Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Test

Dystans całkowity:1058.92 km (w terenie 157.35 km; 14.86%)
Czas w ruchu:69:26
Średnia prędkość:12.30 km/h
Maksymalna prędkość:43.91 km/h
Suma podjazdów:1410 m
Suma kalorii:695 kcal
Liczba aktywności:75
Średnio na aktywność:14.12 km i 1h 09m
Więcej statystyk

...

Czwartek, 23 stycznia 2020 · dodano: 23.01.2020 | Komentarze 2

Szybki test nowej lampki na tył w BUBku. 
Niestety poprzednia Axa RaySteady odmówiła posłuszeństwa - przestała podtrzymywać światło na postoju, To był już drugi ten model w Batavusie (poprzedni przestał działać całkiem). Mam ją też w Diamancie i tam cały czas działa i lampka i podtrzymanie. 
Zastanawiam się czy w tym przypadku nie miało to związku z bezpośrednim podłączeniem do prądnicy tylnej lampki, bo dziwnym trafem podtrzymanie przestało działać niedługo po tym... 
Nie do końca komfortowo czułem się stając chociażby na światłach na jezdni po zmroku, więc postanowiłem zmienić na inny model. 
Tym razem postawiłem na Busch&Muller Toplight Line Brake Plus - nie dość, że z podtrzymaniem, to jeszcze ze światłem stopu. Podobny model ma u siebie w BUBie Justynka (niestety aktualnie niedostępny...), ale bez stopu. Fajna, prosta lampka w wersji slim (naprawdę mega cienka!), a dwie diody świecą bardzo mocno. Dodatkowym plusem jest to, że po zatrzymaniu roweru podtrzymanie można wyłączyć (mało kiedy ta opcja zdarza się w innych lampkach). 
Jak działa STOP? Szczerze przyznam, że nie wiem, bo nie miałem jak zaobserwować :-) Jeżeli już jest, to niech działa i kierowcy widzą. Trochę zbędna opcja, dla mnie najważniejsze było dobre światło plus podtrzymanie, ale niestety to ostatnia aktualnie dostępna lampka B&M z tej serii. A szkoda. 


Kategoria Brzeg, Serwis, Test


  • DST 2.20km
  • Czas 00:08
  • VAVG 16.50km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [137]

Środa, 6 czerwca 2018 · dodano: 06.06.2018 | Komentarze 0

Z okazji nadchodzącego wyjazdu w góry postanowiłem trochę doposażyć Canyona w sakwy (popularny obecnie "bikepacking" nawet i mnie dopadł...). Trochę się już zestarzałem i nie chce mi się wozić wszystkiego w plecaku. Pomijam fakt, że trochę się rozleniwiłem, a raczej stałem bardziej wygodnicki i po prostu nie potrafię się już spakować w piętnastolitrowy plecak na tydzień tułaczki po górskich bezdrożach... No, to nie te czasy, trzeba się z tym pogodzić i godnie zestarzeć ;)
Zamówiłem więc zestaw niemieckiego Topeak'a, bo wydawał się być w dobrym stosunku jakości do ceny.



Na pierwszy ogień poszedł koszyk na bidon, z którego już jakiś czas temu niepotrzebnie zrezygnowałem, a którego ostatnio mi brakowało. Mój ulubiony i jedyny dla mnie słuszny Modula Cage II - jest w miarę lekki i kompaktowy, ale ma nieocenioną cechę - można go rozszerzyć i oprócz standardowego bidonu zmieści się w nim (i utrzyma!) półtoralitrowa butelka wody, a nawet dwulitrowa butelka coli (choć ta z uwagi na wysokość nie zmieści mi się w ramie). Prosta rzecz, a znów cieszy.



