Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Czechy

Dystans całkowity:1220.40 km (w terenie 529.07 km; 43.35%)
Czas w ruchu:71:10
Średnia prędkość:13.95 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:15912 m
Suma kalorii:295 kcal
Liczba aktywności:32
Średnio na aktywność:38.14 km i 2h 50m
Więcej statystyk
  • DST 33.91km
  • Teren 25.00km
  • Czas 02:34
  • VAVG 13.21km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Podjazdy 607m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Izery.

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 0

W końcu dłuższy weekend się trafił. W pracy wszystkim nam zrobili wolne, bo kto w długi weekend przt sprzyjającej pogodzie myśli o kupnie roweru...? :) Justynka załatwiła sobie zastępstwa, więc można było pomyśleć o wyjeździe.
Padło na (nasze chyba ulubione) Izery. Wcześniej dałem ogłoszenie na blabla, zgłosiły się dwie pasażerki, więc i koszta sensowniej się rozłożyły...
Wystartowaliśmy o ósmej, a przed jedenastą byliśmy już na miejscu. Spokojnie, bez pośpiechu przepakowaliśmy plecaki i niespiesznie ruszyliśmy w stronę Orle. Trasa bardzo podobna do mojej ostatniej z Mariem i Eweliną, tym razem jednak z Justynką. W Orle, jak to przy pięknej pogodzie, dzikie tłumy, więc wypiliśmy po piwku i pojechaliśmy do Harrachov. Głównie po to, żeby odwiedzić browar, w którym nie było mi dane ostatnio spróbować piwka.
Spokojnie, leśnym szlakiem, dojechaliśmy na miejsce, wypiliśmy po piwku i zaczęliśmy z powrotem wspinać się do Jakuszyc do autka.
W busiku zjedliśmy obiad, przepakowaliśmy plecaki na opcję wieczorno- nocną, zabraliśmy Sheltera i ruszyliśmy znów w kierunku Orle. Na miejscu zapytaliśmy gospodarza o możliwość rozbicia płachty na miejscu, ale dziesięć złotych za osobę to trochę za dużo. Tym bardziej, że Shelter nie jest nawet namiotem, a my nie zamierzaliśmy korzystać z sanitariatów. No, ale "takie są zasady", jak powiedział właściciel. Zebraliśmy się więc na nasze ulubione miejsce nad rzeczkę Izerkę.
Mimo, że nie było nas tu przeszło dwa lata, odnaleźliśmy miejsce bez problemu. Przygotowując się na nocleg zaczęliśmy szukać drewna na ognisko, szykować miejsce na ogień, chłodzić piwka i takie tam czynności obozowe ;)
Zagotowaliśmy wodę na zupę, zjedliśmy podwieczorek; słońce zaszło, pomału zaczął się robić zmrok. Zrobiło się dość chłodno, nie wiedzieć czemu dziwnie się zeschizowaliśmy całą sytuacją i... postanowiliśmy wrócić spać do Jakuszyc na parking do busika. W sumie dobrze wyszło, bo noc była bardzo rześka, żeby nie powiedzieć zimna, a nad rzeką byłoby jeszcze gorzej... Dobrze mieć autko do którego można wrócić i się w nim przespać :)
W busiku posiedzieliśmy jeszcze chwilę, zagraliśmy w karciochy i poszliśmy spać...




























































Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Nepomuki


  • DST 39.19km
  • Teren 15.00km
  • Czas 03:07
  • VAVG 12.57km/h
  • Podjazdy 761m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Harrachov.

