Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Pieszo, spacer

Dystans całkowity:1285.60 km (w terenie 358.42 km; 27.88%)
Czas w ruchu:25:56
Średnia prędkość:13.11 km/h
Maksymalna prędkość:64.21 km/h
Suma podjazdów:7687 m
Suma kalorii:1908 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:21.08 km i 1h 59m
Więcej statystyk
  • DST 10.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2023.

Niedziela, 9 lipca 2023 · dodano: 09.07.2023 | Komentarze 0

Kilometry Quipem po okolicy, a przy okazji wpis wakacyjny. 


Wakacje 2023. 
Trasa autem z rowerami, choć ja z roweru na tym wyjeździe nie skorzystałem z uwagi na palące słońce i świeży tatuaż na dłoni. Nie przemyślałem tego do końca, no ale tak bywa ;-)

Kraje: Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Bośnia, Chorwacja, Słowenia. 
Miała być jeszcze Czarnogóra i Albania, ale trochę się przeliczyliśmy z czasem. No i wyszła awaria, ale o tym za chwilę. 

Cała trasa wiochami i lokalnymi drogami, z opcją "unikaj opłat i autostrad". Ogólnie skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w Chorwacji i tam przejechaliśmy z południa na północ Jadrańską Magistralą, tą, co kiedyś na rowerach. 
Normalni ludzie jadą do Chorwacji autostradą i po kilku godzinach jazdy są na miejscu. Ale nie my. Do Chorwacji dojechaliśmy przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię, Bośnię i jej obłędne góry. 

Wszystkie noclegi, poza Chorwacją, na dziko w przygodnie znajdowanych miejscówkach. Chorwacja niestety mocno walczy z lokatorami na dziko i tam wjeżdżaliśmy na kempingi (których jest naprawdę bardzo dużo), a reszta krajów, to hulaj dusza... 

Busik dzielnie sobie radził. Ważył sporo, licząc z bagażami, jedzeniem, lodówką, kiblem, zapasem wody itd., wyszło ponad trzy tony. Na podjazdach i zjazdach dawał sobie dzielnie radę, czasem na podjazdach w Bośni trzeba było redukować do drugiego czy pierwszego biegu, ale ciągnął pod górę dzielnie :-)

Na pograniczu Bośni i Chorwacji spotkała nas niesamowita burza i ulewa, droga dosłownie zamieniła się w rzekę, spadały kamienie, mimo dziewiątej rano było ciemno jak po dwudziestej pierwszej wieczorem, a do tego dookoła pioruny siarczyste i ogniste...

... no i nagle coś chrupnęło, strzeliło i było tak dziwnie, niespokojnie. Okazało się, że ułamała się sprężyna wahacza tylnego koła. Ale tak szczęśliwie, że się obróciła i reszta siadła na swoim miejscu; nic nie tarło, nie haczyło o oponę, tylko czasem na zakrętach dawała o sobie znać. Szukaliśmy mechanika, ale bezskutecznie (bo była sobota po dwunastej...), stwierdziliśmy więc, że będziemy jechać i ewentualnie szukać po drodze od poniedziałku... no i tak szukaliśmy i tak się jechało, że na tej urwanej sprężynie dojechaliśmy do Polski pokonując przeszło tysiąc sześćset kilometrów... :-)

Wyjazd bardzo fajny, choć jest niedosyt z Czarnogórą i Albanią, do której nie dojechałem. Ale to nie jest moje ostatnie słowo w takim razie. 
Spełnione marzenia - trzy: byłem autem w Bośni, a zawsze bardzo chciałem; widziałem Sarajewo i moja noga stanęła na starym moście (choć odbudowanym po wojnie) w Mostarze. Trochę się nie spodziewałem, ale się udało. 