Na drugi ogień poszła sakwa pod ramę - Topeak MidLoader . Tego elementu byłem najmniej pewny i wybrałem opcję o najmniejszej pojemności trzech litrów. Niestety, tak, jak sądziłem, nie zmieściła się w mojej ramie. Może i bez koszyka i bidonu jeszcze by przeszła, ale i tak tarła o ramę w okolicach dampera, co z czasem pewnie by ją przetarło i uszkodziło lakier.
Mimo najmniejszej pojemności jest dość spora: zmieści się w niej sporo "podręcznych" gadżetów lub trochę ciuchów; no, ewentualnie cztery puszkowe browary też by się zmieściły. Mocowanie, mimo, że na rzepy, wygląda na dość stabilne, a zakres regulacji pozwala na zamocowanie do ram o większej i mniejszej średnicy. Ja niestety z niej musiałem zrezygnować.



Kolejna, w której pokładałem największe nadzieje (i na szczęście się nie zawiodłem), to sakwa podsiodełkowa Topeak BackLoader. Wybrałem rozmiar pośredni, czyli dziesięć litrów; szóstka wydawała się za mała, a z kolei piętnastka zbyt przesadna, dyszka jest optymalna. Sakwa składa się z dwóch części: sakwy właściwej i wodoszczelnego worka, który kształtem pasuje do jej wnętrza. Całość wykonana jest z solidnego materiału, który znam z innych produktów Topeak'a - trudny do przetarcia, dość wodoszczelny, ale nie w stu procentach, więc po to zapewne wkład w postaci worka.
Montaż klasyczny dla toreb pod siodło: rzep za sztycę oraz regulowane paski zaczepiane na prętach siodełka i zapinane klipsem. Duży plus za klamry, które są z zabezpieczeniem i da się je naprawdę mocno ścisnąć bez obaw, że coś się poluzuje.
Bezpieczeństwo i wodoszczelność producent gwarantuje przy trzykrotnym zwinięciu (czyli standard). Oczywiście można zrolować o wiele więcej razy mocno redukując rozmiar sakwy, można też zrezygnować z wewnętrznego worka (lub zrezygnować częściowo). Od góry praktyczna gumka ze ściągaczem - idealna, gdy chce się zdjąć bluzę na podjazd, a potem szybko założyć na zjeździe.
Całość trzyma się naprawdę dobrze, choć przy maksymalnym jej wypełnieniu czuć lekkie kołysanie na boki, ale wynika to po prostu z gabarytu. Ona ze mną zostaje na bank, bo czuję, że nie raz się przyda i to niekoniecznie w Canyonie.













Na koniec "sakwa" mocowana na kierownicy - Topeak FrontLoader. Ten produkt też trochę budził we mnie wątpliwości, bo nie do końca byłem pewien czy go potrzebuję. Już kilka lat temu jeździłem po górach z namiotem przytroczonym do kierownicy zwykłymi samochodowymi ekspanderami lub ze śpiworem schowanym w wodoszczelnym worku transportowym, żeby zaoszczędzić miejsca w plecaku...
FrontLoader składa się z kilku części: uchwytu, który mocuje się do kierownicy, worka wodoszczelnego, szelek do podczepienia dodatkowego bagażu na zewnątrz oraz regulowanego paska do stabilizacji całości.
Samo mocowanie na kierownicy nie jest zbyt stabilne, mam wrażenie, że podobny, a może nawet i lepszy efekt udawało mi się osiągnąć przy pomocy dwóch gumek zakończonych haczykami, nawet przy tym gabarycie (mata samopompująca z Decathlonu, śpiwór Salewa Bike&Hike, płachta Deuter Shelter II). Przy ruszaniu kierownicą trochę to lata góra - dół i szczerze nie wiem, jak zachowa się po dłuższym telepaniu na wertepach. Odpaść raczej nie odpadnie, pytanie raczej czy nie będzie potrzeba co jakiś czas stawać i dociągać pasków mocujących.
Mocowanie posiada jeszcze miejsce do przytroczenia dodatkowych pierdół, ale ja bym raczej nie ryzykował z wyżej wymienionych względów. Poza tym co za dużo z przodu to nie zdrowo, staram się raczej zrównoważyć bagaż tak z tyłem tak, żeby w miarę wypośrodkować środek :) ciężkości.
Szelki do przytroczenia czegoś na zewnątrz jest ewidentnie przystosowane pod namiot Topeak'a i np. Deuter Shelter jest za mały i wypada. Ze śpiworem nie powinno być problemu. Dlatego też ja zastosowałem mocowanie od spodu.
Worek wodoszczelny wykonany z tego samego materiału, co ten z tyłu, tyko ma bardziej regularny kształt. Tak samo jak tamten jest wyposażony w zaworek do spuszczenia niepotrzebnego wewnątrz powietrza. Plusem jest to, że posiada otwór z dwóch stron, co ułatwia dostanie się do bagażu.
Jakość wykonania naprawdę fajna, widać, że ktoś miał ciekawy pomysł, ale nie do końca przemyślał mocowanie.
To ustrojstwo cały czas rozważam, bo chyba taniej wyszłoby kupić dobry, rolowany, wodoodporny worek turystyczny, w którym pomieści się to wszystko oraz dobre ekspandery i troki do solidnego przymocowania.







