Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45703.13 kilometrów w tym 6687.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Test

Dystans całkowity:1058.92 km (w terenie 157.35 km; 14.86%)
Czas w ruchu:69:26
Średnia prędkość:12.30 km/h
Maksymalna prędkość:43.91 km/h
Suma podjazdów:1410 m
Suma kalorii:695 kcal
Liczba aktywności:75
Średnio na aktywność:14.12 km i 1h 09m
Więcej statystyk
  • DST 17.84km
  • Czas 01:02
  • VAVG 17.26km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dziewięć kół Canyona.

Środa, 7 stycznia 2015 · dodano: 07.01.2015 | Komentarze 0


Do pracy na później, bo najpierw... fotograf, lekarz, a następnie Wydział Komunikacji w Urzędzie Miasta celem zapoczątkowania kursu na prawo jazdy. Jakieś siedem lat temu ciut inaczej to wyglądało. Bo jeden kurs na prawko mam za sobą, pani z urzędu nawet chciała (mimo upływu czasu) kontynuować ten stary kurs, ale ja (jak to ja, kiedyś...) zapodziałem gdzieś wszystkie papierki. No i wszystko od nowa. Może to nawet i lepiej, bo nie dość, że na samym egzaminie sporo się pozmieniało, to warto kilka spraw sobie przypomnieć od początku.
W każdym razie- maszyna ruszyła. W poniedziałek biorę wolne i jadę zapisać się na kurs i jakieś jazdy ustalić.
Zaniedbałem kiedyś ukończony kurs i egzamin wewnętrzny na prawko, zapisałem się nawet na państwowy egzamin teoretyczny; nie wyszło.
No i teraz przyszedł na to czas.
Zaniedbałem też kiedyś swoją edukację; "mniej zdolni" w moich klasach kończyli szkoły, zdawali matury, ja nie, bo...
I na to przyjdzie czas.
Fajnie jest mieć obok siebie kogoś, kto motywuje do pewnych niedokończonych kiedyś spraw (i nie tylko takich), a jeszcze lepiej, gdy jest to własna, osobista Żona :)

W każdym razie- po załatwieniu wszystkiego "na mieście" ruszyłem w stronę pracy. Cała droga, mimo ,śniegów i mrozów, fajnie odśnieżona, właściwie całość przejezdna. Okazuje się jednak, że niestety, miasto (które ma się za rowerową stolicę Polski) granice swojej "miejskości" kończy na stadionie.
Mijając stadion droga (DDR + chodnik) z każdym metrem zmieniała się w jedno wielkie lodowisko z koleinami. Po minięciu przejazdu kolejowego pod AOW było tylko gorzej. Na tyle, że nie dało się jechać aż do Glinianek. Pieszych tam jak na lekarstwo, a to co rozjeździli inni rowerzyści najzwyczajniej w świecie zamarzło tworząc niebezpieczne koleiny i tym podobne atrakcje... Nie ma się co dziwić- mało firm czy innych zakładów dookoła, więc nikt nie chodzi, czyli nie ma po co odśnieżać lub-  co łaska- sypnąć solą.
Stan taki ciągnął (ciągnie) się pewnie aż do Leśnicy, wzdłuż całej ulicy Kosmonautów, gdzie przebiega jedyny (możliwy i sensowny) "ciąg pieszo- rowerowy". Ja wolałem się narażać jadącym autom i cały odcinek tej ulicy, aż do łączenia z Boguszowską pokonałem jezdnią.
Trochę żałuję, że nie miałem aparatu, bo to nadaje się do prasy. Tym bardziej, że Wrocław (kolejny raz- mający się za rowerową stolicę Polski) ma tak zwanego Oficera Rowerowego, a żeby tego było mało- ostatnio powołany został kolejny urzędnik- Oficer Pieszy.
Nie chodzi tutaj o rowerowy czy pieszy "terroryzm", bo trochę po centrum i okolicach dziś pojeździłem; wszędzie było naprawdę dobrze (zarówno ścieżki, pasy i kontrapasy rowerowe były wzorowo odśnieżone), problem pojawił się na obrzeżach. Ktoś powinien się tym zająć. Sam, usiłując "wydostać" się z koleiny przy Gliniankach, mało nie wyjechałem nieproszony na jezdnię. A z własnych obserwacji wiem, że nie mało (mało doświadczonych w jeździe zimą) rowerzystów tamtędy jeździ. Z resztą- widać zamarznięte ślady opon...


W samej pracy... lipa. Trochę nie ma co robić. Tak zwany "martwy sezon" pełną gębą. Nawet ze sprzętem zimowym w ofercie. Trzy osoby w pracy dzisiaj, to było za dużo, a jutro pojawia się czwarta... Trochę dobrze, że od przyszłego tygodnia zaczynam kurs prawa jazdy; nie mniej jednak będzie to ciężki miesiąc. I oby miesiąc.
Powrót z pracy z Kamilem busem.

Był na blogu wpis o trzech kołach Canyon'a, było też o tym, gdy pękło mu sześć i pół tysiąca kilometrów. Aktualnie jego licznik pokazuje lekko ponad dziewięć tysięcy dwieście kilometrów. Całkiem nie mało, zważywszy na to, że od dłuższego czasu nie używam go do jazdy po mieście, a do stricte jazdy górskiej.
Kiedyś myślałem, że przy takim stanie licznika napiszę jakiś test długodystansowy, ale chyba nie ma to większego sensu. Głownie dlatego, że musiałby być to opis i test poszczególnych części składowych.
Spróbuję pokrótce.