Autem przejechaliśmy 2988 kilometrów; spalonego paliwa nie liczę, ale średnie spalanie mimo wagi, gór i przeciwności losu wyszło na poziomie ośmiu litrów na setkę. 
Z awarii, to jedynie sprężyna, reszta elegancko, chociaż czasem zastanawiałem się czy przed wyjazdem mówiłem mechanikowi na przeglądzie, żeby sprawdził hamulce ;-) 

Najbardziej urzekła mnie Bośnia; jest jeszcze trochę dzika, mało turystyczna, przynajmniej w głębi; wioski i wioseczki, krowy i owce na drogach, niesamowite widoki... 

Zdjęcia bez ładu i składu, nie po kolei, no ale jakieś są. 

:-) 




















































 

























































 











 



 









 








  • DST 89.00km
  • Teren 4.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocław.

Sobota, 11 lutego 2023 · dodano: 11.02.2023 | Komentarze 0

Wypadł niespodziewany wypad do Wrocławia, a że pogoda miała być, to szkoda było autem i wybrałem rower. 
W piątek do Wrocławia pod wiatr, w okolicach Mostu Bartoszowickiego musiałem zmienić baterię 500Wh, bo już padła (temperatura plus ciągły mocny nacisk na pedały zrobiły swoje). 
Powrót w sobotę, już bardziej z wiatrem, nawet wróciłem z jedną kreska baterii w zapasie. 
Oba dni temperatura w okolicach 3-5 stopni, ale wiatr i wilgotność robiły swoje... 



A przy okazji innej przejażdżki, tym razem autem, udało się upolować dwóch kolejnych Nepomucenów. A przy okazji wygrzebałem parę kryształów :-) 

Św. Jan Nepomucen w Oleśnicy Małej: 



Św. Jan Nepomucen w Starym Wiązowie: 





  • DST 9.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Browar Namysłów.

Niedziela, 18 września 2022 · dodano: 18.09.2022 | Komentarze 0

Jesień przyszła, nie ma na to rady. 
Chłodne wieczory i poranki, w ciągu dnia też szału nie ma. 
Do tego wyjątkowo mokro jest, biorąc pod uwagę ostatnie lata. 
Pola pokoszone, zaorane, przyszykowane na nowy siew. 
Jeszcze tylko kukurydza i słoneczniki gdzieniegdzie zostały do skoszenia. 
Life cycles... 

Ciekawe, jaka będzie ta zima...? 





W sobotę wybraliśmy się na zwiedzanie Browaru Namysłów; drugi raz zorganizowali dzień otwarty i można było zajrzeć do warzelni, leżakowni, otwartych kadzi, rozlewni. 
Oraz dowiedzieć się sporo ciekawostek, patrząc z pozycji konsumenta ;-) 
Niestety nie rowerem, a autem, bo pogoda nie sprzyjała. 



















  • DST 7.00km
  • Aktywność Chodzenie

Mazury; dzień siódmy.

Niedziela, 26 czerwca 2022 · dodano: 30.06.2022 | Komentarze 0

Właściwie przez cały dzień słodkie nic nierobienie- wylegiwanie się na leżaku z przerwą na wchodzenie do wody. 
Po dwunastej ruszyliśmy  pieszo do Remizy na obiad, co nie było do końca dobrym pomysłem z uwagi na żar lejący się z nieba... 
W remizie Justyna zamówiła rybkę, a ja "rozczochrańca", czyli grubo tarte ziemniaki z rybą i usmażone w formie placka ziemniaczanego; całkiem ciekawa potrawa :-) 
Reszta dnia, to dokładnie to samo, co przed południem. 
A jutro zbieranie się do wyjazdu i powrotu... 










  • DST 38.03km
  • Czas 02:57
  • VAVG 12.89km/h
  • VMAX 39.76km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Podjazdy 153m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Włochy.