W ten sposób rower przygotowany do wyjazdu.



Z przodu graty do spania: śpiwór, mata, "namiot". Z tyłu ciuchy na wyjazd. Do tego do plecaka jakaś dętka, podstawowe narzędzia, mapa, woda, jedzenie, czyli raczej lżejsze tematy i "hulaj dusza, piekła nie ma".
Jednak niestety wyjazd ciągle stoi pod dużym znakiem zapytania, bo pogoda - po chwilowej poprawie w prognozach - znów się spieprzyła i od piątku do niedzieli w południowej części Dolnego Śląska ma padać... Właściwie to lać.
Średnio mi się to widzi, co chwilę odświeżam pogodę. Może gdybym jeszcze spał w schroniskach, a nie pod płachtą bez zamknięcia, w której można tylko leżeć, to o innego... A tak to ani butów wysuszyć ani się przebrać czy spokojnie ogrzać.
Zobaczymy, do jutrzejszego wieczoru mam czas na odświeżanie prognozy i decyzję.
Spakowany już właściwie jestem...
Jak nie wyjadę, bo tym razem przeszkodzi mi pogoda, to dostanę kurwicy.



Kategoria Brzeg, Canyon, Praca, Test


  • DST 5.90km
  • Czas 00:24
  • VAVG 14.75km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

... [132]

Piątek, 1 czerwca 2018 · dodano: 02.06.2018 | Komentarze 0

Dzień dziecka! :)



Przeglądałem dziś stare zdjęcie i natrafiłem na takie sprzed ośmiu / dziesięciu lat. Nic się nie zmienia :)

Wyrosnąć można z majtek albo z klocków lego ;) © Ciacho85



Dziś stuknął pierwszy w tym roku tysiąc... Jest słabiej, niż mogłoby się wydawać.


Zabrałem się mały serwis Canyona przed zbliżającym się wypadem w góry. Zmodyfikowałem lekko położenie siodełka po ostatniej wymianie, przesmarowałem też gwinty śrub jarzemka.
Coś zaczęło trzeszczeć podczas ostatniej przejażdżki z Justynką, wydawało mi się, że to z okolic suportu i wahacza, więc rozkręciłem i przesmarowałem łożyska tylnego zawieszenia. Przy okazji przesmarowałem łożyska suportu.
Na koniec przełożyłem opony, bo ta z tyłu zaczęła się ścierać, więc dałem ją na przód. Przyjrzałem się też kołom i szprychom - jest ok. Właściwie, to jestem w szoku, jeżeli chodzi o te koła, bo od nowości, czyli od pięciu lat, przy dystansie dziesięć tysięcy siedemset osiemdziesiąt czterech tysięcy nic z nimi nie robiłem; koła Mavic CrossRide ani razu nie były na centrownicy, nie były dociągane szprychy, nie było wymiany łożysk. Wszystko nadal kręci się lekko i płynnie, koła są idealnie proste, a szprychy odpowiednio naciągnięte. W tylnym kole zdaje się wyczuwać delikatny luz na łożysku, ale jest tak znikomy, że nie ma co się tym przejomować, bo przy moim aktualnym używaniu Canyona jeszcze ze dwa, trzy lata tak pojeżdżę ;)
Teraz pozostaje czekać na zamówiony sakwy bikebackingowe, założyć znów koszyk na bidon i w drogę! :)




