Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 46545.83 kilometrów w tym 6832.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.59 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Czechy

Dystans całkowity:1378.40 km (w terenie 541.07 km; 39.25%)
Czas w ruchu:82:08
Średnia prędkość:13.95 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:16008 m
Suma kalorii:1576 kcal
Liczba aktywności:37
Średnio na aktywność:37.25 km i 2h 49m
Więcej statystyk
  • DST 14.31km
  • Teren 14.31km
  • Czas 01:03
  • VAVG 13.63km/h
  • Podjazdy 97m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkem; dzień pierwszy.

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 0

W końcu długi weekend. Może nie tak długi, do jakiego przyzwyczaiły nas ostatnie majówki, ale trzy dni wolnego, przy obecnie "obowiązującej" mnie jednej sobocie w pracy wolnej, to i tak nieźle i jest się z czego cieszyć.
Plan był prosty- z Justką pakujemy Ewelinę i Maria do busa i jedziemy do Novego Mesta pod Smrkem na Singltreka. Spanie pod namiotem, może w domku- nie wiadomo. Na wszystko jednak byliśmy przygotowani, w naszym ekwipunku znalazły się więc i namioty i cieplejsze ciuchy, bo pogoda miała nas nie rozpieszczać.
Wstaliśmy więc rano, zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy po Ewelinę z Mariem. Justynka nadal trochę nie za dobrze się czuję, ja pozytywnie zdałem prawko, więc kieruję. W końcu! :)



Po finalnym dopakowaniu busika resztą szpeju i ekipy ruszamy. Jeszcze we Wrocławiu łapie nas deszcz, który odpuszcza dopiero w okolicach Złotoryi. Było to o tyle uciążliwe, że jak tylko wsiedliśmy do auta, to ułamałem... dźwignię od wycieraczek przy kierownicy. jak ktoś ma pecha, to i palca w dupie złamie... Jednak udaje się ogarnąć temat i uruchamiać wycieraczki bez tego pałąka ;)
Koniec końców udaje nam się szczęśliwie dojechać, pogoda zdecydowanie się poprawiła- jest słonecznie (we Wrocławiu ponoć nadal pada...), choć rześko, czyli zimno... Decydujemy się poszukać domku za maksymalnie tysiąc, tysiąc dwieście koron. Znajdujemy takowy, dzwonimy pod wskazany numer, po chwili przychodzi właściciel, mówi, że za dwie noce, to dwa tysiące koron. Bez zająknięcie się decydujemy, bo w domku jest ogrzewanie, kuchnia i prysznic. Tacy z nas mistrzowie negocjacji ;)



Spokojnie się rozpakowujemy, aklimatyzujemy w domku, przebieramy i ruszamy na przejazd pierwszego (najłatwiejszego) trailu.
Na własnej skórze i ciuchach odczuwamy, że i tu padało, bo błoto na tej trasie niemiłosierne, a i kałuże jakby głębsze, ale jest fun i to jest najważniejsze.





















Po powrocie do domku ogarniamy siebie, piwko i robimy grilla... Grilujemy, chillujemy, majówkujemy ;)









W tak zwanym międzyczasie, między trawioną kiełbaską, a dochodzącą na grillu karkówką wybraliśmy się na spacer nad jezioro, żeby trochę się ułożyło ;) Przy okazji udaje nam się trafić fajny zachód słońca...









Po powrocie ze spacerku przenosimy się do domu, bo- pomimo rozpalonego ogniska- jest aż nadto rześko. A domku ciepełko, muzyka, piwko... Do tego stolik, więc jest gdzie na spokojnie posiedzieć i porozmawiać.
Późniejszym wieczorem do Centrum Singltreka dojeżdża w końcu ekipa z kampera- Marian, Magda i dwa Kamile. Impreza może nie za długa, ale intensywna ;)
Naprawdę fajny, długi dzień.
We Wrocławiu ponoć ciągle padał deszcz i było zimno... 









  • DST 7.92km
  • Teren 7.92km
  • Podjazdy 259m
  • Aktywność Wędrówka

Broumovske Steny.

