Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Ciacho1985 z miasteczka Jordanów Śląski / Wrocław. Mam przejechane 45438.83 kilometrów w tym 6642.79 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:3261.45 km (w terenie 1546.66 km; 47.42%)
Czas w ruchu:144:22
Średnia prędkość:13.04 km/h
Maksymalna prędkość:78.00 km/h
Suma podjazdów:41590 m
Suma kalorii:12482 kcal
Liczba aktywności:111
Średnio na aktywność:29.38 km i 2h 13m
Więcej statystyk
  • DST 4.00km
  • Aktywność Wędrówka

Gromnik.

Wtorek, 9 stycznia 2024 · dodano: 09.01.2024 | Komentarze 0

Niedzielna wycieczka na najwyższy szczyt Wzgórz Strzelińsko - Niemczańskich. 

Spacer krótki, ale bardzo przyjemny - z ogniskiem i sankami ;-)

Aż dziwne, że byłem tu pierwszy raz.



  • DST 8.00km

Podsumowanie 2023.

Niedziela, 31 grudnia 2023 · dodano: 09.01.2024 | Komentarze 1

No i przyszedł czas na podsumowanie roku 2023... 
Dziwnego i szalonego roku. Chyba jednego z bardziej szalonych i pełnego zmian dotychczas. 

Rowerowo - totalne dno. Nie dobiłem nawet do "magicznego" tysiąca rocznie. Wycieczek tyle, co kot napłakał. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko brak czasu i mnóstwo zawirowań w życiu. Rowery chyba więcej w tym roku przejechały ze mną na (i w) aucie. 

No bo właśnie, jeżeli chodzi o auto, to w tym roku pobiłem swój absolutny rekord, jeżeli chodzi o kilometry i czas spędzony za kółkiem, a nie na kółkach. Obok busika pojawiła się skodzinka. 

W pierwszym kwartale pozbyliśmy się koni, lisy zabrały kilka kaczek, pochowałem ze dwa koty... A pod koniec roku, z własnej, nieprzymuszonej woli zostawiłem psy, dom, Justynę.
No właśnie...

Prywatnie czas totalnych zawirowań i mając trzydzieści osiem krzyżyków na karku mogę powiedzieć, że zaczynam życie totalnie na nowo. 
Rok 2023 przyniósł wyprowadzkę z Brzozowca, złozony pozew rozwodowy, przeprowadzkę w nowe, tymczasowe miejsce. 
Poznanie nowych, bardzo wartościowych ludzi, niektórych poznanych kiedyś - zupełnie na nowo, odświeżenie kilku starych znajomości.

Czereśnię zmieniłem na kasztana.
(Też imponujący.)

Co będzie dalej - nie mam pojęcia. Nawet nie próbuję planować. Nie wiem, gdzie finalnie wyląduję.
W każdym razie 2024 nie zanosi się bardziej rowerowo niż ten umykający przez palce 2023... 

No i tradycyjnie podsumowanie na zdjęciach... 

Styczeń. 


Luty.

Marzec.


Kwiecień.


Maj.

Czerwiec.


Lipiec.


Sierpień.


Wrzesień.


Październik.


Listopad.


Grudzień.

Kategoria Góry, Pieszo, spacer


  • DST 7.00km
  • Aktywność Wędrówka

Wielka Sowa.

Sobota, 30 grudnia 2023 · dodano: 09.01.2024 | Komentarze 0

Przedsylwestrowy wypad na Wielką Sowę. 
Im wyżej tym więcej śniegu. 
Powrót w mocnej szarówce i coraz gęstszej mgle... 







  • DST 8.00km
  • Aktywność Wędrówka

Ślęża.

Piątek, 29 grudnia 2023 · dodano: 09.01.2024 | Komentarze 0

Szybkie wejście i zejście na Ślężę.
Oj, dawno nie byłem.






