Info

Więcej o mnie.















Moje rowery
Archiwum bloga
- 2025, Czerwiec4 - 2
- 2025, Maj10 - 9
- 2025, Kwiecień10 - 8
- 2025, Marzec8 - 2
- 2025, Luty12 - 7
- 2025, Styczeń10 - 2
- 2024, Grudzień1 - 1
- 2024, Listopad8 - 5
- 2024, Październik15 - 11
- 2024, Wrzesień10 - 8
- 2024, Sierpień6 - 4
- 2024, Lipiec6 - 5
- 2024, Czerwiec3 - 3
- 2024, Maj9 - 7
- 2024, Kwiecień9 - 1
- 2024, Marzec10 - 5
- 2024, Luty2 - 2
- 2024, Styczeń3 - 1
- 2023, Grudzień3 - 1
- 2023, Listopad2 - 0
- 2023, Październik2 - 0
- 2023, Wrzesień5 - 4
- 2023, Sierpień4 - 0
- 2023, Lipiec5 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj2 - 0
- 2023, Kwiecień3 - 0
- 2023, Marzec5 - 0
- 2023, Luty5 - 0
- 2023, Styczeń4 - 0
- 2022, Grudzień3 - 0
- 2022, Listopad2 - 0
- 2022, Październik4 - 0
- 2022, Wrzesień5 - 0
- 2022, Sierpień4 - 0
- 2022, Lipiec4 - 3
- 2022, Czerwiec13 - 8
- 2022, Maj10 - 8
- 2022, Kwiecień5 - 5
- 2022, Marzec6 - 2
- 2022, Luty2 - 2
- 2022, Styczeń2 - 1
- 2021, Grudzień5 - 1
- 2021, Listopad6 - 1
- 2021, Październik5 - 2
- 2021, Wrzesień7 - 0
- 2021, Sierpień5 - 2
- 2021, Lipiec2 - 0
- 2021, Czerwiec6 - 6
- 2021, Maj4 - 8
- 2021, Kwiecień6 - 11
- 2021, Luty1 - 1
- 2021, Styczeń2 - 3
- 2020, Grudzień4 - 7
- 2020, Listopad4 - 1
- 2020, Październik1 - 1
- 2020, Wrzesień2 - 0
- 2020, Sierpień9 - 8
- 2020, Lipiec5 - 0
- 2020, Czerwiec7 - 5
- 2020, Maj5 - 4
- 2020, Kwiecień4 - 0
- 2020, Marzec22 - 11
- 2020, Luty37 - 11
- 2020, Styczeń40 - 20
- 2019, Grudzień34 - 8
- 2019, Listopad41 - 0
- 2019, Październik40 - 2
- 2019, Wrzesień42 - 3
- 2019, Sierpień28 - 0
- 2019, Lipiec50 - 9
- 2019, Czerwiec35 - 0
- 2019, Maj36 - 3
- 2019, Kwiecień34 - 4
- 2018, Grudzień6 - 0
- 2018, Listopad12 - 2
- 2018, Październik16 - 0
- 2018, Wrzesień22 - 0
- 2018, Sierpień16 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec23 - 0
- 2018, Maj17 - 11
- 2018, Kwiecień29 - 6
- 2018, Marzec25 - 0
- 2018, Luty30 - 6
- 2018, Styczeń29 - 6
- 2017, Grudzień27 - 0
- 2017, Listopad23 - 0
- 2017, Październik19 - 2
- 2017, Wrzesień25 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec26 - 3
- 2017, Czerwiec32 - 4
- 2017, Maj30 - 2
- 2017, Kwiecień36 - 0
- 2017, Marzec30 - 0
- 2017, Luty21 - 2
- 2017, Styczeń21 - 1
- 2016, Grudzień24 - 1
- 2016, Listopad25 - 4
- 2016, Październik29 - 0
- 2016, Wrzesień31 - 6
- 2016, Sierpień28 - 3
- 2016, Lipiec35 - 2
- 2016, Czerwiec32 - 2
- 2016, Maj45 - 2
- 2016, Kwiecień32 - 0
- 2016, Marzec31 - 1
- 2016, Luty26 - 0
