraliśmy się w sobie i za namową Kaśki i Oli wszyscy wybraliśmy się na wodę. Dziewczyny na kajaki, a reszta załogi na rowerki wodne, żeby zobaczyć coś więcej jeziora, niż tylko samą Zatokę...










Po powrocie Ola z Kaśką dopakowały się i pojechały do domu; reszta coś przegryzła, coś popiła... Wieczorem zamulaliśmy trochę w kamperze, dość wcześnie idąc spać, żeby rano w miarę szybko wyruszyć...
Kategoria Góry
- DST 42.30km
- Teren 28.00km
- Czas 03:12
- VAVG 13.22km/h
- VMAX 58.23km/h
- Podjazdy 672m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Bieszczady; dzień czwarty. Na kole nad Solinę.
Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0
Ostatni dzień w Smereku. Dziś postanowiliśmy pojechać nad Solinę. Padło na Zatokę Teleśnicką, ponieważ mieli być tam jeszcze jacyś znajomi, a poza tym wyglądało na całkiem fajne odludzie.Ekipa dzieli się na dwie części- rowerową i nierowerową.
W składzie rowerowym jestem ja, Justynka, Kaśka i Mały na Mariana rowerze. Ola jedzie swoim autem nad Zatokę, a potem wskakuje na rower i wyjeżdża nam naprzeciw; reszta zaś jedzie na miejsce kamperem.
Trasa, którą wymyśliła Justynka, wydaje się być nietrudna i niedługa, a przy okazji bardzo fajna.
Było trochę asfaltu, trochę szutrów i leśnych ścieżek; w końcowej fazie było (dużo za) dużo błota... Do tego świetne widoki, wymagające podjazdy (i podejścia ;)) i szybkie zjazdy, zarówno asfaltowe jaki i terenowe :)
Bieszczady pełną gębą! :)


































Nad Zatoką Teleśnicką czekamy na Olę, która wybrała się na traskę dookoła Soliny i na ekipę kamperową; gdy wszyscy zbieramy się do kupy ogarniamy nowe miejsce na obozowisko, robimy szybkiego grilla i udajemy się na disco do "Bolka"... ;)
- DST 15.69km
- Podjazdy 762m
Bieszczady; dzień trzeci. Nasz Połoniński pochód.
Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 1


Znów korzystamy ze wskazówek gospodarza; tym razem sukces jest połowiczny- co prawda omijamy bramki BdPn i wychodzimy na czerwony szlak, ale droga wcale nie jest łatwa, wcale nie trwa dwadzieścia minut i po prostu znów się pogubiliśmy ;)


W tym miejscu od grupy oddzieliła się Laura z Ida, ponieważ dla małej marsz był trochę za ciężki.
Odnajdujemy Mariana z Małym i ruszamy dalej...
W końcu udało się wmaszerować na Smerek, a potem na Połoninę Wetlińską.
Na Smereku robimy przerwę na jedzenie i ustalamy dalszą trasę- ze względu na czas i dystans rezygnujemy z Połoniny Caryńskiej i dochodzimy jedynie do Przełęczy Orłowicza i żółtym szlakiem schodzimy do Wetliny.
















W wiosce robimy zakupy i się rozdzielamy- ja, Justynka, Kaśka i Ola idziemy coś zjeść, a Marian i Mały wracają do kampera.
Trochę poszukaliśmy i trafiliśmy na bardzo fajne jedzenie do Schroniska Pod Wysoką Połoniną na Piotrowej Polanie...


Najedzeni i napici wracamy do obozowiska w dobrych humorach ;)

W czasie, kiedy chodziliśmy po górkach, dojechał Czoło i ekipa stała się naprawdę kompletna :)
Wieczorem znów grill i ognisko...

Kategoria Góry, Pieszo, spacer
- DST 12.34km
- Teren 3.00km
- Czas 00:37
- VAVG 20.01km/h
- VMAX 38.86km/h
- Podjazdy 147m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Bieszczady; dzień drugi.
Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0
Ranek wita nas przepiękną, słoneczną pogodą. Wstaliśmy nawet wcześnie, zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy z Justynką i Marianem szykować się do rowerowania po górkach.

Ostatnie zerknięcie na mapę...


... i ruszamy :)

Plan dość (może i zbyt...) ambitny- wbić się żółtym szlakiem na Przełęcz Orłowicza i pojeździć po Połoninach.



