Info

Więcej o mnie.















Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Maj7 - 6
- 2025, Kwiecień10 - 8
- 2025, Marzec8 - 2
- 2025, Luty12 - 7
- 2025, Styczeń10 - 2
- 2024, Grudzień1 - 1
- 2024, Listopad8 - 5
- 2024, Październik15 - 11
- 2024, Wrzesień10 - 8
- 2024, Sierpień6 - 4
- 2024, Lipiec6 - 5
- 2024, Czerwiec3 - 3
- 2024, Maj9 - 7
- 2024, Kwiecień9 - 1
- 2024, Marzec10 - 5
- 2024, Luty2 - 2
- 2024, Styczeń3 - 1
- 2023, Grudzień3 - 1
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 4
- 2023, Sierpień4 - 0
- 2023, Lipiec5 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj2 - 0
- 2023, Kwiecień3 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty5 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień5 - 0
- 2022, Sierpień4 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec13 - 8
- 2022, Maj10 - 8
- 2022, Kwiecień5 - 5
- 2022, Marzec6 - 2
- 2022, Luty2 - 2
- 2022, Styczeń2 - 1
- 2021, Grudzień5 - 1
- 2021, Listopad6 - 1
- 2021, Październik5 - 2
- 2021, Wrzesień7 - 0
- 2021, Sierpień5 - 2
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 6
- 2021, Maj4 - 8
- 2021, Kwiecień6 - 11
- 2021, Luty1 - 1
- 2021, Styczeń2 - 3
- 2020, Grudzień4 - 7
- 2020, Listopad4 - 1
- 2020, Październik1 - 1
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień9 - 8
- 2020, Lipiec5 - 0
- 2020, Czerwiec7 - 5
- 2020, Maj5 - 4
- 2020, Kwiecień4 - 0
- 2020, Marzec22 - 11
- 2020, Luty37 - 11
- 2020, Styczeń40 - 20
- 2019, Grudzień34 - 8
- 2019, Listopad41 - 0
- 2019, Październik40 - 2
- 2019, Wrzesień42 - 3
- 2019, Sierpień28 - 0
- 2019, Lipiec50 - 9
- 2019, Czerwiec35 - 0
- 2019, Maj36 - 3
- 2019, Kwiecień34 - 4
- 2018, Grudzień6 - 0
- 2018, Listopad12 - 2
- 2018, Październik16 - 0
- 2018, Wrzesień22 - 0
- 2018, Sierpień16 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec23 - 0
- 2018, Maj17 - 11
- 2018, Kwiecień29 - 6
- 2018, Marzec25 - 0
- 2018, Luty30 - 6
- 2018, Styczeń29 - 6
- 2017, Grudzień27 - 0
- 2017, Listopad23 - 0
- 2017, Październik19 - 2
- 2017, Wrzesień25 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec26 - 3
- 2017, Czerwiec32 - 4
- 2017, Maj30 - 2
- 2017, Kwiecień36 - 0
- 2017, Marzec30 - 0
- 2017, Luty21 - 2
- 2017, Styczeń21 - 1
- 2016, Grudzień24 - 1
- 2016, Listopad25 - 4
- 2016, Październik29 - 0
- 2016, Wrzesień31 - 6
- 2016, Sierpień28 - 3
- 2016, Lipiec35 - 2
- 2016, Czerwiec32 - 2
- 2016, Maj45 - 2
- 2016, Kwiecień32 - 0
- 2016, Marzec31 - 1
- 2016, Luty26 - 0
- 2016, Styczeń29 - 1
- 2015, Grudzień27 - 0
- 2015, Listopad26 - 0
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień27 - 2
- 2015, Sierpień32 - 0
- 2015, Lipiec29 - 4
- 2015, Czerwiec21 - 0
- 2015, Maj32 - 1
- 2015, Kwiecień25 - 0
- 2015, Marzec23 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń16 - 0
- 2014, Grudzień15 - 8
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik26 - 10
- 2014, Wrzesień26 - 4
- 2014, Sierpień26 - 5
- 2014, Lipiec32 - 3
- 2014, Czerwiec28 - 1
- 2014, Maj29 - 13
- 2014, Kwiecień28 - 2
- 2014, Marzec27 - 5
- 2014, Luty26 - 8
- 2014, Styczeń29 - 11
- 2013, Grudzień31 - 16
- 2013, Listopad27 - 18
- 2013, Październik31 - 29
- 2013, Wrzesień27 - 10
- 2013, Sierpień26 - 0
- 2013, Lipiec25 - 2
- 2013, Czerwiec30 - 11
- 2013, Maj31 - 21
- 2013, Kwiecień29 - 42
- 2013, Marzec19 - 17
- 2013, Luty16 - 10
- 2013, Styczeń25 - 36
- 2012, Grudzień19 - 15
- 2012, Listopad24 - 7
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień25 - 3
- 2012, Sierpień27 - 0
- 2012, Lipiec29 - 8
- 2012, Czerwiec13 - 14
- 2012, Maj4 - 0
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień3 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Krzyże pokutne
Dystans całkowity: | 725.12 km (w terenie 146.50 km; 20.20%) |
Czas w ruchu: | 28:08 |
Średnia prędkość: | 15.57 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.48 km/h |
Suma podjazdów: | 4736 m |
Suma kalorii: | 2870 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 40.28 km i 2h 33m |
Więcej statystyk |
- DST 18.85km
- Teren 8.00km
- Czas 00:45
- VAVG 25.13km/h
- VMAX 31.81km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 56m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
...
Niedziela, 25 czerwca 2017 · dodano: 25.06.2017 | Komentarze 0
Na koniec weekendu wybraliśmy się na przejażdżkę do Kruszyny do Justynki koleżanki z podstawówki. Trochę polami, trochę asfaltem. W sam raz na zakończenie.