- 2016, Styczeń29 - 1
- 2015, Grudzień27 - 0
- 2015, Listopad26 - 0
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień27 - 2
- 2015, Sierpień32 - 0
- 2015, Lipiec29 - 4
- 2015, Czerwiec21 - 0
- 2015, Maj32 - 1
- 2015, Kwiecień25 - 0
- 2015, Marzec23 - 0
- 2015, Luty7 - 0
- 2015, Styczeń16 - 0
- 2014, Grudzień15 - 8
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik26 - 10
- 2014, Wrzesień26 - 4
- 2014, Sierpień26 - 5
- 2014, Lipiec32 - 3
- 2014, Czerwiec28 - 1
- 2014, Maj29 - 13
- 2014, Kwiecień28 - 2
- 2014, Marzec27 - 5
- 2014, Luty26 - 8
- 2014, Styczeń29 - 11
- 2013, Grudzień31 - 16
- 2013, Listopad27 - 18
- 2013, Październik31 - 29
- 2013, Wrzesień27 - 10
- 2013, Sierpień26 - 0
- 2013, Lipiec25 - 2
- 2013, Czerwiec30 - 11
- 2013, Maj31 - 21
- 2013, Kwiecień29 - 42
- 2013, Marzec19 - 17
- 2013, Luty16 - 10
- 2013, Styczeń25 - 36
- 2012, Grudzień19 - 15
- 2012, Listopad24 - 7
- 2012, Październik24 - 0
- 2012, Wrzesień25 - 3
- 2012, Sierpień27 - 0
- 2012, Lipiec29 - 8
- 2012, Czerwiec13 - 14
- 2012, Maj4 - 0
- 2012, Marzec2 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Październik2 - 0
- 2011, Wrzesień1 - 0
- 2011, Sierpień1 - 0
- 2011, Czerwiec3 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Kwiecień3 - 0
- 2011, Marzec3 - 0
- 2011, Luty1 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
VW T4
Dystans całkowity: | 1616.97 km (w terenie 423.82 km; 26.21%) |
Czas w ruchu: | 50:51 |
Średnia prędkość: | 14.45 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.70 km/h |
Suma podjazdów: | 5399 m |
Suma kalorii: | 3129 kcal |
Liczba aktywności: | 60 |
Średnio na aktywność: | 26.95 km i 1h 53m |
Więcej statystyk |
- DST 9.00km
- Sprzęt [R.I.P] Quip
- Aktywność Jazda na rowerze
...
Wtorek, 31 maja 2022 · dodano: 31.05.2022 | Komentarze 1
Po kilku latach poszukiwań, prób i błędów udało się znaleźć idealne rozwiązanie na przewożenie rowerów na busiku.Te wieszane na klapę, to lipa, bo opadają.
Te mocowane na hak, to lipa, bo w terenie i na hopkach haczy się hakiem i bagażnikiem o podłoże.
W środku jest spoko opcją, ale nie na dłuższą metę, na zasadzie wakacji.
Tak więc póki co mówię "na razie" wszelkim improwizacjom w postaci pasków, gumek, ekspanderów.
Tanio nie było, lekko znaleźć też nie było (na klapę są, na drzwi ciężko było znaleźć), ale jest; i to chyba na dłużej.
Montaż rowerów raz, dwa; montaż samego bagażnika również; dodatkowo zostawiłem mocowanie drabinki, gdybym chciał do niej szybko wrócić.