Wtorek, 31 sierpnia 2021 · dodano: 31.08.2021 | Komentarze 2

W końcu wakacje :-) 
Wyjazd w niedzielę, naszykowaliśmy i spakowaliśmy się na Bieszczady, żeby się tam pokręcić autem i rowerami. W sobotę wieczorem, po sprawdzeniu prognozy pogody, stwierdziliśmy, że w Polsce ma być za zimno i za deszczowo i... pojechaliśmy do Włoch. 
Totalnie na pałę, bez planu i dokładnego pomysłu gdzie, w busie mając zapakowane kalosze w Bieszczady i zestaw ciepłych ubrań ;-) 
Bez szczepień, testów, pewności gdzie dojedziemy, albo czy nas gdzieś nie cofną. Na granicach (Polska- Czechy- Niemcy- Austria- Włochy) zero kontroli, nikt nam dupy nie zawracał. Nie jechaliśmy autostradami, tylko lokalnymi drogami, bo przyjemniej, a i widoki ciekawsze. 
Spaliśmy wyłącznie w busie, głównie na dziko z jednym wyjątkiem na kempingu. 
Rowerowe kilometry zbiorcze z całego wyjazdu (nie pojechaliśmy jeździć na rowerach, wzięliśmy je jako dodatek do wyjazdu). 
Pierwszy dzień, to wyjazd z Polski, przejazd przez całe Czechy i nocleg gdzieś w Niemczech na pustym parkingu przy markecie, nieopodal Tureckiego kebsa, gdzie całą noc ktoś przyjeżdżał i się kręcił - ciekawe doświadczenie i niespełna cztery godziny snu. Wstaliśmy o czwartej trzydzieści i ruszyliśmy dalej, tym razem już bez deszczu. 
Po przekroczeniu granicy z Austrią totalnie zmienił się krajobraz, na horyzoncie zaczęły pokazywać się całkiem okazałe góry. 
Kraj niespełnionego malarza nic się nie zmienił, odkąd przejeżdżaliśmy tędy wracając z Chorwacji siedem lat wcześniej - dynie i kukurydza :-) 
Warto było nie jechać autostradą, tylko wioskami, bo Tyrol jest naprawdę piękny; klimatyczne domki położone na zboczach gór, mnóstwo pastwisk i krów z dzwoneczkami... 
Włochy przywitały nas słoneczną, ale wietrzną pogodą - w końcu góry, nadal Tyrol (choć po drugiej stronie granicy), dodatkowo byliśmy już całkiem wysoko. 
Żeby nie było za nudno postanowiliśmy nie jechać dookoła między górami, tylko przebić się przez przełęcze. Podczas podjazdu na pierwszą (2211 m.n.p.m.) udało nam się zagotować płyn chłodniczy; poczekaliśmy aż temperatura spadnie, uzupełniłem to, co się wygotowało i ruszyliśmy dalej w górę, tym razem już trochę spokojniej. Bądź co bądź zapakowany bus, to blisko trzy tony wagi, podjazdy rzędu dwudziestu kliku procent, a miejscami było tak stromo, że trzeba było redukować z dwójki na pierwszy bieg. Zjazdy niezłymi serpentynami, gdzie przy trzydziestu kilometrach na godzinę miało się wrażenie, że wyrzuci z drogi na zakręcie... Hamulce tylko raz udało się nieco zagrzać. Miodzio :-) 
Warto było pokonywać przełęcze, bo widoki naprawdę niesamowite! 
Następnym przystankiem miało być Jezioro Garda - moje małe rowerowe marzenie. Niestety rzeczywistość totalnie rozczarowała. Miejsce bardzo skomercjalizowane, ludzi całe mrowie, nawet w mniejszych miejscowościach pełno butików, marketów, na parkingach brak miejsc... O zatrzymaniu się na dziko można właściwie zapomnieć. Przejechaliśmy właściwie całą zachodnią część jeziora i stwierdziliśmy, że to bez sensu. Poszukaliśmy na mapie niedużej miejscowości niedaleko od Gardy i tak trafiliśmy do Borghetto. Urokliwa, piękna i spokojna wioska, w której zabawiliśmy trzy dni, zrobiliśmy sobie bazę wypadową na przejażdżki rowerami po okolicy, znaleźliśmy bardzo fajną knajpkę, do której wracaliśmy co wieczór na pyszną pizzę, tortellini i wino, a czasem poznaliśmy się już z właścicielami ;-) Papież Polak nadal we Włoszech robi swoje, a w Borghetto chyba nie było wielu Polaków, mało brakowało, a robiliby sobie z nami zdjęcia ;-)
Żeby nie było, że rowery wieźliśmy tylko na aucie, to wybraliśmy się na przejażdżkę nad Gardę wzdłuż rzeki Mincio do Peschiera del Garda. Tam oczywiście pełno ludzi, więc nie zabawiliśmy zbyt długo, ale można powiedzieć, że Garda (z) rowerem zaliczona ;-) 
Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że według prognoz w Polsce było deszczowo i poniżej dwudziestu stopni, a my w tym czasie mieliśmy ponad trzydzieści. W cieniu. Jak padało, tylko tylko przelotnie i w nocy. 
Powrót do Polski również z pominięciem autostrad. W Austrii GPS poprowadził nas takimi wioskami, że szok; późny wieczór, deszcz, zajebista mgła, nic nie widać, droga wąska... Świadomość, że po lewej stronie jest całkiem spora przepaść nie poprawiała nastroju ;-) Finalnie udało się znaleźć kawałek parkingu pod jakimś gościńcem, gdzie przeczekaliśmy do rana. Mimo, że na dworze było raptem sześć stopni (!), to w busie całkiem przyjemnie. Powrót z południa już tradycyjnie przez Hanusovice z postojem przy browarze Holba. 
Wyjazd totalnie na spontanie i bez planu, ale mimo wszystko bardzo udany. Może gdybyśmy wcześniej się ogarnęli z tym, gdzie wyjeżdżamy, to odwiedzilibyśmy więcej miejsc nad Adriatykiem, a tak trzeba było więcej improwizować :-) 