Kategoria Góry, Pieszo, spacer


  • DST 43.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przełęcz Okraj / Mala Upa

Sobota, 23 września 2023 · dodano: 25.09.2023 | Komentarze 0

Trzydniowy, a właściwiej - trzynocny wypad. 
W piątek wieczorem, tuż przed zmrokiem, wylądowałem na Camp66 pod Karpaczem. Dawno nie byłem w Polsce na kempingu, ceny trochę kosmos, ale kto bogatemu zabroni ;-) Opcja z prądem, bo na solar z uwagi na pogodę nie bardzo było co liczyć. Kemping bardzo przyjemny, z bardzo fajnym widokiem (dopiero w sobotę rano dało się zobaczyć), z całym zapleczem kuchennym, sanitariatami, miejscem na ognisko, strefą dla dzieciaków, dobrą kuchnią i przyjazną obsługą (vide: PTTK Samotnia !). 
W sobotę przed południem ruszyem sobie spokojnie na Przełęcz Okraj, do Malej Upy. Tak sentymentalnie, zawsze z chłopakami tam śmigaliśmy (można o tym przyeczytać TUTUTUTU oraz TU ;-) ) . Na przełęczy obiad po czeskiej stronie w knajpie, co zawsze, szybkie piwko i zjazd. Dobrze, że chociaż polar zabrałem do sakwy, bo mnie tak przepizgało na zjeździe, że szok ;-) 
Po powrocie na kemping prysznic, kolacja, chwila przy ognisku i spać :-) 
Niedziela, to już pakowanie busa z rana i powrót. 
Nocleg nad Zalewem Mietkowskim na dziko i w poniedziałek rano zameldowanie się na wiosce... 







 





  • DST 10.00km
  • Sprzęt [R.I.P] Quip
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje 2023.

Niedziela, 9 lipca 2023 · dodano: 09.07.2023 | Komentarze 0

Kilometry Quipem po okolicy, a przy okazji wpis wakacyjny. 


Wakacje 2023. 
Trasa autem z rowerami, choć ja z roweru na tym wyjeździe nie skorzystałem z uwagi na palące słońce i świeży tatuaż na dłoni. Nie przemyślałem tego do końca, no ale tak bywa ;-)

Kraje: Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Serbia, Bośnia, Chorwacja, Słowenia. 
Miała być jeszcze Czarnogóra i Albania, ale trochę się przeliczyliśmy z czasem. No i wyszła awaria, ale o tym za chwilę. 

Cała trasa wiochami i lokalnymi drogami, z opcją "unikaj opłat i autostrad". Ogólnie skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w Chorwacji i tam przejechaliśmy z południa na północ Jadrańską Magistralą, tą, co kiedyś na rowerach. 
Normalni ludzie jadą do Chorwacji autostradą i po kilku godzinach jazdy są na miejscu. Ale nie my. Do Chorwacji dojechaliśmy przez Czechy, Słowację, Węgry, Serbię, Bośnię i jej obłędne góry. 

Wszystkie noclegi, poza Chorwacją, na dziko w przygodnie znajdowanych miejscówkach. Chorwacja niestety mocno walczy z lokatorami na dziko i tam wjeżdżaliśmy na kempingi (których jest naprawdę bardzo dużo), a reszta krajów, to hulaj dusza... 

Busik dzielnie sobie radził. Ważył sporo, licząc z bagażami, jedzeniem, lodówką, kiblem, zapasem wody itd., wyszło ponad trzy tony. Na podjazdach i zjazdach dawał sobie dzielnie radę, czasem na podjazdach w Bośni trzeba było redukować do drugiego czy pierwszego biegu, ale ciągnął pod górę dzielnie :-)

Na pograniczu Bośni i Chorwacji spotkała nas niesamowita burza i ulewa, droga dosłownie zamieniła się w rzekę, spadały kamienie, mimo dziewiątej rano było ciemno jak po dwudziestej pierwszej wieczorem, a do tego dookoła pioruny siarczyste i ogniste...

... no i nagle coś chrupnęło, strzeliło i było tak dziwnie, niespokojnie. Okazało się, że ułamała się sprężyna wahacza tylnego koła. Ale tak szczęśliwie, że się obróciła i reszta siadła na swoim miejscu; nic nie tarło, nie haczyło o oponę, tylko czasem na zakrętach dawała o sobie znać. Szukaliśmy mechanika, ale bezskutecznie (bo była sobota po dwunastej...), stwierdziliśmy więc, że będziemy jechać i ewentualnie szukać po drodze od poniedziałku... no i tak szukaliśmy i tak się jechało, że na tej urwanej sprężynie dojechaliśmy do Polski pokonując przeszło tysiąc sześćset kilometrów... :-)

Wyjazd bardzo fajny, choć jest niedosyt z Czarnogórą i Albanią, do której nie dojechałem. Ale to nie jest moje ostatnie słowo w takim razie. 
Spełnione marzenia - trzy: byłem autem w Bośni, a zawsze bardzo chciałem; widziałem Sarajewo i moja noga stanęła na starym moście (choć odbudowanym po wojnie) w Mostarze. Trochę się nie spodziewałem, ale się udało. 