Kategoria Brzeg, Canyon, Serwis, Test


  • DST 2.20km
  • Czas 00:08
  • VAVG 16.50km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lampka AXA BlueLine 50 Steady Auto T [ 27]

Piątek, 16 lutego 2018 · dodano: 16.02.2018 | Komentarze 0

Całkiem niedawno trafiła w moje ręce przednia lampka rowerowa na prądnicę

AXA BlueLine 50 Steady Auto -T.
AXA BlueLine 50, jak wskazuje nazwa, wyposażona jest w mocną diodę LED o sporej mocy pięćdziesięciu LUXów, przeznaczona jest do rowerów miejskich oraz rekreacyjnych, wyposażonych w prądnicę w przedniej piaście; jest też produkowana w wersji ro rowerów ze wspomaganiem elektrycznym, gdzie zasilanie idzie z baterii.
Lampka ta występuje w trzech wersjach:
- Switch - czyli model podstawowy, wyposażony jedynie we włącznik on / off i nic poza tym;
- Steady Auto - jest to model pośredni, wyposażony we włącznik on / off, potrzymanie światła na postoju i czujnik zmierzchu;
- Steady Auto - T, czyli model najwyższy w hierarchii, posiada wszystko to, co model Steady Auto i dodatkowo słabsze światło do jazdy dziennej.
W moje ręce trafił model najwyższy.
Najpierw kilka słów o całości.
Lampka jest zapakowana w klasyczny kartonik, który zawiera wszystko, co jest potrzebne do montażu na rowerze, może oprócz śruby mocującej. W skład zestawu wchodzą:
- lampka (wraz z demontowalnym panelem odblaskowym),
- przewód zasilający do prądnicy o wzmocnionym przekroju,
- przegubowy i regulowany uchwyt do montażu na widelcu,
- przewód do podłączenia lampki tylnej zakończony konektorami "męskimi",
- konektory "żeńskie" do podłączenia lampki tylnej.
Lampka jest niewielkich rozmiarów, wykonana dość estetycznie. Przewody są trochę grubsze, niż w tańszych lampkach, co zdecydowanie cieszy. Standardowo wyposażona jest w panel odblaskowy, który w łatwy sposób można zdemontować. Uchwyt jest regulowany w dwóch miejscach inbusami 3mm, dzięki czemu można bardzo fajnie ustawić kąt świecenia lampki; lampkę bez problemu można wyregulować w płaszczyźnie pionowej, jak i poziomej - idealne rozwiązanie, jeżeli z przodu roweru mamy sakwę na kierownicy lub koszyk, bo nie ma obawy, że coś będzie wadziło.
Z tyłu lampki znajduje się duży przycisk włączający. Jest o tyle fajnie (przynajmniej dla mnie), że włącznik działa w dwóch zakresach - albo włączony, albo wyłączony. Nie trzeba nic kilka razy klikać, żeby ustawić jakiś tryb, ponieważ BlueLine 50 jest całkowicie zautomatyzowana. W skrócie: lampka albo świeci, albo nie świeci. Prościej, na szczęście, się nie da.
A jak świeci?
Przede wszystkim mocno, bo pięćdziesiąt LUXów, to naprawdę sporo, jak na rower. W trybie "on" lampka automatycznie działa w dwóch trybach - w trybie do jazdy dziennej i w trybie do jazdy po zmroku; oba tryby zmieniają się automatycznie dzięki wbudowanemu czujnikowi zmierzchu, nie trzeba więc nic dodatkowo klikać, przełączać - włącznik naciskamy raz i zapominamy.