Niedziela, 4 stycznia 2015 · dodano: 04.01.2015 | Komentarze 0

Po powrocie z pracy w piątek rzuciłem do Justki luźne: "jedziemy gdzieś w góry?". Z chęcią, tylko co, jak, gdzie, z kim i tak dalej... Szybka "akcja" na niebieskim portalu społecznościowym i uzbierała się ekipa czterech osób- Justka, ja, Kinga i Michał. Jako miejsce docelowe Michał wybrał Broumovske Steny i tak zostało.
Spotkaliśmy się więc rano przy Dworcu Głównym, zapakowaliśmy się w auto i ruszyliśmy w stronę Czech.
Na miejscu miło przywitał nas śnieg (taki prawdziwy, puszysty, świeży i się klejący!); wypakowaliśmy się z samochodu i ruszyliśmy na szlak. Zbyt wiele do wyboru nie było, więc padło na czerwony pieszy. Widać było, że od przynajmniej doby jesteśmy jedynymi piechurami tutaj, bo szlak nie przetarty.
Pogoda dopisała (sporo słońca, trochę wiatru, temperatura oscylująca w okolicach zera z lekką przewagą delikatnych minusów), do tego naprawdę fajny szlak- pomijając pierwszą wspinaczkę dla nabrania wysokości, reszta bez szału; było kilka kondycyjnych i "technicznych" podejść, ale każdy bez problemu dał radę. Cieszył śnieg, pogoda, a dziewczyny dodatkowa atrakcja w postaci zjazdu na pelerynce przeciwdeszczowej przy każdej możliwej okazji ;)
Nie przeszliśmy całego czerwonego szlaku, bo wypadało wrócić o sensownej porze do auta, więc w pewnym momencie zawróciliśmy; powrót częściowo "naszym" przetartym szlakiem, a częściowo lżejszą trasą rowerowo- narciarską.
W przybytku, na parkingu którego zostawiliśmy auto (uroczo nazwane "Ameriką") zjedliśmy czosnkową polewkę, z Justynką uraczyliśmy się Opatem warzonym w Broumovie i spokojnie wróciliśmy do domu.
Fajna wycieczka, ciekawa odskocznia od rowerów; towarzystwo dopisało, pogoda również; chill w sam raz na niedzielę :)
Każdy zadowolony, nawet nieco lekko zmęczony ;)

Spodnie narciarskie, koszulka termoaktywna, polar o gramaturze sto, a nim trzysta pięćdziesiąt, lekki buff, do tego buty Shimano SH- 91, lekka czapka i rękawiczki spokojnie wystarczyły, żeby zapewnić komfort termiczny. Nie było ani za zimno, ani też za ciepło. Nie było też mokro, mimo częstych spotkań ze śniegiem ;)























































Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Nowy sposób na spanie w busie we dwie osoby obok siebie wypalił- było dużo cieplej, całkiem wygodnie i przede wszystkim przyjemniej, bo przy Żonie :)
Wstaliśmy dość szybko, ale zbieraliśmy się spokojnie, bo czekaliśmy na ekipę z mojej pracy- Mariana i Kamila. Zanim dojechali, zdążyliśmy spokojnie zjeść śniadanie i ogarnąć busika na powrót.
Chłopaki dość szybko się zorganizowali i można było ruszać na szlaki...























