Autem przejechaliśmy 2988 kilometrów; spalonego paliwa nie liczę, ale średnie spalanie mimo wagi, gór i przeciwności losu wyszło na poziomie ośmiu litrów na setkę. 
Z awarii, to jedynie sprężyna, reszta elegancko, chociaż czasem zastanawiałem się czy przed wyjazdem mówiłem mechanikowi na przeglądzie, żeby sprawdził hamulce ;-) 

Najbardziej urzekła mnie Bośnia; jest jeszcze trochę dzika, mało turystyczna, przynajmniej w głębi; wioski i wioseczki, krowy i owce na drogach, niesamowite widoki... 

Zdjęcia bez ładu i składu, nie po kolei, no ale jakieś są. 

:-) 




















































 

























































 











 



 









 








  • DST 42.00km
  • Teren 30.00km
  • Podjazdy 1600m
  • Sprzęt Nie mój ;-)
  • Aktywność Jazda na rowerze

Izery.

Sobota, 9 października 2021 · dodano: 10.10.2021 | Komentarze 1

Jesienny, integracyjny wypad w Izery z ekipą z pracy. 
Pierwszy dzień, to krótki trekking na Wysoki Kamień z miejsca noclegu; drugi, to wypad na rowery po górkach. 
Wypożyczone e-bike naprawdę zrobiły robotę; ci którzy nie zaznali jazdy po górach na rowerze mieli niezłą zabawę, a ja sam odkryłem MTB na nowo :-) 
Czad! :-D 































Kategoria Góry, Praca


  • DST 8.45km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:57
  • VAVG 8.89km/h
  • VMAX 58.70km/h
  • Podjazdy 241m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Glinno.

Sobota, 18 września 2021 · dodano: 20.09.2021 | Komentarze 0

W odwiedzinach u Andrzeja w Górach Sowich. 









Kategoria VW T4, Góry, Canyon


  • DST 38.03km
  • Czas 02:57
  • VAVG 12.89km/h
  • VMAX 39.76km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Podjazdy 153m
  • Sprzęt [R.I.P] Canyon Nerve AL+
  • Aktywność Jazda na rowerze

Włochy.