Jedzenie we Włoszech, to czysta poezja. Pizza, makarony (wszystkie), kawa (!), białe schłodzone wino... Chociażby dlatego warto było jechać taki kawał drogi :-)

Busem pokonaliśmy przeszło dwa tysiące trzysta kilometrów, z czego sporą część po górach, w tym Alpach. 
Najwyższy punkt, który zdobyliśmy, to Penserjoch passo Pennes (2211 m.n.p.m.). 
Podczas całej podróży busik spalił lekko ponad sto dziewięćdziesiąt pięć litrów ropy, co dało średnie spalanie na poziomie niespełna ośmiu litrów na setkę. Całkiem nieźle, jak na dwudziestoletnie auto z silnikiem dwa i pół litra. Do tego nieźle załadowanym.
DMC busa, to dwa tysiące osiemset kilo, sam na pusto waży około dwa dwieście; do tego dochodzi zabudowa, lodówka, bagażnik na hak plus dwa rowery, ponad sześćdziesiąt litrów wody spożywczej i czterdzieści do kąpieli / mycia naczyń, trochę jedzenia, ciuchy i sprzęt kempingowy. Myślę, że jeżeli nie przekroczyliśmy, to DMC, to byliśmy blisko granicy ;-) 
Rzeczy, które nam się totalnie nie przydały? Całkiem sporo, bo jak wspomniałem wcześniej spakowaliśmy się na Bieszczady. Dwa polary, kalosze i buty w góry i ciuchy przeciwdeszczowe można było zostawić w domu :-) Podobnie grill, węgiel i cztery "szwedzkie ogniska", które przygotowałem na "nasze góry". 
Z rzeczy, które się z kolei przydały, to płyn do chłodnicy (!!!), toaleta turystyczna, lodówka i solar na dachu. Dzięki solarowi byliśmy właściwie uniezależnieni od prądu - starczało na wszystko czego potrzebowaliśmy, dodatkowo we Włoszech na postojach lodówka chodziła właściwie bez przerwy. Ani razu nie podpinałem busa pod "zewnętrzny" prąd. Maty na przednią i boczne szyby też nie były złym pomysłem, bo nie dość, że chroniły (całkiem skutecznie) przed słońcem, to dodatkowo osłaniały nad od świata zewnętrznego wieczorami i w nocy :-)
Czy czegoś brakowało? Ogólnie nie, w niedalekiej przyszłości pomyślę nad trzema najważniejszymi rzeczami: podnieść zawieszenie w busie, zwłaszcza tył (przy większym załadunku mocno siadł), zamocować halogeny na przód (na te cholerne mgły było by jak znalazł; a mam cały czas odłożone i gotowe do montażu halogeny, które kilka lat temu dostałem od Teścia...), bagażnik na rowery na drzwi, a nie na hak (niestety te wszystkie mocowane na haku mocno komplikują dostanie się do bagażu z tyłu auta pod łóżkiem); szukam od dłuższego czasu, ale ciężko znaleźć na drzwi, większość dostępnych jest na klapę. 