Rower mam od mniej więcej marca dwa tysiące trzynastego, czyli niebawem stuknie mu dwa lata. Przez pierwszy okres śmigałem nim wszędzie, gdzie się dało- miasto, lasy, pola, góry. Od prawie roku służy mi tylko w górach (bądź jak ostatnio- w mieście, gdy warunki na opony półtora calowe są za cięzkie ;)). W mieszkaniu najczęściej stoi, kurzy się i służy za zabawkę dla kotów.
Po przejechaniu na nim:

RAMA:
Nadal wygląda. Wiadomo, że nadgryza ją ząb czasu i pojawiło się więcej odrapań czy innych "uszczerbków" spowodowanych tłukącymi o nią kamieniami, bądź... doniczkami, które zrzucają koty z półki, pod którą stoi rower ;)
Żadnych łożysk jeszcze nie wymieniałem, bo nigdzie nie ma luzów. Na przestrzeni tych (blisko dwóch) lat dwa razy zaglądałem do nich, żeby skontrolować stan zużycia i za każdym razem prewencyjnie przeczyściłem, przesmarowałem i złożyłem do kupy.
Wszystko gra po dziś dzień. Jest cicho, płynnie, czule i bez luzów.

AMORTYZACJA:
Widelec rozbierałem dwa razy, z czego raz całkiem niedawno. Fox ma to do siebie, że lubi być serwisowany w miarę często. Ja swojego poczyściłem, pomoczyłem gąbki w oleju, posmarowałem i działa wspaniale. Oleju w tłumiku, jak i uszczelek jeszcze nie wymieniałem, bo nie było po co.
Dampera nie ruszałem, ale działa czas cały bez zarzutu. Planuję go rozkręcić i przeserwisować na wiosnę, przed sezonem wyjazdowym.

KOŁA:
Cały czas seryjne Mavic CrossRide. Kolejny raz oba założone niedawno na centrownicę nie wykazały bicia wzdłużnego czy poprzecznego. A przyznać trzeba, że nie mają ze mną lekko.
W tylnym kole wyczuwalny jest delikatny luz poprzeczny na łożyskach, ale jakoś jeszcze je przemęczę.
Bębenek w tylnym kole też w jak najlepszym porządku.

PRZERZUTKI & NAPĘD:
Jeszcze nie wymieniałem linek- od początku. Wewnętrzne prowadzenie w przypadku Canyona naprawdę robi robotę.
W tylnej przerzutce wymieniłem kółka, bo stare miały dość. Na tylnej przerzutce luz poprzeczny jest wyczuwalny, nie wpływa to jednak na pracę przerzutki i precyzję zmiany biegów w preferowanym przeze mnie stylu jazdy.
Przerzutka przednia działa bez zarzutu, nawet w dużym błocie czy śniegu; nie ma predyspozycji do zapychania się.
Minusem są manetki, a właściwie, to prawa- od początku sprawiała problemy, ale jakoś ją ułagodziłem. Nie mniej jednak, przy najbliższej możliwej okazji zamienię je na grupę wyżej- na XT.
Napęd (kaseta i łańcuch) był zmieniany, ale o tym później. Blaty w korbach też.

OPONY:
W kwietniu dwa tysiące czternastego wróciłem do Continentala MountainKing 2,4". Mimo, że drutowane, a nie zwijane i nie wróżyłem im długiego żywota, to dają radę. W "cięższym" terenie lubią mieć mniej ciśnienia, na asfalcie nie powalają oporami toczenia... Jednak nie ścierają się tak szybko, jak Schwalbe.

BIŻUTERIA:
Kokpit, czyli mostek i kiera są na prawdę w porządku. Ciężko tu o jakiś test, bo każdy lubi co innego, a w tym segmencie chodzi głównie o walkę producentów. Jeden woli Ritchey'a, inny WTB, jeszcze inny ma rurki od Eastona, albo sygnowane logo producenta ramy. Ja mam RaceFace i mi odpowiada. Obdziera się, jak każde inne; jeżeli chodzi o kąty wzniosu/ opadania, to też nie ma żadnej innowacji. Tyle tylko, że mostek i kiera są z jednej stajni. i Fajnie wygląda. I mi to odpowiada, bo fajnie się jeździ. I tyle.
Pewnie każdy inny zestaw ma takie same "właściwości" ;)
Ze sztycą na koniec zeszłego roku wystąpił problem, bo wyszło, że jest dla mnie problemem brak offsetu. Więc idzie do wymiany. Najlepiej było by na regulowaną, ale to- wiadomo- pieniądz. I to nie lekki.
Siodło zostało dwa razy zmienione, ale to dość osobliwy komponent. Każdy ma swoją anatomię, swoją dupę i do niej są przyzwyczajeni.
Na szczególną uwagę zasługują gripy od Ergona- po tym czasie użytkowania są naprawdę niesamowite! Nie dość, że niewiele się starły, to bardzo fajnie dopasowały się do ergonomii dłoni/ rękawiczek. Godne polecenia!