Niestety okazuje się, że wbrew temu, co piszą w przewodnikach po parkach narodowych nie wolno nawet prowadzić roweru. Strażnik Bieszczadzkiego Parku Narodowego cofa nas na bramce i pokazuje na mapie trasy, którymi możemy legalnie pojeździć. Ustalamy więc sobie gdzie pośmigamy, bo szkoda tracić taki ładny dzień.
Pogoda w górach jednak szybko weryfikuje nasze plany; przed zjazdem spod kasy BdPN jest tak:

A dosłownie kilkaset metrów później już tak:

Nagle zaczęło padać, sypać gradem i temperatura dość opadała; jednomyślnie postanowiliśmy wrócić do kampera.


Pokonany dystans nie powala, ale zmokliśmy doszczętnie, tak więc przy obozowisku szybko się przebraliśmy, rozpaliłem ognisko i zaczęliśmy się suszyć i ogrzewać.

Trochę popadało i znów pogoda zrobiła się idealna do jazdy; niestety jednak nasze ciuchy nie do końca wyschły, a nam nie chciało się jeździć w wilgotnych, tym bardziej, że pogoda mogła się znów załamać.
Poprosiliśmy gospodarza, żeby pociął nam więcej drewna (porąbać musieliśmy już sami... ;) i przy okazji dowiedzieliśmy się, że śmiało można ominąć kasy BdPN- wystarczy tylko "przejść przez rzekę, iść granią do góry i trafi się na czerwony szlak" prowadzący na Smerek i dalej- na Połoninę Wetlińską.

Niebo zrobiło się bezchmurne, godzina była jeszcze wczesna, więc postanowiliśmy sprawdzić, jak faktycznie wygląda droga opisana przez gospodarza; zawsze można było spróbować pojeździć po Połoninach w dzień następny... :)



Nie trudno się domyślić, że to, co dla tutejszych jest proste i trwa dwadzieścia minut ("wy z rowerami góra trzydzieści..."), dla nas okazuje się całkiem inne i wcale nie znajdujemy drogi do szlaku. :)
Razem z Justynką, Marianem, Małym, Laurą i Idą błądzimy trochę po polanach i lesie... W końcu poddajemy się i wracamy na "naszą" polankę.

Ogniskiem i śpiewami, przy piwku i winie, kończymy ten długi dzień ;)
Późnym wieczorem dojeżdża Kaśka z Olą.

Bieszczady; dzień pierwszy. Dojazd.
Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 05.05.2014 | Komentarze 0
W końcu nadszedł długo oczekiwany wyjazd w Bieszczady.Początkowo mieliśmy ruszyć w poniedziałek o dwudziestej trzeciej, ale trochę nam się Marian spóźnił ze swoim kamperem; i tak do auta zapakowaliśmy się dopiero przed pierwszą w nocy we wtorek...


Wyjazd z Wrocławia opóźnił się jeszcze bardziej, bo okazało się, że musimy wrócić do Mariana, bo zapomniał pedałów do roweru, do tego musieliśmy zahaczyć o Tesco, żeby zrobić zakupy, a na koniec podjechać jeszcze po śpiwór dla Mańka.
Trochę nam więc czasu zleciało, ale co tam- jest majówka ;)
Po drodze zgarniamy w Sosnowcu Młodego, a w Czeladzi Laurę i Idę.
Kawałek za Krakowem wszyscy robimy przerwę na sen, głównie ze względu na Mariana, bo niewiele miał okazji do spania. Po pobudce czas na śniadanie i kawkę. Jakoś nieszczególnie nam się spieszy, poza tym przy tylu osobach ciężko się zsynchronizować i w dalszą drogę ruszamy grubo po dwunastej w południe.


Dalsza droga mija spokojnie, z pojedynczymi przerwami na między innymi tankowanie potwora ;)

Z czasem robi się coraz górzyściej i ładniej...


W końcu pod wieczór docieramy do wsi Smerek; trochę czasu zajmuje nam znalezienie miejsca na zaparkowanie kamperka, ale w końcu się udaje- trafiamy na uroczą polankę przy rzeczce Wetlince, u podnóża Semereka, z widokiem na Połoninę Wetlińską.



W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować Gospodarzom Noclegów Pod Smerekiem ( http://podsmerekiem.bieszczadypolska.pl/ )
za pozwolenie na robicie się na ich polanie, udostępnienie nam wiaty i drewna oraz szczerą i miłą gościnę. Mam nadzieję, że będziemy się wzajemnie mile wspominać.
A wszystkim wybierającym się w Bieszczady w okolice Wetliny i Smereka szczerze polecam tą agroturystkę- naprawdę urocze miejsce! :)

Wieczór mija nam na grillowaniu i ogrzewaniu się przy ognisku...
Kategoria Góry