Ewidentnie rok zatoczył koło; zima goni za jesienią... Dzień- może i ciepły w szczycie- pozwala na maksymalne pięć godzin jazdy. Może i tak dużo, ale w lecie można więcej ;) Do tego na każdym postoju momentalnie robi się zimno i trzeba ruszać dalej, żeby się nie przeziębić. Dochodzi jeszcze jedna sprawa- dość prędko robi się szaro (co w lesie daje efekt całkowitego zaciemnienia). Tak więc ciepłego i w miarę jasnego dnia do jazdy jest naprawdę mało.
Sprawę komplikuje dodatkowo to, że- czy na Singltreku pod Smrkiem czy na Rychlebskich Stezkach- sezon już zamknęli i czekają na następny. Teraz jest czas na konserwację rozjechanych przez tysiące opon tras, nad zastanowieniem się co w następnym sezonie. Knajpka, zarówno przy Centrum, jak i po drodze działa tylko w weekendy, nie ma więc gdzie (na początku) i po drodze kupić dobrego Czeskiego piwka... Szlaki są bardzo mocno pokryte liśćmi, których czas już nadszedł; momentami tak bardzo, że nie do końca wiadomo, gdzie jechać dalej. Czasem też można "niechcący" wbić się na ukryty pod nimi kamień, korzeń czy jakąkolwiek inną przeszkodę. No i jest naprawdę ślisko (akurat dla mnie to dodatkowa frajda ;))
Na stronie Rychlebskich Stezek jest info, że są zamknięte, bo sezonu już nie ma, jak się chce po nich jeździć, to trzeba pytać (myśliwych, leśniczych i tym podobnych).
Niestety (duży minus!), na Singltreku tego zabrakło. Przy Centrum była informacja, że poza sezonem są i działają, ale tylko od piątku do niedzieli.
I tak "wypuścili" nas na trasy, które częściowo były zamknięte z uwagi na ścinkę drzew i roboty w lesie.
Wyglądało to tak, że zjeżdżamy z jednego szlaku, chcemy wjechać na na następny, a tan... jest zamknięty. Postanowiliśmy wjechać na kolejny, żeby ominąć roboty, nadrabiając przeszło dziesięć kilometrów. Na powrocie, ponieważ robiło się już ciemno, złamaliśmy kilka zakazów i wracaliśmy zamkniętymi ścieżkami...
Nie było źle, choć zbliżający się zmrok i ogólne zmęczenie dawały nieźle w kość. A wystarczyło napisać, że część szlaków zamkniętych, że koniec sezonu... Cokolwiek.
W każdym razie udało nam się dotrzeć do busa jeszcze po jasności; zapakowaliśmy się i wróciliśmy do Wrocławia.
Zima za pasem, pozostają więc nam rowery "na miasto". Damy odpocząć Canyonom, trochę je ogarniając przez zimę; busik też potrzebuje trochę wkładów przed zimą, więc sezon na rowerowe wyjazdy chyba trzeba zamknąć w tym roku... :)


Uczestnicy

Listopadowy Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

W nocy cieplutko i nawet wygodnie. Jednak nad ranem zmieniliśmy strategię spania i przednie fotele (obrócone do tyłu) przybliżyliśmy maksymalnie do tylnej kanapy, luki wypełniliśmy plecakami i workami z bagażem i w końcu mogliśmy leżeć obok siebie i się poprzytulać :)



Trochę sobie jeszcze poleniuchowaliśmy (w końcu w poniedziałek! :)), zjedliśmy dość późne śniadanie, zebraliśmy się i ruszyliśmy na szlaki.





















































Uroki jesieni są takie, a nie inne i dość szybko robi się chłodno i ciemno. Zrobiliśmy w sumie trzy trasy, na koniec podjechaliśmy do "Malinowego Dworu", gdzie- jak się w międzyczasie okazało- pracuje Justynki koleżanka ze studiów. Zamieniliśmy z nią kilka słów, zjechaliśmy do Pobiednej do sklepu i wróciliśmy na "nasz" parking. Wieczorem kolacja, mini imprezka, gra w karty i śmiechawa ;)
Wczoraj auto było zagrzane po jeździe, dziś trochę się wychłodziło, więc trzeba było dogrzać się kuchenką. Daje radę, naprawdę.













Udany i wesoły dzień :)


Na Singltreka.

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Długi weekend nadszedł... Ponieważ na dworze ciągle ciepło, to szkoda było spędzać czas w mieście. Dwa tygodnie temu byliśmy w Novym Mescie na Singltreku, żeby zamknąć sezon wyjazdowy, ale po prostu szkoda było takiej pogody.
Załatwiliśmy sobie wolne na poniedziałek, w niedzielę zapakowaliśmy busa i bez pośpiechu ruszyliśmy.
Po drodze zrobiliśmy sobie postój w Lwówku Śląskim na zwiedzanie i jedzenie.









































Po zjedzeniu pizzy w "Kuźni 1755" (całkiem sympatycznie i stosunkowo niedrogo) ruszyliśmy do busika i ruszyliśmy dalej, bo zaczęło się już ściemniać. No a kawałek drogi jeszcze był przed nami.
Było już całkiem ciemno, kiedy dojechaliśmy na parking przy Singltrek Centrum. Byliśmy tam sami, więc urządziliśmy sobie wnętrze auta bardziej przytulnie; ja poczytałem bikeBoard'a, Justynka robiła na szydełku firanki do busa i tak nam minęła reszta wieczoru...