Na koniec został napęd. Ten zmienia się, wiadomo. Ja w zeszłym roku założyłem (z seryjnego 3x10) 3x9.
Sprawdza się. Tym bardziej, że wcześniej przerabiałem chyba każdą możliwą kombinację napędów w rowerach MTB.
W tym roku planuję jednak założyć napęd 2x10.
Trzy zębatki z przodu sprawdzają się tylko w "mocnym" terenie i na asfalcie. Mało kiedy w zeszłym roku użyłem "młynka", bądź "blatu". Sądzę więc, że dwie- odpowiednio zestopniowane- zębatki z przodu spokojnie wystarczą. Tym bardziej, że tył znów planuję "wrzucić" dyszkę.

Na koniec jeszcze chwila uwagi na hamulce.
Elixir'y są dość specyficzne. Jedni je kochają, inni przeklinają. Mi większej szkody nie wyrządziły i nie przeszkadzają. Wystarczy o nie dbać, umiejętnie odpowietrzać i wystarczy. Ale nie, że je kocham, tak od razu ;)
Po całym okresie użytkowania do wymiany nadaje się tylna tarcza, którą przegrzałem na zjeździe w Rudawach Janowickich i przy byle wilgotności niemiłosiernie piszczy.
Poza tym- ok. Zatrzymują wtedy, kiedy trzeba.
Chyba starczy.

Mam nadzieję, że rower jeszcze trochę mi posłuży. Że umiejętnym doborem i wymianą części przedłużę jego żywot.
Od roweru tego pokroju trochę wymagam; ten, póki co, wymagania spełnia.

Krótka galeria z mojego ostatniego przeglądu:




















  • DST 27.69km
  • Czas 01:16
  • VAVG 21.86km/h
  • Sprzęt [R.I.P.] Diamant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Schwalbe RoadCruiser.

Wtorek, 4 listopada 2014 · dodano: 04.11.2014 | Komentarze 0

Do i z pracy (o dziwo!) z wiatrem... Po pracy kursik busem, żeby pomóc Robertowi przewieźć kilka szpargałów ze sklepu do nowego lokum.

W pracy nie zdążyłem dobrze zająć się Johnny'm Loco, którego wzięliśmy "w zamian" za czerwony rower Mamy Zosi, bo była dwójka chętnych- sprzedał się bez problemu i wrzucania w internety. Szybko i bez zbędnych ceregieli.



Z uwagi na ciągły brak czasu, bo praca, bo newsy dla wRower.pl, bo dużo się dzieje, (nie)krótkie podsumowanie naszej podróży poślubnej (od strony- delikatnie ujmując- technicznej i logistycznej) ciągle się pisze, ale jest już nieźle ;)
Szybka zajawka tematu- opona Schwalbe RoadCruiser 28x1,4" przed i po całej wycieczce. Założona na tył. Przejechałem na niej ~1580km w czasie podróży poślubnej (z około 30- 40kg bagażem), wcześniej niecały 1000km po mieście...



Dużo? Mało? Nie wiem, bo z opon z segmentu miasto/ trekking, to moje pierwsze.
Czy polecam też ciężko powiedzieć, bo małe doświadczenie z takim ogumieniem. Faktem jest to, że spodziewałem się po niej dłuższej żywotności (chociaż jeżeli chodzi o Schwalbe z półki MTB, to też słabo wypadają ze ścieralnością w porównaniu do konkurencji...). Moja "wina" jest taka, że część trasy przejechałem na niższym, niż zalecanym, ciśnieniem.
W każdym razie- drugi raz jej nie założę i skuszę się na Continentala.
Bo w Canyonie się sprawdza. ;)


Dwa. Plus sześć i pół koła. ;)

Poniedziałek, 3 lutego 2014 · dodano: 03.02.2014 | Komentarze 1

Drugi dzień bez fajek; myślałem, że będzie gorzej, a- o dziwo!- jest naprawdę spoko. I to nawet pomimo tego, że Tomek w pracy zaczął palić za dwóch i strasznie smrodzi ;)
Ciekawy sam w sobie jest proces odzwyczajania się od papierosów; fajnie widać, a właściwie czuć, jak organizm radzi sobie bez nikotyny i jak powolnie się z niej oczyszcza. Mimo, że to dopiero (!) dwa dni, to już trochę czuję różnicę w oddychaniu, zasypianiu i się budzeniu. Najciekawsze jest to, że inaczej oddycha mi się jadąc. Może to siła sugestii; może i lepiej, żeby tak było, bo jak wszystko dojdzie do siebie, to bez zadyszki machnę TdF ;)
Nie wiadomo jedynie, co z rękoma czasem zrobić. Dlatego łapię za książkę, gazetę, a w pracy mam więcej czasu na... pracę. :)

Dziś z tego wszystkiego odpowietrzyłem sobie hamulec z tyłu. Avid Elixir 3 jeszcze nie odpowietrzałem, więc była okazja.
Zabrakło pro zestawu do odpowietrzania, więc radzić trzeba było sobie metodami partyzanckimi, doświadczeniem i logicznym myśleniem.
Cały problem, jaki dotychczas w tym widziałem polegał na tym, że zbiorniczek z płynem hamulcowym jest w innym miejscu, a raczej innej pozycji, niż to "klasycznie" występuje.
Okazało się jednak, że największym problem było dostanie odpowiedniego DOT 4 (lub 5.1) na stacji benzynowej- udało się dopiero na trzeciej :)
Operacja udała się i teraz hamulec hula, jak nowy. Z rozkimną wszystkiego zajęło mi to prawię godzinę, ale tak, jak pisałem wcześniej- robiłem to pierwszy raz i do tego "po swojemu". Następnym razem pójdzie sprawniej. :)