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 03.06.2015 | Komentarze 1

Trafiła się w końcu "wolna" niedziela, więc można było zaplanować jakieś górki. Niestety, Justynka nie za dobrze się czuła w tygodniu, więc tym razem wyjazd bez niej... Chętni byli Mario z Eweliną, więc rano zapakowałem rower i graty do busa, pojechałem po nich i uderzyliśmy do Jakuszyc.
Ewelina zaplanowała trasę: Jakuszyce- Orle - Harrachov- Jakuszyce.
Na miejsce zajechaliśmy o jedenastej, szybko wypakowaliśmy się z auta i ruszyliśmy, bo szkoda czasu i pogody. Pierwszy przystanek wypadł w schronisku Orle na poranne piwko (jedyne, jakie mogłem, bo kierowca...). Dojechaliśmy tam lekko naokoło, tzn. szlakiem, którym nigdy nie jechałem; okazał się o tyle przyjemniejszy, że nie było początkowego podjazdu, ale o tyle "słabszy", że nie było technicznego zjazdu na pieszym szlaku.
Z Orle, dalej terenem, dojechaliśmy do Harrachov. Właściwie nigdy nie byłem w samym centrum tej miejscowości, więc tym fajniej, że tam pojechaliśmy.
Z Harrachov czekał nas długi dziesięciokilometrowy podjazd, w większości asfaltem. Trochę to trwało, ale warto było, bo wiadomo, co jest na końcu podjazdu- zjazd :) Ten okazał się wyjątkowo długi, dość szybki, a do tego w ładnych okolicznościach przyrody :)
Zjazd zakończyliśmy w Harrachov, gdzie odnaleźliśmy tutejszy browar. Ewelina z Mariem machnęli po piwku, ja kawę...
Ostatni odcinek, to częściowo terenowy, częściowo asfaltowy podjazd do Jakuszyc do busika. Szybki paking, szybki obiadek w restauracji i powrót do domu.
Pogoda dopisała, trasa fajna, ale jak dla mnie ciut za dużo asfaltu. No i bez Justynki. Będzie trzeba sobie odbić wyjazd na długi weekend :)
















































Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Nepomuki


Powrót z majówki.

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

Wczoraj wszyscy stwierdziliśmy, że nie będzie nam się chciało dziś jeździć więc się spakujemy do busika i pojedziemy zwiedzać Frydland.
Pogoda znów (na przekór mieszczuchom z Wrocka) nam dopisywała; zebraliśmy się więc rano, spakowaliśmy, załadowaliśmy busika i ruszyliśmy w stronę Frydlandu, żeby zwiedzić tamtejszy zamek.
Pogoda była właściwie lepsza niż wczoraj, więc każdemu z nas z osobna i wszystkim na raz było trochę szkoda, że nie rowerujemy po trailach Singltreka, ale słowo się rzekło ;)
We Frydlandzie "zwiedziliśmy" zamek, starówkę, zjedliśmy drugie śniadanie (brunch...?!) i ruszyliśmy w stronę Wrocławia.
Szczęśliwie udało nam się dotrzeć do Wrocławia, odstawiliśmy więc Ewe i Maria i ruszyliśmy do domu.
Tu czas minął nam na błogim lenistwie, jedzeniu chrupków i lodów.
I tak zakończyliśmy majówkę Anno Domini 2015. :)

































"Gdy przyszło brali stary wóz, co długo służył już, lecz ciągnął jeszcze stówę stary grat... Popękał lakier, brzęczą drzwi, rwie sprzęgło, no to cóż...? Pod krzywym dachem lepiej widać świat..."




  • DST 39.52km
  • Teren 39.52km
  • Czas 03:07
  • VAVG 12.68km/h
  • Podjazdy 747m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkem; dzień drugi.