Nepomuki. Trudny temat, do kolekcji trafiły mi dwa, jeden z Niemiec, drugi z Włoch. Po drodze było ich co prawda całe mnóstwo (zwłaszcza Czechy, choć i w Austrii kilka mijaliśmy), ale ciężko było by się przy każdym zatrzymywać... A szkoda. 

Czasy mamy takie, a nie inne, więc parę słów o obecnej sytuacji na granicach. I nie tylko. 
Nie szczepimy się, nie testujemy, po prostu żyjemy nie karmiąc głów newsami z telewizora. Na wakacje wybraliśmy się totalnie spontanicznie i na pałę, nie do końca wiedząc co z tego wyjdzie. Zaznaczam, że nie wiemy, jak wygląda sytuacja na lotniskach czy przejściach granicznych na autostradach, my jechaliśmy wiochami i mniejszymi miejscowościami, w takich też przekraczaliśmy granicę. Na granicach, jak już wcześniej wspomniałem, zero kontroli, sprawdzania... Ciężko "nie rzucać się w oczy" dużym, żółtym busem, ale staraliśmy się nie prowokować pewnych sytuacji, czyli jazda z przepisową prędkością itp. 
We Włoszech sytuacja wygląda tak, że wewnątrz restauracji mogą przebywać tylko osoby zaszczepione ("green pass"), w ogródku bez znaczenia. Wewnątrz również tylko w maseczkach, a na ulicy jak u nas - jedni mają, inni nie; nie ma reguły. Jako ciekawostkę można podać przykład z restauracji w Borghetto, gdzie sami właściciele pytali nas, jak wyglądała sytuacja covidowa w Polsce, bo w ich mediach mówili, że strasznie i trup się ścielał gęsto. Zdziwieni byli, jak powiedzieliśmy, że u nas tak przedstawiano Włochy, a zwłaszcza Lombardię. Powiedzieli, że były przypadki, że czasem ktoś umarł, niekiedy ktoś bliski, że po prostu na początku nie wiedzieli o co chodzi, jak z tym walczyć. Czyli tak, jak u nas. Ale nie było ponoć takiej masakry, jak to przedstawiały rodzime media.
Teoretycznie drogę (tam i) z powrotem powinniśmy pokonać tranzytem, każdy kraj przejeżdżając w określonym czasie. Mało realne, gdy omija się autostrady. Ciężko też nie zjeść "normalnego" posiłku po drodze. W Czechach, zgodnie z informacją na drzwiach, weszliśmy do knajpy w maskach. Ludzie wewnątrz patrzyli na nas, jakbyśmy przylecieli z innej planety, bo wszyscy byli bez. Jak my zdjęliśmy, to nawet panie kelnerki chodziły już bez.
Pozostawiam pod indywidualną ocenę z zastrzeżeniem, żeby uważnie dawkować sobie wszelkie informacje ;-) 

Wpis zbiorczy, więc i zdjęcia zbiorcze (w miarę chronologicznie). 




























































Nepomuki: 

1. Borghetto: 
 





2. Untergrasensee: 



  • DST 9.00km
  • Teren 9.00km
  • Aktywność Wędrówka

Biskupia Kopa pieszo (znów).