A jak pozostała część weekendu? Fantastycznie. W sobotę rano przyjechał Brat z Bratową. Trochę pozwiedzaliśmy Brzeg, a wbrew pozorom jest co zwiedzać; zobaczyliśmy między innymi Zamek Piastów Śląskich i muzeum, Kościół pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego (ze świetnie pomalowanym sufitem), kościół pod wezwaniem św. Mikołaja, do tego całą starówkę. Pojechaliśmy też do kościoła w Małujowicach zobaczyć tamtejsze polichromie. W międzyczasie odwiedziliśmy pierwszy zlot food trucków w Brzegu, a na koniec odkryliśmy zajebiście klimatyczną knajpę całkiem niedaleko nas, gdzie podczas szczęśliwych godzin (do dziewiętnastej) lane piwo Holba lub Litovel (jasny bądź ciemny) kosztuje... cztery złote. Cena regularna, to pięć złociszy. Żyć nie umierać. Zawinęliśmy się stamtąd jedynie dlatego, że trzeba było wyjść z psem, bo cały dzień siedział sam w domu... Potem w domu oczywiście kontynuowaliśmy... :)
Fajno, lubię jak się spotykamy. Fajnie, że tym razem w Brzegu, a nie we Wrocławiu, bo w końcu miałem wrażenie, że przyjeżdżają do nas, a nie jak we Wrocławiu - do mamy, a z nami to tak tylko na chwilę ;)




















Kategoria Brzeg, Canyon, Krzyże pokutne, Nepomuki, Pieszo, spacer
- DST 2.10km
- Czas 00:09
- VAVG 14.00km/h
- Sprzęt [R.I.P.] BUBek
- Aktywność Jazda na rowerze
Powrót z Singltreka.
Wtorek, 3 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0
Czwarty dzień, dzień powrotu.Wstaliśmy tak wcześnie, jak nigdy- o szóstej trzydzieści już w kawiarce gotowała się woda na kawę...
Pogoda cały czas w dechę; ostatnie śniadanie na trawce, mycie garów i o dziewiątej, już spakowani, byliśmy gotowi do powrotu.




W Novym Mescie pod Smrkem udaje się nam ustrzelić pierwszego tego dnia Nepomucena- pod starym ,zabytkowym kościołem. Bardzo ładny z resztą...


Na powrocie unikamy autostrad, więc jedziemy na spokojnie przez Szklarską Porębę. W wyższych partiach gór widać jeszcze śnieg...

W Kostomłotach nie zjeżdżamy na autostradę, tylko jedziemy przez wioskę tempem wypoczynkowym. Trafiamy tu na kolejnego Nepomuka i krzyż pokutny.



Jadąc dalej do Wrocławia bocznymi drogami dojechaliśmy do Sośnicy, gdzie kiedyś- na rowerach- trafiliśmy na zamknięty kościół. Tym razem okazał się otwarty, tyle, że z kratami. Udało się jednak uchwycić kolejnego Nepomucena- całkiem rzadkiego, bo z palcem na ustach...