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

Dzień drugi, czyli dzień właściwy.
Rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy plecaki i razem z ekipą z kampera ruszyliśmy na szlaki.
Ekipa z busa, czyli Justek, Ewelina, Mario i ja trzymaliśmy się razem; z ekipą kamperową było ciut gorzej, bo Marian wyskoczył na trasę szybko, chcąc robiąc swoje osiemdziesiąt kilometrów, jeden Kamil złamał ramę, Magda się wywaliła i poorała kolana, a drugiemu Kamilowi wyskoczyły dziwne rzeczy na kolanach...
W każdym razie- jeżeli chodzi o nas, to przejechaliśmy to, co założyliśmy, czyli większość tras. Justyna czuła się wyjątkowo dobrze dziś i nieźle goniła na zjazdach, a i prawie wszystkie podjazdy były jej, kiedy my prowadziliśmy bajki... Duży szacun dla Żony po raz pierwszy. Z Mariem wyjątkowo dobrze mi się jechało, chyba obaj czuliśmy podobny flow na zjazdach i większości trasy. Do tej pory było tak, że jak jechałem z Marianem, to czułem presję, żeby za nim nadążyć na podjazdach, a z dresowym Ciapkiem czułem się nie za dobrze na szlaku. Z Mariem inna sprawa- obaj podjazdy robimy, bo musimy i trochę wypada, a na zjazdach uzupełnialiśmy się wzajemnie; raz z przodu ja, raz on, głównie z uwagi na goPro na kasku tego tego z tyłu (którym właśnie się wymienialiśmy). Obaj w miarę szybko, na podobnym poziomie, tu podskok, tam nadrzucenie koła i takie tam... Naprawdę fajnie się jeździło. Tym fajniej, że w końcu mam w pracy kolesia, który z równą chęcią, jak ja i Justynka, jeżdzi ze swoją dziewczyną w góry...
Po zjeździe czy cięższym odcinku czekaliśmy na dziewczyny w punktach strategicznych (czyli czasem wtedy, kiedy trzeba było się odlać ;)). W jednym z takich punktów Ewelina zajechała i powiedziała, że Justynie urwał się łańcuch i musiała naprawiać. Miała przy sobie skuwacz (dziewczyna mechanika, się wie!), do tego poprawiała robotę po chcących jej pomóc Niemcach. I to na tyle skutecznie, że nie było widać łączenia skróconego łańcucha Shimano 10s. Który z panów tak potrafi...? :) Szacun dla Żony po raz drugi! :)
Połowa trasy mija nam bardziej pod górkę, niż z górki, ale dajemy radę. W końcu jest majówka, a my przyjechaliśmy tu tyle kilometrów, żeby pojeździć MTB ;)
Przez cały (!) dzień pogoda nam niesamowicie dopisała, ja z Mariem złapaliśmy wspólny (ęduro ;)) język, a i zdaje się, że i dziewczyny się dogadały. Wszystko to cieszy tym bardziej, że nie mamy w sumie rowerowych znajomych, którzy lubią jazdę rowerem górskim, góry w ogóle, klimaty górskich schronisk, namioty i tak dalej...
Na powrocie, na jednym ze szlaków, przyszło Justynce jechać przed Mariem; po zjeździe Mariusz powiedział do mnie, że Justyna daje nieźle radę. I tu szacun dla Żony po raz trzeci :)
Nie ma co, wszyscy daliśmy radę, a te czterdzieści kilometrów po górach dało nam nieźle w kość :) Na tyle, że po powrocie szybka pasza, prysznice, grill, niezbyt intensywna impreza i spanie...
Wyjątkowo udany dzień, który rozpoczęła gorąca kawa, a zakończył drink z wody z cytryną i pomarańczą (z wcześniejszym piwem i radlerem), wszak jutro znów trip autem... :)
Długi pozytywny dzień, można pisać dużo, dużo jednak oddadzą zdjęcia...















































  • DST 14.31km
  • Teren 14.31km
  • Czas 01:03
  • VAVG 13.63km/h
  • Podjazdy 97m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkem; dzień pierwszy.

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

W końcu długi weekend. Może nie tak długi, do jakiego przyzwyczaiły nas ostatnie majówki, ale trzy dni wolnego, przy obecnie "obowiązującej" mnie jednej sobocie w pracy wolnej, to i tak nieźle i jest się z czego cieszyć.
Plan był prosty- z Justką pakujemy Ewelinę i Maria do busa i jedziemy do Novego Mesta pod Smrkem na Singltreka. Spanie pod namiotem, może w domku- nie wiadomo. Na wszystko jednak byliśmy przygotowani, w naszym ekwipunku znalazły się więc i namioty i cieplejsze ciuchy, bo pogoda miała nas nie rozpieszczać.
Wstaliśmy więc rano, zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy po Ewelinę z Mariem. Justynka nadal trochę nie za dobrze się czuję, ja pozytywnie zdałem prawko, więc kieruję. W końcu! :)



Po finalnym dopakowaniu busika resztą szpeju i ekipy ruszamy. Jeszcze we Wrocławiu łapie nas deszcz, który odpuszcza dopiero w okolicach Złotoryi. Było to o tyle uciążliwe, że jak tylko wsiedliśmy do auta, to ułamałem... dźwignię od wycieraczek przy kierownicy. jak ktoś ma pecha, to i palca w dupie złamie... Jednak udaje się ogarnąć temat i uruchamiać wycieraczki bez tego pałąka ;)
Koniec końców udaje nam się szczęśliwie dojechać, pogoda zdecydowanie się poprawiła- jest słonecznie (we Wrocławiu ponoć nadal pada...), choć rześko, czyli zimno... Decydujemy się poszukać domku za maksymalnie tysiąc, tysiąc dwieście koron. Znajdujemy takowy, dzwonimy pod wskazany numer, po chwili przychodzi właściciel, mówi, że za dwie noce, to dwa tysiące koron. Bez zająknięcie się decydujemy, bo w domku jest ogrzewanie, kuchnia i prysznic. Tacy z nas mistrzowie negocjacji ;)