Niedziela, 4 kwietnia 2021 · dodano: 04.04.2021 | Komentarze 1

Dawno nic nie było. Na rower okazji jakby mało, bo niedawno dopiero śnieg stopniał i zrobiło się cieplej. Parę kilometrów zapisanych jest, ale zbiorczo pojawią się niebawem. 
Dziś, z uwagi na drugie już "pandemiczne" Święta Wielkiej Nocy, których nie spędzaliśmy w rodzinnym gronie, wybraliśmy się na Biskupią Kopę. Właściwie, to nie weszliśmy na szczyt, szerszym łukiem mięliśmy nawet tamtejszy Dom Turysty (mylnie określany mianem schroniska). 
Tak wyszło. 
Byliśmy z psami, po drodze mijaliśmy się z ludźmi (z dziećmi) i z psami, ale niestety nie każdy potrafi dostosować się do ogólnej zasady, że w parku / w lesie / na szlaku trzymamy psa na smyczy, co momentami podnosiło nam się ciśnienie podczas "mijanek". 
Psiaki wymęczone, my trochę też, bo dawno nie mieliśmy tylu kilometrów w nogach i łapach ;-) 
Na powrocie postój w lesie na świąteczny żurek i dalej w drogę :-) 















W drodze powrotnej (ciut naokoło) złapaliśmy dwóch Janków: 

Łąka Prudnicka: 





oraz Puszyna: 







No i skoro już piszę, to busik doczekał się nowych zimowych (ale jednak całorocznych) opon A/T: 



oraz instalacji fotowoltaicznej: 



Wygląda to tak: 
- solar 100 W + regulator
- przetwornica 1000 W
- dwa akumulatory postojowe (56Ah i 78Ah) - oba stare, ale jare i działają, w planach kiedyś oba większej pojemości i głębokiego rozładowania, ale póki co na nasze potrzeby hula. 

Na dłuższy trip te dwa akumulatory to mało, jeżeli brać pod uwagę podłączenie lodówki, ale to wszystko jest do ogarnięcia, a w razie czego jest w busiku podłączenie pod prąd 230 V na kempingu. 

W każdym razie kolejny punkt odhaczony, następnie ogrzewanie postojowe ;-) 

Oby tylko szaleństwo z wirusem się skończyło i udało normalnie wyjechać gdzieś na wakacje.  
Bez wirusa.
Bez szczepień. 
Bez paszportów. 
Na spokojnie. 
Jak kiedyś.
Normalnie.


...

Czwartek, 14 stycznia 2021 · dodano: 31.01.2021 | Komentarze 1

Styczeń - w końcu pojawiło się trochę zimy. Śnieg na wsi, z możliwością wyjścia do lasu czy na pola, nawet nie przeszkadza tak bardzo, jak w mieście- taką zimę nawet trochę lubię. 
Temperatura najniższa, jaką zanotowaliśmy w ogrodzie ok. 2,5- 3 metry nad ziemią, to -20 stopni (o 4. nad ranem), bliżej gruntu -20 stopni było już o 23. :-) 
Kilometry zbiorcze, głównie z jazdy wokół komina. 
Zdjęcia głównie ze spacerów. 































  • DST 5.50km
  • Aktywność Chodzenie

...

Niedziela, 29 grudnia 2019 · dodano: 29.12.2019 | Komentarze 0

Popołudniowy spacer z bombelkami po polach ;-) 


Kategoria Brzeg, Pieszo, spacer


...