Jakiś czas temu na bikelogu pojawił się wpis "Trzy koła Canyona", w którym opisywałem działanie roweru po trzech tysiącach kilometrów; zobowiązałem się również do kontynuacji po sześciu tysiącach.
Trochę się zagalopowałem, bo wykręciłem na Canyonie już sześć i pół tysięcy, więc czynię powinność.

Rama:
Nie ma śladu pęknięć; na lakierze trochę więcej rysek, ale ząb czasu i ciągłe użytkowanie swoje robią...
Łożyska wahacza- za nimi odpowiednio: kawałek zeszłej zimy, jazda po mieście, błocie, starty w maratonach, wypady w góry i spore obciążenie (objuczonym mną ;)), no i ta zima (choć trochę zacząłem Canyona oszczędzać...); dziś zaglądnąłem do łożysk i... są w stanie prawie idealnym. "Prawie" dlatego, że na jednym nie widać fabrycznego smaru, reszta bez zarzutu. Prawidłowo nasmarowane i bez luzów. Dodam tylko, że pierwszy raz od blisko roku do nich zaglądałem, a lekko nie miały.
Łożyska sterów też w porządku, kierownica lekko i płynnie się kręci. Nie czuć oporów, zbędnego tarcia czy luzów. Zarówno na dole, jak i na górze.

Amortyzacja:
Przód- bez żadnych zarzutów. Naprawdę, nie mam co napisać.
Tył- podobnie. Trochę mnie ostatnio zaniepokoiła miękkość dampera w trybie Descent, ale okazało się, że winą tego nie jest uciekające powietrze, a rozszerzalność gazów. Po trzymaniu go w pracy przez osiem godzin na minusowej temperaturze coś tam się pokurczyło i tak wyszło. Dopompowałem, kilka dni stał w domu w normalnej i w miarę stałej temperaturze i jest bez zmiany choćby pięciu PSI.

Koła:
Do łożysk nie zaglądałem. Cały czas jest ok. Z resztą "maszynówki" mają to do siebie, że jak się zużyją, to łapią luzy i wtedy się je wymienia. I po sprawie. Bez żadnego smarowania, czyszczenia, kontrowania... 

Biżuteria:
Napęd padł jakiś czas temu, jeszcze przed zimą. Wymieniłem kasetę, zębatki korby i łańcuch. Kółka przerzutki też nadają się do wymiany, ale to dopiero na wiosnę.
Jakoś w międzyczasie prawa manetka też się poddała, ale po szybkim rozpoznaniu problemu i regeneracji udało się uniknąć tragedii ;)
O tym już pisałem, ale wspomnę raz jeszcze- wymieniałem też łożyska HT II.
Linek od przerzutek nie wymieniałem jeszcze ani razu (!). Jest to zasługa fajnego poprowadzenia pancerzy wewnątrz ramy. Nie licząc mrozów, gdzie przerzutka lubi zwyczajnie przymarznąć oraz tego, że teraz manetka Dyna-Sys współpracuje z napędem dziewiątkowym, to wszystko jest naprawdę super. W porównaniu z niektórymi rowerami, które miałem okazję serwisować po jednym (!JEDNYM!) maratonie, to jest w ogóle zajedwabiście.
Opony jakiś czas temu zmieniłem z fabrycznych Mountain Kingów na Muddy Marry. Raczej z kaprysu i chęci szerszego kapcia. MK nadal dzielnie służą, z tym, że teraz w Justynkowym Canyonie.
Klocki hamulcowe wymieniłem półtora razy ;) Raz- w sezonie- komplet, a ostatnio tylko tylny hamulec.
Ogólnie rower na moim stojaku serwisowym był mniej niż sześć razy. Z czego dwa to było czyszczenie napędu. W innych serwisach nie bywał, bo właściwie żaden mój rower nie doświadczył innej ręki serwisanta, niż moja ;)

Ogólnie przeszło sześć tysięcy na rowerze, który ma prawie rok (bez, bodajże, półtora miesiąca). Jak widać z moich obserwacji- zużyciu uległy części, które zużywają się w każdym innym rowerze (nawet i częściej...) użytkowanym prawie na co dzień.
Jedynie prawa manetka trochę mnie zniesmaczyła swego czasu, bo trochę wierzyłem w nieśmiertelność SLX'a.
Tylna przerzutka z systemem Shadow Plus jest jak najbardziej in plus mimo wcześniejszego sceptyzmu, że to tylko "chwyt marketingowy". Okazuje się, że przydatne to to, choć uwagi się na to nie zwraca. I chyba o to w tym chodzi.
Reszta zdaje się być naprawdę prawie bezobsługowa przy normalnym (lub minimalnym) dbaniem o czystość poszczególnych podzespołów.