  • DST 39.07km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.40km/h
  • Podjazdy 1606m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień drugi.

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 0

Noc w kamperze, bo w kupie cieplej ;) Właściwie, to aż za ciepło, bo na noc zostało włączone ogrzewanie na maksa... Trochę nam zeszło poranne zbieranie się (tym bardziej, że spaliśmy godzinę dłużej z uwagi na zmianę czasu...), więc na szlaki ruszyliśmy po dziesiątej.



Nie licząc trasy, którą przejechaliśmy wczoraj, to dziś zrobiliśmy prawie wszystkie, nie licząc jednej po Polskiej stronie (dość oddalonej od parkingu i Centrum), odnogi wczorajszej niebieskiej trasy i jednego czarnego szlaku po drodze, bo wszyscy już głodnieli i czas przestał być naszym sprzymierzeńcem.
Co do Singltreków- mistrzostwo, z pewnością od przyszłego sezonu będziemy witać tu częściej niż w Rychlebach. Są bardzo przyjazne dla początkujących i średnio zaawansowanych mountainbikerów, a i "wyjadacze" znajdą coś dla siebie i nie będą się nudzić.
Naprawdę przyjemne miejsce; samo Centrum też ciekawe- kibelki, prysznice, jedzenie i napitki, pole namiotowe, parking. W jednym pomieszczeniu bar i serwis rowerowy... Marzenie.









Przy okazji wspomnieć trzeba o naszym autku, dla którego to był pierwszy wyjazd w góry z nami :)
Dał radę, bezpiecznie nas dowiózł w obie strony- to najważniejsze :) Po wyjęciu tylnego fotela, miejsca naprawdę sporo- spokojnie można zapakować pięć rowerów i pięć osób z bagażem do środka i będzie komfort. Dla naszej dwójki z rowerami miejsca było aż nadto. Trzeba ogarnąć jakieś ogrzewanie postojowe i można ruszać na wojaże ;)
No i serca i pieniędzy trochę w niego włożyć i w ogóle będzie naprawdę świetnie. Taki nasz :)



Trasa z dwóch dni:





I pryz okazji zajawka na naszą jutrzejszą prelekcję z podróży poślubnej w Bike Cafe :)




Uczestnicy

Singltrek pod Smrkiem; dzień pierwszy.

Sobota, 25 października 2014 · dodano: 27.10.2014 | Komentarze 2

W końcu kolejny wypad. Śmiało można powiedzieć, że najbardziej nieudany rajd  Jesienny Rajd Rowersów, bo członków owej grupy właściwie na nim nie było...
Pojawiła się za to ekipa z pracy no i my :)
Wybór padł na Singltrek pod Smrkiem.
Oni zajechali tam późnym wieczorem w piątek, my zebraliśmy się w sobotę rano, zapakowaliśmy do auta i chwilę po trzynastej pojawiliśmy się w Novym Mescie pod Smrkiem.
Auto- bomba. Wszystko spokojnie wchodzi- cały bagaż, rowery bez odkręcania czegokoliwiek, mistrzostwo po prostu :)







Na miejscu spotkaliśmy się z chłopakami, którzy kamperem stanęli trochę gdzie indziej niż my; przebraliśmy się, oni pojechali po auto i niedługo potem ruszyliśmy na szlak.
Trochę już zaczęło robić się późno, więc udało nam się objechać tylko jedną trasę...











Trasa strasznie mokra, mimo spodni, które ponoć odpychają wodę, to cała dupa mokra. Do tego przy przejazdach przez kałuże lewy but nabrał wody i było coraz mniej komfortowo.
Mimo to z Justynką świetnie bawiliśmy się na trailu; po drodze zgubiliśmy się z chłopakami i we dwójkę zjechaliśmy do Centrum na piwko i czekanie na resztę.