W trybie dziennym lampka świeci z mocą około 20 - 30 LUXów (i tak dość mocno!), co sprawia, że za dnia i w delikatnej szarówce jesteśmy widoczni na drodze. Gdy zrobi się trochę ciemniej (naprawdę ciężko określić, jak bardzo, ale mniej więcej tak bardzo, jak o piętnastej popołudniu zimową porą w drodze nad Morskie Oko... ;)) automatycznie włącza się tryb nocny, dający olbrzymią moc pięćdziesięciu LUXów. Taka moc AXA BlueLine 50 w zupełności wystarcza do oświetlenia krętej, leśnej drogi, czy do dobrego oświetlenia długie, prostej, asfaltowej drogi. Po prostu - jest moc, jest jasno. Dzięki przeszklonym panelom bocznym dość dobrze oświetlone są też boki (pobocze), co sprawia, że i z boku jesteśmy widoczni dla innych uczestników dróg.
Dzięki regulowanemu uchwytowi lampkę da się fajnie ustawić tak, żeby świeciła tam, gdzie trzeba, czyli na drogę, nie oślepiając (zbyt...) uczestników ruchu jadących z naprzeciwka. Moc lampki jest tak duża, że jest to nieuniknione, ale wyregulować ją można tak, żeby bolało jak najmniej...
Po zatrzymaniu się lampka włącza tryb Steady, który podtrzymuje światło i sprawia, że jesteśmy widoczni podczas postoju przez gwarantowane przez producenta cztery minuty. Sam kiedyś miałem okazję przekonać się, że te cztery minuty podtrzymania światła, to całkiem sporo, gdy w zupełnej ciemności rozkłada się namiot, a jedyne światło to to z lampki w trybie Steady :)
Podsumowując - AXA BlueLine 50, to dobrze wykonana, mocna lampka idealna dla osób ceniących sobie prostotę i wykonania i działania. Raz włączona sprawia, że potem nie musimy się martwić włączaniem i przełączaniem trybów.
Żeby nie było za słodko, to ze słabych punktów mogę wymienić jeden - włącznik właśnie. Dlaczego?
Dlatego, że mam w rowerze na miasto uboższą siostrę - lampkę AXA BlueLine 30 Switch. W tej lampce, którą chyba kiedyś tu opisywałem i która służy mi po dziś dzień jedyne, co mi padło, to włącznik właśnie. Wciśnięty zimową porą, po przejechaniu się po zasypanym piaskiem na śnieg Wrocławiu, przycisk się nie wycisnął. Skutek jest taki, że non stop jeżdżę BUBkiem na włączonym świetle przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale to może i dobrze, bo bezpiecznie. Co prawda włącznik w AXA BlueLine 50 jest wykonany solidniej (na oko wygląda nawet na uszczelniony w jakiś sposób), to niesmak pozostał i wolę jeździć z lampką włączoną, żebym przypadkiem nie został pozbawiony światła w najmniej oczekiwanym momencie... :)
Ogólnie - polecam i to bardzo oba modele, czyli właściwie całą serię BleLine od AXA. Lampki są w przystępnych cenach (no, przynajmniej w podstawowych wersjach...), ale za to mało awaryjne (bądź co bądź lampka w BUBku świeci cały czas, choć rower użytkowany właściwie codziennie i ciągle parkujący na zewnątrz!) z bardzo dobrą i mocną diodą (w obu wersjach) i bardzo fajnym snopem światła. Idealne i do miasta i do rowerów trekkingowych czy rekreacyjnych.