- DST 37.00km
- Sprzęt [R.I.P] Quip
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Radwanic do Brzegu.
Niedziela, 1 maja 2022 · dodano: 01.05.2022 | Komentarze 1
Z Radwanic do Brzegu.Mama przeszła już oficjalnie i całkowicie na emeryturę (całe życie pracowała w PKP ;-)) i chciała zrobić spotkanie.
Początkowo miał być Wrocław, ale stanęło na Brzegu (pośrodku Nią, Teściami a nami ;-)) w Browarze Brzeg; to już nasze kolejne odwiedziny tamże i mogę szczerze polecić - jakość i obfitość serwowanych dań, miejscowe piwo oraz, a chyba przede wszystkim (!) obsługę.
Trasa z Radwanic do Brzegu klasycznie - na szybko, czyli DK94 (ciężko o alternatywę bez sporego nadłożenia drogi, a zależało mi na czasie).
Ruch nieduży (ograniczenia ciężarówek z uwagi na weekend majowy), osobówki wyprzedzały poprawnie - to miłe. Ale nudno strasznie; nawet autem nie lubię tej trasy.
Do Brzegu Justyna przyjechała busem, więc na parkingu zapakowałem rower do auta i wróciliśmy czterema kołami (korciło, żeby dokręcić kilometry do domu rowerem, ale musiałem być kierowcą ;-))
Deptałem i było pod wiatr, więc dziś przy 37. kilometrach zostały dwie kreski (non stop Turbo i SpeedBox) i zasięg ok. osiem kilometrów (teoretyczny).
Czereśnia w końcu zakwitła, to już nasz trzeci raz.
Dwa tygodnie wcześniej niż w zeszłym roku (ostatnio 15. maja).
Ale dokładnie tak samo, jak dwa lata wstecz.
Zdjęcie nie oddaje, ale jest cała biała i jak się pod nią wejdzie, to buczy od pszczół :-)

- DST 8.45km
- Teren 5.00km
- Czas 00:57
- VAVG 8.89km/h
- VMAX 58.70km/h
- Podjazdy 241m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Glinno.
Sobota, 18 września 2021 · dodano: 20.09.2021 | Komentarze 0
W odwiedzinach u Andrzeja w Górach Sowich.