Przed samym Wrocławiem pogoda nam się popsuła i zaczęło padać. Po dojechaniu do miasta rozpakowaliśmy się i pojechaliśmy do Romy na lody, potem do mamy na obiad.
Majkówka? Jedna z bardziej udanych- pogoda cały czas dopisywała, pieseł się wybiegał, my wyjeździliśmy. Po prostu odpoczęliśmy. od pracy, od miasta, od ludzi.
A już jutro powrót do rzeczywistości w oczekiwaniu na następne wolne, które tak prędko nie nadejdzie...
Powrót.
Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 2
Kolejny dzień tego upalnego weekendu, to powrót.Wstaliśmy dość szybko, zjedliśmy śniadanie przed schroniskiem (polecam owsiankę na bogato! :)), zapakowaliśmy auto i czaczęsliśmy wracać. Niby szybko, ale postanowiliśmy zajechać na powrocie do Neratova zobaczyć kościół z przeszklonym dachem, a na dodatek zahaczać o każdą możliwą wodę, żeby się ochłodzić.
W Kłodzku zajechaliśmy na parking centrum handlowego, bo... w tym dniu to miejsce odwiedzały Minionki w podróży. :) A że podróżowały starym VW T2, postanowiliśmy za punkt honoru postawić sobie zdjęcie naszego busika z ich busikiem :) Justyna zagadała do pana z obsługi, który powiedział, że nie ma problemu, nawet "wstrzymał nam ruch" i na koniec cyknął kilka fotek ;)
Bez pośpiechu dojechaliśmy nawet do Otmuchowa, ale nie bardzo było jak się pokąpać, bo zajechaliśmy od dupy strony. Od właściwej było mnóstwo ludzi i nie było jak stanąć. Przy okazji w przybytku "Smażalnia pod lipą" udało nam się zjeść pstrąga, chyba najdroższego w naszym życiu...
W samym Wrocławiu pojechaliśmy jeszcze nad Bystrzycę w okolicach Karczmy Rzym i w domu pojawiliśmy się dopiero około dwudziestej.
Dzień obfitował w Nepomuceny i jeden krzyż pokutny. Dobrze być kierowcą ;)
Weekend zdecydowanie za gorący...























"Choć benzyna jest za droga,
A droga jest za długa.
Gdzieś w oddali widać jasny cel,
Kiedyś dotrzeć tam się uda.
Choć piwo często ciepłe,
A bułka bywa czerstwa,
Gdy w sercach gra muzyka,
To wszystko da się przetrwać.
Czy słońce, czy grad, taki świat, co ciągle biegnie.
Niedomknięty szyberdach - to tamtędy wpadło szczęście.
Cud miłości mimo pędu, ktoś się również napatoczył.
Otwórz buzię, zamknij oczy - może jeszcze pieniądz wskoczy.
Choć brakuje stron w atlasie,
Nawigacja nie ma sieci.
Jednak niebo się przeciera.
Gdzieś w oddali muza leci.
Choć środek nie jest złoty,
Nastrojów zbędne jest strojenie,
By z błyskiem w oku stanąć,
Z pasją na życia scenie.
Czy słońce, czy grad, taki świat, co ciągle biegnie.
Niedomknięty szyberdach - to tamtędy wpadło szczęście.
Cud miłości mimo pędu, ktoś się również napatoczył.
Otwórz buzię, zamknij oczy - może jeszcze pieniądz wskoczy..."
Kategoria Czechy, Góry, Krzyże pokutne, Nepomuki, Pieszo, spacer
- DST 29.00km
- Sprzęt [R.I.P.] BUBek
- Aktywność Jazda na rowerze
Powrót + miasto.
Piątek, 5 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 0
Wstaliśmy wyjątkowo wcześnie. Spało mi się na tyle kiepsko, że już po piątej pierwszy raz się obudziłem, a oboje byliśmy na nogach już chwilę po siódmej...Zastanawialiśmy się co zrobić z dniem, czy jechać rowerami traskę przez Chatkę Górzystów, Rozdroże pod Cichą Równią i z powrotem do auta czy może autem gdzieś pozwiedzać.
Decyzję pomógł nam podjąć pan parkingowy, który chciał nas skasować kolejną dyszkę za postój na parkingu... Zapakowaliśmy busa i ruszyliśmy w stronę zamku Czocha.
Pogoda świetna, że aż szkoda było siedzieć w aucie. Dojechaliśmy do zamku, zwiedziliśmy dziedziniec (za całe pięć złotych od osoby; zwiedzanie całego zamku tylko z przewodnikiem i trochę za drogie...) i pojechaliśmy nad zalew Pilchowicki na zaporę. Tam zjedliśmy (strasznie parszywe swoją drogą) placki, rzuciliśmy okiem na okolicę i zaczęliśmy kierować się z powrotem do Wrocławia.
W Jeleniej Górze trafiły nam się dwie autostopowiczki, które zabraliśmy do Wrocławia. W domu byliśmy na tyle wcześnie, że szkoda było w nim siedzieć i marnować pogodę. Wzięliśmy rowery i pojechaliśmy na Maślice nad wodę...
Trochę szkoda, że tak szybko wróciliśmy do miasta, ale i tak fajnie, że w końcu mogliśmy gdzieś razem wyjechać i się zwyczajnie zrestartować. :)















Kategoria Góry, Krzyże pokutne, Wrocław
- DST 83.37km
- Teren 8.00km
- Czas 05:46
- VAVG 14.46km/h
- VMAX 53.00km/h
- Podjazdy 509m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Alojzov- Moravičany. Dzień siedemnasty.
Sobota, 20 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0
Szybka pobudka, pakowanie i ruszamy. Na początek do "centrum" Alojzova na kawę i śniadanie.