Okazało się, że Marian co chwilę łapał gumę, więc reszta ekipy zajechała do nas po przeszło godzinie... Wróciliśmy na parking do aut, przepakowaliśmy się i zaczęła się imprezka. ;)





Traski, w porównaniu do Rychlebskich Stezek, zdecydowanie inne. Jak dla mnie i dla Justki- lepsze; jest ciągłość tras, nie trzeba dymać dziesięciu kilometrów pod górę, żeby tylko raz zjechać, tempo nie za duże, w sam raz, żeby złapać flow, coś poskakać.
Justynka w końcu miała zabawę tak, jak i ja. I o to chodzi :)


  • DST 187.93km
  • Czas 10:38
  • VAVG 17.67km/h
  • VMAX 78.00km/h
  • Podjazdy 1505m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Moravičany- Mikolin (PL). Dzień osiemnasty.

Niedziela, 21 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0

Wstaliśmy tuż po siódmej i szybko się zebraliśmy, bo gonił nas dług do oddania naturze ;) A że u pana gospodarza na obejściu nie bardzo było jak i gdzie, to trzeba było jechać.



Postój na śniadanie zrobiliśmy sobie w Třeštinie pod przyjemną wiatką :) Kanapki z pasztetem i pomidorem oraz chińszczyzna spokojnie wystarczyły, żeby się zapchać.







W Sudkovie zatrzymaliśmy się na Litovela Gustava i ruszyliśmy dalej. Po drodze pełno przydrożnych dzikich jabłoni... Mniam :)



























Kolejny postój na pięćdziesiątym kilometrze, w Hanušowicach przy browarze Holby w restauracji połączonej z muzeum. Można dobrze wypić, wyśmienicie zjeść, a do tego pooglądać co nieco i zakupić kufelek. ;)













Cały szlak, którym jechaliśmy (numer pięćdziesiąt jeden) jest naprawdę w porządku. Omija większe drogi prowadząc przez wioski- bardzo przyjemnie, do tej pory w miarę płasko i malowniczo. Stąd jednak ruszymy główniejszą drogą, bo chcielibyśmy o zmroku przekroczyć granicę z Polską, a szlak rowerowy trochę za bardzo do tej granicy kluczy... Patrząc na mapę- może się uda, bo od tej pory zaczynają się większe górki i będzie trochę wspinaczki.
Był plan, żeby odwiedzić brata- kuracjusza w Lądku Zdroju, ale trochę to bez sensu, bo zajechalibyśmy pod wieczór, wypili po piwie, Maciek poszedłby do ciepłego sanatoryjnego pokoiku, a a my zostalibyśmy z ręką w dupie w Lądku ;)
Do rzeczy- przy browarze, z okazji niedzieli i dnia naszego "dnia ryby", wzięliśmy po... steku z pieczonymi ziemniaczkami  i ciemnym sosem pieprzowym... :)
Po takim obiadku, przykrytym jasną i ciemną Holbą, powstał pomysł ,żeby dojechać stąd do Mikolina na raz. Do granicy z Polską mieliśmy jeszcze jakieś trzydzieści kilometrów, a od granicy dobre osiemdziesiąt. Najbardziej przerażały i "stopowały" nas góry w okolicach Jesenika; do tego dochodziła piętnasta i nie wiedzieliśmy czy się uda. Stwierdziliśmy więc, że najpierw dojedziemy do Jesenika, potem do Głuchołaz i zobaczymy, co dalej.
Przed Jesenikiem mieliśmy długą i mozolną wspinaczkę na przełęcz, ale za to stamtąd już tylko długi i szybki zjazd właściwie aż do samej granicy.