- DST 38.03km
- Czas 02:57
- VAVG 12.89km/h
- VMAX 39.76km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 153m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Włochy.
Wtorek, 31 sierpnia 2021 · dodano: 31.08.2021 | Komentarze 2
W końcu wakacje :-)Wyjazd w niedzielę, naszykowaliśmy i spakowaliśmy się na Bieszczady, żeby się tam pokręcić autem i rowerami. W sobotę wieczorem, po sprawdzeniu prognozy pogody, stwierdziliśmy, że w Polsce ma być za zimno i za deszczowo i... pojechaliśmy do Włoch.
Totalnie na pałę, bez planu i dokładnego pomysłu gdzie, w busie mając zapakowane kalosze w Bieszczady i zestaw ciepłych ubrań ;-)
Bez szczepień, testów, pewności gdzie dojedziemy, albo czy nas gdzieś nie cofną. Na granicach (Polska- Czechy- Niemcy- Austria- Włochy) zero kontroli, nikt nam dupy nie zawracał. Nie jechaliśmy autostradami, tylko lokalnymi drogami, bo przyjemniej, a i widoki ciekawsze.
Spaliśmy wyłącznie w busie, głównie na dziko z jednym wyjątkiem na kempingu.
Rowerowe kilometry zbiorcze z całego wyjazdu (nie pojechaliśmy jeździć na rowerach, wzięliśmy je jako dodatek do wyjazdu).
Pierwszy dzień, to wyjazd z Polski, przejazd przez całe Czechy i nocleg gdzieś w Niemczech na pustym parkingu przy markecie, nieopodal Tureckiego kebsa, gdzie całą noc ktoś przyjeżdżał i się kręcił - ciekawe doświadczenie i niespełna cztery godziny snu. Wstaliśmy o czwartej trzydzieści i ruszyliśmy dalej, tym razem już bez deszczu.
Po przekroczeniu granicy z Austrią totalnie zmienił się krajobraz, na horyzoncie zaczęły pokazywać się całkiem okazałe góry.
Kraj niespełnionego malarza nic się nie zmienił, odkąd przejeżdżaliśmy tędy wracając z Chorwacji siedem lat wcześniej - dynie i kukurydza :-)
Warto było nie jechać autostradą, tylko wioskami, bo Tyrol jest naprawdę piękny; klimatyczne domki położone na zboczach gór, mnóstwo pastwisk i krów z dzwoneczkami...
Włochy przywitały nas słoneczną, ale wietrzną pogodą - w końcu góry, nadal Tyrol (choć po drugiej stronie granicy), dodatkowo byliśmy już całkiem wysoko.
Żeby nie było za nudno postanowiliśmy nie jechać dookoła między górami, tylko przebić się przez przełęcze. Podczas podjazdu na pierwszą (2211 m.n.p.m.) udało nam się zagotować płyn chłodniczy; poczekaliśmy aż temperatura spadnie, uzupełniłem to, co się wygotowało i ruszyliśmy dalej w górę, tym razem już trochę spokojniej. Bądź co bądź zapakowany bus, to blisko trzy tony wagi, podjazdy rzędu dwudziestu kliku procent, a miejscami było tak stromo, że trzeba było redukować z dwójki na pierwszy bieg. Zjazdy niezłymi serpentynami, gdzie przy trzydziestu kilometrach na godzinę miało się wrażenie, że wyrzuci z drogi na zakręcie... Hamulce tylko raz udało się nieco zagrzać. Miodzio :-)
Warto było pokonywać przełęcze, bo widoki naprawdę niesamowite!
Następnym przystankiem miało być Jezioro Garda - moje małe rowerowe marzenie. Niestety rzeczywistość totalnie rozczarowała. Miejsce bardzo skomercjalizowane, ludzi całe mrowie, nawet w mniejszych miejscowościach pełno butików, marketów, na parkingach brak miejsc... O zatrzymaniu się na dziko można właściwie zapomnieć. Przejechaliśmy właściwie całą zachodnią część jeziora i stwierdziliśmy, że to bez sensu. Poszukaliśmy na mapie niedużej miejscowości niedaleko od Gardy i tak trafiliśmy do Borghetto. Urokliwa, piękna i spokojna wioska, w której zabawiliśmy trzy dni, zrobiliśmy sobie bazę wypadową na przejażdżki rowerami po okolicy, znaleźliśmy bardzo fajną knajpkę, do której wracaliśmy co wieczór na pyszną pizzę, tortellini i wino, a czasem poznaliśmy się już z właścicielami ;-) Papież Polak nadal we Włoszech robi swoje, a w Borghetto chyba nie było wielu Polaków, mało brakowało, a robiliby sobie z nami zdjęcia ;-)
Żeby nie było, że rowery wieźliśmy tylko na aucie, to wybraliśmy się na przejażdżkę nad Gardę wzdłuż rzeki Mincio do Peschiera del Garda. Tam oczywiście pełno ludzi, więc nie zabawiliśmy zbyt długo, ale można powiedzieć, że Garda (z) rowerem zaliczona ;-)
Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że według prognoz w Polsce było deszczowo i poniżej dwudziestu stopni, a my w tym czasie mieliśmy ponad trzydzieści. W cieniu. Jak padało, tylko tylko przelotnie i w nocy.
Powrót do Polski również z pominięciem autostrad. W Austrii GPS poprowadził nas takimi wioskami, że szok; późny wieczór, deszcz, zajebista mgła, nic nie widać, droga wąska... Świadomość, że po lewej stronie jest całkiem spora przepaść nie poprawiała nastroju ;-) Finalnie udało się znaleźć kawałek parkingu pod jakimś gościńcem, gdzie przeczekaliśmy do rana. Mimo, że na dworze było raptem sześć stopni (!), to w busie całkiem przyjemnie. Powrót z południa już tradycyjnie przez Hanusovice z postojem przy browarze Holba.
Wyjazd totalnie na spontanie i bez planu, ale mimo wszystko bardzo udany. Może gdybyśmy wcześniej się ogarnęli z tym, gdzie wyjeżdżamy, to odwiedzilibyśmy więcej miejsc nad Adriatykiem, a tak trzeba było więcej improwizować :-)