Wtorek, 31 sierpnia 2021 · dodano: 31.08.2021 | Komentarze 2

W końcu wakacje :-) 
Wyjazd w niedzielę, naszykowaliśmy i spakowaliśmy się na Bieszczady, żeby się tam pokręcić autem i rowerami. W sobotę wieczorem, po sprawdzeniu prognozy pogody, stwierdziliśmy, że w Polsce ma być za zimno i za deszczowo i... pojechaliśmy do Włoch. 
Totalnie na pałę, bez planu i dokładnego pomysłu gdzie, w busie mając zapakowane kalosze w Bieszczady i zestaw ciepłych ubrań ;-) 
Bez szczepień, testów, pewności gdzie dojedziemy, albo czy nas gdzieś nie cofną. Na granicach (Polska- Czechy- Niemcy- Austria- Włochy) zero kontroli, nikt nam dupy nie zawracał. Nie jechaliśmy autostradami, tylko lokalnymi drogami, bo przyjemniej, a i widoki ciekawsze. 
Spaliśmy wyłącznie w busie, głównie na dziko z jednym wyjątkiem na kempingu. 
Rowerowe kilometry zbiorcze z całego wyjazdu (nie pojechaliśmy jeździć na rowerach, wzięliśmy je jako dodatek do wyjazdu). 
Pierwszy dzień, to wyjazd z Polski, przejazd przez całe Czechy i nocleg gdzieś w Niemczech na pustym parkingu przy markecie, nieopodal Tureckiego kebsa, gdzie całą noc ktoś przyjeżdżał i się kręcił - ciekawe doświadczenie i niespełna cztery godziny snu. Wstaliśmy o czwartej trzydzieści i ruszyliśmy dalej, tym razem już bez deszczu. 
Po przekroczeniu granicy z Austrią totalnie zmienił się krajobraz, na horyzoncie zaczęły pokazywać się całkiem okazałe góry. 
Kraj niespełnionego malarza nic się nie zmienił, odkąd przejeżdżaliśmy tędy wracając z Chorwacji siedem lat wcześniej - dynie i kukurydza :-) 
Warto było nie jechać autostradą, tylko wioskami, bo Tyrol jest naprawdę piękny; klimatyczne domki położone na zboczach gór, mnóstwo pastwisk i krów z dzwoneczkami... 
Włochy przywitały nas słoneczną, ale wietrzną pogodą - w końcu góry, nadal Tyrol (choć po drugiej stronie granicy), dodatkowo byliśmy już całkiem wysoko. 
Żeby nie było za nudno postanowiliśmy nie jechać dookoła między górami, tylko przebić się przez przełęcze. Podczas podjazdu na pierwszą (2211 m.n.p.m.) udało nam się zagotować płyn chłodniczy; poczekaliśmy aż temperatura spadnie, uzupełniłem to, co się wygotowało i ruszyliśmy dalej w górę, tym razem już trochę spokojniej. Bądź co bądź zapakowany bus, to blisko trzy tony wagi, podjazdy rzędu dwudziestu kliku procent, a miejscami było tak stromo, że trzeba było redukować z dwójki na pierwszy bieg. Zjazdy niezłymi serpentynami, gdzie przy trzydziestu kilometrach na godzinę miało się wrażenie, że wyrzuci z drogi na zakręcie... Hamulce tylko raz udało się nieco zagrzać. Miodzio :-) 
Warto było pokonywać przełęcze, bo widoki naprawdę niesamowite! 
Następnym przystankiem miało być Jezioro Garda - moje małe rowerowe marzenie. Niestety rzeczywistość totalnie rozczarowała. Miejsce bardzo skomercjalizowane, ludzi całe mrowie, nawet w mniejszych miejscowościach pełno butików, marketów, na parkingach brak miejsc... O zatrzymaniu się na dziko można właściwie zapomnieć. Przejechaliśmy właściwie całą zachodnią część jeziora i stwierdziliśmy, że to bez sensu. Poszukaliśmy na mapie niedużej miejscowości niedaleko od Gardy i tak trafiliśmy do Borghetto. Urokliwa, piękna i spokojna wioska, w której zabawiliśmy trzy dni, zrobiliśmy sobie bazę wypadową na przejażdżki rowerami po okolicy, znaleźliśmy bardzo fajną knajpkę, do której wracaliśmy co wieczór na pyszną pizzę, tortellini i wino, a czasem poznaliśmy się już z właścicielami ;-) Papież Polak nadal we Włoszech robi swoje, a w Borghetto chyba nie było wielu Polaków, mało brakowało, a robiliby sobie z nami zdjęcia ;-)
Żeby nie było, że rowery wieźliśmy tylko na aucie, to wybraliśmy się na przejażdżkę nad Gardę wzdłuż rzeki Mincio do Peschiera del Garda. Tam oczywiście pełno ludzi, więc nie zabawiliśmy zbyt długo, ale można powiedzieć, że Garda (z) rowerem zaliczona ;-) 
Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że według prognoz w Polsce było deszczowo i poniżej dwudziestu stopni, a my w tym czasie mieliśmy ponad trzydzieści. W cieniu. Jak padało, tylko tylko przelotnie i w nocy. 
Powrót do Polski również z pominięciem autostrad. W Austrii GPS poprowadził nas takimi wioskami, że szok; późny wieczór, deszcz, zajebista mgła, nic nie widać, droga wąska... Świadomość, że po lewej stronie jest całkiem spora przepaść nie poprawiała nastroju ;-) Finalnie udało się znaleźć kawałek parkingu pod jakimś gościńcem, gdzie przeczekaliśmy do rana. Mimo, że na dworze było raptem sześć stopni (!), to w busie całkiem przyjemnie. Powrót z południa już tradycyjnie przez Hanusovice z postojem przy browarze Holba. 
Wyjazd totalnie na spontanie i bez planu, ale mimo wszystko bardzo udany. Może gdybyśmy wcześniej się ogarnęli z tym, gdzie wyjeżdżamy, to odwiedzilibyśmy więcej miejsc nad Adriatykiem, a tak trzeba było więcej improwizować :-) 