BUBkowi pękło dziś sześć i pół tysiąca kilometrów! :)
Kategoria Brzeg, Praca, Test


Zimowe rękawiczki rowerowe Chiba Classic. [13]

Piątek, 2 lutego 2018 · dodano: 02.02.2018 | Komentarze 0

Pod koniec zeszłego roku, kiedy temperatura zaczęła trochę spadać, postanowiłem, że - po dłuższej przerwie - znów kupię zimowe rękawiczki na rower, których będę mógł używać również "poza rowerem". Od dłuższego czasu robiłem odwrotnie - kupowałem rękawiczki "do chodzenia", których używałem też na rowerze; system ten słabo się sprawdzał, bo rękawiczki takie szybko się zużywały i starczały góra na dwa sezony.
Przejrzałem ofertę rękawiczek w pracy i zamówiłem zimowe rękawiczki Chiba Classic. Nie ukrywam, że skusiła mnie głównie cena.
Rękawiczek używam już blisko trzy miesiące, trochę używałem ich na rowerze, trochę "na pieszo", więc można już coś napisać.

Rękawiczki wykonane są całkiem solidnie, użyte materiały na pierwszy rzut oka wzbudzają zaufanie. Chiby uszyte są z neoprenu, shoftshellu i polaru. Nieźle, bo są całkiem lekkie, jak na tak "masywny" wygląd. Na kostkach znajduje się wzmocnienie, chroniące dłonie w razie upadku, zapinane są na dobrej jakości rzep. Osobiście rzep zapiąłem raz i tak już zostało, bo wszyta gumka jest na tyle elastyczna i mocna, że rękawiczki bardzo fajnie się wsuwa i zdejmuje bez ciągłego rozpinania rzepu. Na palcach wskazujących naklejone są odblaskowe logo Chiba, co sprawia, że po zmroku widać sygnalizowaną przez nas chęć zmiany kierunku jazdy. Taśma odblaskowa jest od 3M, naklejona naprawdę solidnie, jest faktycznie odblaskowa, nawet z daleka. Całości dopełniają tasiemki ułatwiające zdejmowanie rękawiczek i ich dokładniejsze nasuwanie. Za wygląd i wykonanie - duży plus.
Producent podaje, że komfortowy zakres temperatur, to od plus dziesięciu do minus pięciu stopni Celsjusza. O ile górny zakres mogłem sprawdzić, o tyle dolny było ciężko, bo zimy mamy ostatnio coraz bardziej łaskawe. W zależności od wilgotności powietrza i wiatru, w rękawiczkach Chiba Classic zaczyna być za ciepło przy temperaturze plus pięć do plus siedem stopni. Przy około minus pięciu było ciepło i miło, ale ich komfort odczuwalny, to okolice zera.
Rękawiczki mają też swoje minusy. I to dość istotne, jak dla mnie. Po pierwsze przy dużym wietrze zimne powietrze dmucha i hula po dłoniach, bo dostaje się pod rękawiczkę poprzez polar wszyty pomiędzy palcami. Słabo, jak na zimowe rękawiczki. Po drugie materiał użyty do budowy wewnętrznej części rękawiczki... po prostu przemaka. W jednym z rowerów mam piankowe chwyty, które chłoną wodę stojąc na deszczu, jak potem łapię gripa w rękawiczce, to ta zaraz jest cała mokra od wewnątrz. Mokre w połączeniu z wiatrem wpadającym przez polar między palcami sprawia, że w rękawiczkach bywa... zimno. Na dodatek nie schną całkiem wolno.
Reasumując: nie ma co się spodziewać nie wiadomo ile po rękawiczkach za około osiemdziesiąt złotych. Cena skusiła, opis użytych materiałów również, ale w praktyce wyszło kilka spraw, które sprawiają, że rękawiczki Chiba Classic po prostu donoszę i kupię jakieś inne. Mimo, że cholernie wygodne, to nie powinny wpuszczać zimna (gdzie ten softshell...?) i chłonąć wilgoci w takim stopniu. W przypadku umiarkowanej zimy i suchej późnej jesieni są ok, ale nie tego tak do końca się spodziewałem...




























Kategoria Brzeg, Test


  • DST 15.55km
  • Teren 8.00km
  • Czas 00:53
  • VAVG 17.60km/h
  • VMAX 27.29km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 40m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kask MET Parebellum [4]

Środa, 24 stycznia 2018 · dodano: 24.01.2018 | Komentarze 2

Powrót z komendy w Siechnicach, trochę nieplanowanie zbyt wczesny.
Pogoda dopisywała dziś, więc w końcu wziąłem Canyonka na krótką przejażdżkę.
Musiałem trochę odreagować i trochę w końcu pojeździć.

