Niedziela, 29 września 2019 · dodano: 29.09.2019 | Komentarze 1

Dziś pieszo po Opolu. Początkowo mieliśmy jechać pociągiem z rowerami, ale pogoda miała nie sprzyjać, więc odpuściliśmy. 
Rano stwierdziliśmy, że jednak szkoda dnia i jak nie z rowerami, to chociaż pojedziemy pozwiedzać, bo nigdy w Opolu nie byłem. 
Pojechaliśmy autem, po drodze zostawiając psiaki u Teściów. 
Po starówce miasta wojewódzkiego Opolszczyzny trochę pochodziliśmy, zjedliśmy obiad i wróciliśmy. 
Miasto, jak miasto, nic szczególnego nas w nim nie urzekło, ale miło było sobie pospacerować. 
W rynku trwał akurat festiwal piwa, podobnie jak w Brzegu była Biesiada Piwna. W Opolu wyglądało to tak, że w samym rynku rozstawiono duży biały namiot, który strasznie szpecił krajobraz... W środku niewiele się działo (może za wczesna pora?), było za to sporo wystawców z Czech. W Brzegu dla odmiany "świętowano" przy beczce... kasztelana... (?!) Skoda, bo przecież jest brzeski Mini Browar Brieger (chyba jeszcze jest... ;)). 
Pochodziliśmy, pojedliśmy, pozwiedzaliśmy. Udało się upolować dwóch kolejnych Janów. 
Pierwszy przy klasztorze franciszkanów: 



Drugiego znaleźliśmy, w bardzo ładnym położeniu, na terenie uniwersytetu. 



Podliczyłem dziś i łącznie mamy w zbiorze 93 wizerunki przedstawiające św. Jana Nepomucena. Głównie figury, choć jest też kilka obrazów i jeden witraż. Zdecydowana większość, to figury z terenów obecnej Polski, reszta z Czech.  
Setnego trzeba by chyba jakoś uczcić... :-) Trochę marzy mi się, żeby ten setny był gdzieś z Pragi. Może z Mostu Karola, z którego to św. Jan z Nepomuka został zrzucony w marcu 1393 roku do Wełtawy...? Ten pomnik jest z resztą pierwszym tego świętego. 

Dodatkowo dziś w Opolu spotkaliśmy św. Krzysztofa - wyjątkowo dopracowanego i okazałego; takiego jeszcze nie widziałem, więc postanowiłem zrobić zdjęcie i wrzucić (również z terenu uniwersytetu, nieopodal galerii handlowej "Solaris"): 





  • DST 21.00km
  • Teren 15.00km
  • Aktywność Wędrówka

Nowy busik + koncert WGJWCK na Śnieżniku.

Niedziela, 21 lipca 2019 · dodano: 21.07.2019 | Komentarze 7

Szalony weekend. Do tego przedłużony o piątek. 
Najpierw w czwartek ostatecznie zadecydowaliśmy, że... jedziemy po nowego busika. Za Poznań, właściwie za Oborniki Wielkopolskie. Z samego rana w pociąg, najpierw do Wrocławia, potem do Poznania, a na koniec do Obornik, gdzie przyjechał po nas Janusz [sic!] busem, którego chcieliśmy kupić. Janusz okazał się być naprawdę równym i fajnym gościem, a miejsce, gdzie mieszka z żoną, to dosłownie bajka. 
Sam busik też okazał się całkiem fajny, więc długo się nie zastanawialiśmy. Nie zakładaliśmy z resztą, że do Brzegu wrócimy pociągiem... Szybkie oględziny, a po poprzednim było wiadomo, gdzie patrzeć i na co zwracać uwagę, więc wybór był prostszy... 
O dziesięć lat młodszy od naszego wcześniejszego, w żółtych barwach służył najpierw Poczcie Polskiej, następnie Januszowi, a teraz (mamy nadzieję), że nam. Najechane trochę ma, ale to norma przy tym modelu. Najważniejsze, że w dieslu, ze zdrową blachą i własnoręcznie robioną zabudową kamperową (łóżko, lodówka, szafki, instalacja elektryczna pod podłączenie się pod dwieście trzydzieści).