Jedzenie we Włoszech, to czysta poezja. Pizza, makarony (wszystkie), kawa (!), białe schłodzone wino... Chociażby dlatego warto było jechać taki kawał drogi :-)

Busem pokonaliśmy przeszło dwa tysiące trzysta kilometrów, z czego sporą część po górach, w tym Alpach. 
Najwyższy punkt, który zdobyliśmy, to Penserjoch passo Pennes (2211 m.n.p.m.). 
Podczas całej podróży busik spalił lekko ponad sto dziewięćdziesiąt pięć litrów ropy, co dało średnie spalanie na poziomie niespełna ośmiu litrów na setkę. Całkiem nieźle, jak na dwudziestoletnie auto z silnikiem dwa i pół litra. Do tego nieźle załadowanym.
DMC busa, to dwa tysiące osiemset kilo, sam na pusto waży około dwa dwieście; do tego dochodzi zabudowa, lodówka, bagażnik na hak plus dwa rowery, ponad sześćdziesiąt litrów wody spożywczej i czterdzieści do kąpieli / mycia naczyń, trochę jedzenia, ciuchy i sprzęt kempingowy. Myślę, że jeżeli nie przekroczyliśmy, to DMC, to byliśmy blisko granicy ;-) 
Rzeczy, które nam się totalnie nie przydały? Całkiem sporo, bo jak wspomniałem wcześniej spakowaliśmy się na Bieszczady. Dwa polary, kalosze i buty w góry i ciuchy przeciwdeszczowe można było zostawić w domu :-) Podobnie grill, węgiel i cztery "szwedzkie ogniska", które przygotowałem na "nasze góry". 
Z rzeczy, które się z kolei przydały, to płyn do chłodnicy (!!!), toaleta turystyczna, lodówka i solar na dachu. Dzięki solarowi byliśmy właściwie uniezależnieni od prądu - starczało na wszystko czego potrzebowaliśmy, dodatkowo we Włoszech na postojach lodówka chodziła właściwie bez przerwy. Ani razu nie podpinałem busa pod "zewnętrzny" prąd. Maty na przednią i boczne szyby też nie były złym pomysłem, bo nie dość, że chroniły (całkiem skutecznie) przed słońcem, to dodatkowo osłaniały nad od świata zewnętrznego wieczorami i w nocy :-)
Czy czegoś brakowało? Ogólnie nie, w niedalekiej przyszłości pomyślę nad trzema najważniejszymi rzeczami: podnieść zawieszenie w busie, zwłaszcza tył (przy większym załadunku mocno siadł), zamocować halogeny na przód (na te cholerne mgły było by jak znalazł; a mam cały czas odłożone i gotowe do montażu halogeny, które kilka lat temu dostałem od Teścia...), bagażnik na rowery na drzwi, a nie na hak (niestety te wszystkie mocowane na haku mocno komplikują dostanie się do bagażu z tyłu auta pod łóżkiem); szukam od dłuższego czasu, ale ciężko znaleźć na drzwi, większość dostępnych jest na klapę. 

Nepomuki. Trudny temat, do kolekcji trafiły mi dwa, jeden z Niemiec, drugi z Włoch. Po drodze było ich co prawda całe mnóstwo (zwłaszcza Czechy, choć i w Austrii kilka mijaliśmy), ale ciężko było by się przy każdym zatrzymywać... A szkoda. 