Stąd wylądowaliśmy, trochę naokoło, w Mostovicach, gdzie mieliśmy wczoraj szukać noclegu. Okazało się, że trochę po ciemku się pogubiliśmy i gdzieś zjechaliśmy z założonej drogi. Trudno, bywa...
Z Mostovic pojechaliśmy prosto do Prostejova poszukac serwisu rowerowego, bo kolejne szprychy pękały (w tej chwili byłem już bez czterech...). W pierwszym serwisie było ciężko się z panem dogadać- cały czas twierdził, że jest sobota, a w soboty nie ma mechanika. Na nic zdawało się tłumaczenie, że potrzebujemy tylko kluczy... W każdym razie pan pokierował nas kilometr dalej, gdzie był kolejny sklep. Po próbie wytłumaczenia czy raczej pokazania panu za ladą, w czym jest problem, ten od razu wziął koło (niecierpliwie czekając, aż odepnę wór i sakwy), porwał koło na zaplecze i odkręcił kasetę.
Powymieniałem szprychy i zacząłem centrować; podczas prostowania pękła kolejna szprycha... I znów- zdejmowanie koła odkręcanie kasety (tym razem na patencie, żeby nie zajmować czasu sklepowemu) i znów centrowanie. W końcu się udało.





Pojechaliśmy do centrum na gyrosa i trochę pozwiedzać, bo miasto ładne.
Z Prostejova prostą drogą dojechaliśmy do Litovela- prosto do źródełka pysznego piwa :)











W Centrum Informacji Turystycznej w Litovelu Justynka dorwała mapę, na której jest poprowadzona trasa rowerowa aż do granicy, do Głuchołaz. Podobno cała nieźle oznaczona, asfaltowa o takimi trochę bocznymi drogami; zaoszczędzi nam to stresów takich, jak wczoraj, gdy po ciemku jakiś debil wyhamował tuż przed Justką.
Dziś spokojnie wyjedziemy trochę za Litovel, zrobimy jakieś piwne zakupy na wieczór (jedzenie mamy jeszcze z zapasu zrobionego w Słowenii :)) i poszukamy noclegu. Dziś, po wczorajszej nauczce, poszukamy go "po jasności", a według mapy nie powinno to być trudne.
Jutro spokojnie powinniśmy dojechać do granicy z Polską, a w poniedziałek pod wieczór dotrzeć do Mikolina.
Uraczeni i rozleniwieni loitovelskim piwem w końcu ruszyliśmy szlakiem rowerowym w kierunku jeziorek niedaleko Morvičanów.


Z noclegu nad jeziorkami nic nie wyszło, bo były mocno nieprzystępne dla ludzi. Postanowiliśmy podjechać do następnej wioski i zapytać o nocleg, gdzie miły pan z ostatniego gospodarstwa stwierdził ,że u niego, to nie bardzo, ale wystarczy przejechać lasem dwa kilometry i w następnej wiosce "można u wszystkich".
Przejechaliśmy tym lasem z duszą na ramieniu, bo nie dość, że się ściemniało, to las wyjątkowo nieprzyjemny (ze złowieszczym hukaniem sowy...) W końcu udało dojechać się do "następnej wioski", czyli jakiegoś dziwnego domku pośrodku niczego. I nie były to dwa kilometry, a przeszło cztery... Jedna droga od niego prowadziła dalej w las, a druga "droga" na tory kolejowe. Wybraliśmy ta drugą, bo lepiej do światła ;) Kawałek jeszcze musieliśmy przejść wzdłuż torów i dotarliśmy na stację kolejową w Moravičanach. Było już ciemno, a miejsca na nocleg nadal nie było. Chcieliśmy raz jeszcze spróbować noclegu na plebanii, ale poza samym kościołem nie znaleźliśmy nic.
Chwilę pobłądziliśmy po miasteczku i spróbowaliśmy raz jeszcze "na gospodarza". Tym razem miły pan nie miał nic przeciwko, nawet wyszedł z dziećmi z domu, żeby nam potowarzyszyć przy rozkładaniu namiotu (dziewczynka dzielnie świeciła i skutecznie oślepiała latarką ;)).
Akurat, gdy weszliśmy do namiotu zaczęło kropić. Najważniejsze, że sucho nad głową, jest gdzie spać i jest w miarę bezpiecznie. Jutro zobaczymy, co dalej.