Spokojnie się rozpakowujemy, aklimatyzujemy w domku, przebieramy i ruszamy na przejazd pierwszego (najłatwiejszego) trailu.
Na własnej skórze i ciuchach odczuwamy, że i tu padało, bo błoto na tej trasie niemiłosierne, a i kałuże jakby głębsze, ale jest fun i to jest najważniejsze.





















Po powrocie do domku ogarniamy siebie, piwko i robimy grilla... Grilujemy, chillujemy, majówkujemy ;)









W tak zwanym międzyczasie, między trawioną kiełbaską, a dochodzącą na grillu karkówką wybraliśmy się na spacer nad jezioro, żeby trochę się ułożyło ;) Przy okazji udaje nam się trafić fajny zachód słońca...









Po powrocie ze spacerku przenosimy się do domu, bo- pomimo rozpalonego ogniska- jest aż nadto rześko. A domku ciepełko, muzyka, piwko... Do tego stolik, więc jest gdzie na spokojnie posiedzieć i porozmawiać.
Późniejszym wieczorem do Centrum Singltreka dojeżdża w końcu ekipa z kampera- Marian, Magda i dwa Kamile. Impreza może nie za długa, ale intensywna ;)
Naprawdę fajny, długi dzień.
We Wrocławiu ponoć ciągle padał deszcz i było zimno... 









  • DST 7.92km
  • Teren 7.92km
  • Podjazdy 259m
  • Aktywność Wędrówka

Broumovske Steny.

Niedziela, 4 stycznia 2015 · dodano: 04.01.2015 | Komentarze 0

Po powrocie z pracy w piątek rzuciłem do Justki luźne: "jedziemy gdzieś w góry?". Z chęcią, tylko co, jak, gdzie, z kim i tak dalej... Szybka "akcja" na niebieskim portalu społecznościowym i uzbierała się ekipa czterech osób- Justka, ja, Kinga i Michał. Jako miejsce docelowe Michał wybrał Broumovske Steny i tak zostało.
Spotkaliśmy się więc rano przy Dworcu Głównym, zapakowaliśmy się w auto i ruszyliśmy w stronę Czech.
Na miejscu miło przywitał nas śnieg (taki prawdziwy, puszysty, świeży i się klejący!); wypakowaliśmy się z samochodu i ruszyliśmy na szlak. Zbyt wiele do wyboru nie było, więc padło na czerwony pieszy. Widać było, że od przynajmniej doby jesteśmy jedynymi piechurami tutaj, bo szlak nie przetarty.
Pogoda dopisała (sporo słońca, trochę wiatru, temperatura oscylująca w okolicach zera z lekką przewagą delikatnych minusów), do tego naprawdę fajny szlak- pomijając pierwszą wspinaczkę dla nabrania wysokości, reszta bez szału; było kilka kondycyjnych i "technicznych" podejść, ale każdy bez problemu dał radę. Cieszył śnieg, pogoda, a dziewczyny dodatkowa atrakcja w postaci zjazdu na pelerynce przeciwdeszczowej przy każdej możliwej okazji ;)
Nie przeszliśmy całego czerwonego szlaku, bo wypadało wrócić o sensownej porze do auta, więc w pewnym momencie zawróciliśmy; powrót częściowo "naszym" przetartym szlakiem, a częściowo lżejszą trasą rowerowo- narciarską.
W przybytku, na parkingu którego zostawiliśmy auto (uroczo nazwane "Ameriką") zjedliśmy czosnkową polewkę, z Justynką uraczyliśmy się Opatem warzonym w Broumovie i spokojnie wróciliśmy do domu.
Fajna wycieczka, ciekawa odskocznia od rowerów; towarzystwo dopisało, pogoda również; chill w sam raz na niedzielę :)
Każdy zadowolony, nawet nieco lekko zmęczony ;)