Po minięciu granicy i przywitaniu się z Polską wspięliśmy się do Głuchołaz. W miasteczku chwila na szybką kawę na Orlenie i utwierdzenie się w przekonaniu, że... dojedziemy dziś do końca. Na licznikach pękła nam już setka, a jeszcze kawał drogi przed nami. Na dodatek w ciemności. Żeby tego było mało, to jeszcze przed Nysą nieźle się rozpadało. Czyli komplet.
Całe szczęście ten odcinek Polski jest płaski; poza tym chęć powrotu była przeogromna, toteż mało kiedy z liczników schodziło dwadzieścia, dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę.
W Nysie trochę się pogubiliśmy, ale pomogło nam zdjęcie mapy ze stacji benzynowej. Chcąc nie chcąc kawałek musieliśmy przejechać krajówką numer czterdzieści sześć, co do najprzyjemniejszych nie należało.
W końcu z głównej drogi na Grodków.
W miasteczku Justynkę dopadł kryzys i musiała coś zjeść. Jedyne, co udało nam się znaleźć, to bar, w którym podstarzali panowie oglądali finał siatkówki Polska- Brazylia.
W barze nie mieli nic do jedzenia, więc pozostało nam wzmocnić się zimną laną Tatrą... ;)



Upewniliśmy się jeszcze co do drogi i ruszyliśmy dalej. Pozostało już tylko lekko ponad trzydzieści pięć kilometrów, było chwilę po dwudziestej drugiej, mieliśmy za sobą dwa zmoknięcia, ale było już tak blisko...



Minęliśmy Lewin Brzeski, Skorogoszcz i kilka minut po północy zameldowaliśmy się u Teściów w Mikolinie :)



Przy okazji Justynka pobiła swoją życiówkę- sto osiemdziesiąt kilometrów jednego dnia.
W domku kolacja, naleweczka z czarnego bzu i do łóżeczka spać... :)
Jutro dzień przerwy na pranie, ogarnięcie się, wysuszenie namiotu. W wtorek z rana wystartujemy na ostatni siedemdziesięciokilometrowy odcinek do Wrocławia.



Dzisiejsze Nepomuki:














  • DST 83.37km
  • Teren 8.00km
  • Czas 05:46
  • VAVG 14.46km/h
  • VMAX 53.00km/h
  • Podjazdy 509m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Alojzov- Moravičany. Dzień siedemnasty.

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0


Szybka pobudka, pakowanie i ruszamy. Na początek do "centrum" Alojzova na kawę i śniadanie.









Stąd wylądowaliśmy, trochę naokoło, w Mostovicach, gdzie mieliśmy wczoraj szukać noclegu. Okazało się, że trochę po ciemku się pogubiliśmy i gdzieś zjechaliśmy z założonej drogi. Trudno, bywa...
Z Mostovic pojechaliśmy prosto do Prostejova poszukac serwisu rowerowego, bo kolejne szprychy pękały (w tej chwili byłem już bez czterech...). W pierwszym serwisie było ciężko się z panem dogadać- cały czas twierdził, że jest sobota, a w soboty nie ma mechanika. Na nic zdawało się tłumaczenie, że potrzebujemy tylko kluczy... W każdym razie pan pokierował nas kilometr dalej, gdzie był kolejny sklep. Po próbie wytłumaczenia czy raczej pokazania panu za ladą, w czym jest problem, ten od razu wziął koło (niecierpliwie czekając, aż odepnę wór i sakwy), porwał koło na zaplecze i odkręcił kasetę.
Powymieniałem szprychy i zacząłem centrować; podczas prostowania pękła kolejna szprycha... I znów- zdejmowanie koła odkręcanie kasety (tym razem na patencie, żeby nie zajmować czasu sklepowemu) i znów centrowanie. W końcu się udało.











Pojechaliśmy do centrum na gyrosa i trochę pozwiedzać, bo miasto ładne.
Z Prostejova prostą drogą dojechaliśmy do Litovela- prosto do źródełka pysznego piwa :)























W Centrum Informacji Turystycznej w Litovelu Justynka dorwała mapę, na której jest poprowadzona trasa rowerowa aż do granicy, do Głuchołaz. Podobno cała nieźle oznaczona, asfaltowa o takimi trochę bocznymi drogami; zaoszczędzi nam to stresów takich, jak wczoraj, gdy po ciemku jakiś debil wyhamował tuż przed Justką.
Dziś spokojnie wyjedziemy trochę za Litovel, zrobimy jakieś piwne zakupy na wieczór (jedzenie mamy jeszcze z zapasu zrobionego w Słowenii :)) i poszukamy noclegu. Dziś, po wczorajszej nauczce, poszukamy go "po jasności", a według mapy nie powinno to być trudne.
Jutro spokojnie powinniśmy dojechać do granicy z Polską, a w poniedziałek pod wieczór dotrzeć do Mikolina.
Uraczeni i rozleniwieni loitovelskim piwem w końcu ruszyliśmy szlakiem rowerowym w kierunku jeziorek niedaleko Morvičanów.