Ostatnio stwierdziłem, że przydało by się w tym roku zmienić w końcu kask. Mój "stary" Scott Vanish trochę już został nadgryziony zębem czasu, trochę mi się wysłużył i trochę opatrzył...
Tym razem postawiłem na bardziej górski kask, który będzie miał trochę mocniej zabudowaną część potyliczną - MET Parabellum. Kolor pomarańczowy, trochę "nie mój", ale ogólnie wygląda fajnie. Wykonanie w porządku, choć trochę razi połączenie głównej skorupy z częścią ochraniającą tył głowy - łączenie matu z połyskiem dość niekorzystnie tu wygląda. Reszta jak najbardziej ok - dużo otworów wentylacyjnych, regulowany i demontowalny daszek, wygodna uprząż ściągana za pomocą systemu Safe T-Smart.
Wewnątrz oprócz wkładek hipoalergicznych znaleźć można żelową wkładkę, która odpowiada za ochronę twarzy i oczu przed laniem się potu (jak się sprawdzi okaże się latem).
Dla mnie najważniejsze, że (o dziwo, jak na METa!) kask siedzi głęboko na głowie. Zawsze miałem problem z tym producentem, że każdy kask jaki miałem na głowie był stanowczo za płytki, nawet w największym rozmiarze. Tu jest naprawdę w porządku, a sam kask jest bardzo wygodny. Bez problemu weszła też lekka czapka.
Jak się spisze latem, na długich podjazdach i zjazdach - zobaczymy, mam nadzieję, że całkiem niedługo.





















Oby służył długo i dobrze, żebym nie musiał sprawdzać jego wytrzymałości... ;)


  • DST 2.47km
  • Czas 00:11
  • VAVG 13.47km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Sobota, 2 grudnia 2017 · dodano: 02.12.2017 | Komentarze 0

W końcu udało się zabrać autem BUBka do pracy we Wrocławiu na serwis. Trochę już tego wymagał, bo łatwego życia ze mną nie ma. Trzymany ciągle poza mieszkaniem, w większości na dworze, bez względu na pogodę; a na dodatek nie raz woził dziwne, ciężkie rzeczy.
Ostatnimi czasy stwierdziłem luz w tylnym kole oraz to, że w tylnej oponie miejscami prawie już nie ma gumy właściwej, tylko wystaje wkładka antyprzebiciowa.
Zmieniłem więc opony, tym razem odpuszczając sobie szybko ścierające się Schwalbe na rzecz Continental Cruise Contact. Poprzednie przejechały ponad 6200km często na niskim ciśnieniu.
Śmiesznie teraz wygląda na czarnych, a nie kremowych kapciach... ;)
Przy okazji zauważyłem, że mam w tylnym kole urwane dwie szprychy, więc wymieniłem, naciągnąłem pozostałe.
Łańcuch też był w nienajlepszej kondycji, więc poszedł do wymiany na nowy. Poprzedni przejechał od nowości również ponad 6200km.
No i na koniec zmieniłem manetkę Nexusa 3 z tej "oryginalnej" Batavusa, której guma rozpuściła się od słońca w lecie na rzecz jedynej, słusznej oryginalnej Shimano Nexus 3. Jest lepiej wykonana i bardziej ergonomiczna. Przy okazji wymieniłem też clickbox z Batavusowego na oryginalny Shimano, czyli z plastiku na alu.
Kategoria Brzeg, Praca, Serwis, Test


  • DST 10.34km
  • Teren 6.00km
  • Czas 00:42
  • VAVG 14.77km/h
  • VMAX 35.70km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 48m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

...

Wtorek, 4 lipca 2017 · dodano: 04.07.2017 | Komentarze 0

Kategoria Brzeg, Canyon, Test


...