Po kupnie powrót przez pół Polski do Brzegu, bo jeszcze wieczorem mieliśmy odstawić Mango i Papaję do Teściów, bo... w sobotę mieliśmy ruszyć do schroniska "Na hali Śnieżnickiej" na koncert Domu o Zielonych Progach, czyli W Górach Jest Wszystko Co Kocham. 
Powrót od Teściów tuż przed dwudziestą trzecią, szybka kąpiel i do łóżka, bo przecież rano znów trzeba wstać. 
Pierwotnie mieliśmy jechać pociągiem z rowerami, potem - przy założeniu, że kupimy auto - autem z rowerami, ale Justynę coś przewiało i nie chcieliśmy ryzykować kilka godzin w pochylonej pozycji z plecakiem na rowerze. Postanowiliśmy więc, że pojedziemy busikiem i wejdziemy pieszo do schroniska. 
Wyruszyliśmy rano, bez spiny. Do Międzygórza dojechaliśmy przed czternastą, zatrzymaliśmy się na pizzę i ruszyliśmy na szlak. Dawno po górach nie chodziliśmy, więc wybraliśmy niebieski. Na moje nieszczęście ubrałem w góry buty, które wcześniej na nogach miałem dosłownie ze dwa razy i gdzieś w jednej trzeciej drogi już mnie otarły. Jakoś jednak udało się w końcu dojść d celu, choć lekko nie było. Jak tylko zameldowaliśmy się w biurze koncertu, znaleźliśmy miejsce na namiot, to zzułem buty i zamieniłem je na klapki, z którymi nie rozstałem się do następnego poranka... 


Rozbiliśmy namiot, siedliśmy, żeby w końcu chwilę odsapnąć i dojechali nasi znajomi - Natalia i Maciek. Ogarnęli się ze wszystkim i ruszyliśmy w stronę schroniska na piwo i koncert. 



Koncert zajebisty. Siedzieć na gołej dupie na ziemi, słuchać poezji śpiewanej, wpatrując się w słońce zachodzę za szczytami... Mistrzostwo. Klimat nie do opisania. 
Po koncercie jeszcze chwilę posiedzieliśmy przy namiotach i poszliśmy spać mając w świadomości, że od samego rano w rejonach Międzygórza, w tym Śnieżnika, przewidywane są silne burze... 
Około czwartej nad ranem pogrzmiało i pobłyskało, trochę popadało, ale jak wstaliśmy o siódmej, to przywitało nas słońce. 
Szybko się zebraliśmy i o ósmej byliśmy już w drodze na parking w Międzygórzu.



Przy busiku zameldowaliśmy się po dziesiątej. Tempo nie było zawrotne, bo jak tylko włożyłem otarte stopy odziane w trzy pary skarpet w ocierające buty, to od razu wiedziałem, że zejście nie będzie lekkie. Przy aucie kawka i ogarnięcie się po poranku. 



Niedługo potem rozpadało się na dobre, więc postanowiliśmy wrócić do Teściów po psiaki i o rozsądnej porze wrócić do Brzegu. 
W końcu jutro do pracy... 
Podczas tego szybkiego, a za razem długiego weekendu, udało nam się upolować dwa Nepomuki. 
Pierwszy w Skokach w województwie Wielkopolskim (chyba jeden z najdalej wysuniętych na północ. które mam w kolekcji - zdjęcie z drogi, na szybko): 


Drugi, to Sidzenie w drodze z Otmuchowa do Brzegu, ładnie odrestaurowany, choć mam wrażenie, że przed restaurowaniem na cokole było trochę więcej informacji...: 


Przywracam dziś kategorię VW T4 po przeszło półtorarocznej przerwie. Wpisy będą bieżące, dotyczące wycieczek z tym autem, do poprzednich nie wracam, choć wpisy można odnaleźć w historii BS. 
Kilometry wpisu - pieszo z wczoraj i dzisiaj. 




Flag Counter