Dzisiejsze Nepomuki:





















Kategoria Czechy, Diamant, Krzyże pokutne, Nepomuki, Serwis, Wakacje 2014
- DST 54.04km
- Teren 6.50km
- Czas 03:04
- VAVG 17.62km/h
- Podjazdy 304m
- Sprzęt [R.I.P.] Szybki
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze Ślężą w tle; dzień pierwszy.
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 0
Z uwagi na to, że weekend zapowiadał się pogodnie, długo zastanawialiśmy się, gdzie można by pojechać. Miały być góry, ale na dwa dni, to trochę słabo się opłacało, bo wszędzie trzeba by dojechać pociągiem, potem nim wrócić, a to wszystko kosztuje... A przez dwa dni za wiele byśmy nie pojeździli, bo zawsze trzeba by wrócić gdzieś, gdzie pociągi jeżdżą...Potem plan, że jak ciepło, to gdzieś nad wodę... Koniec końców stanęło na Chwałkowie i kamieniołomach.
Przy okazji, dość spontanicznie, dołączyli Adam i Magda.
Trasa głównie szosami (poza jednym niewdzięcznym skrótem ;)), w tempie bardzo spokojnym; właściwie całość drogi pod wiatr.
Była przerwa na piwko w Tyńcu, było zbieranie czereśni z przydrożnych drzew, popołudniowa kąpiel w kamieniołomie; do tego autem odwiedzili nas na miejscu Kasia z Grzesiem (i przy okazji zaopatrzyli ;)). A dzień zwieńczyło ognisko, piwo i mocniejsze trunki :)
Szybki z "bagażnikiem" się sprawdził, choć na dłuższy wypad konieczny będzie inny rower- taki, w którym normalnie będzie można sakwy założyć...



















Kategoria Krzyże pokutne, Nepomuki
- DST 25.47km
- Teren 12.00km
- Czas 02:14
- VAVG 11.40km/h
- VMAX 66.13km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 457m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień drugi.
Niedziela, 8 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Ze względu na to, że robiliśmy się przy szlaku i nie wiedzieliśmy, kiedy pojawią się pierwsi ludzie, wstajemy dość wcześnie, zwijamy sheltera, plecaki i zjeżdżamy w dół do "infrastruktury" przy Purpurowym Jeziorku.Noc faktycznie była ciepła, poranek jeszcze bardziej; spokojnie można było spać w samych śpiworach bez sheltera, ale była okazja, żeby go przetestować w końcu w dwójkę na wyjeździe.
Ogólnie rzecz biorąc, to spisał się, ale za mało, żeby napisać cokolwiek więcej niż to, że jest przezajebisty w transporcie (cały wyjazd przypięty pod siodełkiem) i szybki w rozkładaniu. Wygoda, to rzecz względna- nie posiedzi się w nim, jak w namiocie, żeby się położyć w środku trzeba się wsunąć- nam to nie przeszkadza. Klaustrofobikom nie polecam. Komfort jest taki, że coś jednak jest nad głową i mimo, że nie ma zapięcia czuję się w nim bezpiecznie. Tym bardziej, że widzę co się dookoła dzieje, czego w klasycznym namiocie mi brakowało.
Pozostaje go przetestować jeszcze w deszczu :)
No i chyba będziemy musieli go ulepszyć o moskitierę.
Czas nas nie naglił, cały dzień przed nam, więc spokojnie można było przygotować śniadanie. Właściwie to samo, co na kolację :)
Chyba zupełnie odejdziemy od chińszczyzny na wyjazdach- lepiej zabrać trochę makaronu i go zagotować, dorzucić kukurydzę czy fasolę, doprawić (na ten przykład) pesto i kiełbasą i fajne, pożywne jedzenie gotowe. Do tego dużo :)





Po śniadaniu chwilę jeszcze siedzimy, ja coś pokręciłem dookoła jeziorka; ludzi zaczęło pomału przybywać, więc zbieramy się i jedziemy nad Błękitne Jeziorko.