Czasy mamy takie, a nie inne, więc parę słów o obecnej sytuacji na granicach. I nie tylko. 
Nie szczepimy się, nie testujemy, po prostu żyjemy nie karmiąc głów newsami z telewizora. Na wakacje wybraliśmy się totalnie spontanicznie i na pałę, nie do końca wiedząc co z tego wyjdzie. Zaznaczam, że nie wiemy, jak wygląda sytuacja na lotniskach czy przejściach granicznych na autostradach, my jechaliśmy wiochami i mniejszymi miejscowościami, w takich też przekraczaliśmy granicę. Na granicach, jak już wcześniej wspomniałem, zero kontroli, sprawdzania... Ciężko "nie rzucać się w oczy" dużym, żółtym busem, ale staraliśmy się nie prowokować pewnych sytuacji, czyli jazda z przepisową prędkością itp. 
We Włoszech sytuacja wygląda tak, że wewnątrz restauracji mogą przebywać tylko osoby zaszczepione ("green pass"), w ogródku bez znaczenia. Wewnątrz również tylko w maseczkach, a na ulicy jak u nas - jedni mają, inni nie; nie ma reguły. Jako ciekawostkę można podać przykład z restauracji w Borghetto, gdzie sami właściciele pytali nas, jak wyglądała sytuacja covidowa w Polsce, bo w ich mediach mówili, że strasznie i trup się ścielał gęsto. Zdziwieni byli, jak powiedzieliśmy, że u nas tak przedstawiano Włochy, a zwłaszcza Lombardię. Powiedzieli, że były przypadki, że czasem ktoś umarł, niekiedy ktoś bliski, że po prostu na początku nie wiedzieli o co chodzi, jak z tym walczyć. Czyli tak, jak u nas. Ale nie było ponoć takiej masakry, jak to przedstawiały rodzime media.
Teoretycznie drogę (tam i) z powrotem powinniśmy pokonać tranzytem, każdy kraj przejeżdżając w określonym czasie. Mało realne, gdy omija się autostrady. Ciężko też nie zjeść "normalnego" posiłku po drodze. W Czechach, zgodnie z informacją na drzwiach, weszliśmy do knajpy w maskach. Ludzie wewnątrz patrzyli na nas, jakbyśmy przylecieli z innej planety, bo wszyscy byli bez. Jak my zdjęliśmy, to nawet panie kelnerki chodziły już bez.
Pozostawiam pod indywidualną ocenę z zastrzeżeniem, żeby uważnie dawkować sobie wszelkie informacje ;-) 

Wpis zbiorczy, więc i zdjęcia zbiorcze (w miarę chronologicznie). 




























































Nepomuki: 

1. Borghetto: 
 





2. Untergrasensee: 



  • DST 9.00km
  • Teren 9.00km
  • Aktywność Wędrówka

Biskupia Kopa pieszo (znów).

Niedziela, 4 kwietnia 2021 · dodano: 04.04.2021 | Komentarze 1

Dawno nic nie było. Na rower okazji jakby mało, bo niedawno dopiero śnieg stopniał i zrobiło się cieplej. Parę kilometrów zapisanych jest, ale zbiorczo pojawią się niebawem. 
Dziś, z uwagi na drugie już "pandemiczne" Święta Wielkiej Nocy, których nie spędzaliśmy w rodzinnym gronie, wybraliśmy się na Biskupią Kopę. Właściwie, to nie weszliśmy na szczyt, szerszym łukiem mięliśmy nawet tamtejszy Dom Turysty (mylnie określany mianem schroniska). 
Tak wyszło. 
Byliśmy z psami, po drodze mijaliśmy się z ludźmi (z dziećmi) i z psami, ale niestety nie każdy potrafi dostosować się do ogólnej zasady, że w parku / w lesie / na szlaku trzymamy psa na smyczy, co momentami podnosiło nam się ciśnienie podczas "mijanek". 
Psiaki wymęczone, my trochę też, bo dawno nie mieliśmy tylu kilometrów w nogach i łapach ;-) 
Na powrocie postój w lesie na świąteczny żurek i dalej w drogę :-) 















W drodze powrotnej (ciut naokoło) złapaliśmy dwóch Janków: 

Łąka Prudnicka: 





oraz Puszyna: 







No i skoro już piszę, to busik doczekał się nowych zimowych (ale jednak całorocznych) opon A/T: 



oraz instalacji fotowoltaicznej: 



Wygląda to tak: 
- solar 100 W + regulator
- przetwornica 1000 W
- dwa akumulatory postojowe (56Ah i 78Ah) - oba stare, ale jare i działają, w planach kiedyś oba większej pojemości i głębokiego rozładowania, ale póki co na nasze potrzeby hula. 

Na dłuższy trip te dwa akumulatory to mało, jeżeli brać pod uwagę podłączenie lodówki, ale to wszystko jest do ogarnięcia, a w razie czego jest w busiku podłączenie pod prąd 230 V na kempingu. 

W każdym razie kolejny punkt odhaczony, następnie ogrzewanie postojowe ;-) 

Oby tylko szaleństwo z wirusem się skończyło i udało normalnie wyjechać gdzieś na wakacje.  
Bez wirusa.
Bez szczepień. 
Bez paszportów. 
Na spokojnie. 
Jak kiedyś.
Normalnie.


Flag Counter