Wszystko to piszę nie ku chwale Canyona (choć przyznać trzeba raz kolejny, że co niemiecka robota, to niemiecka robota...), są to subiektywne spostrzeżenia; podparte własnym doświadczeniem serwisowym i serwisowanych rowerów podobnej (oraz wyższej i niższej) klasy.


Wiadomo, że nie ma czegoś takiego, jak sezon rowerowy... ;) Na rowerze jeździ się rok cały!
Nie mniej jednak, gdy tylko (i tak słabiutki) śnieg zelżeje, zrobi się pogoda i temperatura podniesie, to tak pro forma zrobię "posezonowy" serwis Canyonka. Mimo, że ciągle działające, do wymiany pójdą łożyska wahacza, suportu, kół; do tego wymieni się uszczelki widelca, wraz z olejem, taka sama operacja czeka damper (pierwsze rozebranie tylnego Fox'a z CTD! :D); w końcu może też i linki przerzutek powymieniam ;)

Podsumowując- Canyon, pomijając kilka spraw, w których nawet mechanik- amator sobie poradzi, jest rowerem prawie bezobsługowym.
Klasa sama w sobie.






Glaze Frost Mary ;)

Wtorek, 21 stycznia 2014 · dodano: 21.01.2014 | Komentarze 0

W drodze do pracy, po przejechaniu lekko ponad kilometra, spotkałem się z Ciapkiem i Asią, którzy wcisnęli mnie i rower do busa i dowieźli do pracy. Może i dobrze, bo znów mokro bardzo, a na dodatek trochę za późno wyszedłem z domu.

Droga powrotna już normalnie- na rowerze. W ciągu dnia temperatura trochę spadła; spadło też więcej śniegu i deszczu, przez co zrobiła się niezła gołoledź.
Była okazja do przetestowania ostatnio kupionych spodni narciarskich. Faktycznie- jest w nich ciepło, woda za bardzo się ich też nie ima, więc ogólnie rozsądnie wydane trzydzieści złotych ;) Jedyny mankament, to szerokie na dole nogawki i trzeba pamiętać, żeby (chociaż prawą) czymś zacisnąć, żeby nie wkręcała się w blat.
Właściwie, to do chodzenia też są spoko- naprawdę w nich ciepło, do tego nie przepuszczają też wiatru, ale noga w ogóle się nie poci.

No i a' propos gołoledzi- Schwalbe Muddy Mary w słusznej szerokości dwóch i pół cala każda (napierdzianych do ok. czterech barów) świetnie też sobie radzą na zamarzniętych ścieżkach rowerowych i chodnikach. Przy zachowaniu odrobiny wyobraźni i zdrowego rozsądku można spokojnie uśpić błędnik i delikatnie popuścić wodze fantazji, bo nie łatwo jest wprowadzić ją w poślizg.
"Poknała" je dopiero nawierzchnia mostu Uniwersyteckiego (kto z Wrocławia, ten wie... ;)), gdzie na najcięższym przełożeniu (44z z przodu i 11z z tyłu), startując na siedząco tylne koło buksowało, że aż miło ;)

Chyba będę musiał w pracy kupić sobie stricte zimówkę na kołach dwadzieścia sześć. W Canyonie, jak to w fullu- za dużo ruchomuch elementów do zepsucia w tak podłą pogodę; z kolei miejski Włóczykij jest zbyt miejski i nie poradzi sobie na śliskim czy w śniegu...
Canyon w zimie może być jedynie na okazyjne wypady, ale szkoda go katować dzień w dzień.
A czymś, choćby do pracy, dojeżdżać trzeba.
Szkoda, że ostatnio koło nosa przeszła mi Kona Hahanna z dziewięćdziesiątego piątego roku...

[EDIT]

http://w709.wrzuta.pl/audio/2DrSUkID5AJ/the_analogs_-_p.s.m


Holux GPSport 260.

Środa, 9 października 2013 · dodano: 10.10.2013 | Komentarze 6

Przyszły mi i Justynce nowe koszulki :)



A po południu pojechałem do Pro Line po Holuxa.



Kilka "suchych" informacji:

- Wyświetlanie: położenia, prędkości, wysokości, czasu, odległości i kalorii,
- Obsługiwane tryby: jazda na rowerze, bieganie, chodzenie i jazda samochodem,
- Obsługa: pomiaru prędkości, zapisu historii trasy,
- Funkcja odnajdywania miejsca (możliwość zapisania 5 współrzędnych),
- Synchronizacja historii trasy i zdjęć oznaczonych tagiem położenia geograficznego z mapą,
- Umożliwia zapis 160000 współrzędnych GPS,
- Posiada funkcjonalny barometr cyfrowy, 3D-kompas,
- Niskie zużycie energii, pozwala na utrzymanie ciągłości pracy przez 18/28 godzin (podświetlanie włączone/wyłączone),
- Obsługa wielu języków, Angielski/Francuski/Niemiecki/Hiszpański/Włoski/Holenderski/ Portugalski/ Tradycyjny Chiński/Uproszczony Chiński/Japoński,
- Wodoszczelna obudowa o klasie szczelności IPX-6 idealnie nadająca się do warunków zewnętrznych,
- Aplikacja PC: pobieranie zapisanych danych, ustawienia urządzenia, zapis do pliku kml, łączenie historii trasy z mapą.