Po dojechaniu trochę żałujemy, że wczoraj tu nie dotarliśmy i nie spędziliśmy nocy, bo nie dość, że jest przepięknie, to do tego o wiele bardziej kameralnie...
Spędzamy tam chwilę, robimy zdjęcia, ja się przejechałem... Jest grubo przed południem, a tak gorąco, że cały czas bijemy się z myślami czy by czasem nie wskoczyć do wody... Tym bardziej, że kolor i przejrzystość zachęca :)








Po dość szybkim i pełnym luźnych kamieni zjeździe lądujemy z powrotem przy Purpurowym Jeziorku, gdzie otworzyła się buda z żarciem i... piwem :)



Po kilku (nie) szybkich zjeżdżamy do Wieściszowic pod sklep; uzupełniamy zapas wody i ruszamy dalej- szlakiem, początkowo przez pola, a potem asfaltowo do Miedzianki.



Warto zapoznać się z historią wsi (a dawniej miasta), bo jest bardzo ciekawa. W Miedziance chwilę kręcimy się w pobliżu kościoła...




... i ruszamy dalej, w kierunku Janowic Wielkich, bo Justynka wyczytała, że gdzieś po drodze znajduje się kolejny krzyż pokutny.
Trochę błądzimy, wjeżdżamy w pole i szukamy... no i nic. Nie ma.



Zrezygnowani wracamy przez to pole, słońce pali, nogi poharatane ostami, pokrzywami i innymi krwiożerczymi roślinami, nagle Justynka wypatruje coś kamiennego wystającego ledwie ponad trawę. Udało się! :)
Chyba najciekawszy krzyż pokutny tej wycieczki.


Wydostajemy się z pola na asfalt i jedziemy w stronę Ciechanowic.
Po drodze, już w Ciechanowicach, mijamy płytę nagrobną Friedricha von Moltke...

... i jedziemy dalej, do kościoła św. Augustyna, gdzie miała być figura Nepomucena.
Kościół był częściowo zamknięty, ale zza kraty udało się uchwycić:

Oprócz tego, w przedsionku, był dość ciekawy stary ołtarz- tryptyk. Dość dziwny i trochę przerażający...





Według wcześniej ustalonego planu w Ciechanowicach chcieliśmy złapać pociąg powrotny do Wrocławia; do odjazdu była przeszło godzina, więc w sklepie zaopatrzyliśmy się w piwo i ruszyliśmy w stronę dworca PKP...
Niestety, znów pomyliliśmy trasę i w pełnym skwarzącym słońcu z butelczyną Żubra w ręce, po przeszło czterech kilometrach dotarliśmy do Marciszowa :)

Odnaleźliśmy stację, zasiedliśmy z piwkiem w ręku i spokojnie czekaliśmy na pociąg do domu.



W pociągu z "możliwymi utrudnieniami w przewozie rowerów" dopadła nas głupawka powyjazdowa; były więc śmiechy i chichy i udawanie snu, żeby jakiś śmierdzący grubas nie siadł obok ;)

Po ostatnich weekendowych mękach związanych z pracą, z naukami przedmałżeńskimi i innymi czas zabierającymi pierdołami, w końcu trafił się wyjazd, gdzie pogoda dopisała (może nawet trochę za bardzo, ze względu na upały...), gdzie było miejsce na spokojne kręcenie z namiotem i z możliwością spania wszędzie, gdzie nam się spodoba, gdzie w końcu byliśmy sami i nikt nam nie przeszkadzał, gdzie- pomimo przeciwności na trasie, morderczego słońca, niekończących się podejść i podjazdów, barku wody, wkurwiania się na siebie i innych takich głupot- potrafiliśmy wieczorem usiąść wyluzowani przy ognisku, normalnie porozmawiać, pośmiać się, przytulić... Po prostu- być razem.
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne
- DST 49.58km
- Teren 24.00km
- Czas 04:46
- VAVG 10.40km/h
- VMAX 69.48km/h
- Kalorie 835kcal
- Podjazdy 1165m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Rudawy Janowickie; dzień pierwszy.
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 1
W końcu trafił nam się wolny weekend; taki bez pracy, bez nauk przedmałżeńskich i innych dupereli, które sprawiały, że musieliśmy siedzieć w mieście.Olaliśmy więc Wrocławskie Święto Rowerzysty, gdzie Justynka miała być wolontariuszką, a ja rowerowym doktorem i zapakowaliśmy tyłki w pociąg :)
Początkowo miały być Izery, ale ostatecznie stanęło na Rudawach Janowickich, bo ja tam dawno nie byłem, a Justka wcale. A jest przecież co w Rudawach zwiedzać :)
Oczywiście nigdy nie może być tak, że wszystko od rana jest fajnie i w ogóle w porządku, więc na Dworcu Głównym spotyka nas przeszkoda- nasz pociąg jest zawalony podróżnymi i rowerami i trochę nie ma miejsca na nasze Canyony... W końcu pakujemy się tuż za maszynistę, gdzie jest cały wolny przedział dla podróżnych z większym bagażem podręcznym. Okazuje się, że cały przedział zajęły dwie (DWIE!) konduktorki popijające kawkę... Chwilę zajęło, zanim udało się wyprosić, żeby wrzucić tam nasze rowery, ale w końcu się udało i reszta podróży przebiegła już bez przygód.