Spodnie narciarskie, koszulka termoaktywna, polar o gramaturze sto, a nim trzysta pięćdziesiąt, lekki buff, do tego buty Shimano SH- 91, lekka czapka i rękawiczki spokojnie wystarczyły, żeby zapewnić komfort termiczny. Nie było ani za zimno, ani też za ciepło. Nie było też mokro, mimo częstych spotkań ze śniegiem ;)























































Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Nowy sposób na spanie w busie we dwie osoby obok siebie wypalił- było dużo cieplej, całkiem wygodnie i przede wszystkim przyjemniej, bo przy Żonie :)
Wstaliśmy dość szybko, ale zbieraliśmy się spokojnie, bo czekaliśmy na ekipę z mojej pracy- Mariana i Kamila. Zanim dojechali, zdążyliśmy spokojnie zjeść śniadanie i ogarnąć busika na powrót.
Chłopaki dość szybko się zorganizowali i można było ruszać na szlaki...























































Ewidentnie rok zatoczył koło; zima goni za jesienią... Dzień- może i ciepły w szczycie- pozwala na maksymalne pięć godzin jazdy. Może i tak dużo, ale w lecie można więcej ;) Do tego na każdym postoju momentalnie robi się zimno i trzeba ruszać dalej, żeby się nie przeziębić. Dochodzi jeszcze jedna sprawa- dość prędko robi się szaro (co w lesie daje efekt całkowitego zaciemnienia). Tak więc ciepłego i w miarę jasnego dnia do jazdy jest naprawdę mało.
Sprawę komplikuje dodatkowo to, że- czy na Singltreku pod Smrkiem czy na Rychlebskich Stezkach- sezon już zamknęli i czekają na następny. Teraz jest czas na konserwację rozjechanych przez tysiące opon tras, nad zastanowieniem się co w następnym sezonie. Knajpka, zarówno przy Centrum, jak i po drodze działa tylko w weekendy, nie ma więc gdzie (na początku) i po drodze kupić dobrego Czeskiego piwka... Szlaki są bardzo mocno pokryte liśćmi, których czas już nadszedł; momentami tak bardzo, że nie do końca wiadomo, gdzie jechać dalej. Czasem też można "niechcący" wbić się na ukryty pod nimi kamień, korzeń czy jakąkolwiek inną przeszkodę. No i jest naprawdę ślisko (akurat dla mnie to dodatkowa frajda ;))
Na stronie Rychlebskich Stezek jest info, że są zamknięte, bo sezonu już nie ma, jak się chce po nich jeździć, to trzeba pytać (myśliwych, leśniczych i tym podobnych).
Niestety (duży minus!), na Singltreku tego zabrakło. Przy Centrum była informacja, że poza sezonem są i działają, ale tylko od piątku do niedzieli.
I tak "wypuścili" nas na trasy, które częściowo były zamknięte z uwagi na ścinkę drzew i roboty w lesie.
Wyglądało to tak, że zjeżdżamy z jednego szlaku, chcemy wjechać na na następny, a tan... jest zamknięty. Postanowiliśmy wjechać na kolejny, żeby ominąć roboty, nadrabiając przeszło dziesięć kilometrów. Na powrocie, ponieważ robiło się już ciemno, złamaliśmy kilka zakazów i wracaliśmy zamkniętymi ścieżkami...
Nie było źle, choć zbliżający się zmrok i ogólne zmęczenie dawały nieźle w kość. A wystarczyło napisać, że część szlaków zamkniętych, że koniec sezonu... Cokolwiek.
W każdym razie udało nam się dotrzeć do busa jeszcze po jasności; zapakowaliśmy się i wróciliśmy do Wrocławia.
Zima za pasem, pozostają więc nam rowery "na miasto". Damy odpocząć Canyonom, trochę je ogarniając przez zimę; busik też potrzebuje trochę wkładów przed zimą, więc sezon na rowerowe wyjazdy chyba trzeba zamknąć w tym roku... :)


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

W nocy cieplutko i nawet wygodnie. Jednak nad ranem zmieniliśmy strategię spania i przednie fotele (obrócone do tyłu) przybliżyliśmy maksymalnie do tylnej kanapy, luki wypełniliśmy plecakami i workami z bagażem i w końcu mogliśmy leżeć obok siebie i się poprzytulać :)