Jedzenie we Włoszech, to czysta poezja. Pizza, makarony (wszystkie), kawa (!), białe schłodzone wino... Chociażby dlatego warto było jechać taki kawał drogi :-)
Busem pokonaliśmy przeszło dwa tysiące trzysta kilometrów, z czego sporą część po górach, w tym Alpach.
Najwyższy punkt, który zdobyliśmy, to Penserjoch passo Pennes (2211 m.n.p.m.).
Podczas całej podróży busik spalił lekko ponad sto dziewięćdziesiąt pięć litrów ropy, co dało średnie spalanie na poziomie niespełna ośmiu litrów na setkę. Całkiem nieźle, jak na dwudziestoletnie auto z silnikiem dwa i pół litra. Do tego nieźle załadowanym.
DMC busa, to dwa tysiące osiemset kilo, sam na pusto waży około dwa dwieście; do tego dochodzi zabudowa, lodówka, bagażnik na hak plus dwa rowery, ponad sześćdziesiąt litrów wody spożywczej i czterdzieści do kąpieli / mycia naczyń, trochę jedzenia, ciuchy i sprzęt kempingowy. Myślę, że jeżeli nie przekroczyliśmy, to DMC, to byliśmy blisko granicy ;-)
Rzeczy, które nam się totalnie nie przydały? Całkiem sporo, bo jak wspomniałem wcześniej spakowaliśmy się na Bieszczady. Dwa polary, kalosze i buty w góry i ciuchy przeciwdeszczowe można było zostawić w domu :-) Podobnie grill, węgiel i cztery "szwedzkie ogniska", które przygotowałem na "nasze góry".
Z rzeczy, które się z kolei przydały, to płyn do chłodnicy (!!!), toaleta turystyczna, lodówka i solar na dachu. Dzięki solarowi byliśmy właściwie uniezależnieni od prądu - starczało na wszystko czego potrzebowaliśmy, dodatkowo we Włoszech na postojach lodówka chodziła właściwie bez przerwy. Ani razu nie podpinałem busa pod "zewnętrzny" prąd. Maty na przednią i boczne szyby też nie były złym pomysłem, bo nie dość, że chroniły (całkiem skutecznie) przed słońcem, to dodatkowo osłaniały nad od świata zewnętrznego wieczorami i w nocy :-)
Czy czegoś brakowało? Ogólnie nie, w niedalekiej przyszłości pomyślę nad trzema najważniejszymi rzeczami: podnieść zawieszenie w busie, zwłaszcza tył (przy większym załadunku mocno siadł), zamocować halogeny na przód (na te cholerne mgły było by jak znalazł; a mam cały czas odłożone i gotowe do montażu halogeny, które kilka lat temu dostałem od Teścia...), bagażnik na rowery na drzwi, a nie na hak (niestety te wszystkie mocowane na haku mocno komplikują dostanie się do bagażu z tyłu auta pod łóżkiem); szukam od dłuższego czasu, ale ciężko znaleźć na drzwi, większość dostępnych jest na klapę.
Nepomuki. Trudny temat, do kolekcji trafiły mi dwa, jeden z Niemiec, drugi z Włoch. Po drodze było ich co prawda całe mnóstwo (zwłaszcza Czechy, choć i w Austrii kilka mijaliśmy), ale ciężko było by się przy każdym zatrzymywać... A szkoda.
Czasy mamy takie, a nie inne, więc parę słów o obecnej sytuacji na granicach. I nie tylko.
Nie szczepimy się, nie testujemy, po prostu żyjemy nie karmiąc głów newsami z telewizora. Na wakacje wybraliśmy się totalnie spontanicznie i na pałę, nie do końca wiedząc co z tego wyjdzie. Zaznaczam, że nie wiemy, jak wygląda sytuacja na lotniskach czy przejściach granicznych na autostradach, my jechaliśmy wiochami i mniejszymi miejscowościami, w takich też przekraczaliśmy granicę. Na granicach, jak już wcześniej wspomniałem, zero kontroli, sprawdzania... Ciężko "nie rzucać się w oczy" dużym, żółtym busem, ale staraliśmy się nie prowokować pewnych sytuacji, czyli jazda z przepisową prędkością itp.
We Włoszech sytuacja wygląda tak, że wewnątrz restauracji mogą przebywać tylko osoby zaszczepione ("green pass"), w ogródku bez znaczenia. Wewnątrz również tylko w maseczkach, a na ulicy jak u nas - jedni mają, inni nie; nie ma reguły. Jako ciekawostkę można podać przykład z restauracji w Borghetto, gdzie sami właściciele pytali nas, jak wyglądała sytuacja covidowa w Polsce, bo w ich mediach mówili, że strasznie i trup się ścielał gęsto. Zdziwieni byli, jak powiedzieliśmy, że u nas tak przedstawiano Włochy, a zwłaszcza Lombardię. Powiedzieli, że były przypadki, że czasem ktoś umarł, niekiedy ktoś bliski, że po prostu na początku nie wiedzieli o co chodzi, jak z tym walczyć. Czyli tak, jak u nas. Ale nie było ponoć takiej masakry, jak to przedstawiały rodzime media.
Teoretycznie drogę (tam i) z powrotem powinniśmy pokonać tranzytem, każdy kraj przejeżdżając w określonym czasie. Mało realne, gdy omija się autostrady. Ciężko też nie zjeść "normalnego" posiłku po drodze. W Czechach, zgodnie z informacją na drzwiach, weszliśmy do knajpy w maskach. Ludzie wewnątrz patrzyli na nas, jakbyśmy przylecieli z innej planety, bo wszyscy byli bez. Jak my zdjęliśmy, to nawet panie kelnerki chodziły już bez.
Pozostawiam pod indywidualną ocenę z zastrzeżeniem, żeby uważnie dawkować sobie wszelkie informacje ;-)
Wpis zbiorczy, więc i zdjęcia zbiorcze (w miarę chronologicznie).
















