Sobota, 17 czerwca 2017 · dodano: 17.06.2017 | Komentarze 0

Nie mam szczęścia do elektroniki. Wszelkiej - od laptopów, przez telefony, do empetrójek. Nawet lampki rowerowe nie bardzo się mnie imają... ;)
Dziś jednak o telefonie.
Kiedyś telefony komórkowe służyły do dzwonienia, z czasem do wysyłania esemesów. Potem technika poszła trochę do przodu i telefony stały się internetowymi komunikatorami, odbiornikami ( i nadajnikami ) GPS, przeglądarkami, miejscami, gdzie instaluje się aplikacje do wszystkiego (!), pomału zatracając pierwotne funkcje.
Swego czasu wsiąknąłem w to wszystko - w dotykowe ekrany, w głupie gry, w zdjęcia robione telefonem, we wszystkie te głupie i zobowiązujące komunikatory, w niebieskie portale społecznościowe i społecznościowe portale, gdzie umieszcza się zdjęcia podpisując je # na początku...
Fajnie, może i zbliża ludzi. A może oddala? Ile osób, codziennie, traci swój cenny czas na smeranie palcem po ekranie smartfona? Dużo. W chuj. Codziennie w pociągu widzę armię ludzi starszych i młodszych, którzy beznamiętnie macają ekrany telefonów. Może z przyzwyczajenia, może dla zabicia czasu, może z nudy? Trochę to smutne, gdy patrzy się na tych wszystkich ludzi "z góry". Nie lepiej poczytać książkę? Albo chociaż (bez)myślnie popatrzeć w okno pędzącego pociągu...?
Ad rem.
Nie mam szczęścia do elektroniki.
Do telefonów zwłaszcza.
W ciągu dwóch lat, niespełna nawet, "przerobiłem" ze sześć modeli. W większości przypadków upadały i niszczyły się, pękały ekrany. Raz lub dwa utopiły się w wannie podczas przewijania fejsa... 
Stwierdziłem więc, że żeby mieć kontakt ze światem, to nie potrzebuję ciągłego połączenia z Internetem, wystarczą "staromodne" metody - esemesy i (o dziwo!) telefonowanie. Jak ktoś będzie chciał się ze mną skontaktować, to z pewnością da radę.
Z uwagi na to, że urządzenia elektroniczne się mnie nie imają, to postawiłem na model telefonu, który jest trochę bardziej "pancerny" - Cat B25. Internety ma w opcji takiej, że docierają do mnie i mogę wysyłać ememesy, a poza tym służy głównie do odbierania i nadawania rozmów i wiadomości. Nie ma fejsbuków, instagramów, endomondo, stravy i innych dupereli.
Żal?
Nie.
Ja odpoczywam.
Od bezmyślnego smerania ekranu urządzenia, które mnie ogłupiało.
Odpoczywam od mediów społecznościowych, które i tak (obecnie) zabierają mi za dużo czasu, choć "odświeżam" jedynie stacjonarnie.
Jadąc autem zwracam uwagę na znaki i na to, gdzie jadę, a nie bezmyślnie patrzę na ekran urządzenia, które mówi za ile metrów ma skręcić...
Telefon sprowadziłem do opcji wybierania i odbierania połączeń i wiadomości tekstowych. A że odporny na wstrząsy, upadki, kurze i zachlapania - tym lepiej.
Bo elektronika mnie nie lubi.














Kategoria Praca, Brzeg, Test


  • DST 2.45km
  • Czas 00:09
  • VAVG 16.33km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] BUBek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Podwójna nóżka rowerowa Ursus Hopper do 50. kg!

Wtorek, 30 maja 2017 · dodano: 30.05.2017 | Komentarze 2

Przy okazji ostatniego apgrejdu Diamanta wymieniłem też nóżkę z podwójnej na... podwójną. Jednak trochę lepszą - Ursus Hopper. Nie dość, że umożliwia bezpieczne postawienie roweru o łącznej wadze z bagażem do pięćdziesięciu kilogramów, to dodatkowo jest bardzo stabilna z uwagi na szeroki kąt rozstawienia nóg po rozłożeniu. W przypadku, kiedy jeździmy z samą przyczepką, lub przyczepką i lekkim bagażem, bądź też przyczepką i większym bagażem - bezcenna. Rower jest stabilny, mogę spokojnie sam, w pojedynkę zejść z roweru, postawić na nóżce i zaprosić lub wyprosić Mango do lub z przyczepki. Bez obawy, że rower się przewróci, jak to najczęściej miało miejsce dotychczas. Czasem we dwójkę ciężko było nam utrzymać w pionie rower objuczony sakwami, gdy do przyczepki wskakiwał pies o wadze ponad dwudziestu pięciu kilogramów. Teraz jest zdecydowanie łatwiej, więc polecam.




Kategoria Brzeg, Praca, Test


Flag Counter