Z noclegu nad jeziorkami nic nie wyszło, bo były mocno nieprzystępne dla ludzi. Postanowiliśmy podjechać do następnej wioski i zapytać o nocleg, gdzie miły pan z ostatniego gospodarstwa stwierdził ,że u niego, to nie bardzo, ale wystarczy przejechać lasem dwa kilometry i w następnej wiosce "można u wszystkich".
Przejechaliśmy tym lasem z duszą na ramieniu, bo nie dość, że się ściemniało, to las wyjątkowo nieprzyjemny (ze złowieszczym hukaniem sowy...) W końcu udało dojechać się do "następnej wioski", czyli jakiegoś dziwnego domku pośrodku niczego. I nie były to dwa kilometry, a przeszło cztery... Jedna droga od niego prowadziła dalej w las, a druga "droga" na tory kolejowe. Wybraliśmy ta drugą, bo lepiej do światła ;) Kawałek jeszcze musieliśmy przejść wzdłuż torów i dotarliśmy na stację kolejową w Moravičanach. Było już ciemno, a miejsca na nocleg nadal nie było. Chcieliśmy raz jeszcze spróbować noclegu na plebanii, ale poza samym kościołem nie znaleźliśmy nic.
Chwilę pobłądziliśmy po miasteczku i spróbowaliśmy raz jeszcze "na gospodarza". Tym razem miły pan nie miał nic przeciwko, nawet wyszedł z dziećmi z domu, żeby nam potowarzyszyć przy rozkładaniu namiotu (dziewczynka dzielnie świeciła i skutecznie oślepiała latarką ;)).
Akurat, gdy weszliśmy do namiotu zaczęło kropić. Najważniejsze, że sucho nad głową, jest gdzie spać i jest w miarę bezpiecznie. Jutro zobaczymy, co dalej.





Dzisiejsze Nepomuki:
















































  • DST 117.45km
  • Czas 07:43
  • VAVG 15.22km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • Podjazdy 1923m
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Breclav- Alojzov. Dzień szesnasty.

Piątek, 19 września 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 0



Noc wyjątkowo spokojna, a poranek piękny i słoneczny :)



Zgodnie z tym, co pani z hotelu obiecaliśmy- chwilę po siódmej namiotu już nie było, a my spokojnie robiliśmy kawę na ławeczce nieopodal hotelu.







Przez Velke Bilovice dojechaliśmy do Čejkovic, gdzie zatrzymaliśmy się na piwko i jedzenie (w końcu normalne ceny!).



















Stamtąd do Kyova, gdzie wskoczyła kolejna przerwa na piwko...











Późnym popołudniem dojechaliśmy do Vyškova, żeby zrobić piwne zakupy na wieczór. Mieliśmy też zacząć pomału szukać noclegu...







Zaczęło się robić ciemno, a jechaliśmy trochę nieprzyjemną drogą- nieoświetloną i z szybko jeżdżącymi kierowcami. W końcu z głównej drogi odbiliśmy w boczną na Určice, mając nadzieję, że dojedziemy do Mostovic, gdzie jest jeziorko i teoretycznie dwa kempingi. Niestety od Určic zaczął się dłuuuugi i męczący podjazd; ciemność i zmęczenie wcale nie pomagały, więc przed samym Alojzovem, na szczycie podjazdu, rozbiliśmy namiot w polnych krzakach. Dzisiejszego dnia było po prostu dość.
Dupa coraz bardziej boli, do tego poszły dziś dwie kolejne szprychy, tym razem od strony kasety, więc bez bata i klucza sam nic nie zdziałam. Czas znaleźć serwis.



Jedynym, dla mnie, pocieszeniem są Nepomucenowe "żniwa". W prawie każdej wiosce jest jakaś figura przedstawiająca tego świętego:










































Flag Counter