Trochę sobie jeszcze poleniuchowaliśmy (w końcu w poniedziałek! :)), zjedliśmy dość późne śniadanie, zebraliśmy się i ruszyliśmy na szlaki.





















































Uroki jesieni są takie, a nie inne i dość szybko robi się chłodno i ciemno. Zrobiliśmy w sumie trzy trasy, na koniec podjechaliśmy do "Malinowego Dworu", gdzie- jak się w międzyczasie okazało- pracuje Justynki koleżanka ze studiów. Zamieniliśmy z nią kilka słów, zjechaliśmy do Pobiednej do sklepu i wróciliśmy na "nasz" parking. Wieczorem kolacja, mini imprezka, gra w karty i śmiechawa ;)
Wczoraj auto było zagrzane po jeździe, dziś trochę się wychłodziło, więc trzeba było dogrzać się kuchenką. Daje radę, naprawdę.













Udany i wesoły dzień :)


Na Singltreka.

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Długi weekend nadszedł... Ponieważ na dworze ciągle ciepło, to szkoda było spędzać czas w mieście. Dwa tygodnie temu byliśmy w Novym Mescie na Singltreku, żeby zamknąć sezon wyjazdowy, ale po prostu szkoda było takiej pogody.
Załatwiliśmy sobie wolne na poniedziałek, w niedzielę zapakowaliśmy busa i bez pośpiechu ruszyliśmy.
Po drodze zrobiliśmy sobie postój w Lwówku Śląskim na zwiedzanie i jedzenie.









































Po zjedzeniu pizzy w "Kuźni 1755" (całkiem sympatycznie i stosunkowo niedrogo) ruszyliśmy do busika i ruszyliśmy dalej, bo zaczęło się już ściemniać. No a kawałek drogi jeszcze był przed nami.
Było już całkiem ciemno, kiedy dojechaliśmy na parking przy Singltrek Centrum. Byliśmy tam sami, więc urządziliśmy sobie wnętrze auta bardziej przytulnie; ja poczytałem bikeBoard'a, Justynka robiła na szydełku firanki do busa i tak nam minęła reszta wieczoru...












  • DST 39.07km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.40km/h
  • Podjazdy 1606m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 0

Noc w kamperze, bo w kupie cieplej ;) Właściwie, to aż za ciepło, bo na noc zostało włączone ogrzewanie na maksa... Trochę nam zeszło poranne zbieranie się (tym bardziej, że spaliśmy godzinę dłużej z uwagi na zmianę czasu...), więc na szlaki ruszyliśmy po dziesiątej.



Nie licząc trasy, którą przejechaliśmy wczoraj, to dziś zrobiliśmy prawie wszystkie, nie licząc jednej po Polskiej stronie (dość oddalonej od parkingu i Centrum), odnogi wczorajszej niebieskiej trasy i jednego czarnego szlaku po drodze, bo wszyscy już głodnieli i czas przestał być naszym sprzymierzeńcem.
Co do Singltreków- mistrzostwo, z pewnością od przyszłego sezonu będziemy witać tu częściej niż w Rychlebach. Są bardzo przyjazne dla początkujących i średnio zaawansowanych mountainbikerów, a i "wyjadacze" znajdą coś dla siebie i nie będą się nudzić.
Naprawdę przyjemne miejsce; samo Centrum też ciekawe- kibelki, prysznice, jedzenie i napitki, pole namiotowe, parking. W jednym pomieszczeniu bar i serwis rowerowy... Marzenie.









Przy okazji wspomnieć trzeba o naszym autku, dla którego to był pierwszy wyjazd w góry z nami :)
Dał radę, bezpiecznie nas dowiózł w obie strony- to najważniejsze :) Po wyjęciu tylnego fotela, miejsca naprawdę sporo- spokojnie można zapakować pięć rowerów i pięć osób z bagażem do środka i będzie komfort. Dla naszej dwójki z rowerami miejsca było aż nadto. Trzeba ogarnąć jakieś ogrzewanie postojowe i można ruszać na wojaże ;)
No i serca i pieniędzy trochę w niego włożyć i w ogóle będzie naprawdę świetnie. Taki nasz :)



Trasa z dwóch dni:





I pryz okazji zajawka na naszą jutrzejszą prelekcję z podróży poślubnej w Bike Cafe :)




Flag Counter