Jako punkt startu obieramy Janowice Wielkie, które są chyba największą wsią w tym kraju- mają wszystko oprócz praw miejskich ;)

Ja mam swoje Nepomuki, Justynka też chciała mieć "coś swojego". Trochę poczytała, poszukała w sieci i stwierdziła, że będzie sobie zbierać krzyże pokutne; pierwszy znaleźliśmy w Janowicach, dość ciekawie umieszczony, bo na dachu kościoła.

Wracamy do "centrum" Janowic, żeby wskoczyć na szlak, wcześniej trafiamy na ciekawy drogowskaz :)

Trochę się początkowo gubimy, ale w końcu udaje nam się trafić na szlak; całkiem nie byle jaki, bo idący ponad osiem kilometrów pod górę... Z uwagi na pogodę nie jest łatwo, ale jakoś idzie (czasem dosłownie)...





... mijamy Skalny Most...

... podziwiamy widoki z Pieca...



... po drodze co jakiś czas towarzyszą nam widoki na Karkonosze i Śnieżkę...

W końcu wyjeżdżamy z lasu i lądujemy w Karpnikach, gdzie "zwiedzamy" ruiny kościoła.



Na wyjeździe z Karpnik spotykamy chłopaków na monocyklach; przyznać trzeba, że dawali radę. :)

Od początku tasy nawiguje Justynka, trochę mylimy przewodnikowy szlak i zamiast przez Gruszków, to przez Krogulec lądujemy w Kowarach.



Krzyż pokutny w Bukowcu:


Przy wjeździe napotykamy kolejny krzyż pokutny:

Na ogół przed wyjazdem sprawdzam czy w miejscowościach, przez które przejeżdżamy są jakieś figury św. Jana Nepomucena, tym razem jednak trochę olałem sprawę, bo przed wyjazdem czasu było niewiele; tym bardziej cieszy- zupełnie niespodziewany- kowarski Nepomuk, który stoi na moście nad Jedlicą w samym centrum miasta. Ponoć bardzo podobny do tego Praskiego z Mostu Karola...
Jest o tyle ciekawy, że oprócz krzyża i palmy ma jeszcze palec na ustach (jak to później znajoma stwierdziła- "dlaczego on grzebie w nosie?" ;)), a całość uzupełniają kute lampy, które w podstawie mają kute litery "ST" i "N" w podstawach.




Jest środek dnia., nieprzyjemnie gorąco, czas nas nie nagli, więc szukamy knajpy, w której można by się napić zimnego lanego piwka. Niestety takiej nie znajdujemy, więc zaopatrujemy się w sklepie i siadamy w parku na trawie. Chłodzimy się złotym płynem i ustalamy dalszą drogę. Dawno już pogubiliśmy szlak z przewodnika, więc przyszedł czas na improwizację, czyli jak najszybciej dostać się nad Kolorowe Jeziorka, gdzie planowaliśmy spędzić noc.


Zrobiła się pora obiadowa, więc posilamy się w dziwnej knajpce w centrum Kowar i ruszamy dalej. Droga wcale nie jest łatwa- do Czarnowa prowadzi terenem, trochę pod górę, trochę w dół...

Mijamy Czarnów (gdzie mieści się między innymi wioska Hare Kryszna, ot taka ciekawostka ;)) i kierujemy się asfaltem w dół w stronę kamieniołomów...

Jak jest z górki, to musi być i pod górkę- po dość szybkim zjeździe zaczyna się mozolna wspinaczka. Sytuacja robi się coraz to mniej ciekawa, bo trasa prowadzi asfaltem w upale i mocnym słońcu; żeby było śmieszniej, to woda w obu bukłakach się pokończyła, została tylko żelazna rezerwa w bidonie na zagotowanie wody na kolację, do tego od Kowar nie było żadnego sklepu i wcale nie zanosiło się na to, że w krótkim czasie jakiś spotkamy... A żeby było jeszcze śmieszniej, to była sobota i po osiemnastej, więc szanse na znalezienie w w jakiejś wiosce czynnego sklepu jeszcze bardziej malały...
Droga cały czas prowadzi coraz to stromiej pod górę, sił coraz to mniej, nawet na pchanie roweru. W końcu docieramy na szczyt "wzniesienia" i zaczynamy zjazd do Wieściszowic.
Właściwie zjazd, to mało powiedziane. Różne zjazdy w swoim życiu miałem (i bynajmniej nie o alkoholowe tu chodzi ;)), ale to był asfaltowy zjazd życia.
Na lekko zaciśniętym hamulcu prędkość oscylowała w granicach czterdziestu kilometrów na godzinę, a po puszczeniu klamek w kilka sekund dochodziła do siedemdziesięciu... W pewnym momencie zatrzymałem się, żeby poczekać na Justynkę, zdejmuję rękawiczki i sprawdzam (inteligentnie...) czy tarcze się nagrzały... A palce prawie się do niej przykleiły, taka była gorąca :) Justka też swoje przysmarzyła...