Cechy urządzenia:

- Rodzaj urządzenia: odbiornik GPS.
- Pojemność pamięci: 64MB.
- Przekątna ekranu: 1,8".
- Rozdzielczość: 128x128.
- Waga: 72g.
- Wymiary: 81,7x54x22mm.
- Wbudowany chipset: GPS MTK3329.
- Pamięć ROM: 4,5MB.
- Wbudowana antena.
- 6 przycisków funkcyjnych (Menu/Escape, Left, Up, Down, Right, Enter/Power).
- Bateria: Litowo- jonowa 1050mAh.
- Ładowanie: 5h.
- Czas pracy: 20h.
- Zasilacz: wejście 100~240V ~ 0,5A, wyjście DC 5V/1A.
- Port mini USB.
- Wodoszczelna konstrukcja (klasa szczelności IPX-7).
- Certyfikaty CE, FCC, E13.

Początkowo brałem pod uwagę ten model oraz Garmina Etrex 10. Parametry mają bardzo podobne; Garmin "wygrywa" (jak dla mnie) jedynie tym, że zasilany jest dwiema bateriami AA, co jest naprawdę fajnym rozwiązaniem przy dłuższych wyjazdach pod namiot, gdzie nie ma możliwości ładowania sieciowego. Jednak producent zaleca używanie baterii NiMH lub litowo- jonowych, których nie dość, że nie ma w zestawie, to do tego są bardzo drogie.
Poza tym zwyciężyła cena- Holux od Garmina był o ponad sto złotych tańszy.

Urządzenie nie ma mi służyć, jako licznik na rower czy coś a'la nawigacja, a jako typowy logger. Włączam, wrzucam do plecaka, jeżdżę, a po powrocie zrzucam dane na komputer i rozkoszuję się śladem trasy i wykresem wysokości.
Myślę więc, że zakup dość udany.

A teraz kilka moich spostrzeżeń.
W pudełku znajdują się: urządzenie GPSort, uchwyt na kierownicę (do tego gumka i "trytki"), kabel USB, adapter AC, CD z oprogramowaniem ezTour Plus i ezTour Planner, pokrowiec i instrukcje (oczywiście w języku polskim brak).
Sam GPS jest nieduży, do tego bardzo lekki, ale mimo to wydaje się dość solidnie wykonany.
Według normy producent dopuszcza zanurzenie urządzenia na głębokość jednego metra na w czasie trzydziestu minut.
Czyli w praktyce nie powinny być mu straszne błota czy deszcz.

Minusem wydaje mi się być dżojstik, który pomimo tego, że wydaje się być solidnie zrobiony, to może być najsłabszym ogniwem. Mam przykre doświadczenia z podobnymi rozwiązaniami w telefonach komórkowych...
Do tego dżojstik wydaje się być mało czuły, przez co trzeba go mocniej naciskać, a obsługiwanie go może być utrudnione w rękawiczkach rowerowych.
To samo tyczy się dwóch pozostałych przycisków funkcyjnych- są nieduże i "chodzą" cieżko.
Może z czasem się wyrobią.

Kolejnym minusem, o którym wspomniałem wcześniej jest akumulatorek o mocy 1050mAh. Producent zakłada 20 godzin pracy, co w praktyce oznacza dwa, trzy dni jazdy przy włączonym urządzeniu.
Przy dłuższych wypadach może być problem, ponieważ nie wszędzie da się znaleźć gniazdko, żeby się podładować.
Niestety nie znalazłem w sieci dodatkowej baterii, żeby wozić ze sobą w zapasie (jak to robię w przypadku telefonu komórkowego...).
Wyjdzie w praniu, jak to wygląda.

Mocowanie na rower umożliwia zamocowanie GPSa zarówno na kierownicy, jak i na mostku. Jednak patrząc na wykonanie i użyte materiały tegoż mocowania, ja bym się nie odważył ;) Na szosę czy lekkie leśne szutry- ok, ale na jazdę po górkach raczej się nie nadaje- za łatwo się wypina.

Jeszcze z Holuxem nie jeździłem, więc jak wygląda w praktyce napiszę po wypadzie w Izery.

Na koniec słów kilka o programach dodanych na CD.

EzTour Plus.
Jest to menadżer wszystkich przechowywanych przez urządzenie informacji.
Posiada aktywną mapę online Google (z koniecznością połączenia z internetem), edytor tras, eksport i import plików .gpx i .kml, oraz kilka innych mniej lub bardziej przydatnych funkcji.

W praktyce, po zainstalowaniu programu z płyty, nie wszystko działało, jak trzeba i konieczne było ściągnięcie aktualizacji ze strony producenta.
Sam miałem z tym wszystkim ogromny problem, ale z pomocą przyszła Justynka i jej anielska cierpliwość i wszystko już działa jak należy :)

EzTour Planner.
Ten program z kolei odpowiada za planowanie wycieczek.
Wydaje się być mało funkcjonalny, ale nieszczególnie mi to przeszkadza, ponieważ nie planuję "z góry" wycieczki i trasy punkt po punkcie.
Czasem fajnie się zgubić czy zapodziać z kompasem i papierową mapą... ;)

Na najbliższym wypadzie zobaczę co i jak :)
Kategoria Test


  • DST 17.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Shimano SH- MT91.