Nepomuki:
1. Borghetto:


2. Untergrasensee:

Kategoria Canyon, Czechy, Góry, Nepomuki, VW T4, Wakacje 2021, Pieszo, spacer
- DST 10.00km
- Teren 6.00km
- Sprzęt [R.I.P] Quip
- Aktywność Jazda na rowerze
...
Środa, 18 sierpnia 2021 · dodano: 19.08.2021 | Komentarze 0
Zbiorcze kilometry, głównie z dojazdów do mechanika, bo szykuję auto na wakacje.Zabieramy rowery, więc może trochę kilometrów wpadnie ;-)
Trochę się na wiosce działo i dzieje, lato ma się ku końcowi, a my zbieramy się na wyjazd.
Ostatnio, przy okazji powrotu z wakacji, odwiedzili nas Janusz z Honoratą, od których kupowaliśmy busika :-)

- DST 10.00km
- Teren 4.50km
- Sprzęt [R.I.P] Quip
- Aktywność Jazda na rowerze
...
Poniedziałek, 5 lipca 2021 · dodano: 05.07.2021 | Komentarze 0
- DST 28.71km
- Czas 01:42
- VAVG 16.89km/h
- VMAX 36.83km/h
- Podjazdy 450m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Miłomłyn; dzień trzeci.
Niedziela, 18 kwietnia 2021 · dodano: 21.04.2021 | Komentarze 2
Poranek w Matytach pochmurny i dość chłodny. Pierwszy poszedłem spać, pierwszy wstałem, jeszcze przed siódmą, więc trochę się pokręciłem po okolicy.Po pysznym i swojskim śniadaniu przygotowanym przez Dorotę pojechaliśmy z Jackiem na poranne oporządzenie koni.
Na dziś plan był taki, żeby objechać Jeziorak od zachodniej strony, zahaczyć o Iławę i wrócić wschodnią stroną do Miłomłyna.
Trochę ze sobą walczyłem i jakoś nie wierzyłem zapewnieniom Tomka, że "dziś głównie asfalt" ;-) Postanowiłem wrócić krótszą, typowo asfaltową trasą bezpośrednio do Miłomłyna i jeszcze tego samego dnia wrócić do domu. Początkowo planowałem zostać do poniedziałku i wtedy na spokojnie wyjechać, ale stwierdziłem, że zostawanie u Tomka na Przystani tylko po to, żeby przespać się w busie, jest trochę bez sensu i lepiej wrócić jeszcze w niedzielę. Zawsze to dzień do przodu na ogarnięcie się, a i Justynie przydałaby się pomoc w Brzozowcu.
(Tak, stęskniłem się ;-))
Tak więc na wyjeździe z Matyt chłopaki odbili na dół na Jerzwałd i Iławę, a ja w stronę Dobrzyk. Niespełna trzydzieści kilometrów, z czego może pięć bez deszczu. Dwanaście kilometrów przed Miłomłynem próbowałem chować się w wiacie przystankowej, ale po kilku minutach stwierdziłem, że nie ma to większego sensu, bo niebo było mocno zaciągnięte chmurami. Padać przestało dokładnie (!) na wjeździe do Miłomłyna, do auta dojechałem totalnie przemoczony od głowy do stóp. Na Przystani szybko się przebrałem, przegrupowałem bagaż, zapakowałem rower i w drogę powrotną :-)
Powrót dość szybki, tym razem postawiłem na ekspresówki i autostrady; z początkowych pięciu godzin udało mi się skrócić do czterech czterdziestu ;-) Busik młody nie jest, ale jednak zapas mocy pod maską ma, a i pod pedałem momentami było miejsce, więc to nie było jego ostatnie słowo... Tylko paliwa się trochę ożłopał :-)
Wyjazd - fajny. Tomasz jak zawsze bardzo fajnie ułożył trasę i zorganizował całość. Nawet całe to "podziemie turystyczne", z którego skorzystaliśmy (to akurat jest smutne). Jedyny minus, to mój błąd i zabranie nieodpowiedniego roweru, jak na tamte warunki. Reszta naprawdę świetnie, nawet pogoda dopisała, nie licząc dwóch przemoknięć :-) No i ból dupy jednak dał się we znaki... ;-)
Kolejny Rajd, to Sudety w październiku, ale może uda mi się wrócić z Justyną na Mazury Zachodnie ciut wcześniej... ;-)
Najważniejsze jednak, to to co zostało w głowie - pełnia inspiracji, pomysłów, których nabrałem w Matytach.








Kategoria Solowe stany, VW T4, Rowersi, Diamant, Miłomłyn
- DST 7.05km
- Teren 7.05km
- Czas 00:32
- VAVG 13.22km/h
- Podjazdy 62m
- Sprzęt [R.I.P.] Diamant
- Aktywność Jazda na rowerze
Miłomłyn; dzień pierwszy.
Piątek, 16 kwietnia 2021 · dodano: 21.04.2021 | Komentarze 2
Auto zapakowałem i przygotowałem wczoraj, więc dziś pozostało ogarnąć się z rana, dopakować podręczne graty i w drogę.Nie chciałem jechać ekspresówkami i autostradami, więc wybrałem dojazd wichurami; niby fajnie, bo spokojniej i krajoznawczo, ale z domu wyjechałem o dziewiątej trzydzieści, a do Miłomłyna zajechałem o szesnastej trzydzieści (z jednym postojem na tankowanie). Przez całą drogę może sześćdziesiąt kilometrów przejechałem bez deszczu ;-)
Na miejscu wypakowałem rower, ogarnąłem bagaż, poczekałem na Herbica i Krzyśka i ruszyliśmy do Piławek. Jak na Herbica przystało prosta trasa okazała się być trochę trudniejsza, a rower na wąskich oponach, dodatkowo obciążony sakwami wcale nie ułatwiał pedałowania. Tu pierwszy raz pożałowałem, że nie wziąłem Canyona, tylko Diamanta.
Chociaż było mokro po wcześniejszych opadach, to na dojeździe nam nie padało.
W Piławkach poczekaliśmy jeszcze na Maćka, zjedliśmy obiadokolację, posiedzieliśmy trochę i do spania :-)