Empirycznie dowiedziałem się dlaczego w górach wskazana jest jak największa średnica tarcz i że im więcej w nich otworków tym lepiej ;) Nie mniej jednak hamulce sprawiły się na medal, bo mimo, że gorące, to siła hamowania wciąż była na wysokim poziomie.
W końcu zjeżdżamy do Wieściszowic i spotykamy... otwarty sklep. I to nawet całkiem nieźle wyposażony. Uratowani!

Sklep znajduje się na szlaku na Kolorowe Jeziorka, więc zaopatrujemy się w nim i na spokojnie siadamy przed uzupełniając mikroelementy i witaminy trzema złocistymi... :)
Robi się przed dwudziestą, więc dopakowujemy plecaki i ruszamy pod górę w stronę Jeziorek.
Niecały kilometr wspinaczki i znajdujemy się przy pierwszym- Purpurowym Jeziorku.
Przyznam szczerze, że ostatni raz byłem tam z Ryśkiem, kiedy miałem jakieś siedem czy osiem lat i całkiem inaczej to wyglądało... Teraz jest cała infrastruktura turystyczna- buda z piwem i jedzeniem, parasole, ławki i takie tam... A kiedyś było naprawdę fajnie i dziko, a w jeziorkach było więcej wody...
Trochę sobie pozwiedzaliśmy najbliższe okolice Purpurowego, ja trochę pobawiłem się na rowerze, a Justynka aparatem...






Ponieważ przy tym jeziorku jest mało intymnie i jeszcze mniej romantycznie, postanawiamy wbić się w górę do następnego- Błękitnego i tam przenocować. Niestety- cały dzień jazdy, do tego w słońcu, spowodował, że Justynka otarła sobie dupkę i ciężko się jej idzie. A dupa, to rzecz święta, zwłaszcza taka :) Nie kombinujemy i rozbijamy się na skarpie, prawie że na szlaku. Justynka szykuje kolację, ja miniognisko i dzień wieńczymy makaronem z kukurydzą i pesto oraz chłodnym, białym, półwytrawnym winem, z gwiazdami nad nami... :)

"Złap mnie za rękę, spędźmy noc pod gwiazdami.
Tylko Ty i ja uśpieni lasu szumami...
Pod nami dywan z trawy, a niebo nad nami.
Połączeni wspólnymi marzeniami.
Totalnie różni a a jednak tacy sami.
Mocno połączeni, połączeni odczuciami.
To ten moment wyśniony wspólnymi snami.
Nie namacalne jest to co jest między nami...
(...)
Dziś las wyszumi, to co Ci powiedzieć chcę.
Kobieta i mężczyzna- para osoby bliskie dwie.
Jah Jah błogosławi miłością jest i wie,
Jak prawdziwe jest to co do Ciebie pcha mnie.
Tylko przy Tobie chce by tak mijały noce i dnie.
Kiedy patrze na Ciebie i krew we mnie wrze.
Nie myślę o tym co jutro, nie myślę o tym co złe.
I wszystko jest takie jasne,
Wszystko jest takie proste...
(...)
Popatrz- księżyc wyszedł zza chmur właśnie dla nas.
Może to nic takiego i może to banał...
Jednak przy Tobie goi się na duszy mej rana
Przyjaciółką, codziennie lekarstwem w takich stanach.
Jesteś i nigdy nie zapominaj o tym,
Cenniejszy od złota jest każdy Twój dotyk.
I niech każdy dzień przypomina mi o tym.
Jesteś wiosną wśród jesiennej słoty..."
Kategoria Nepomuki, Góry, Canyon, Krzyże pokutne
- DST 30.00km
- Teren 20.00km
- Podjazdy 133m
- Aktywność Jazda na rowerze
Przejażdżka.
Niedziela, 6 marca 2011 · dodano: 26.01.2018 | Komentarze 0
[Wpis archiwalny]Niedzielna przejażdżka po wałach.










Kategoria Krzyże pokutne, Solowe stany, Wrocław