Czwartek, 26 września 2013 · dodano: 30.09.2013 | Komentarze 1

Imieniny Justynki :)

Nowe buty w końcu przyszły. :) A Justynkowe, takie same, już zamówione :)











Kategoria Test


Trzy koła Canyona.

Środa, 24 lipca 2013 · dodano: 25.07.2013 | Komentarze 0

Niedawno stuknęły trzy tysiące kilometrów na Canyonie. Czas więc pokusić się o kilka słów w ramach "testu długodystansowego".

Przyjechał z kurierem dwudziestego pierwszego marca, czyli w środku zimy ;)
Zaliczył więc jazdę w śniegu i pośnieżnej brei, zaliczył sześć edycji Bike Maratonu (w tym błooootne Zdzieszowice...), codzienną jazdę, kilkanaście dłuższych i krótszych wypadów asfaltowych i terenowych.

RAMA.
Jak to piszą na pewnym portalu aukcyjnym- nosi normalne ślady użytkowania. ;)
Żadnych pęknieć, złamań (tfuuu!). Lakier na wierzchniej stronie górnej rury trochę się odrapał, ale to ewidentnie moja wina, bo jakoś tak mam, że gdy stoję przy rowerze, to zawsze opieram tam nogę i blokiem rysuję.
Jeżeli chodzi o łożyska sterów czy wahacza, to nawet tam jeszcze nie zaglądałem- wszystko pracuje cicho i płynnie, bez luzów.

ZAWIECHA.
Ani do widelca, ani do dampera nie zaglądałem również, bo póki co wszystko gra.
Nie rozwodząc się nad systemami tłumienia, ustawieniami i tym podobnych- tył i przód płynnie wybiera to, co wybrać ma.
Nie mniej jednak, niebawem będzie trzeba zaglądnąć, dlatego chociażby, że niestety producenci (nawet Fox...) chyba oszczędzają na smarach i olejach, co niekorzystnie wpływa na żywotność amortyzacji.

NAPĘD.
Linki poprowadzone w ramie sprawiają, że dopiero teraz zaczynam odczuwać lekkie rozregulowanie tylnej przerzutki. Przednia działa bez zarzutu. Tak samo manetki.
Korba, a zwłaszcza zęby poszczególnych zębatek, bez zarzutu. Widać, że były jeżdżone, ale sporo jeszcze wytrzymają.
Przed maratonem w Myślenicach posypało się prawe łożysko od Hollowtech'a II; wymieniłem od razu oba i znów jest w porządku.
Przed Myślenicami- na maratonie w Głuszycy posypał się totalnie "fabryczny" łańcuch. Wymieniony na nowy, tym razem SRAMowski.
Tak samo kaseta, ale tą wymieniłem bardziej z kaprysu i rowerowej próżności... ;)
Ogólnie napęd już nie jest homogeniczny, ale działa bez zarzutu.
Właściwie, to właśnie to "ogniwo" okazało się najsłabsze. Do końca mnie to nie dziwi, bo jak wspomniałem wyżej- trochę śniegu, soli drogowej i piachu zaliczył; do tego błota i nieoszczędzanie go na co dzień.
Absolotnie nie mam mu tego za złe. Napędowi w sensie. Przynajmniej jego części. :)

HAMULCE.
Działają tak, jak działać powinny- siła hamowania jest odpowiednia, modulacja wzorowa.
Klocki hamulcowe wymieniłem raz, bo tył zaczłął się pomału kończyć (choć i tak przetrwał zimę, BM w Zdzieszowicach i Wrocławiu, po których właściwie wszyscy okupowali sklepy i serwisy rowerowe celem kupna i wymiany klocków właśnie ;)).
Te "fabryczne" przejechały ze mną ponad dwa i pół tysiąca kilometrów.
Na klamkach brak luzu, poza tym roboczym, który być powinien (jak dla mnie za duży, ale Elixiry 3 tak mają).
Zastosowane średnice tarcz nie wymagają modyfikacji, bo te odpowiednio się chłodzą (lub nie grzeją, jak kto woli ;)) i pozwalają spokojnie zatrzymać rower w każdych właściwie warunkach.

KOŁA.
Koła były elementem, o który najbardziej się obawiałem, ponieważ kiedyś już jeździłem na CrossRide'ach, ale w wersji pod v-brake i nie porażały sztywnością.
Te są naprawdę sztywne bocznie; jest to głównie zasługa zastosowania sztywnej osi 142mm z tyłu i sztywnej w Fox'ie z przodu.
Łożyska, zarówno z przodu, jak i z tyłu pracują prawidłowo. Zero luzu, brak odgłosów zabrudzenia czy zużycia.
Po tym dystansie koła nie wymagają naciągania szprych czy też centrowania- brak bicia wzdłuznego i poprzecznego.

OPONY.
Lubię Continentala, tak po prostu. Założone MountainKingi w rozmiarze 2,4" zupełnie starczają w tym rowerze i pozwalają wykorzystać jego potencjał.
Na jeden tylko wypad wymieniłem kapcie na szersze, ale zupełnie bez potrzeby. Te fajnie sprawują się zarówno w błocie, na kamieniach, na szutrach, jak i na asfalcie (choć tu jest to pojęcie względne ;)). Stopień zużycia po przebytym dystansie jest nieznaczny. Schwalbe zużywały się bardziej, ale z kolei Michelin'y ciut mniej lub porównywalnie.