Trochę dużo bagażu mi wyszło - cztery sakwy plus torba na kierownicy. Dlaczego aż tak? Ano dlatego, że sakwy Ortlieba okazały się być sporo mniejsze niż moje wcześniejsze Crosso (mimo, że wziąłem jedne z większych). Zapakowałem standardowe rzeczy na dwunoclegowy wyjazd - trochę ciuchów rowerowych (tak udało się odgrzebać w szafie ;-)), trochę na wieczór i... tak wyszło. Jedyny "nadmiar", to grubszy polar na wieczory (miało być zimno) i "cywilna" kurtka (miało padać). Sama kurtka zajęła w sumie jedną przednią sakwę, a polar pół tylnej...
W każdym razie - gdzie te czasy, że z Dubrownika wracało się do Wrocławia zapakowanym w dwie sakwy, albo na tygodniowy wypad w góry pakowało się w piętnastolitrowy plecak. Z namiotem i śpiworem...? :-)
(Plecak ze zdjęcia zapakowany rzeczami do spania w aucie)

- DST 9.00km
- Teren 9.00km
- Aktywność Wędrówka
Biskupia Kopa pieszo (znów).
Niedziela, 4 kwietnia 2021 · dodano: 04.04.2021 | Komentarze 1
Dawno nic nie było. Na rower okazji jakby mało, bo niedawno dopiero śnieg stopniał i zrobiło się cieplej. Parę kilometrów zapisanych jest, ale zbiorczo pojawią się niebawem.Dziś, z uwagi na drugie już "pandemiczne" Święta Wielkiej Nocy, których nie spędzaliśmy w rodzinnym gronie, wybraliśmy się na Biskupią Kopę. Właściwie, to nie weszliśmy na szczyt, szerszym łukiem mięliśmy nawet tamtejszy Dom Turysty (mylnie określany mianem schroniska).
Tak wyszło.
Byliśmy z psami, po drodze mijaliśmy się z ludźmi (z dziećmi) i z psami, ale niestety nie każdy potrafi dostosować się do ogólnej zasady, że w parku / w lesie / na szlaku trzymamy psa na smyczy, co momentami podnosiło nam się ciśnienie podczas "mijanek".
Psiaki wymęczone, my trochę też, bo dawno nie mieliśmy tylu kilometrów w nogach i łapach ;-)
Na powrocie postój w lesie na świąteczny żurek i dalej w drogę :-)






W drodze powrotnej (ciut naokoło) złapaliśmy dwóch Janków:
Łąka Prudnicka:


oraz Puszyna:


No i skoro już piszę, to busik doczekał się nowych zimowych (ale jednak całorocznych) opon A/T:

oraz instalacji fotowoltaicznej:

Wygląda to tak:
- solar 100 W + regulator
- przetwornica 1000 W
- dwa akumulatory postojowe (56Ah i 78Ah) - oba stare, ale jare i działają, w planach kiedyś oba większej pojemości i głębokiego rozładowania, ale póki co na nasze potrzeby hula.
Na dłuższy trip te dwa akumulatory to mało, jeżeli brać pod uwagę podłączenie lodówki, ale to wszystko jest do ogarnięcia, a w razie czego jest w busiku podłączenie pod prąd 230 V na kempingu.
W każdym razie kolejny punkt odhaczony, następnie ogrzewanie postojowe ;-)
Oby tylko szaleństwo z wirusem się skończyło i udało normalnie wyjechać gdzieś na wakacje.
Bez wirusa.
Bez szczepień.
Bez paszportów.
Na spokojnie.
Jak kiedyś.
Normalnie.
Kategoria VW T4, Pieszo, spacer, Nepomuki, Góry
- DST 22.54km
- Teren 15.00km
- Czas 02:38
- VAVG 8.56km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 680m
- Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
- Aktywność Jazda na rowerze
Singletrack Glacensis.
Piątek, 21 sierpnia 2020 · dodano: 25.08.2020 | Komentarze 2
W końcu przyszedł czas na mój coroczny samotny wyjazd w góry. Na ogół wyjeżdżałem w okolicach maja / czerwca, ale że ten rok i pod tym kątem jest wyjątkowo popieprzony, to czas znalazłem dopiero teraz. Kierunek też trochę inny niż zwykle, bo nie Izery, a Kotlina Kłodzka i otwarte tam (i otwierane ciągle nowe) trasy Singletrack Glacensis.Miałem jechać w piątek, ale stwierdziłem, że to bez sensu, bo stracę część przedpołudnia na dojazd, więc spakowałem auto po pracy i ruszyłem jeszcze w czwartek. Postanowiłem zakotwiczyć na kempingu nieopodal Złotego Stoku - nieduży, w miarę kameralny, przystępny cenowo i z miłą obsługą. Z sanitariatów nie korzystałem, więc się nie wypowiem, ale jeden prysznic i dwa kibelki, to chyba trochę za mało, zwłaszcza w jakieś weekendy. Ja na szczęście nie musiałem stać w kolejkach.
W czwartek wczesnym wieczorem się rozstawiłem i posiedziałem w spokoju; później przyjechała rodzinka ze Śląska i chwilę sobie pogadaliśmy przy piwku.
W piątek z rana kawa, śniadanie, zapakowałem plecak i ruszyłem.
Właściwie od samego przedpołudnia słońce dawało już nieźle popalić. Z kempingu do centrum Złotego Stoku jest jakieś trzy kilometry, z czego większość pod górkę, co dodatkowo nie ułatwiało ;-) Chwilę pobłądziłem po miasteczku, żeby trafić na wjazd na singla, ale w końcu się udało. Pomocna okazała się aplikacja "SnaT" z zaznaczonymi trasami Singletrack Glacensis.
Jako, że byłem w Złotym Stoku, to oczywistym wyborem było przejechanie Pętli Złoty Stok - początkowo lekko pod górkę, potem trochę bardziej stromo (upał - nawet w lesie - nie pomagał). Na Przełęczy Pod Trzeboniem stwierdziłem, że pomału wracam w stronę auta. Zjazd - bajka; dość szybki, miejscami techniczny (bandy, delikatne agrafki), dobrze oznakowany, kończy się w samym Złotym Stoku.
Miałem tego dnia zaliczyć jeszcze przynajmniej dwie, albo i trzy trasy, ale pogoda zrobiła swoje. Ba! W domu, planując trasę palcem na mapie zaliczyłem nawet Pętlę Międzygórze ;-)
Jedno jest pewne, z pewnością jeszcze wrócę w Kotlinę Kłodzką, którą tak bardzo lubię, żeby przejechać kolejne pętle. A jest co jeździć, bo tras w ramach projektu SingleTrack Glacensis jest ponad dwieście kilometrów.
Jeżeli pozostałe przygotowane są tak, jak Pętla Złoty Stok, to super sprawa - praktycznie cała w miarę utwardzona tłuczniem, dobrze oznakowana, technicznie i kondycyjnie różnie (każda ma swój stopień trudności).
Jakieś dwa kilometry przed kempingiem na asfaltowym zjeździe złapałem kapcia... Stwierdziłem, że szkoda zachodu, żeby w tym miejscu zmieniać dętkę, więc końcówka z buta :-)
Po powrocie na kemping prysznic, obiad, chwila popołudniowej drzemeczki i wieczorny chill.
Czasem trzeba tak samemu gdzieś pojechać i pobyć tylko ze sobą, tym bardziej, że odkąd mieszkamy na wiosce, to naprawdę mało co się z niej ruszam :-)



















Przed kościołem w Złotym Stoku upolowałem figurę św. Jana Nepomucena, o tyle ciekawą, że postać świętego przedstawiona jest bez charakterystycznego biretu na głowie.
Niestety zdjęcie mocno kiepskie, bo pod słońce, ale nie udało się obejść tak, żeby złapać lepsze ujęcie.


W busiku był czas przetestować dwa nowe rozwiązania:
- stoliczek zakładany na drzwi przesuwne - idealna na postawienie piwa, kubka lub kuchenki. Czas wykonania jakieś piętnaście minut, materiały z odzysku, możliwie najprostszy patent - ważne, że działa i nie zajmuje na pace dużo miejsca.

- prysznic. Również na patencie - sklejona rura kanalizacyjna zamocowana do belek na dachu i pomalowana na czarno; mieści około trzydzieści litrów wody, więc w sam raz na trzy, cztery szybki kąpiele. Woda w ciągu dnia nagrzewa się od słońca, a wieczorem można wziąć ciepły prysznic. Koszt około sto pięćdziesiąt złotych, z czego pompka bezprzewodowa (ładowana USB) z końcówką prysznicową około stówy... Wszystko się trzyma (na klej i srebrną taśmę), nic nie cieknie, nie rozszczelnia się, nawet podczas awaryjnego hamowania. Czekam jeszcze tylko na dwie kotary, żeby nie chlapać wodą wewnątrz auta, a z drugiej odgrodzić się od gawiedzi między skrzydełkowymi drzwiami :-)

Na powrocie zahaczyłem o Magdę i Franka; niedawno jego ojciec kupił... Buicka Rivierę z roku 1971. Trzybiegowy automat z ogromnym silnikiem... Niby lata siedemdziesiąte, a z klimą i wszystkimi szybami elektrycznymi (a co u nas wtedy jeździło...? ;-)). Wrażenia z jazdy niesamowite, będąc za kierownicą ma się wrażenie, że maska nigdy się nie kończy. Do tego bydle na blisko sześć metrów długie.
Coś pięknego.