GRIPY.
Ergon idealnie trafia nazwą firmy w wygodę i ergonomię chwytów. Jedne z lepszych, na jakich jeździłem.
Stopień zużycia minimalny.

SIODŁO.
Z nim jest dziwnie. Niby wygodne, ale nie do końca. Z resztą to kwestia indywidualnego podejścia.
Wytarć mało, właściwie w ogóle (w porównaniu do np. siodełek Scott'a...).

Następny opis będzie za kolejne trzy tysiaki, będzie też ze zdjęciami poszczególnych elementów :)
Kategoria Test


  • Aktywność Jazda na rowerze

Nerw.

Poniedziałek, 25 lutego 2013 · dodano: 25.02.2013 | Komentarze 4

No i nie udało się.
Skórę na niedźwiedziu podzieliłem.

Prawie cały dzień siedziałem przy komputerze i szukałem. TEGO roweru.
Budżet w sumie niewielki. Maksymalnie osiem tysięcy. A i tak będzie trzeba sprzedać Skocinę... :/
Nic tak nie boli, jak sprzedaż roweru. Tego swojego, ukochanego. Z którym wiele się przeżyło, jeszcze więcej widziało. I w którego wkłada się ciągle całe swoje serce.
Kto jest naprawdę zżyty ze swoim rowerem i (w pewnym sensie) musiał go sprzedać, tem wie.

Trzy Scott'y ujeżdżałem. Montanę, Race Expert'a i teraz Aspect'a. Tak więc pierwsze co, to sprawdzałem to, co sprawdzone. Niestety, nie proponują nic, co by mnie interesowało. Przynajmniej nie w tej cenie...

Założenie jest proste- full do all mountain. Na celownik brałem (pamiętam, jak przy wypracowaniach nauczyciele ciągle się mnie czepiali o to mieszanie czasu przeszłego z teraźniejszym; tylko jeden rozumiał sens ;)).
Na przodzie najlepiej Fox, ewentualnie Rock Shox. Żaden Marzocchi, Manitou czy inna cudowna myśl techniczna. Skok od 130 wzwyż.
Na tyle tak samo, z tym, że skok mógłby być mniejszy. Ewnetualnie.
No i dobre hamulce. Avid, może Hayes.
No i koła. Dobre, sztywne, wytrzymałe.
Reszta, jak rurki, przerzutki czy manetki, to błyskotki, które i tak z czasem się wymienia.

Scott nie wypalił, więc szukam dalej.
Author, Kelly's, Romet i Kross od razu spisałem na straty (choć szczerze ciekaw jestem prototypu Kross'a do enduro!).

Cube, Felt, Fuji, Gary Fisher, GT, Merida, jakoś mnie (szczerze!) odrażały. A to wyglądem, a to tym, na czym były złożone...

Podniosłem półkę.
Trek. Głównie modele z serii Fuel. Ciekawie, ale słabo w "mojej" cenie, po prostu zła konfiguracja. Choć ramki śliczne.
Specialized. Klasyka. W kwocie, którą chciałbym przeznaczyć, to tylko używki. Niby dobre, ale to nie to. Choć ramki jeszcze bardziej filigranowe.

Potem moją uwagę (na dłuższy czas) przykuła Kona Entourage. Ale coś w tym rowerze mi nie pasowało... Za bardzo FR, jak dla mnie.

Dobrą chwię spędziłem jeszcze nad Giantami z zawieszeniem Maestro...

Potem uderzyłem w marki u nas ciągle "niszowe". Orange, Norco, Santa Cruz, Niner, KHS... Wiele, wiele tego przeglądnąłem i ciągle nic.

I trafiłem na Canyona.
Niemiecka precyzja, jak to się mawia ;)

Nerve AL+ 6.0.
Czterozawias na odpowiadającym mi zawieszeniu. No i błyskotki nawet fajne. I cena pasuje.
Wiadomo- do dalszej rozudowy, ale enduro/ all mountain pełną gębą!
Pozostała kwestia koloru.
Mi bardziej odpowiada "hornet". Taki prosty się wydaje. A jedocześnie "budzi respekt". Stonowany i majestatyczny, jak góry. Ma w sobie coś takiego, co zatrzymuje mój wzrok na tym malowaniu na dłuższą chwilę.
Z kolei Kasia powiedziała, że "black sea". I słowotok. "Szybkiizwinnyjakty", "ładnyizwracającyuwagę", "wyróżniającysięwtłumie", "otwórztegoswojegobajkbordaizobacznajakichrowerachjeżdżą!".
Nienajgorszy, ale ciut zbyt "lanserski", zbyt rzucający się w oczy.
A rower przede wszystkim ma być prosty, funkcjonalny i wygodny; dopiero potem ma wyglądać.

Tak więc jeżeli wszystko dobrze się ułoży, to w przyszłym tygodniu odwiedzam Szczecin. Bo to nie można tak przez Internet. To trzeba poczuć.
I potem wrócę z nim.

Jak wszystko dobrze się ułoży.

Mimo wszystko mam nerwa. Z nim, czy bez niego... :)
Kategoria Test


Flag Counter